Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Piotra Chryzologa, biskupa, wyznawcy i doktora Kościoła [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 12/2011 (151)

Jan Henryk kard. Newman

Chwała należna Maryi

Wiemy, bracia, że w świecie naturalnym nic nie jest zbędne, niekompletne czy samoistne: poszczególne części wiążą się ze sobą, a wszystkie elementy łączą się w jedną potężną całość. Porządek i harmonia to pierwsze doskonałości, jakie odkrywamy w widzialnym stworzeniu, a im bardziej je badamy, tym lepiej widzimy, jak powszechnie i jak bardzo do niego przynależą. „Wszystko idzie parami – mówi Mędrzec – jedno naprzeciw drugiego, i nie ma w nich żadnego braku”. Oto definicja „nieba i ziemi” przeciwstawionych próżni i chaosowi, które je poprzedziły. Wszystko podlega obecnie ustalonym prawom: każdy ruch, oddziaływanie i skutek mają swoje wyjaśnienie, a gdyby nasza wiedza była wystarczająca, dałoby się je również przewidzieć. Nadto jest jasne, że prawda objawia się w stopniu proporcjonalnym do naszego badania i obserwacji. Chociaż bowiem nawet na pierwszy rzut oka widać, że w jakimś zbiorze rzeczy panuje ustalony i piękny porządek, to w innych przypadkach trudno odkryć prawa, które nimi zawiadują. Słowa takie jak „przypadek”, „ryzyko” i „fortuna” pojawiły się w użyciu jako wyraz naszej ignorancji. Pomyślcie teraz o ludziach bezbożnych, wyrokujących bez należytego zastanowienia, którzy zajęci dzień po dniu interesami tego świata, nagle spoglądają w niebo lub na ziemię i zaczynają krytykować Wielkiego Architekta, argumentując, że istnieją stworzenia niebezpieczne lub niedoskonałe, i zadając pytania, które świadczą jedynie o ich braku naukowego wykształcenia.

Tak samo mają się rzeczy, gdy idzie o świat nadprzyrodzony. Wielkie prawdy objawienia są wzajemnie powiązane, tworząc jedną całość. W jakimś stopniu każdy może to dostrzec od razu, aby jednak w pełni zrozumieć jedność i harmonię katolickiego nauczania, potrzeba studiów i medytacji. Dlatego, jak filozofowie tego świata zakopują się w muzeach i laboratoriach, schodzą do kopalń lub wędrują przez lasy i wybrzeża, tak też badacz prawd niebieskich rozważa je w celi i oratorium, wylewając swe serce w modlitwie, zbierając myśli w czasie medytacji, rozmyślając o Jezusie lub o Maryi, o łasce lub o wieczności, rozważając słowa świętych, którzy żyli przed nim. Aż w końcu przed jego duchowym wzrokiem ukaże się będąca udziałem ludzi doskonałych mądrość ukryta, „którą Bóg przed wiekami przeznaczył dla naszej chwały” i którą „objawia nam przez swego Ducha”. A jak ignoranci mogą przeczyć pięknu i harmonii widzialnego stworzenia, tak też ci, którzy przez sześć dni tygodnia pochłonięci są trudami tego świata, którzy żyją dla bogactwa, sławy, przyjemności lub wiedzy świec­kiej, a rozważaniom religijnym poświęcają jedynie wolne chwile – nigdy nie wznosząc swych dusz do Boga, nigdy nie prosząc Go o oświecającą łaskę, nigdy nie umartwiając swych ciał ani serc, bez stałej kontemplacji prawd wiary, ale za to dogmatycznie i przedwcześnie wyrokując według własnych poglądów lub nastroju chwili – tacy ludzie, powtarzam, równie łatwo mogą być lub na pewno będą zaskoczeni i zgorszeni pewnymi fragmentami prawdy objawionej. Wyda się im dziwna albo trudna, albo przesadna, albo absurdalna – i odrzucą ją w całości lub w jakiejś jej części.

