Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Brygidy, wdowy [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 2/2024 (231)

Karol Kilijanek

Wszyscy jesteśmy masonami

Są tematy, które ludziom nigdy się nie nudzą. Mijają lata, stulecia całe, zmieniają się rządy, upadają cywilizacje, a pewne kwestie niewzruszenie pozostają. Jest tak z legendami o różnych smokach i innych potworach, opowieściami o herosach czy magach. Przez ostatnich kilka stuleci podobnie rzecz się ma z wolnomularstwem.

Proszę się nie oburzać – nie próbuję tu podważać rzeczywistego istnienia tej tajnej organizacji. Chcę tylko zwrócić uwagę na sposób, w jaki jest traktowana, i co to dla nas oznacza. Tak naprawdę nie za wiele wiadomo o masonerii, chociaż książek o niej jest bez liku. Skąd się wzięła? Kiedy powstała? Jedni szukają jej początków w starożytnych kultach orfickich, u budowniczych piramid czy gdzieś w środowisku gnostyków. Inni widzą jej zaranie dopiero w średniowieczu – może u templariuszy? Jeszcze inni przesuwają początek wolnomyślicielstwa na wiek XVIII, wiążąc to z powstaniem organizacji oświeconych – iluminatów.

Z pewnością nie wyczerpałem jeszcze wszystkich pomysłów na rozwiązanie zagadki pochodzenia tej tajemniczej organizacji. Słowo zagadka zdaje się być kluczowe zarówno dla bajek o smokach, jak i dla tematu masonerii. I jedno, i drugie przestałoby tak słodko smakować, gdyby zdmuchnięto zeń mgiełkę tajemnicy, nieprawdaż? Gdyby się okazało, że równie łatwo trafić na bezpańskiego psa, co na skrzydlatego smoka, któż chciałby słuchać opowieści o latającej bestii? Jeśli okazałoby się, że wolnomularze to zwykli filantropi, humaniści zatroskani o rozwój ludzkości, to czy pisałoby się o nich tyle książek i to z tytułami w stylu „tajemnice masonerii” czy „masoneria in flagranti”?

Nie ma jednak na tym świecie nic tak ukrytego, co mimochodem nie uroniłoby choć nieco ze swojej tajemnicy. Tak też jest z wolnomularstwem. Nie wiemy na pewno, kto znajduje się w jego szeregach, ale domyślamy się tego na podstawie podejmowanej działalności lub poglądów. A jeśli już ktoś przyznaje się do bycia masonem, to nie dowierzamy, bo zakładamy, że powinien się z tym kryć. Nie potrafimy zidentyfikować wszystkich działań, których dopuściła się ta organizacja, ale możemy przypuszczać, że przynajmniej części z tych mieszczących się w zakresie wyznaczonym jej ujawnionymi celami. Wiele innych mogło być (i zapewne było) inspirowane głoszonymi przez masonów poglądami. Cele wolnomularstwa to, z grubsza rzecz biorąc, unicestwienie Kościoła i wszystkiego, czego jest on źródłem, a więc także cywilizacji łacińskiej, ponieważ oba te podmioty wolą posługiwać się realizmem i poznawać człowieka i świat takimi, jakimi są naprawdę, a nie idealizmem, w imię którego rzeczywistość jest wciskana w formę wymyśloną przez ludzi twierdzących, że wiedzą lepiej. Jest to sprawa podstawowa, którą można przyjąć bez obaw o nadinterpretację czy przesadną pomysłowość. Z tego punktu można wyjść dalej, tropiąc działalność masonerii wokół nas. Sądzę jednak, że nie czeka nas zbyt długie dochodzenie. Oto każdy z nas jawi się całkiem nieźle praktykującym wolnomularzem w wielu aspektach codziennego życia. Szokujące? Przyjrzyjmy się temu!

Przypisywane masonom poglądy oscylują wokół zanegowania zasad cywilizacji łacińskiej i na tym też mają skupiać się masońskie cele. Kościół katolicki, będący najważniejszym filarem tej cywilizacji, jest główną zawadą w procesie zmian. Stąd logiczne jest następstwo w postaci podjęcia walki z tą świętą instytucją. A jednak Kościół, jako oparty na prawdzie, nie może zostać w dyskusji pokonany. Nie da się przedstawić racjonalnych argumentów za potrzebą likwidacji lub chociażby zmiany jego nauczania, co zresztą byłoby tożsame. Nie da się wskazać na słabe punkty jego nauczania, aby móc zaproponować jakieś udoskonalenia. Kościół jawi się jako potężna twierdza, której zdobycie jest niemożliwe. Czyżby masoneria miała się porywać z motyką na słońce? Czy jej członkowie nie widzą swego beznadziejnego położenia w starciu z instytucją założoną przez samego Boga? Sądzę, że umysły elitarne i wybitne, zgromadzone może nie w jakiejś loży, jak się nazywa jednostki organizacji masońskiej, ale wokół jej ideałów, doskonale wiedzą, że nie są w stanie wziąć Kościoła szturmem.

