Neokatechumenat AD 2006
cz. II
„Droga” odpowiada
1 stycznia 2006 r. „Droga” odpowiedziała publicznie na list kard. Arinze. Odpowiedź pojawiła się w formie wywiadu przeprowadzonego przez agencję Zenit z Józefem Gennarinim, „odpowiedzialnym” za Neokatechumenat na terenie całych Stanów Zjednoczonych.
Podczas gdy niektórzy konserwatywni katolicy potraktowali list kard. Arinze jako sygnał upomnienia „Drogi” przez Benedykta XVI, Józef Gennarini odbiera go wręcz przeciwnie. Jak twierdzi: „List kard. Arinze jest bardzo ważnym krokiem w procesie zatwierdzania «Drogi Neokatechumenalnej»”. Tak więc, nie postrzegając go jako upomnienia, Gennarini odbiera list kard. Arinze jako ważny krok Stolicy Apostolskiej w kierunku pełnego uznania Neokatechumenatu:
Treść katechetyczna „Drogi” w swoim itinerarium wtajemniczenia chrześcijańskiego była szczegółowo studiowana przez Kongregację Nauki Wiary, na czele której stał wówczas kard. Ratzinger, i została zatwierdzona z niewielkimi modyfikacjami.
Po zatwierdzeniu metody i statutu, następnym krokiem było studium dostosowań liturgicznych obecnych w tej rzeczywistości liturgiczno-katechetycznej, których efektem jest ten list.
Rzeczywiście, list kard. Arinze raczej chroni niż kwestionuje praktyki liturgiczne „Drogi”. Zamknięte sobotnie celebracje Eucharystii będą kontynuowane, podobnie jak „napomnienia”, „dzielenie się wiarą” i przekazywanie znaku pokoju przed ofertorium.
A co z uwagami kard. Arinze odnośnie do sposobu rozdzielania Komunii św.? Słowa pana Gennariniego pokazują, że „Droga” nie ma się czego obawiać w tej kwestii:
I wreszcie, aktualny sposób udzielania Komunii jest dozwolony na dłuższy czas „ad experimentum”. Pokazuje to, że nie chodzi o jakąś praktykę wypływającą z braku czci, ale o praktykę całkowicie słuszną, jak może to potwierdzić każdy, kto uczestniczy w Eucharystii wspólnot.
W kontekście końcowego zatwierdzenia statutu napisano [w tym liście], że zmiany w chwili obecnej zostały również zatwierdzone „ad experimentum”. Gdy ten okres «ad experimentum» się skończy, komisja złożona z przedstawicieli pięciu kongregacji, które zatwierdziły statut (Rada ds. Świeckich, Kongregacja Nauki Wiary, Kongregacja ds. Duchowieństwa, Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów oraz Kongregacja Wychowania Katolickiego) przeprowadzi weryfikację koniecznych dostosowań.
P. Gennarini nie tylko posługuje się listem kardynała do usprawiedliwiania „prawomocności” obecnej świętokradczej praktyki „Drogi”, ale mówiąc o „koniecznych dostosowaniach” w procesie „ostatecznej aprobaty statutów «Drogi»”, zręcznie kreśli bardzo pozytywny obraz tandemu (Stolica Apostolska – Neokatechumenat) pracującego nad doprowadzeniem do pełnego uznania Neokatechumenatu.
Zapytany przez przedstawiciela agencji Zenit: „Jakie znaczenie ma ten list dla «Drogi»?”, Gennarini odpowiedział:
Po raz pierwszy zostały przyjęte niektóre zmiany praktykowane w sposobie celebrowania Eucharystii w „Drodze Neokatechumenalnej”, jako zgodne z prawem adaptacje, pomagające współczesnemu człowiekowi, aby lepiej mógł przyjąć łaskę udzielaną mu przez sakramenty. O ile wiem, jest to jedyny przypadek, że grupa eklezjalna otrzymała wyraźne pozwolenie w tym zakresie od Stolicy Apostolskiej.
Dotychczas korzystaliśmy z ustnego pozwolenia kongregacji, nie było go na piśmie. Jan Paweł II zawsze popierał tę ideę i przedstawił ją w liście apostolskim Dies Domini, w którym mówił o możliwości, by „biorąc pod uwagę szczególne wymogi formacyjne i duszpasterskie” mogły odbywać się takie celebracje niedzielnej Mszy św.