Zamierzam zastosować tę uwagę w rozważaniach na temat przywilejów, które Kościół przypisuje błogosławionej Matce Boga: dziwne, zdumiewające i trudne będą dla tych, których wyobraźnia nie jest do nich przyzwyczajona i którzy nie uczynili ich przedmiotem swojej refleksji. Jednakże im uważniej i pobożniej rozmyśla się o tych przywilejach, tym, jestem pewien, jaśniejszym się staje, że stanowią one zasadniczy element wiary katolickiej i są integralną częścią kultu Chrystusa. I będę kładł nacisk na ten właśnie punkt – kwestionowany przez ludzi spoza Kościoła, ale oczywisty dla jego dzieci – że mianowicie przywileje zostały udzielone Maryi przez wzgląd na Jezusa i że dlatego wychwalamy Ją i błogosławimy jako pierwszą spośród stworzeń, abyśmy mogli wyznać, że On jest naszym jedynym Stwórcą.

Kiedy Odwieczne Słowo postanowiło zstąpić na ziemię, ani Jego postanowienia, ani ich wykonanie nie miały w sobie nic połowicznego. Przyszedł, aby stać się człowiekiem takim jak my; aby przyjąć ludzkie ciało i duszę i uczynić je swoimi. Nie przyszedł w ciele pozornym czy jakiejś przypadkowej formie – tak jak aniołowie ukazują się ludziom. Ani nie umieścił jedynie jakiegoś człowieka w swym cieniu (jak to czyni ze swymi świętymi), aby można go było tylko nazywać Bogiem, lecz „stał się ciałem”. Przyjął człowieczeństwo i był równie prawdziwie i rzeczywiście człowiekiem, jak i Bogiem. Od tego momentu zatem był zarówno Bogiem, jak i człowiekiem lub, innymi słowy, był jedną Osobą w dwóch naturach, Boskiej i ludzkiej. Tajemnica ta jest tak cudowna, tak trudna, że jedynie wiarą można prawdziwie ją przyjąć. Człowiek pozostający na poziomie czysto naturalnym może w tę prawdę uwierzyć tylko na chwilę; może mu się wydawać, że ją przyjmuje, chociaż nigdy tak naprawdę w nią nie uwierzył. Kiedy tylko ją wyznał, zaraz zaczyna skrycie buntować się przeciw niej, omija ją i od niej odchodzi. Działo się tak od samego początku. Już za życia umiłowanego ucznia Chrystusa powstali tacy, którzy nauczali, że nasz Pan albo w ogóle nie miał ciała, albo że jego ciało utworzono w niebie, albo że to nie On cierpiał, lecz ktoś inny w jego miejsce; że posiadał przez jakiś czas ludzką postać, która się narodziła i cierpiała – wszedł w nią w momencie chrztu, a opuścił przed ukrzyżowaniem, lub znowu, że był tylko człowiekiem. Prawda o tym, że „na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo. A słowo ciałem się stało i mieszkało między nami” była zbyt trudna dla tych, którzy nie odrodzili się duchowo.

Rzecz ma się podobnie i dzisiaj. Zwykli protestanci rzadko tak naprawdę pojmują naukę o Bogu i człowieku w jednej osobie. O Bóstwie Chrystusa wypowiadają się w nierzeczywisty i mglisty sposób. A jeżeli przyjrzycie się dokładnie, jak je faktycznie rozumieją, zobaczycie, że bardzo niechętnie podpiszą się pod jakąkolwiek formułą, która w pełni odzwierciedli dogmat katolicki. Natychmiast powiedzą wam, że nie należy badać tego zagadnienia, gdyż nie sposób go zbadać bez popadania w techniczne subtelności. Następnie, komentując Ewangelie, nie będą po prostu i konsekwentnie mówić o Chrystusie jako Bogu, lecz że jak gdyby składał się z Boga i człowieka; że był trochę jednym, trochę drugim, albo czymś pomiędzy jednym a drugim, albo człowiekiem, w którym w szczególny sposób zamieszkała Boskość. Niekiedy posuną się nawet do tego, że zaprzeczą, iż Chrystus w niebie był Synem Bożym – powiedzą, że stał się Synem dopiero w momencie poczęcia z Ducha Świętego. I zgorszą się, i będą uważać owo zgorszenie za objaw pobożności i zdrowego rozsądku, gdy usłyszą, jak o tym Człowieku mówi się po prostu i jasno, że jest Bogiem. Nie mogą znieść, gdy mówi się – chyba że ma to być przenośnia lub tylko pewien sposób wyrażania się – że Bóg miał ludzkie ciało lub że Bóg znosił cierpienie. Myślą, że „odkupienie” oraz „uświęcenie w Duchu”, jak to nazywają, stanowi sumę i istotę Ewangelii i unikają jakichkolwiek wyrażeń dogmatycznych, które wykraczałyby poza nie. Taki, jak sądzę, jest zwyczajny charakter współczesnych protestanckich wyobrażeń na temat Bóstwa Chrystusa, zarówno – za wyjątkiem jakiejś małej grupy – we Wspólnocie Anglikańskiej, jak i wśród innych wyznań protestanckich.

