Dwie wielkie rocznice
Wszyscy korzystamy z darów, jakich nam, poprzez życie Arcybiskupa i dzieło Bractwa, udziela Bóg. Wszyscy także dziękujmy Opatrzności. Niech w hymnie dziękczynienia nie zabraknie głosu żadnego z nas, wiernych Tradycji.
Sto lat temu urodził się abp Marceli Lefebvre. Stało się to 29 listopada 1905 r. w Tourcoing nad samą granicą z Belgią, niedaleko Lille. Są to tereny historycznej Flandrii, od dawna przedzielonej granicą francusko-belgijską. W herbie arcybiskupim abp. Lefebvre’a znaleźć można lwa (czarny na żółtym tle) podobnego do tego, jaki zdobi herb Flandrii. Podobieństwo symboli w obu herbach nie jest przypadkowe. Rodzina, w jakiej przyszedł na świat, była katolicką, pobożną rodziną przedsiębiorcy tekstylnego Renata Lefebvre’a. Cały ród, którego ta rodzina była częścią, „dał Kościołowi, licząc od 1738 r., prawie pięćdziesięciu swoich potomków, wśród nich jednego kardynała, kilku biskupów oraz wielu księży i zakonników”1. Już następnego dnia po narodzinach odbyła się uroczystość chrztu św., po której Gabriela Lefebvre, matka nowo ochrzczonego chłopca, „wzięła małego Marcela w swoje objęcia i rzekła: «To dziecię odegra ważną rolę w Rzymie, blisko Ojca Świętego»”2. Arcybiskup miał siedmioro rodzeństwa. W sumie więc państwo Lefebvre mieli ośmioro dzieci, z których aż pięcioro wybrało życie kapłańskie lub zakonne. Pozostała trójka założyła katolickie rodziny. Przyszłość pokazała, iż z Arcybiskupem szczególnie były związane dwie jego siostry – zakonnice: matka Maria Gabriela, współzałożycielka Zgromadzenia Sióstr Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, i matka Maria Krystyna, założycielka Karmelu wiernego Tradycji.
Już w wieku pięciu lat Marceli przyjął I Komunię świętą. Było to tak wcześnie możliwe z powodu błogosławionej w skutkach decyzji św. Piusa X, pozwalającej małym dzieciom na przyjęcie Jezusa Eucharystycznego. Mając pięć lat, napisał papieżowi z tego powodu list dziękczynny3. Jako chłopiec, podobnie jak wielu jego rówieśników, był ministrantem. Codziennie wcześnie rano stawał w komży obok kapłana przy ołtarzu. Uczył się w katolickim kolegium Serca Jezusa w rodzinnym mieście i w tej właśnie szkole Bóg obudził w nim powołanie kapłańskie. Jako uczeń należał do kongregacji św. Wincentego ŕ Paulo, której członkowie nieśli pomoc ubogim i chorym.
Rocznica urodzin Arcybiskupa stwarza wspaniałą okazję do zadania kilku pytań i wysnucia paru refleksji. Jakim Arcybiskup był człowiekiem? Organizatorzy uroczystości rocznicowej, jaka odbyła się niedawno w Tourcoing, napisali: „Homme de Foi, Homme d’Eglise”. Nie można trafniej i krócej. W rzeczy samej Arcybiskup był człowiekiem wiary, człowiekiem Kościoła. Pytajmy dalej: czym było jego życie? Jak można je nazwać? Najkrócej można odpowiedź ująć w dwóch słowach: służba i walka.
Służba, jaką pełnił, to służba Trójjedynemu Bogu, Kościołowi i duszom wiernych. Służba nie cofająca się przed ofiarą z samego siebie. Historycy wojny rosyjsko-japońskiej znają nazwisko admirała, który poddał pod Cuszimą flotę z pełną świadomością, że zostanie przez swoich przełożonych niesprawiedliwie napiętnowany jako winny zdrady. Uczynił to jednak widząc, że walka jest beznadziejna, a kapitulacja uchroni tysiące istnień marynarzy i oficerów przed śmiercią. Poświęcił więc swoją własną osobę, ściągnął na siebie wyrok potępienia, by uratować życie swoich podwładnych4. Z Arcybiskupem było podobnie: nie zawahał się konsekrować następców w biskupstwie, wiedząc, że ściągnie na siebie niesprawiedliwe oskarżenia, byleby tylko skarb, który nazywamy Tradycją, został zachowany. Jest to skarb bezcenny. To właśnie tradycyjna doktryna i liturgia pozwalają grzesznym ludziom wyznać i uczcić Boga należnym Mu hołdem oraz podążać prostym i dobrze oznakowanym szlakiem ku szczytom chrześcijańskich ideałów.