Zadziwiające, nieprawdaż? Okazje się, że list kard. Arinze wcale nie jest potępieniem „Drogi” i jej praktyk liturgicznych – obecnie „eksperci” Neokatechumenatu kontynuować będą swe sprotestantyzowane, skoncentrowane na człowieku praktyki z pisemną aprobatą Rzymu! Gdyby tylko tradycjonaliści mogli otrzymać takie „napomnienie” od pasterzy Kościoła!
Rodziny na misjach
Konserwatywni katolicy, którzy wyobrażali sobie, że Stolica Apostolska zamierza dokładnie przyjrzeć się działalności „Drogi”, muszą zadać sobie ogromnie ważne pytanie: dlaczego nic nie słychać o poważnym zaniepokojeniu Ojca Świętego błędami doktrynalnymi Kiko i Carmen? Jakie znaczenie ma tych kilka sugestii odnośnie do liturgii neokatechumenalnej – będącej w najlepszym razie jedynie kolejną wersją parodii liturgicznych zainspirowanych Novus Ordo – w obliczu [akceptacji] całego ruchu zbudowanego na bezwzględnej pogardzie dla katolickiej historii, doktryny i praktyki? Pozostaje faktem, że Neokatechumenat jest przez papieża więcej niż tolerowany. Jest przez niego chwalony i wspierany – i to publicznie.
12 października 2005 r. Bededykt XVI pobłogosławił kamień węgielny przyszłego seminarium „Drogi” Redemptoris Mater w Sydney. To właśnie w tych „domach formacji” filozofia Kiko i Carmen wpajana jest ludziom, którzy wyświęcani będą na kapłanów. W tych seminariach Neokatechumenatu jedyną odprawianą Mszą jest Eucharystia „Drogi”. Uczący się w nich przyszli księża wyciągani będą z sal wykładowych, by towarzyszyć „rodzinom misyjnym” i wpajać się im będzie przekonanie, że da im to lepsze przygotowanie do kapłaństwa niż studia.
12 stycznia 2006 r. Benedykt XVI, idąc w ślady swego poprzednika Jana Pawła II, zademonstrował swe publiczne poparcie dla „Drogi”, błogosławiąc ponad 200 „rodzin misyjnych” Neokatechumenatu. Rodziny te porzucają wszystko: pracę, dom, nawet swe rodzinne kraje – by żyć pośród ubogich i zsekularyzowanych. Ich misją nie jest nauczanie, ale jedynie „bycie świadkiem” Chrystusa wobec innych ludzi.
Podczas swej pierwszej audiencji udzielonej wspólnotom neokatechumenalnym papież rozesłał ponad 200 rodzin na misje do diecezji całego świata. Około 1000 osób, w tym pięciu kardynałów i trzydziestu biskupów, brało udział w zgromadzeniu mającym miejsce w auli Pawła VI. Obecni byli również Kiko Arguello, Carmen Hernandez i ks. Mario Pezzi, oraz 1100 księży uformowanych w seminariach Redemptoris Mater. Zwracając się do rodzin „Drogi”, Ojciec Święty powiedział: „Są to rodziny pozbawione wielu form wsparcia ze strony ludzi, polegające jednak nade wszystko na opiece Bożej Opatrzności”. Była to prawdziwa gala na cześć grupy, której papież miałby rzekomo udzielić napomnienia.
Jak doniosła agencja Zenit News, po tym wydarzeniu Kiko Arguello udzielił wywiadu agencji Veritas. Opisywał pracę rodzin misyjnych jako „misje ad gentes w najprawdziwszym znaczeniu tego słowa (...) misję wśród pogan, tak, jak to czynili Apostołowie”.
„Posyłamy również rodziny do pewnych miejsc w Chinach, dlatego nie mogą one powiedzieć, gdzie się udają. (...) Posyłamy je jednak również do wielu krajów, przede wszystkim do Ameryki Łacińskiej, gdzie trwa inwazja sekt”. Czyżby zaniepokojenie wzrostem liczebności sekt protestanckich? Brzmi to po katolicku, jednak rzut oka na szkice dla katechistów ukazuje odmienną [od katolickiej] filozofię zbawienia: „Być może ktoś myśli, że misją Kościoła jest doprowadzenie do niego wszystkich ludzi znajdujących się poza jego granicami (...). Gdyby to było prawdą, wówczas bez wątpienia moglibyśmy powiedzieć, że Chrystus po dwóch tysiącach lat poniósł klęskę” – pisze Kiko w instrukcjach dla katechistów i kontynuuje:
Kościół pierwotny nigdy nie postrzegał siebie samego jako jedynej arki zbawienia, ale jako misję w historii (...). Niemniej to sformułowanie [poza Kościołem nie ma zbawienia], rozumiane jurydycznie, obecne jest w mentalności wszystkich zwykłych ludzi, którzy was słuchają. Jest ono jak najdalsze od naszej idei Kościoła, tak jak ostatnie namaszczenie chorych, spowiedzi w ostatnich chwilach przed śmiercią, szybki chrzest dzieci etc.
