Zabobony a pokora
Skuteczna broń czasami bywa trudna w użyciu, dlatego często nie jest używana i ciężkie boje kończą się klęską.
Słowo „zabobon” często odnoszone jest do katolików; może nawet niektórzy uważają, że zabobony są elementem naszej religii. Tymczasem to cnota pokory, jakże ceniona i wychwalana w Kościele, jest najskuteczniejszym lekarstwem na zabobony.
Z historii wiemy, że na walce z zabobonami w XVIII w. mocno skupiała się ideologia oświecenia. W istocie rzeczy jedne przesądy zastąpiono innymi. Z pewnością przeceniono rolę rozumu (nauki i edukacji) – albo inaczej: po wielu latach można powiedzieć, że nauka i edukacja nie spełniły oczekiwań. Nie wynika to bynajmniej z faktu, jakoby nauka i edukacja były same w sobie złe, lecz z niedoskonałości, a często i złej woli, jakie towarzyszą wszelkim ludzkim poczynaniom, co jest skutkiem grzechu pierworodnego. Przecież nierzadko ludzie wiedzą, że postępują źle i że ich działania przeciw nim samym się obrócą, a mimo to…
W wyniku rewolucji oświeceniowej, w trakcie kształtowania światopoglądów, krzewienie wiary zastąpiono krzewieniem bezbożnictwa. W rezultacie najpowszechniej wyznawaną ideologią jest egoizm, a towarzyszące mu rozliczne sympatyczniejsze elementy mają dodatkowo zapewniać dobre samopoczucie. Oto obecna, choć wcale nie nowa, FILOZOFIA. Nie ma jej w podręcznikach, ale jest w życiu.
A oto szerszy jej kontekst: świat to przyroda, której cząstką jesteśmy my – jesteśmy więc w pełni uzależnieni od przyrody, z której się wywodzimy. Nauka Kościoła nijak do tego zdania nie pasuje, może być zatem miłym marzycielstwem, przyjemnym roztargnieniem tudzież niedzielną ucieczką od smutnej codzienności… ale dopiero po oczyszczeniu z nieprzyjemnych elementów, czym co poniektórzy „ludzie Kościoła” z niebanalnymi rezultatami się zajmują. Głosi się, że to jednak nauki przyrodnicze, a nie wiara, mogą nam dać odpowiedź na najważniejsze pytania dotyczące otoczenia i nas samych. W jaki sposób bronić się przed tą pozorną oczywistością?
Pamiętajmy, że wróg jest dobrze przygotowany na naszą obronę, a nawet często prowokuje ataki z naszej strony, byśmy wpadli w uprzednio zastawione pułapki.
Z czym my w ogóle mamy do czynienia? – odpowiedź jest prosta: z kolejną rewolucją. Z kolejną rewolucją, po wielu przegranych kontrrewolucjach. Tak: przegranych! Czasami nawet śmiesznych, operetkowych szarpaninach z rewolucjonistami!
A może źle zrozumiane pojęcie kontrrewolucji prowadzi nas do błędu? Ideologie rewolucyjne często stawiają zarzuty zawierające elementy prawdy. Krytyka rewolucyjnych tez musi więc polegać na wyłuskaniu ukrytego pośród prawdy fałszu i wykazaniu, na czym polega niebezpieczeństwo. Rewolucjoniści pokazują świat, z którym walczą, w formie skarykaturyzowanej. Antykarykatura też nie jest prawdą. Nie można więc rewolucji – ze wszystkim, co ze sobą niesie – atakować na oślep. Zawsze najpierw należy zwrócić się do Boga. Pokornie sprawdzić, jaka jest prawda. Nie należy próbować tworzyć prawdy, przez negację fałszu. Prawdy nie znajdziemy na drodze polemiki z zagubionymi i oszustami. Dlatego właśnie dialog drogą do Boga być nie może.
Rezultatem nierozważnych polemik z ekologami może być przypięcie katolikom łatki osób popierających niszczycielską eksploatację zasobów naturalnych środowiska. Wybrane przykłady ukażą zaś, że św. Franciszek nie był jedynym w Kościele, który ukochał stworzenie Boże.