Walka, jaką toczył, to walka o zachowanie prawa Bożego, prawa Chrystusa zarówno w wymiarze indywidualnym pojedynczego człowieka, jak i w wymiarze społecznym życia takich wspólnot czy organizmów jak rodzina, małżeństwo, naród, państwo. Walka o zachowanie nienaruszonego, integralnego depozytu wiary. Walka o zachowanie Mszy Wszechczasów, o zachowanie katolickiego kapłaństwa, katolickiej dyscypliny. Walka o prawa Stolicy Apostolskiej, walka w obronie prymatu papieskiego. Walka aż do końca.
Historycy zmagań zbrojnych na morzu w czasie I wojny światowej znają losy austro-węgierskiej floty podwodnej operującej na Adriatyku i Morzu Śródziemnym. Już więzy spajające wielonarodową monarchię habsburską się rwały, już wielu żołnierzy jednostek wojsk lądowych dotknął wirus niesubordynacji, już na niektórych okrętach nawodnych pojawiły się symptomy buntu marynarzy wobec oficerów – a flota podwodna monarchii trwała w wypełnianiu swoich obowiązków nieporuszona. Do końca5. Podobnie było w życiu Arcybiskupa. Już w Rzymie rozpoczął się pod rządami Jana XXIII niebezpieczny zwrot, już na sesjach soborowych rozlegały się szokujące głosy zwiastujące odejście od Tradycji, już większość się z tym pogodziła, już papież Paweł VI otoczył nowości ochronnym płaszczem swego autorytetu – a Arcybiskup mimo wszystko trwał nieporuszony na katolickim stanowisku. Po soborze kryzys ogarnął jego zgromadzenie Ojców Ducha Świętego, zatoczył wielki krąg w całym Kościele – a Arcybiskup nie oddał „ani piędzi katolickiej ziemi”, nie oddał ani joty katolickiej prawdy. I tak trwał nieugięty w zmaganiach aż do końca, nie zrażając się niesprawiedliwymi i krzywdzącymi aktami, jakie nadeszły z Rzymu w 1976 i 1988 r. Znane są jego słowa, krótkie, jasne i jednoznaczne niczym rycerskie zawołanie: „Ja osobiście nie zrezygnuję”6.
Inne pytanie, jakie nasuwa się w obliczu setnej rocznicy urodzin Arcybiskupa, brzmi następująco: w jaki sposób życie tego człowieka wpłynęło na Kościół? Otóż wpływ ten jest zasadniczy, a polega na ocaleniu i przechowaniu małego płomyka z tego wielkiego ognia, który chciano całkowicie zagasić. Mówiąc o małym płomyku i wielkim ogniu, mam na myśli skalę zjawisk. Dzieło Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X jest w wymiarze ilościowym małe wobec całego Kościoła. Jeśli nie udało się zagasić w całości wielkiego katolickiego ognia, jeśli nie udało się całkowicie zmienić oblicza Kościoła, jeśli udało się ocalić płomyk i zapewnić trwanie Tradycji w małym, ale pełnym żywotnych sił Bractwie Kapłańskim Św. Piusa X – to jest to zasługą Arcybiskupa. Jeśli nie zanikła w Kościele całkowicie Msza Wszechczasów – to jest to zasługą Arcybiskupa. Jeśli w Kościele ktoś jeszcze piętnuje herezję modernizmu – to jest to zasługą Arcybiskupa. Jeśli ktoś jeszcze w Kościele broni społecznych praw Chrystusa – to jest to zasługą Arcybiskupa. Jeśli nie całe duchowieństwo zrelatywizowało obowiązek noszenia sutanny – to jest to zasługą Arcybiskupa. Jeśli młodzi wierni mogą poznać taki sam Kościół, jaki znali ich pradziadkowie, dziadkowie i rodzice, jednym słowem: wcześniejsze pokolenia – to jest to zasługą Arcybiskupa.