Kościół pierwotny nigdy nie postrzegał samego siebie jako jedynej arki zbawienia? Trudno o bardziej bezczelne kłamstwo. Gdyby to było prawdą, kto przejmowałby się sektami? Jednak „zwykli” [nie należący do Neokatechumenatu] ludzie niekiedy wierzą w ten dogmat, niekiedy przyjmują te nieoświecone „idee” Kościoła: ostatnie namaszczenie, chrzty, spowiedź umierających etc. Carmen podziela poglądy Kiko w tej kwestii, twierdząc, że wiara w konieczność Kościoła do zbawienia „prowadzi do prozelityzmu, który sprawia, że chciałbyś ochrzcić cały świat (...), do nieustępliwego narzucania [własnej religii] z krucyfiksem w ręku”. Mniejsza o to, że sam Zbawiciel nakazał swym wyznawcom „nauczać wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Czyżby Pan Jezus mylił się, ponieważ nie czytał wytycznych dla katechistów?
Założyciele „Drogi” przedstawiają rodziny misyjne jako wojowników Chrystusa, uprawiających winnicę Pańską w krajach pogańskich, i faktem jest, że ludzie ci cierpią podczas swej pracy wiele niedogodności. Wykształceni ludzie często porzucają swe komfortowe domy i lukratywne kariery, by żyć w biednych okolicach, gdzie nierzadko są szczęściarzami, mając w zimie ogrzewanie. To prawda, ich wspólnoty są hojne w datkach pieniężnych, niemniej jednak rodziny narażone są na wiele niedogodności i niewygód.
Brzmi to romantycznie, spędziłem jednak sporo czasu z tymi ludźmi i zawsze niepokoiły mnie wstrząsy i stresy, na jakie narażone były ich dzieci. Jeśli nawet dla dorosłych trudne jest opuszczenie swych domów i nagłe przeniesienie w miejsce, gdzie pozbawieni są przyjaciół, a często i pociechy ojczystego języka, wyobraźcie sobie cierpienia tych dzieci, które pozbawiono stabilnego, bezpiecznego domu w imię „ewangelizacji”.
Jako seminarzysta „Drogi” przydzielony byłem do rodziny misyjnej pracującej w zachodniej Wirginii, do rodziny, która posiadała siedmioro dzieci. Pewnego popołudnia towarzyszyłem rodzicom do kuchni rozdzielającej zupę dla ubogich. Poszliśmy tam w nadziei dostania paczki artykułów spożywczych dla rodziny. Dwóch zdrowych mężczyzn i zdrowa kobieta, proszący o jałmużnę, musieliśmy stać pośród bezdomnych i pozbawionych środków do życia ludzi, tłoczących się w tym miejscu. Ostatecznie zostaliśmy odesłani do zakonnicy odpowiedzialnej za ten punkt. Siostra, nosząca pełny habit, była bardzo doświadczona, prawdopodobnie spędziła wiele lat posługując ubogim i dzięki Bogu nie liczyła się ze słowami. Kiedy dowiedziała się, że jesteśmy częścią „rodziny misyjnej”, powiedziała głowie naszej małej grupy (tj. ojcu rodziny) coś w tym sensie: „Bóg dał ci te dzieci. To twoim powołaniem jest troszczyć się o ich potrzeby”. Chociaż ostatecznie dała nam potrzebne artykuły żywnościowe, nigdy nie zapomniałem jej słów.
Brzmią one jeszcze bardziej prawdziwie, kiedy myślę o tygodniowych „wędrownych konwiwencjach”, w których uczestniczyłem. Były to zgromadzenia rodzin, pojedynczych osób, seminarzystów i katechistów, którzy szerzyli przesłanie Kiko – że tak powiem – „na ulicach”. Głównym punktem tych zgromadzeń były publiczne świadectwa składane przez rodziny misyjne, dzielące się swymi doświadczeniami i często płaczące, nie z radości, ale z frustracji i depresji.
Kanon 1113 Kodeksu Prawa Kanonicznego z 1917 roku stwierdza:
Rodzice mają najświętszy obowiązek dbać ze wszystkich swoich sił o religijne i moralne oraz fizyczne i obywatelskie wykształcenie swych dzieci oraz troszczyć się o ich doczesne dobro.