Każdy przecież katolik tęskni do utraconego raju, który jest postrzegany jako najdoskonalszy przejaw świata przyrody. Jedyna wypowiedź Pana Jezusa o charakterze estetycznym wynosi ponad orszak Salomona piękno lilii (Mt 6, 28–29). Przez znaczną część roku kapłan składa Bogu Ofiarę w stroju zielonym, którego barwa wzięta od roślin przywołuje to, co najcenniejsze – nadzieję na prawdziwe życie wieczne1. Nawet gdy ornat jest czerwony, to również bardzo często zdobiony przez ornamenty kwiatowe… Kwiaty zaś mają przebogatą symbolikę. Z Najświętszą Marią Panną nie bez przyczyny kojarzymy róże. Iluż to świętych za atrybut ma kwiat? W pierwszej kolejności lilię jako symbol czystości. Ubodzy programowo kapucyni mogli sobie pozwalać przy zdobieniu ołtarzy „na cudowny zbytek kwiatów”2. Takie bogactwo było im dozwolone. Oczywiste przy wszelkich klasztorach były też ogrody, w których nie brakło kwiatów, jakże potrzebnych do kultu. Jeśli w czasach baroku Kraków staje się miastem ogrodów, to właśnie dlatego, że staje się miastem klasztorów.
Czynienie ziemi poddaną (Rodz 1, 28) było też źródłem bogactwa niejednego klasztoru. Dotyczyło to zwłaszcza cystersów. Bogactwo to nie miało jednak służyć wygodnictwu, ale było obracane na wspaniałą oprawę kultu Bożego. Nie był to jednak zabieg celowy. Przeciwnie – słynne są słowa św. Bernarda z Clairvaux nieprzychylne bogactwu sztuki kościelnej3. A jednak: „niemożliwością jest pracować, jadać, odziewać się, żyć jak oni, mieszkać w skromnych domach, jakie początkowo budowali, i nie wzbogacać się. Stali się więc bogaczami, i to przysporzyło im wielkich kłopotów”4. Pociągnęło to za sobą zarzuty chciwości, jak również odzieranie zakonników z ciężko latami wypracowanych dochodów. W Polsce w czasach „potrydenckich” objawiło się to funkcją naznaczanych przez królów opatów komendatoryjnych, którzy mieli zagwarantowaną część dochodów5. Sprawa moralnie wcale nie jest jednoznacznie negatywna, ponieważ niektóre wschodnie biskupstwa, nie pomijając arcybiskupstwa lwowskiego, były ubogie, by więc ordynariusze mieli zapewnione materialne podstawy działania, czerpali z kilkuwiekowej gospodarności opactw jako opaci komendatoryjni.
Wspomniana gospodarność klasztorów nie tylko przejawiała się organizowaniem majątków przynoszących krocie, ale również zamienianiem nadanych miejsc – często odludnych bagnistych dolin – w najurokliwsze. Przytoczmy tłumaczenia nazw miejscowych klasztorów: „Piękna Łąka, Jasna Dolina, Dolina Cienista, Piękne Miejsce, Jasne Krążyny, Dobre Źródło, Jasne Źródło, Dolina Potoków, Piękny Wąwóz”6.
Trzeba przy tym pamiętać, że te wspaniałe efekty działalności zakonów były rezultatem przekształcania środowiska. Cystersi często zaczynali od karczunku; prowadzono przy tym racjonalną gospodarkę leśną. Przykładowo dowiadujemy się o sześćdziesięcioletnim cyklu wyrębu drzew u kartuzów7. Ze względu na posty znakomicie prowadzono stawy rybne. Klasztory czasami na wielką skalę prowadziły hodowlę zwierząt – nie tylko owiec, ale ich liczba bywała największa, nierzadko powyżej dziesięciu tysięcy8.
Znacznie nam bliższy czasem życia bp Józef Sebastian Pelczar pisze o życiu duchowym jak o łące:
jeżeli chcesz oczyścić i udoskonalić swojego ducha, zwróć baczną uwagę na świat myśli, na ten świat wewnętrzny, na który jednak świat zewnętrzny wywiera zbyt silny wpływ. Jest to świat tajemny, do którego tylko Bóg i dusza ma przystęp, świat rozległy, podobny do ogromnej łąki, na której rosną prześliczne kwiaty, ale gdzie także pełza brzydkie robactwo. Jest to świat niezmiernej wagi, tam bowiem jest – że tak powiem – rozmównica nasza z Bogiem, tam jest pole dla jego natchnień, tam stolica wiary, tam źródło naszych czynów, tam ognisko życia wewnętrznego9.
Niech to, co zostało przytoczone, uświadomi rolę świata przyrody w działalności ludzi Kościoła: praktycznej, naukowej i duchowej, czego namacalnym dowodem jest rozbudowany świat symboliki. W poprzednim numerze „Zawsze Wierni” można było przeczytać o kantyku Magnificat. W tym zamieścimy reprodukcję, na której ilustracji Nawiedzenia św. Elżbiety towarzyszy inicjał z białym zającem. Zające, często mylone z królikami, ze względu na szybkie rozmnażanie się służyły za symbol płodności i lubieżności. „Natomiast biały zając u stóp Najświętszej Maryi Panny wyrażał Jej zwycięstwo nad cielesną pożądliwością” i był symbolem „Jej błogosławionej płodności”10. W ten sposób na zamieszczonej ilustracji można rozumieć obecność białego zająca.