Gdybyście chcieli świadczyć przeciwko tym niechrześcijańskim opiniom, gdybyście chcieli wyłożyć jasno, bezbłędnie i bez uników prostą naukę Kościoła katolickiego, że Bóg jest człowiekiem, czy moglibyście sformułować ją lepiej niż posługując się słowami św. Jana: „Bóg stał się człowiekiem”? Czy moglibyście wyrazić ją dobitniej i jednoznaczniej niż mówiąc, że urodził się człowiekiem, że miał Matkę? Świat dopuszcza myśl, że Bóg jest człowiekiem. To ustępstwo niewiele kosztuje, bowiem Bóg jest wszędzie i (można by powiedzieć) jest wszystkim. Świat jednak wzbrania się przed wyznaniem, że Bóg jest Synem Maryi. Wzbrania się, gdyż natychmiast staje wobec faktu, który obala i rozbija jego własne poglądy na rzeczywistość. Nauka objawiona od razu przyjmuje swoją prawdziwą postać i nabiera historycznej realności. Wszechmogący Bóg wkracza do swego własnego świata w konkretnym momencie i w określony sposób. Rozwiewają się sny i rozpraszają cienie. Boska prawda nie jest już tylko poezją, pobożną przesadą, mistyczną ekonomią czy mitycznym obrazem. „Ofiary ani daru”, cieni starego Prawa, „nie chciałeś, ale Mi utworzyłeś ciało”, „Co było od początku, cośmy słyszeli o Słowie życia, cośmy oczyma naszymi widzieli, cośmy oglądali i czego ręce nasze dotykały” i „co widzieliśmy i słyszeliśmy – to wam obwieszczamy” – oto świadectwo Apostoła, zadające kłam tym „duchom”, które przeczyły, że Jezus Chrystus „przyszedł w ciele” i które jak gdyby rozrywały Jego osobę, odrzucając albo Jego ludzką, albo Boską naturę. Dlatego wyznanie, że Maryja jest Deipara1, Matką Bożą, zabezpiecza apostolską doktrynę przed wszelką wieloznacznością, stanowiąc tym samym test, za pomocą którego wykrywamy oszustwa przebywających na tym świecie złych duchów Antychrysta. Dogmat ten uroczyście potwierdza, że Chrystus jest Bogiem, każąc jednocześnie pamiętać, że jest człowiekiem; dowodzi, że wciąż jest Bogiem, mimo że stał się człowiekiem, i że jest prawdziwym człowiekiem, mimo że jest Bogiem. Wydając świadectwo o unii hipostatycznej, nauka ta zabezpiecza dwa podmioty tegoż zjednoczenia, Bóstwo i człowieczeństwo. Jeżeli Maryja jest Matką Boga, Chrystus musi być w dosłownym sensie Emmanuelem, Bogiem z nami. A gdy z upływem czasu złe duchy i fałszywi prorocy stali się silniejsi i śmielsi, znajdując nawet dojście do katolickiej wspólnoty wierzących, wówczas Kościół prowadzony przez Boga nie znalazł skuteczniejszego i pewniejszego sposobu na ich wyrzucenie, niż użycie przeciw nim tego właśnie słowa: Deipara. Z drugiej strony, gdy kolejny raz owe złe duchy i fałszywi prorocy wynurzyli się z królestwa ciemności w XVI w., planując całkowite zniszczenie wiary chrześcijańskiej, nie potrafili znaleźć pewniejszego środka dla realizacji swego nienawistnego celu, jak szyderstwa i bluźnierstwa przeciwko przywilejom Maryi – dobrze wiedzieli, że jeżeli raz uda im się przekonać świat, aby zlekceważył Matkę, bardzo szybko pojawi się też brak czci dla Syna. Kościół i Szatan w tym jednym byli zgodni – że Syn i Matka są zawsze razem. Doświadczenie trzech ostatnich stuleci potwierdziło ich świadectwo: katolicy, którzy czcili Matkę, nadal czczą i Syna, podczas gdy protestanci, którzy teraz przestali oddawać cześć Synowi, zaczęli od szyderstw z Jego Matki.