Wśród „rodzin misyjnych” dobro doczesne dzieci lekceważy się w sposób ewidentny. Katechiści rodziny odwiedzają sąsiadów, proboszczów czy rady parafialne jedynie popołudniami i wieczorami, a ojcowie, którzy mogliby zapewnić stabilne życie rodzinom jako chirurdzy czy biznesmeni w swym ojczystym kraju, zamiast tego żyją wożąc pizzę za granicą, ich rodziny mieszkają w wynajmowanych, zrujnowanych lokalach, a dzieci z trudem radzą sobie w szkole, w której posługują się niezrozumiałym językiem. A wedle filozofii „Drogi” wskazane jest, by rodzice akceptowali swój stan życia, pozostając w domu i starając się zapewnić możliwie najlepsze i najbezpieczniejsze życie swej rodzinie.
W ten sposób wiekowa zakonnica okazała się lepszym teologiem rodziny niż wszyscy neokatechumenalni „eksperci” razem wzięci. Poparcie Benedykta XVI dla „rodzin misyjnych” jest co najmniej niepokojące.
Zrzucanie maski?
Założyciele „Drogi Neokatechumenalnej”, wierzący, że zostali wybrani, przeznaczeni do ocalenia Kościoła, który przez piętnaście wieków zbaczał z właściwej drogi, są dla członków swego ruchu prawdziwymi półbogami. Pomiędzy członkami „Drogi” krąży legenda, że sama Najświętsza Maryja Panna osobiście poinstruowała Kiko, jak ma założyć wspólnoty neokatechumenalne. W swej „interwencji” (mowie) wygłoszonej 28 czerwca 2002 r. podczas wręczania statutów „Drogi”, Kiko powiedział: „Możemy jedynie dziękować Najświętszej Maryi Pannie, która zainspirowała tę «Drogę», prowadząc nas do założenia wspólnot podobnych do Świętej Rodziny z Nazaretu, żyjących w pokorze, prostocie i na modlitwie, w których każdy bliźni traktowany jest jak Chrystus”. A jeśli ktoś przyjrzy się dokładniej słynnej ikonie Madonny z Dzieciątkiem namalowanej przez Kiko, obecnej podczas wszystkich spotkań Neokatechumenatu, można odnaleźć umieszczone na obrazie „słowa Maryi”.
Nic dziwnego, że katechistów „Drogi” otacza pewna tajemnica. Przypisują oni sobie ni mniej ni więcej, tylko apostolską zdolność rozeznania – i tak też się zachowują. Znajomy członek „Drogi” wspomniał mi pewnego razu, że podczas spotkań Neokatechumenatu zawsze odczuwa mdłości, ponieważ w środowisku tym trudno doświadczyć prawdziwego pokoju. I musiałem się z nim zgodzić. Katechista rządzi żelazną ręką i normalne jest utrzymywanie „dołów” wspólnoty w nieświadomości, kiedy tylko można znaleźć po temu jakiś pretekst. Nikt nigdy nie wie, kiedy zatrzaśnie się „pułapka”.
Katechiści „Drogi” są tak pewni swej apostolskiej władzy i autorytetu, że nie wahają się przypisywać sobie roli „egzorcysty”. Podczas tygodnia „pierwszego skrutynium” (jeden z wielu obrzędów na „Drodze”), katechiści mojej własnej wspólnoty „Drogi” kładli ręce na naszych głowach, modląc się, aby wyrzucić z nas wszelkie nieczyste duchy. Ponadto, kiedy zespół katechistów udawał się na nowe miejsce, zaczynał zawsze od znalezienia najwyższego punktu w okolicy. Z niego usiłowali „egzorcyzmować” pobliską miejscowość. Ze wstydem wyznaję, że osobiście uczestniczyłem w takiej farsie. Moja wspólnota w zachodniej Wirginii pracowała również w Pittsburgu. Pewnego popołudnia, zanim zaczęliśmy tam nową katechezę, udaliśmy się na najwyższe miejsce, jakie mogliśmy znaleźć – punkt górujący nad Three River Stadium, „gdzie rzeki Allegheny i Monongahela łączą się w rzekę Ohio”. Wyciągnęliśmy ręce nad miastem znajdującym się poniżej i modliliśmy się nad nim, rzekomo zasiewając strach w sercach lokalnych mieszkańców Hadesu. Dziś zastanawiam się, czy wyglądaliśmy bardziej dziwacznie dla przechodzących mieszkańców, czy dla złych duchów, które rzekomo mieliśmy ujarzmić.