Jednak te wybitne jednostki nie noszą głów tylko od parady! Jeśli założyć, że zepsucie ostatnich czasów jest dziełem zorganizowanej grupy osób – a przypominająca plan zbieżność szeregu wydarzeń, ich zakres i podobieństwo na całym świecie o tym właśnie mogą świadczyć – to jego powodzenie musielibyśmy oprzeć na dogłębnym zrozumieniu natury ludzkiej i działaniu na obecnych w niej brakach. I to, jak się zdaje, masoni opanowali do perfekcji. Zajęli się ludźmi, którzy tworzą Kościół i cywilizację, aby poprzez ich zepsucie uniemożliwić działalność zbawczą i budowę kultury. Skoro nie udało się wyprzeć zdrowych zasad, atakując je same, to postanowiono pozbawić je gruntu w wychowaniu i wykształceniu ludzi, na których mogły rosnąć. Zwykle jesteśmy ofiarami tej operacji. Niestety, często winni jesteśmy współudziału, a przynajmniej patrzenia na jej przebieg przez palce.

Cywilizacja łacińska żyje w harmonii wzajemnie połączonych, współpracujących ze sobą elementów. W jej obrębie znajdują się narody organizujące się w państwa. Narody te za podstawę mają rodziny, a ostateczny cel i drogę jednym i drugim wskazuje Kościół powszechny, który zaadaptował najlepsze zdobycze wieków przeszłych, wśród których jest realistyczna filozofia grecka oraz rzymski sposób podejścia do prawa. Próby rewolucyjnych zmian w funkcjonowaniu najlepszej znanej metody organizacji życia społecznego, jak cywilizację definiował prof. Feliks Koneczny, przyniosły (poza stosami trupów) mierny efekt. Żarłoczne machiny rewolucyjne, począwszy od protestanckiej, a na październikowej skończywszy, musiały ostatecznie swój apetyt zaspokoić swoimi własnymi dziećmi i w pewnym stopniu wygasnąć. Na pozostawionych przez nie zgliszczach znów odbudowywano dawny porządek, choć za każdym razem był on już nieco nadwątlony. Wszędzie tam, gdzie rewolucja zdołała się okopać i przetrwać, musiała dla utrzymania przyczółków korzystać ze zbrojnej ręki podporządkowanych jej zasadom struktur państwowych.

Wydaje się jednak, że w drugiej połowie XX wieku znaleziono skuteczniejszy sposób na zmianę ludzkich zachowań niż ścinanie głów gilotyną czy mordowanie w obozach koncentracyjnych. Zaczęto w sposób metodyczny używać tego, co niezgrabnie testowały kołchozy czy kibuce. Do laboratorium technologii społecznej zagoniono rodzinę, a więc podstawę każdej społeczności. Rodzina jednak też ma swoje części składowe – ludzi, czyli byty rozumne, obdarzone wolną wolą. Tutaj właśnie wyznawcy idei zwanych masońskimi skupili swoją uwagę. Dysponowali już na tyle rozległym wpływem na życie ludzkie, że z sukcesem zaczęli rozkładać narody, a nawet bezpieczne dotąd rodziny, na czynniki niemogące się już przed ich wpływem bronić.