Szkoda, że nie udało mu się ocalić całego ognia przed zagaszeniem, całego Kościoła przed niszczącymi zmianami. To przekraczało jednak siły jednego człowieka. Tworząc Bractwo, ocalił płomyk, któremu pod względem treści niczego w porównaniu do wielkiego ognia nie brakuje, różnica jest tylko ilościowa. Tak jak w kropli oceanu zawarty jest w mikroskali cały ocean, tak i w katolickim płomyku zawarty jest cały katolicki ogień. I od tego płomyka kiedyś będzie można katolicki ogień na nowo rozpalić. Gdyby utracić płomyk, rozpalenie ognia stałoby się już niemożliwe. Wierzymy w to, że kiedyś – prędzej czy później – sprawujący w Kościele władzę, widząc przenikliwe zimno i ciemność, w jakich pogrąża się katolickie życie, zwrócą się do tych, którzy płomyk Tradycji ocalili i wiernie przechowują. Zwrócą się i orzekną: w tym płomyku jedyna nadzieja! Będzie to możliwe tylko dlatego, że Arcybiskup służył tak jak służył i walczył tak jak walczył. Przyjdzie czas, gdy Kościół będzie mu bardzo wdzięczny, tak jak wdzięczny jest św. Atanazemu. Porównanie Arcybiskupa do mężnych ludzi morza, na jakie pozwoliłem sobie wyżej, ma oczywiście tylko pomocnicze znaczenie. Jego osoba w całej pełni może być porównana właśnie do św. Atanazego, co jednoznacznie udowodnił w jednej ze swoich książek Michał Davies7.
W końcu należy przy okazji setnej rocznicy urodzin Arcybiskupa zadać pytanie: jak on zmienił nasze życie? Prawdopodobnie nikt ze świeckich wiernych Tradycji w Polsce nie miał zaszczytu i przyjemności poznać osobiście Arcybiskupa. Spośród pracujących w Polsce duszpasterzy tylko ks. Karol Stehlin otrzymał bezpośrednio z jego rąk święcenia kapłańskie. Młodsi księża nie znali go osobiście. Mimo to zmienił on istotnie życie każdego z nas. Można nieco żartobliwie powiedzieć, iż to przez niego droga na niedzielną Mszę świętą zamiast pięciu, dziesięciu czy piętnastu minut (do pobliskiego kościoła parafialnego) zajmuje nam godzinę, czasem dwie, a niekiedy jeszcze więcej. Nasze kaplice są – jak wiadomo – często oddalone znacznie od naszych miejsc zamieszkania. Dlatego, iż poszliśmy za jego przykładem, czasem uderzają w nas salwy oskarżeń o schizmę, spotyka nas niezrozumienie niekiedy nawet ze strony domowników, nie mówiąc już o duchowieństwie naszych miejscowych parafii czy biskupach naszych diecezji. Z całą pewnością, gdyby abp Lefebvre w pewnym momencie swej służby i walki skapitulował, to my dziś nie stalibyśmy pod sztandarem Tradycji, bo któż ten sztandar utrzymałby w górze? Nasze życie pewnie byłoby łatwiejsze, wygodniejsze, ale na pewno o wiele mniej katolickie, o wiele mniej piękne. Piękne jest w życiu tylko to, co zostało okupione wyrzeczeniem. To właśnie przykład życia i dzieło Arcybiskupa skłoniły nas do podjęcia wysiłku i trudu.