W „Drodze” istnieje również niemal neurotyczna obsesja na tle konfliktu dla samego konfliktu. Pod pretekstem, że „aby osiągnąć prawdziwe «nawrócenie», konieczne jest «odrzucenie maski» wobec wspólnoty”, „Droga” wytworzyła prawdziwą obsesję prowadzącą do poszukiwania wad i przewinień u innych. Gdy członkowie lokalnych wspólnot spędzają niedzielę razem podczas swych comiesięcznych konwiwencji, gdy seminarzyści gromadzą się w małych grupkach, podczas większych regionalnych czy krajowych spotkań – zawsze towarzyszą temu kłótnie. Zawsze ktoś czuł się dotknięty i musiał mówić o tym otwarcie, zawsze ktoś widział albo słyszał, że zrobiłeś coś, co wymaga poprawy.
Pamiętam poranne spotkanie modlitewne z rodziną misyjną w zachodniej Wirginii, podczas którego odmawianie jutrzni z brewiarza zmieniło się w dwugodzinną (!) walkę bokserską. Powód? Poprzedniej nocy, po tym, jak nasz zespół prowadził katechezę w kościele, kiedy poproszono mnie o kierowanie samochodem w drodze powrotnej do domu, powiedziałem, że jestem zmęczony. Naprawdę o to poszło. Widocznie matka „rodziny misyjnej” nie mogła tolerować takiego zuchwalstwa czy buntu we własnych szeregach (...).
W roku 1994 miałem przyjemność spędzić trochę czasu z moimi krewnymi w pięknej, górzystej okolicy północnych Włoch. Podczas tej wizyty miałem okazję odbyć krótką wycieczkę do Asyżu razem z miejscowym księdzem i kilkoma jego krewnymi. Zatrzymaliśmy się w małym zajeździe przed samym Asyżem – prowadzonym przez siostry dominikanki. Pewnego wieczora, gdy siedzieliśmy po obiedzie w ogrodzie rozmawiając, przyszła do nas na pogawędkę matka przełożona domu. Była rosłą i władczą, ale miłą zakonnicą, ubraną w pełny habit. Dziwnym trafem rozmowa zeszła na „Drogę Neokatechumenalną”. Matka przełożona wspomniała, że lokalne wspólnoty „Drogi” często przyjeżdżają do tego domu na niedzielne konwiwencje. Potem poczyniła uwagę, która mnie rozbawiła. Powiedziała: „Oni zawsze na siebie wrzeszczą!”.
Jak już wspomniałem, większość członków niższego szczebla „Drogi” to osoby szczere, o dobrych intencjach i naprawdę hojne. Ja sam spotkałem się z serdecznym przyjęciem przez wielu ludzi. Problem polega na tym, że wielu ludzi należących do „Drogi” było swego czasu daleko od Kościoła. „Kościół Kiko i Carmen” jest jedynym, jaki znają, albo jedynym, jaki przemawiał do nich z ogniem i przekonaniem. Tak więc wierzą, że „Droga” postępuje właściwie... „Droga”, koniec, kropka.
Gdy Benedykt XVI pobłogosławił rodziny misyjne „Drogi” 12 stycznia br., Kiko Arguello skomentował uwagi papieża odnośnie do norm liturgicznych Neokatechumenatu, zawarte w liście kard. Arinze. „Jesteśmy szczęśliwi – powiedział – słysząc go mówiącego nam, że doświadczenie minionych lat potwierdza, iż centralne miejsce tajemnicy Chrystusa, celebrowane w obrzędach liturgicznych, jest uprzywilejowanym i niezbędnym sposobem budowania żywych i trwałych wspólnot chrześcijańskich”.
Ponadto Kiko wyraził wdzięczność Ojcu Świętemu, „ponieważ zezwolił nam na pozostawienie zmiany w rycie znaku pokoju oraz «echa Słowa»” (...), co stało się dla nas impulsem do dalszych kroków”. Tak, impulsem do dalszych kroków. W pewnym sensie Neokatechumenat znajduje się dopiero na początku swej drogi, a ponieważ nie widać, by ktoś usiłował powstrzymać zapędy Kiko i spółki, wszystko wskazuje na dalsze poparcie dla „Drogi” ze strony Stolicy Piotrowej. Ω
Tekst za: „Catholic Family News”. Tłumaczył Tomasz Maszczyk.
Pozostałe części:
- Marek Alessio: Neokatechumenat AD 2006 – cz. I [ZW nr 88 (9/2006)]