Ograniczony zasięg rewolucji społecznych, których wybuchy także składa się na karb działalności klubów wolnomularskich, polegał na działaniu od zewnątrz. Pojawiał się jakiś prowodyr, dysponujący zapleczem finansowym i organizacyjnym, i podburzał lud chwytliwymi hasłami, wzywając do buntu w imię lepszego jutra. Tłum nie zastanawia się nad zawartością takich haseł. Raczej reaguje na bodźce, porusza się za kimś, kto wydaje się iść w określonym kierunku; poddaje się kierownictwu jednostki, która twierdzi, że wie, może, potrafi. Gustaw Le Bon pisał w swojej Psychologii tłumu:

Tłum na ogół zajmuje pozycję wyczekującej uwagi, co w nadzwyczajny sposób ułatwia sugestię. Jak zaraza rozchodzi się pierwsza lepsza ujęta w słowa sugestia, opanowuje wszystkie umysły, nadaje im pewien kierunek, każe im dążyć do jak najszybszego urzeczywistnienia panujących w danym momencie idei. Nie ma wtedy znaczenia, czy chodzi o podpalenie pałacu, czy o wielkie poświęcenie, gdyż każdej myśli poddaje się tłum z jednakową łatwością. Zależy to tylko od rodzaju podniety, a nie – jak u jednostki – od stosunku, jaki zachodzi pomiędzy mającym się dokonać czynem a nakazem rozumu, który jest w stanie nie dopuścić do jego urzeczywistnienia1.

Cała ta praca musiała się rozbić o trudne do przeniknięcia tym sposobem działania rodziny i Kościół. Idea zderzała się z ideą. Utopia walczyła z prawdą weryfikowaną realnym bytem i musiała ustępować.

Wiek XX i zebrane dotąd doświadczenia pozwoliły na zadziałanie z poziomu wnętrza organizmów społecznych, poczynając już od pojedynczych osób. Taka atomizacja, w myśl zasady divide et impera, pozwoliła wrogom ancien régime’u na spełnienie wolteriańskiego zaklęcia zniszczenia hańby2 Kościoła, cywilizacji, którą on tworzy, a w zasadzie zniszczenia człowieka, bo na tym ostatecznie to wszystko się kończy. Deprawując rozum ludzki, a przez to uniemożliwiając woli działanie w kierunku prawdziwego dobra, zamyka się człowiekowi drogę do ostatecznego celu jego bytowania, czyli zbawienia. Pozbawia się człowieka możliwości jego osobowego spełnienia. Jakie sposoby walki z człowiekiem wypracowała masoneria i co to dla nas oznacza?

Kierunki rozwoju ludzkości wyznaczyły jednocześnie jej wrogom drogę do działania dla jej upadku. Wiele z rzeczy, które można lub nawet należałoby nazwać dobrodziejstwami, wykorzystano do szkodzenia człowiekowi. Zamiana dobra w zło nie jest trudna, jeśli spełni się kilka warunków. Trzeba posiadać pieniądze, które będą w sposób konieczny wpływały na udział we władzy, a ta – gdy pozbawiona jest podstaw moralnych – musi doprowadzić do szaleństwa rządzących i tragedii zbiorowości. I tak szkoły powszechne mogły dać wysoki poziom nauczania i pomóc masom wybić się z prostactwa i ciemnoty. Stały się jednak rozsadnikami niebezpiecznych ideologii, demoralizacji i barbarzyństwa. Zwiększone dzięki postępowi technicznemu moce produkcyjne mogły pozwolić na polepszenie stopy życiowej niższych warstw społecznych, a uczyniły je więźniami tandetnego luksusu na ich miarę. Postęp w medycynie mógłby ratować miliony chorych, a posłużył za lewar helfizmu3, czemu wyraz daje nasze swojskie: „jak będzie zdrówko, to wszystko będzie”. Można wymienić więcej owoców ludzkiego rozwoju, które zdążyły zgnić, jeszcze zanim je zerwano, ale sądzę, że te trzy punkty wystarczą za ilustrację problemu.

Truizmem lub „szuryzmem” będzie, jeśli powiem, że masoni rządzą światem dzięki fortunom, które zdobyli. Nie rozsądzając, czy jest to stwierdzenie bardziej oczywiste, czy bardziej szalone – w końcu extrema se tangunt4 – zapytajmy raczej: czy masoneria, przy całej swojej potędze, mogłaby czegokolwiek dokonać bez naszej pomocy? Sądzę, że nie mogłaby zrobić nic z tego, czego dokonała lub co się jej przypisuje. Wszystko to, co złego dzieje się dookoła nas, a w czym widzimy celowość, a w związku z nią działanie inteligencji, może być inspirowane z jakiegoś ośrodka, ale też dzieje się zawsze z naszym współudziałem. A często nawet wprost z naszej woli. To nie silna dłoń masonerii powstrzymuje ludzi przed rozmnażaniem się – to wygoda. Masoneria tylko ją reklamuje i ułatwia. To nie cyrkiel loży zakreśla ludzkie horyzonty tak wąsko, że mieści się w nich jedynie telewizor i puszka z tanim piwem. Masoneria tylko te fanty sprzedaje. To nie dłuto iluminatów kształtuje nasze charaktery, ale „worek, korek i rozporek”. To nie masoni każą nam popierać liberałów – oni nam ich tylko pokazują. To my sami za nimi idziemy, chociaż między nami a liberałem nie ma rozciągniętego sznurka – jest jedynie nasza niewiedza, biorąca kwadraturę koła (jak na przykład tzw. konserwatywny liberalizm) za dobrą monetę! To nie gnostyccy sekciarze lożowi wybielają własną chciwość bzdurnymi perorami na cześć utopii wolnego rynku, ale katoliccy przedsiębiorcy rozczytujący się we fragmentach z Hayeka, Misesa czy Korwin-Mikkego, a nie mający pojęcia, czym jest sprawiedliwość. To my, a nie masoneria, robimy na co dzień wszystko, czego ludzie wokół niej zgromadzeni mogliby sobie życzyć.