Ten szczegół pokazuje wam, bracia, harmonijną jedność objawionej religii i to, jak poszczególne prawdy wiary warunkują siebie wzajemnie. Maryja została wyniesiona przez wzgląd na Jezusa. Słuszne było, że Jej, tylko stworzeniu – choć spośród stworzeń pierwszemu – powierzono misję posługi. Maryja, podobnie jak inni, przyszła na ten świat, aby wykonać zadanie. Powierzono Jej misję do spełnienia. Łaska i chwała, które otrzymała, zostały Jej dane nie dla Niej samej, lecz przez wzgląd na Stwórcę. Powierzono Jej straż nad wcieleniem – oto jej urząd: „A oto Dziewica pocznie i porodzi syna, któremu nadadzą imię Emmanuel”. I jak kiedyś żyła na ziemi i opiekowała się swoim Boskim Dziecięciem, jak nosiła Je w swoim łonie, tuliła w swoich ramionach i karmiła piersią, tak teraz i aż do ostatniej godziny Kościoła Jej przywileje i cześć, którą odbiera, głoszą i definiują prawdziwą wiarę w Niego, Boga i człowieka. Każdy poświęcony Jej kościół, każdy ołtarz wzniesiony pod Jej wezwaniem, każdy obraz, który Ją przedstawia, każda litania ku Jej czci, każde Zdrowaś Maryjo odmówione na Jej pamiątkę – wszystko to przypomina nam jedynie, że On, chociaż szczęśliwy w wieczności, ze względu na grzeszników „nie zawahał się wstąpić w łono dziewicy”. Dlatego Kościół nazywa Ją Turris Davidica, Wieżą Dawidową: potężną twierdzą króla Izraela. I z tego też powodu Kościół zwraca się do Niej w antyfonie jako tej, która bdquo;sama zniszczyła wszystkie herezje w całym świecie”.

I tu otwiera się przed nami nowa myśl, która w naturalny sposób zawiera się w tym, co już powiedzieliśmy. Jeżeli Deipara ma dać świadectwo o Emmanuelu, musi z konieczności być kimś więcej niż tylko Deipara. Rozważcie: obrona musi być mocna, jeżeli ma być skuteczna. Wieża, jak Wieża Dawidowa, musi posiadać umocnienia – „tysiąc puklerzy tam wisi, a wszystko to uzbrojenie walecznych mężów”. Aby dać nam i wyryć w naszych umysłach prawdę o tym, że Bóg stał się człowiekiem, nie wystarczyło, że Jego Matka była zwyczajną kobietą. Matka bez specjalnego miejsca w Kościele, bez godności, bez wyjątkowych darów nie byłaby, gdy idzie o obronę prawdy o Wcieleniu, w ogóle matką – nie zapisałaby się w ludzkiej pamięci ani wyobraźni. Jeżeli ma świadczyć i przypominać światu, że Bóg stał się człowiekiem, musi zająć wysokie i wybitne stanowisko. Została stworzona tak, aby przykuwając uwagę umysłu, mogła udzielić lekcji. Kiedy raz już przyciągnie naszą uwagę, wówczas – ale nie wcześniej – zaczyna głosić Jezusa. „Skąd pochodzą Jej przywileje”, pytamy, „jeśli nie stąd, że On jest Bogiem?”„Kim On jest z natury, jeżeli Ją łaska wyniosła tak wysoko?”. Oto dlaczego Maryja posiada jeszcze inne przywileje, różne od swego macierzyństwa – mianowicie dar osobistej czystości oraz modlitwy wstawienniczej. Została tak uposażona, aby mogła dobrze wypełnić swoje zadanie. Została wyniesiona tak wysoko, aby mogła posługiwać Chrystusowi.