To wszystko są okruszynki z dawnego dorobku kultury, które wystarczą za dowód, że ciemnota średniowiecza to mit. Twierdzenie przeciwne – idealizujące – również jest mitem. Świat bez mitów i przesądów – to mit i przesąd.
W tym miejscu można zacząć wyliczać długą listę współczesnych zabobonów, tworzących liberalną wizję świata, przypuszczać jednak należy, że nasi Czytelnicy są od nich bardzo dalecy, i przykładowo przedstawicielkom ostatniego pokolenia rezolutnie odpowiedzą: Powinnyście więc zwalczać środki antykoncepcyjne, których produkcja z pewnością nie jest obojętna dla środowiska i przyczynia się do wyludniania niektórych części świata.
To jednak obrócenie sprawy w żart. Naszemu nieliberalnemu środowisku z pewnością zagrażają inne przesądy, i te, na które jesteśmy odporni, nie powinny ich nam przesłaniać. Z pewnością nasze środowisko jest mocno roznamiętnione politycznie. Prowadzi to do ciągłego wyszukiwania w internecie wątpliwej proweniencji informacji o różnych knowaniach wrogich Tradycji i Polsce. Z samozadowoleniem recytujemy argumenty przeciw różnym „zielonym ładom”, podczas gdy mogą być one tylko kurtyną przesłaniającą prawdę. Wytrawni politycy nie przedstawiają wszak ani swych celów, ani sposobów realizacji. Stosują różne wykręty oraz działania pozorowane, które częstokroć mają odwrócić uwagę. Brak nam często refleksji, że oni nie są tak nieroztropni jak ich mowa i gesty. Swą propagandą mają jednak przemówić do przeważającej części społeczeństwa, która ma inny sposób myślenia niż katolicy poważnie traktujący swą wiarę. Każdy z nas chyba ma takie doświadczenie: przekonywał kogoś możliwie najmądrzejszymi argumentami – jak grochem o ścianę; a przyszedł ktoś inny, powiedział coś głupiego, absurdalnego – i efekt murowany, z miejsca przekonał! Dla polityka to oczywistość, a w polityce liczy się skuteczność. Nie wierzmy, gdy polityków ich przeciwnicy przedstawiają jako głuptasków – memy są pełne kłamstw. Jest to być może jeden z najskuteczniejszych sposobów rozpowszechniania nieprawdy. Pokornego spojrzenia na świat, które pozwala dojrzeć prawdę, nas one nie nauczą.
Skąd w rezultacie czerpiemy wiedzę o wydarzeniach politycznych?… Z różnych źródeł, częstokroć mało wartych. Największą wszak oglądalność w naszym środowisku mają osoby, które w sposób efektowny od lat przedstawiają swoje przemyślenia. Stanowi to ich sposób na życie i źródło utrzymania. Ważna jest dla nich oglądalność. Ich przekaz, nie wprost, jest taki: Inni są głupi, słuchajcie mnie – wtedy będziecie mądrzy… i dają nam satysfakcję płynącą z poczucia własnej mądrości. Nie oszukujmy się: tego od nich oczekujemy – satysfakcji, że skoro myślimy tak samo (w istocie: to, co nam od lat wpajają), jesteśmy MĄDRZY i politycy nie mają przed nami tajemnic. A skąd owi informatorzy mogą czerpać swą wiedzę. Czy mają dostęp do gabinetów wielkich tego świata?
Ileż to czasu można natracić na komentarze polityczne. Czy zajmowanie się polityką jest zatem złe? Odpowiedź brzmi: nie. Jeśli jednak to robić, to metodycznie: są wszak poważne publikacje znawców (począwszy od Arystotelesa), które pozwolą nabrać orientacji, na czym ta trudna sztuka polega. Pomnijmy też, że do kaplic Bractwa mogą przychodzić nowi wierni, którzy za sobą mają już takie lektury. Poczęstowani zaś banalnymi wywodami z internetu przez niejednego „starego wiernego” mogą pomyśleć: tu chodzą mitomani. Może ta cała „Tradycja” to mitomania? Wytrawny znawca polityki tak nie pomyśli, bo zna powszechną ignorancję polityczną we wszystkich środowiskach; lecz taki, któremu jeszcze wytrawności brakuje, poprzez wywody polityczne napotkanych wiernych bardzo może się zrazić.