Czasem mam wrażenie, że w naszej masońskiej gorliwości idziemy nawet dalej, niż jakikolwiek lożowy „ulepszacz świata” by marzył. Siła wpływu masonerii nie zatrzymuje się na rozumie i woli osób, ale wchodzi w nie jak w masło, grając na ich słabościach. Oto siła masonerii! My sami jesteśmy jej podporą i gwarantem. Jak długo więc sami nie potrafimy uporać się z naszymi grzechami, tak długo nie ma sensu zagłębianie się w historię, poglądy czy biografie prawdziwych lub rzekomych wolnomyślicieli. To tylko odciąga uwagę od tego, co najważniejsze, a co powinno rozgrywać się w nas, gdzie kierowana prawym rozumem wola wybrałaby prawdziwe dobro, zamiast tego, co podsuwają nam „bracia”.

Mimo całej porywającej historii i tak wielu fascynujących znaków zapytania wokół organizacji masońskiej nie ulegajmy wrażeniu, że jeśli zdaje nam się, że odkryliśmy, który bankier czy przemysłowiec zakłada po godzinach fartuszek, to rozgryźliśmy cały układ. Wiemy raczej mniej niż więcej i nie szukamy zbyt głęboko, bo dzięki skrawkom wiedzy ulegamy złudzeniu bliskości rozwiązania. Nie chodzi o to, kto jest członkiem loży ani kiedy ona powstała, ale o to jedynie, jak my służymy jej celom; jak łatwo pozwalamy jej sobą sterować i ile drogi przejedzie ona za darmo na naszym grzbiecie.

Masoneria tak długo pozostanie dominującą siłą, jak długo będziemy ulegać słabościom, którym nie ulegali nie tylko święci i herosi, ale nawet pokolenia przed nami; pokolenia, które jeszcze pamiętamy. Jak długo w domowym budżecie zamiast prywatnego nauczyciela dla dzieci będą figurować wakacje w Honolulu, tak długo masoneria będzie rządzić. Jak długo nie wyciągniemy ręki do sąsiada, który zamiast od nas, pożyczy od banku, tak długo masoneria będzie dzielić. Ilekroć sięgniemy po pilota, mysz lub smartfon zamiast po książkę, szpadel czy – nomen omen – kielnię lub fartuch, tak długo wolnomularze będą decydować za nas i kierować naszym życiem aż do samej krawędzi przepaści. I nie miejcie, P.T. Czytelnicy, żadnych wątpliwości – znajdziemy się za tą krawędzią, ku naszej zgubie, jeśli nie potrafimy roztropnie dbać o dobro wspólne w polityce, szukać mądrości w nauce i czynić sprawiedliwości wobec drugiego człowieka, nie wspominając już nawet o samym Bogu.

Przypisy

  1. G. Le Bon, Psychologia tłumu, przeł. B. Kaprocki, Kęty 2019, s. 23.
  2. Écrasez l’infâme! to wyrażenie, jakim Wolter (właśc. François-Marie Arouet), oświeceniowy filozof francuski, zwykł kończyć swoją korespondencję. Oznaczało ‘zniszczyć tę hańbę’ i odnosiło się do walki z Kościołem katolickim lub religią w ogóle. Być może stanowiło nawiązanie do Carthago delenda est Katona Starszego.
  3. „Helfizm” to moja próba spolszczenia pisowni słowa healthism. Jest to ideologia promująca zdrowie jako najwyższą wartość – przyp. aut.