Dlatego też Maryja została stworzona tak, że większa chwała przynależy Jej osobie niż stanowisku. Czystość Maryi wyższym jest darem aniżeli Jej związek z Bogiem. To oznaczała odpowiedź, której Chrystus udzielił kobiecie z tłumu, kiedy ta wykrzyknęła w czasie Jego nauczania: „Błogosławione łono, które Cię nosiło, i pierś, którąś ssał”. Odpowiedział, wskazując swoim uczniom wznioślejszą szczęśliwość: „Błogosławieni ci, którzy słuchają Słowa Bożego i zachowują je”. Wiadomo wam, moim bracia, że protestanci interpretują te słowa jako pomniejszające wielkość Najświętszej Panny. W rzeczywistości jednak jest odwrotnie. Rozważcie: Chrystus ustanawia zasadę, według której większym błogosławieństwem jest zachowywać Jego przykazania niż być Jego Matką. Któż jednak, nawet wśród protestantów, powie, że Ona nie zachowywała Jego przykazań? Zachowywała je bez wątpienia, a nasz Pan mówi jedynie, że tego rodzaju posłuszeństwo należy do wyższego rodzaju przywilejów niż bycie Jego Matką. Maryja była bardziej błogosławiona przez swoje oderwanie od stworzeń, przez swoje oddanie Bogu, przez swoją dziewiczą czystość i pełnię łaski, aniżeli przez swoje macierzyństwo. Taka jest też nauka Ojców Kościoła. Święty Augustyn pisze, że „Maryja była bardziej błogosławiona, gdy przyjęła wiarę w Chrystusa, niż wtedy, gdy poczęła Go w ciele”. Święty Jan Chryzostom naucza natomiast, że Maryja nie byłaby błogosławiona, chociaż urodziła Go w ciele, gdyby nie słuchała i nie zachowywała słowa Bożego. Oczywiście, taka sytuacja nie mogła się zdarzyć – stworzono Ją świętą, aby mogła być Jego Matką i nie da się od siebie oddzielić tych dwóch rodzajów błogosławieństwa. Ta, którą wybrano, aby dała ciało i krew Słowu Odwiecznemu, została najpierw napełniona łaską w duszy i ciele. Niemniej posiadała podwójne błogosławieństwo – urzędu oraz kwalifikacji, aby go sprawować: i to drugie błogosławieństwo jest większe. Z tego też powodu anioł nazywa ją błogosławioną – „pełną łaski” i „błogosławioną między niewiastami”; także św. Elżbieta, gdy wykrzykuje: „Błogosławiona, któraś uwierzyła”. Co więcej, sama Maryja złożyła podobne świadectwo, kiedy anioł obwieścił Jej, jak wielka łaska stanie się Jej udziałem. Chociaż każda żydowska kobieta w każdym stuleciu żywiła nadzieję, że zostanie matką Chrystusa – dlatego małżeństwo otaczano szacunkiem, a bezdzietność uchodziła za hańbę – Ona sama wyrzekła się pragnienia i myśli o tak wielkiej godności. Ta, która miała porodzić Chrystusa, nie przyjęła radośnie wielkiej nowiny, że właśnie Ona Go urodzi. Dlaczego? – ponieważ jako pierwsza z rodu niewieściego została natchniona, aby poświęcić swoje dziewictwo Bogu. Dlatego nie pragnęła przywileju, który, jak się zdawało, oznaczał odrzucenie Jej ślubu. Jakże się to stanie, zapytała, skoro mam żyć bez mężczyzny? Dopiero kiedy anioł powiedział Jej, że poczęcie dokona się w sposób cudowny i z Ducha Świętego, Maryja uspokoiła się, uznała w nim Bożego posłańca i skłoniła głowę w zdumieniu i wdzięczności dla Bożego uniżenia się.

Maryja zatem przez czystość swej duszy i ciała jest przykładem, a zarazem czymś więcej niż tylko przykładem tego, czym człowiek był przed upadkiem i czym stałby się, gdyby osiągnął pełną doskonałość. Byłoby ciężko, byłoby zwycięstwem Szatana, gdyby cały rodzaj ludzki przeminął i nie pojawił się nikt – ani jeden człowiek – który ukazałby, czym ludzie być mieli według pierwotnych zamierzeń Stwórcy. Adam, jak wiecie, został stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Jego słabą i niedoskonałą naturę z odciśniętą w niej Bożą pieczęcią podtrzymywała i wywyższała zamieszkująca w niej Boża łaska. Nie było w naturze Adama gwałtownych namiętności i żądz, a jeżeli już, to jedynie jako coś ukrytego, jako zło potencjalne. Jego niewiedzę rozpraszało jasne światło Ducha Świętego, a jego rozum, panujący nad każdym poruszeniem duszy, pozostawał poddany woli Bożej. Co więcej, nawet jego ciało wolne było od wszelkich występnych pożądań i uczuć, z obietnicą nieśmiertelności zamiast zapowiedzi rozkładu. Tak więc Adam znajdował się w stanie łaski nadprzyrodzonej i gdyby nie zgrzeszył, z każdym rokiem pomnażałyby swoje zasługi i wzrastał w łasce u Boga, aż przeszedłby z raju do nieba. Ale Adam upadł, a jego potomkowie urodzili się podobni do niego. Świat stawał się coraz gorszy, nie lepszy, i na próżno wydawano wyroki odrzucenia na następujące jedno po drugim pokolenia grzeszników. Nie było nadziei na poprawę, gdyż „człowiek ciałem był i w swoim sercu zamierzał tylko zło”.