Inny poważny problem to bajdurzenie o historii. Przytoczmy tylko krótką uwagę metodologiczną uznanego badacza czasów saskich: „Najgorsze w rozważaniach tego «co by było, gdyby było» jest zajmowanie się wybranym zagadnieniem lub wyizolowanym faktem i roztrząsanie różnych wariantów jego skutków bez uwzględnienia wszystkich okoliczności z powstaniem tego faktu związanych”11. Ileż to godzin ludzie tracą na wysłuchiwanie, a potem powtarzanie, roztrząsań ignorantów, którzy dokładnie realizują to, co w amatorskim uprawianiu historii najgorsze. I znowuż: przez pryzmat tych bałamuctw może być postrzegana obrona Tradycji.
Wróćmy nareszcie do tytułowej pokory: w podanej metodzie „historycznej” to właśnie jej brakuje. Nie brak zaś w niej lenistwa – ustalenie i wyważenie roli okoliczności wymaga pracy, a rezultat dodatkowo często odbierze możliwość zabłyśnięcia obaleniem ustaleń rzetelnych badaczy. Straci się więc zadowolenie z „udowodnienia” swej własnej tezy. Pokora zaś na tym polega, że zadowolenie ma dać nam poznanie prawdy, a nie, że to my jesteśmy jej autorami. Wracając jeszcze do uwagi metodycznej, przytoczmy kolejne słowa, które stanowią refleksję badacza dalekiego od satysfakcji napisania biografii doskonałej:
W wypadku Augusta III nasza wiedza o wielu okolicznościach wydarzeń i faktów nie jest jeszcze pełna lub choćby satysfakcjonująca, więc dowolność rozważań musiałaby być posunięta bardzo daleko. Prawdą jest, że łatwiej wtedy o błyskotliwe konstatacje, zawierające czasem bardzo atrakcyjne spostrzeżenia12.
Fałsz bywa bardzo atrakcyjny. Kariera zabobonów niejednokrotnie też wynika z satysfakcji wyznawców. W niniejszym artykule zostało skrytykowane „oświecenie”. Zabobonem jest być może również swoista absolutyzacja pojęć, które nie zawsze muszą być ścisłe. Oświecenie, ów „przewrót umysłowy”13, to również okres w kulturze, w którym powstała kolęda Bóg się rodzi czy modlitwy Kiedy ranne wstają zorze i Wszystkie nasze dzienne sprawy. Co ciekawe, wybitny znawca literatury epoki Mieczysław Klimowicz Pieśni nabożneFranciszka Karpińskiego – tom, który zawierał wymienione teksty – postrzega jako realizację idei charakterystycznych dla polskiego oświecenia14.
W tym kontekście – jeśli oświecenie to kult rozumu – postawmy pytanie: czym jest pokora? Biskup Pelczar przytacza słowa św. Bernarda: „jest to cnota, przez którą człowiek w prawdziwym poznaniu siebie sobą samym gardzi”. Dalej zaś pyta: „Skąd pochodzi poznanie siebie?”, i odpowiada za św. Tomaszem: „Ze światła Bożego, to jest światła rozumu, wiary i łaski, w którym człowiek widzi, czym jest Bóg i czym jest on sam, a widząc to, uniża się przed Bogiem, a dla Boga także przed ludźmi przez wzgląd na to, co mają w sobie Bożego”15.
Pobożne pieśni mogły powstać w każdej epoce. Niech nam to uświadomi, że badanie dziejów i wypowiadanie sądów historycznych jest bardzo trudne i na pewno nie można opierać się na efektownych skrótach myślowych. Są one przeciwieństwem pokory, bo pokora nie jest ani efektowna, ani nie daje nam satysfakcji, do jakiej (niestety) przyzwyczaja nas pycha. A na zasadzie „nie rób innemu, co tobie niemiłe”: czy chcielibyśmy być ocenianymi na podstawie osądów naszych przeciwników? Wszak bajdurzenie historyczne jest często bezrefleksyjnym powtarzaniem sądów wyrażanych przez przeciwników.