Z drugiej jednak strony, dzięki niemu możemy się cieszyć katolickimi skarbami, których wartość jest bezcenna i z tego powodu niemożliwa do oszacowania. Skarbami, których nasi współwyznawcy w parafiach i kuriach biskupich niestety nie cenią. Wszyscy wiemy, co to za skarby. Przede wszystkim skarb Mszy Wszechczasów, dzięki której niebo staje się udziałem ziemi, a my, stając przed ołtarzem, stajemy na Kalwarii. Tradycyjna, kanonizowana przez papieża św. Piusa V, przepiękna i podniosła liturgia daje nam całkowitą pewność, iż na ołtarzu uobecnia się podczas Mszy św. dokładnie i rzeczywiście ta sama ofiara Pana Jezusa, jaka dokonała się na Kalwarii. Następnie skarb nieuszczuplonego depozytu wiary katolickiej. Kazania, rekolekcje i inne nauki, jakich słuchamy, zawierają wszystko, czego nauczał Urząd Nauczycielski Kościoła. My wiemy, iż „kanonizowany” na ostatnim soborze ekumenizm jest złem, podobnie jak prowadząca do indyferentyzmu wolność religijna i osłabiający władzę papieską kolegializm. My wiemy, że nowej liturgii brak teologicznej poprawności i estetycznego piękna. Czyż ta wiedza nie jest skarbem? Naturalnie, że tak! Dzięki niej mamy sposobność katolickie ziarno oddzielić od niekatolickich plew. Dalej, bezcenne skarby pozostałych katolickich sakramentów w tradycyjnym rycie, których najczęściej odmawia się nawet enklawom „koncesjonowanej Tradycji” spod znaku Ecclesia Dei. Skarb kapłana, którego zawsze widać w sutannie. Skarb śpiewu gregoriańskiego, który jest bardziej anielskim niż ludzkim dziełem – i wiele jeszcze innych. Bez wątpienia gdyby abp Lefebvre w pewnym momencie swej służby i walki opuścił w rezygnacji ręce, to my dziś nie moglibyśmy tymi skarbami się cieszyć. Nie miałby po prostu kto nam ich przekazać.
Ziemskie życie abp. Marcelego Lefebvre’a przeminęło, ale jego dzieło trwa nadal i ma się dobrze. W dniu 1 listopada 1970 r. bp Franciszek Charriere z Fryburga Szwajcarskiego zezwolił kanonicznym aktem na założenie na terenie swojej diecezji Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, albo – innymi słowy – uznał oficjalnie jego istnienie. Tę datę uznaje się za dzień powstania Bractwa. Niedawno więc minęła 35. rocznica tego wydarzenia. To druga z wielkich rocznic, o których mowa w tytule niniejszego artykułu. Patrząc na Bractwo bez uprzedzeń i złej woli, widać wyraźnie, iż Boża Opatrzność nad nim czuwa. Z jednej strony ma niemało przeciwników i wrogów, którzy nie śpią. Z drugiej cieszy się opieką Bożą, tętni wielką energią katolickiego życia i przynosi owoce.
Nie ma obawy, że płomyk ocalony przez Arcybiskupa zostanie zgaszony. Na to z całą pewnością nie pozwolą Jezus i Maryja, których apostołami są kapłani Bractwa. Na to nie pozwoli św. Pius X, niebiański patron Bractwa. Na to także nie pozwoli sam Założyciel Bractwa, który – jak wierzymy – już cieszy się chwałą nieba i oręduje za nami przed obliczem Bożego Majestatu.
Te dwie rocznice, 100. urodzin Arcybiskupa i 35. powstania Bractwa, są okazją nie tylko do pytań i refleksji. Przede wszystkim skłaniają nas do wdzięczności dobremu Bogu. Dziesięciu trędowatych uzdrowił Pan Jezus, tylko jeden wrócił, by podziękować Zbawicielowi. Oby w naszym przypadku było inaczej. Oby nas nie dotyczyły pytania Chrystusa Pana: „Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? A dziewięciu gdzie jest?” (Łk 17, 17). Wszyscy korzystamy z darów, jakich nam, poprzez życie Arcybiskupa i dzieło Bractwa, udziela Bóg. Wszyscy także dziękujmy Opatrzności. Niech w hymnie dziękczynienia nie zabraknie głosu żadnego z nas, wiernych Tradycji. Ω
Przypisy
- ↑Ks. R. Angles, Życiorys Arcybiskupa, [w:] Kazania abpa Marcela Lefebvre, Warszawa 1999, s. 7.
- ↑Tamże; zob. także: Ph. Héduy, Erzbischof Lefebvre und die Priesterbruderschaft St. Pius X, Stuttgart 1991, s. 2.
- ↑Kazania abpa Marcela Lefebvre, Warszawa 1999, s. 263.
- ↑Zob. B. M. Czetwieruchin, Ostatni z Cuszimy, Gdańsk 2005.
- ↑Zob. G. von Trapp, Do ostatniego salutu banderze, Gdańsk 2004.
- ↑Abp M. Lefebvre, oni Jego zdetronizowali, Warszawa 1997, s. 227.
- ↑Zob. M. Davies, Św. Atanazy obrońca wiary. Historia kryzysu ariańskiego w IV wieku, Warszawa 2000.