A jednak w niebie znaleziono remedium, pojawił się Zbawiciel. Bóg miał dokonać wielkiego dzieła i zamierzał dokonać go w sposób godny – „gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska”. Królowie tego świata, gdy rodzą się im synowie, natychmiast rozdają wielkie bogactwa lub wznoszą jakiś wspaniały pomnik, a dzień, miejsce lub heroldów tego wielkiego wydarzenia wyróżniają jakimś godnym znakiem łaski. Przyjście Emmanuela nie wprowadziło żadnej zmiany w te przyjęte na świecie zwyczaje: był to czas łaski i hojności, które w szczególny sposób objawiły się w osobie Jego Matki. Oto miał się odwrócić bieg dziejów, a tradycja zła miała zostać przerwana. Pośród ciemności na przyjście Sprawiedliwego otwierały się bramy światła – Dziewica poczęła Go i porodziła. Było rzeczą słuszną, aby dla Jego chwały ta, przez którą urzeczywistniła się Jego obecność w ciele, sama była najpierw cudem Jego łaski; aby odniosła zwycięstwo tam, gdzie Ewa zawiodła, miażdżąc głowę węża czystością swojej świętości. Prawda, przekleństwo nie zostało cofnięte całkowicie. Maryja przyszła na upadły świat i poddała się jego prawom. Podobnie jak Syn, którego porodziła, znosiła cierpienia duszy i ciała i podlegała śmierci. Nie była jednak poddana mocy grzechu. Tak jak łaska została wlana w Adama od pierwszej chwili jego stworzenia, tak że nie doświadczył nędzy aż do chwili, gdy popadł w nią przez swój grzech, tak też łaska została od początku i w jeszcze większej mierze udzielona Maryi, która nigdy nie uległa Adamowej deprawacji. Ona zaczęła tam, gdzie inni kończą – zarówno gdy idzie o poznanie jak i miłość. Od samego początku Maryja, jasna i pełna chwały w oczach Boga, obleczona w świętość, w której przeznaczono Jej wytrwać, do ostatniego tchnienia spełniała dobre uczynki i gromadziła zasługi. Kroczyła ścieżką prawych, która jak światło poranne wschodzi i wzrasta aż do południa. A bezgrzeszność w myślach i uczynkach, w rzeczach małych tak samo jak w wielkich, w sprawach powszednich tak samo jak w doniosłych, jest jedynie naturalną konsekwencją takiego początku. Jeżeli w mocy Adama było nie popełnić grzechu i wytrwać w pierwotnym stanie, tym bardziej możemy oczekiwać nieskalanej doskonałości w osobie Maryi.

Oto przywilej bezgrzesznej doskonałości, który, podobnie jak macierzyństwo, został Jej udzielony przez wzgląd na Emmanuela. Dlatego, gdy anioł pozdrowił Ją słowami Gratia plena, Ona odpowiedziała pokornie: „Ecce ancilla Domini – Oto ja służebnica Pańska”. A podobny temu jest i trzeci przywilej Maryi, który wynika zarówno z Jej macierzyństwa, jak i czystości, a który wymieniam przy końcu listy Jej chwalebnych prerogatyw. Mówię o modlitwie wstawienniczej Maryi. Jeżeli bowiem „Bóg nie wysłuchuje grzeszników”, a jednocześnie „jeśli człowiek oddaje cześć Bogu i pełni Jego wolę, takiego Bóg wysłucha”; jeżeli „nieustanna modlitwa sprawiedliwego wiele może”; jeżeli nakazano wiernemu Abrahamowi modlić się za Abimeleka, „ponieważ był on prorokiem”; jeżeli cierpliwy Hiob miał „zanosić modlitwy za swoich przyjaciół”, gdyż „sprawiedliwie mówił przed Bogiem”; jeżeli łagodny Mojżesz przez podniesienie rąk zapewnił powodzenie Izraela w bitwie przeciwko Amalekitom – dlaczegóż mielibyśmy się dziwić, gdy słyszymy, że Maryja, jedyne nieskalane dziecię z Adamowego rodu, posiada nadprzyrodzony wpływ na Boga udzielającego łaski? Jeżeli poganie w Jerozolimie szukali Filipa, ponieważ ten był Apostołem, oni zaś pragnęli spotkać Jezusa, Filip z kolei rozmawiał z Andrzejem, który cieszył się jeszcze większym zaufaniem Pana, i wtedy obydwaj przyszli do Niego – czyż może dziwić, że Matka ma wpływ u swego Syna – różny od tego, jaki może posiadać najczystszy anioł i największy święty? Jeżeli wierzymy we wcielenie, musimy przyjąć je w całej pełni. Dlaczego więc mielibyśmy wzbraniać się przed uznaniem łaskawych rozporządzeń i urządzeń, które z wcielenia wynikają, są dzięki niemu konieczne lub stanowią jego część? Jeżeli Stwórca przychodzi na ziemię w postaci sługi, jako stworzenie, dlaczego Jego Matka nie mogłaby zostać wyniesiona do godności Królowej niebios, obleczonej w Słońce, z Księżycem pod stopami?