Pycha zaś może kształtować naszą walkę z rewolucją. W ten sposób powstaje tkanina, której osnową jest rewolucja, a wątkiem kontrrewolucja. Rewolucjoniści i kontrrewolucjoniści mogą więc współtworzyć nowe oblicze świata, które nie będzie lepsze…
Jeśli jednak wiemy, że rewolucje dzieją się z poduszczenia szatana, to przyjąć musimy, że nie ma innej skutecznej broni niż pokora. Jeśli więc ktoś przykładowo mówi o zmianach klimatu, to pokornie odpowiedzieć możemy, że zawsze były, przywołując wielkie zlodowacenia, które bez udziału człowieka, pod wpływem ocieplenia, się cofnęły. Jeśli zaś powie, że teraz zachodzą szybciej… cóż, tego jeszcze nie wiemy, ale apokalipsa, której czasu nie znamy, objawi się również katastrofą klimatyczną. Pokora jednak nakazuje najpierw ratować dusze, a potem Ziemię. Wynika z niej hierarchia działań, a jeśli w pierwszej – ważniejszej dziedzinie wiele możemy, to w drugiej tak mało, że trudno o skrupuły, choć czasem można coś zrobić. Wyłączę komputer – ziemia odetchnie (a niech im będzie!)16 – poczytam książkę pobożną…
Ale właściwie po co czytać książki pobożne? Przecież wierzymy w Boga i znamy przykazania. Dobra książka pobożna powinna wpajać pokorę. A po co pokora w walce z zabobonami? Otóż zabobony opierają się na wyobraźni, którą tylko pokora może utrzymać w ryzach. Czego od katolika wymaga pokora w tekście o zabobonach? Pierwej przyznania, że naszej wierze niestety, jeśli popuścić cugle fantazji, też zabobony mogą towarzyszyć. Przytoczmy, choć na koniec, opis literacki, który może wyrażać prawdę, a który dobrze nam uświadomi związki wyobraźni z zabobonami:
Smutny był wieczór zimowy, na dworze wicher niósł śnieg drobny, suchy, gęsty, zmiatając go po płaszczyznach, a kupami zasypując doły i kąty. O trzy kroki przed sobą świata bożego widać nie było. W powietrzu jakby duchy niewidzialne kocią wyprawiały muzykę, odzywały się dziwne jęczące, wyjące, grzmiące niemal głosy. Uciekały one gdzieś daleko, inne goniły za nimi, nadbiegały, wirowały, opadały ku ziemi i nagle unosiły się w górę. Był to prawdziwy sabbat szatański, o którym lud zwykł mawiać, że śmierć potępieńca zapowiada i wielką z niej piekła uciechę17.
Przypisy
- ↑Por. D. Forstner, Świat symboliki chrześcijańskiej, przeł. W. Zakrzewska i in., PAX, Warszawa 1990, s. 122–123.
- ↑Cyt. za: C. Giba OFMCap, Działalność duszpasterska kapucynów krakowskich 1695–1995, w: Trzysta lat kapucynów w Krakowie 1695–1995. Księga pamiątkowa, red. J. Marecki OFMCap, Kraków 1997, s. 139.
- ↑Św. Bernard z Clairvaux, Apologia. O nawróceniu. Życie świętego biskupa Malachiasza, przeł. S. Kiełtyka i in., Wyd. św. Bernarda, Skoczów 2007, s. 42–45.
- ↑L. Moulin, Życie codzienne zakonników w średniowieczu, przeł. E. Bąkowska, PIW, Warszawa 1986, s. 178.
- ↑Po wielu latach praktyki, problem został unormowany konkordatem wschowskim w 1737 r.
- ↑L. Moulin, Życie codzienne…, s. 174.
- ↑Tamże, s. 181.
- ↑Tamże, s. 58–59, s. 185.
- ↑Bp J.S. Pelczar, Życie duchowe czyli doskonałość chrześcijańska, t. 1, Wyd. św. Stanisława BM Archidiecezji Krakowskiej, Kraków 2003, s. 262.
- ↑S. Kobielus, Bestiarium chrześcijańskie. Zwierzęta w symbolice i interpretacji. Starożytność i średniowiecze, PAX, Warszawa 2002, s. 348.
- ↑J. Staszewski, August III Sas, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1989, s. 285.
- ↑Tamże, s. 285–286.
- ↑Określenie użyte przez Władysława Smoleńskiego: tenże, Przewrót umysłowy w Polsce: studia historyczne, PIW, Warszawa 1949.
- ↑M. Klimowicz, Oświecenie, PWN, Warszawa 1980, s. 354–356.
- ↑Bp J.S. Pelczar, Życie duchowe…, t. 1, s. 351–252.
- ↑W Polsce komputery „chodzą na węgiel”, bo takie jest główne źródło energii elektrycznej.
- ↑J.I. Kraszewski, Na bialskim zamku, Spółdzielnia Wydawniczo-Oświatowa „Czytelnik”, Warszawa 1950, s. 7.