Nie dowodzę wam tych doktryn, bracia: ich dowód znajduje się w orzeczeniach Kościoła. Kościół bowiem stanowi wyrocznię prawdy religijnej i w każdym czasie i na każdym miejscu głosi naukę powierzoną mu przez Apostołów. Musimy wierzyć słowom Kościoła bez dowodu, ponieważ został nam dany przez Boga, aby pouczać nas, co winniśmy czynić, aby Mu się podobać. Nasze postępowanie stanowi sprawdzian, czy rzeczywiście jesteśmy katolikami, czy też nie. Nie dowodzę więc tego, coście już przyjęli. Ukazuję wam jedynie piękno oraz harmonię jednej z wielu prawd nauczanych przez Kościół, które, zgodnie z Bożym zamiarem, czynią tę naukę drogą dzieciom Kościoła i tak doskonale zachęcają do jej przyjęcia poszukujących. Jeszcze jedna uwaga i kończę. Wyjaśniłem wam, jak bogate w znaczenie są w swej istocie prawdy, które Kościół głosi o Błogosławionej Dziewicy. Teraz rozważcie, jak bogaty w znaczenie jest sposób, w jaki Kościół prawd tych naucza.

Zauważycie, że w tym względzie, podobnie jak w nauce o przywilejach Maryi, zachowane jest to samo odniesienie i wzgląd na chwałę Tego, który ich Jej udzielił. Wiecie, że gdy Jezus wyszedł, aby nauczać, Ona trzymała się z dala, nie wtrącała się do tego, co robił. A nawet wtedy, gdy On wstąpił do nieba, ona, kobieta, nie zaczęła nauczać ani głosić: nie zasiadła na katedrze apostolskiej, nie miała żadnego udziału w urzędzie kapłańskim. Pokornie szukała swojego Syna w codziennej Mszy świętej sprawowanej przez tych, którzy, choć w niebie są Jej sługami, na ziemi, w Kościele, byli Jej przełożonymi. A kiedy i Ona, i Apostołowie opuścili tę ziemską scenę, Ona zaś została królową po prawicy swego Syna, nawet wówczas nie prosiła Go, by rozsławił Jej imię po krańce ziemi; ani o to, aby świat Ją podziwiał. Czekała do czasu, aż Jej chwała stanie się konieczna dla Jego chwały. W rzeczy samej, od samego początku Kościół głosił Chrystusa zasiadającego na tronie w swojej świątyni, ponieważ On był Bogiem – niemożliwe było, aby żywa Wyrocznia Prawdy ukrywała przed wiernymi prawdziwy przedmiot ich adoracji. Z Maryją rzecz miała się inaczej. Wypadało, ażeby Ona, stworzenie, matka i kobieta, stała z boku, czyniąc przejście dla Stwórcy; ażeby usługiwała swemu Synowi, przekonując świat, że zasługuje na jego hołd poprzez swoją pełną słodyczy i wdzięku postawę. Dopiero gdy zaczęto lekceważyć Jego imię, wtedy Ona przyszła Mu z pomocą. Kiedy odrzucono Emmanuela, wówczas Matka Boga wysunęła się, niejako, do przodu. Gdy heretycy ogłosili, że Bóg nie stał się człowiekiem, wówczas nadeszła godzina Jej własnej chwały. A gdy się to działo, Ona poradziła sobie również z walką, ale walczyła nie dla siebie. Żadne ostre spory, żadni prześladowani wyznawcy, żadni herezjarchowie, żadne anatemy nie były konieczne, aby Jej osoba stopniowo ukazała się w pełni. Jak dzień po dniu w Nazarecie wzrastała w łasce i zasługach, a świat nic o Niej nie wiedział, tak też w ciszy została wyniesiona wysoko i zajęła swoje miejsce w Kościele poprzez łagodne oddziaływanie, naturalną koleją rzeczy. Była niczym piękne drzewo, wyciągające swoje gałęzie ciężkie od owoców i o wonnych liściach, ocieniające ziemię świętych. Dlatego też antyfona mówi o niej: „W Jakubie rozbij namiot i w Izraelu obejmij dziedzictwo, i zapuść korzenie wśród Jego wybranych”. I znowu: „Na Syjonie mocno stanęłam. Podobnie w mieście umiłowanym dał mi odpoczynek, w Jeruzalem jest moja władza. Zapuściłam korzenie w sławnym narodzie i zatrzymano mnie w chwalebnej wspólnocie świętych. Wyrosłam jak cedr na Libanie i jak cyprys na górach Hermonu. Jak terebint gałęzie swe rozłożyłam, a gałęzie moje – gałęzie chwały i wdzięku”. Tak wyrosła, niezasadzona ludzkimi rękami, i odniosła swoje skromne zwycięstwo, i wywiera swój łagodny wpływ, o który nie prosiła. Kiedy pośród Jej dzieci powstała dysputa dotycząca Jej osoby, Ona ją wyciszyła. Gdy wysuwano pod Jej adresem zastrzeżenia, Ona zrezygnowała ze swych praw i czekała – aż do teraz. I w naszych czasach, jeśli taka będzie wola Boga, Maryja otrzyma swą najjaśniejszą koronę – oto bez głosów sprzeciwu i wśród radości całego Kościoła będzie sławiona jako niepokalanie poczęta2.

Taka jesteś, Matko Przenajświętsza, w nauczaniu i liturgii Kościoła – obrończyni prawd wielu, dar łaski i uśmiechnięte światło każdego aktu pobożności. W Tobie, Maryjo, na naszą miarę, ziścił się pierwotny zamiar Najwyższego. Zamierzył On niegdyś przyjść na świat w swojej niebiańskiej chwale, lecz my popadliśmy w grzech. On zaś nie mógł inaczej nas nawiedzić w bezpieczny dla nas sposób, jak tylko przyciemniając swój blask i ukrywając majestat – był bowiem Bogiem. Przyszedł więc w słabości – nie w mocy, i posłał w swoje miejsce Ciebie, stworzenie, którego piękno i wdzięk odpowiadają naszemu stanowi. Sama Twoja twarz i postać, droga Matko, mówią nam o Przedwiecznym – nie tak jak ziemskie piękno, na które niebezpiecznie jest spoglądać, lecz jak gwiazda zaranna – Twój znak, jasny, muzyce podobny, tchnący czystością, mówiący o niebie, rozlewający pokój. O, Zwiastunko dnia i Nadziejo pielgrzymujących, prowadź nas, jak nas dotąd prowadziłaś, w mroku nocy przez ponure pustkowie! Prowadź nas do Pana naszego, Jezusa, prowadź nas do domu.

Maria, mater gratiæ,

Dulcis parens clementiæ,

Tu nos ab hoste protege

Et mortis hora suscipe.

Maryjo, Matko łaski,

Słodka Rodzicielko łagodności,

Broń nas od wroga,

Wspomóż w godzinę śmierci. Ω

„The Glories of Mary for the Sake of Her Son”, Discourses Addressed To Mixed Congregations, Londyn, Nowy Jork, Bombaj, 1906, s. 342–359. Tłumaczył Paweł K. Długosz.

Przypisy

  1. W języku łacińskim Najświętsza Maryja Panna jest określana jako Dei Genetrix (‘Boża Rodzicielka’). Ale i łacina ma dokładne tłumaczenie greckiego Theotokos – Bogarodzica i jest nim właśnie Deipara, od Deus (‘Bóg’) i pario (‘rodzić’).
  2. Dogmat o Niepokalanym Poczęciu N.M.P. ogłoszono w 1854 r., kilka lat po tym, jak kard. Newman wygłosił niniejsze kazanie.