Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Klemensa I, papieża i męczennika [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 4/2005 (71)

bp Bernard Fellay FSSPX

Co katolicy wiedzieć powinni

Konferencja wygłoszona 10 listopada 2004 r. w Kansas City

Przyjrzyjmy się obecnej sytuacji Bractwa Św. Piusa X i jego stosunkom z Rzymem. Nasze stosunki z Rzymem są i zawsze będą kwestią bardzo istotną.

Kiedy mówię o Rzymie, mam oczywiście na myśli Ojca Świętego Jana Pawła II i hierarchię. Naturalnie nie sposób wyobrazić sobie Kościoła katolickiego bez hierarchii i bez jej głowy – Papieża, tak więc czujemy się z nimi związani. Trzymamy się ich, a równocześnie energicznie protestujemy. Pomimo tego, Bractwo Św. Piusa X traktowane jest jak „czarna owca” – przylepia się nam wszelkie możliwe etykietki: „ekskomunikowani”, „schizmatycy” etc.

Mur kruszy się

Dostrzegamy pewną zmianę na lepsze. Nie możemy tego traktować jako tendencji ogólnej, nie możemy powiedzieć, że wszystko idzie dobrze – byłaby to nieprawda. Możemy jednak zauważyć pewne osłabienie sprzeciwu wobec nas. Mniej więcej do roku 2000 napotykaliśmy jeden wielki mur – jedno wielkie NIE dla Tradycji. Od roku 2000 obserwujemy, że niektórzy biskupi, pewne osoby z hierarchii, nie są już względem nas tak wrogo nastawione. Mur się kruszy. Nie można powiedzieć, by oznaczało to automatycznie wielką szansę na powrót Rzymu do Tradycji, choć niewątpliwie kard. Castrillon Hoyos poczynił pewne kroki w tym kierunku (powiem o tym trochę później). Jest to raczej skutek słabnięcia modernistów czy też sił progresywnych – i to na różnych poziomach.

Potrójne bankructwo

Na pierwszym poziomie: jak w przypadku robaka, który skończył jeść jabłko i nic mu już nie pozostało, [moderniści] zniszczyli wszystko, wszystko zmienili. Kiedy mieli co jeść, byli silni; obecnie zjedli już wszystko, nie zostało nic do zniszczenia, zaczynają więc okazywać słabość – i słabość ta staje coraz bardziej widoczna. Byliśmy świadkami tego przez lata, obecnie jednak widać to o wiele wyraźniej. W ciągu ostatniego roku słyszeliśmy o katolickich diecezjach chylących się ku bankructwu (Portland, Oregon, Phoenix, Arizona – przyp. red). O czymś takim nigdy dotąd nie słyszano. Nigdy nie myśleliśmy, że diecezja może zbankrutować. Obecnie stało się to faktem, zdarzyło się naprawdę.

Temu bankructwu fizycznemu czy materialnemu towarzyszy bankructwo na poziomie personalnym. Księża diecezjalni starzeją się i odchodzą na emeryturę, a nie ma ich kim zastąpić. Przytoczmy tu przykład Irlandii. Była ona znana zawsze jako kraj w 200% katolicki, w którym wyświęcano corocznie setki księży. Jednak w ubiegłym roku do seminarium w diecezji Dublin nie wstąpił nikt. Jeśli dzieje się tak nawet w najbardziej katolickich krajach, nietrudno o wniosek, że dzieje się coś naprawdę złego.

Miałem możliwość zapoznania się z Annuarium, obejmującym całościowe statystyki Kościoła. Kilka lat temu w Irlandii były 32 tysiące sióstr zakonnych. Obecnie w nowicjatach przebywają jednak tylko 152 nowicjuszki. Czy więc te 152 mają zastąpić 32 tysiące?! Braci zakonnych było około 10 tys. – obecnie zaś w nowicjatach wszystkich zakonów jest jedynie czterech nowicjuszy! To oznacza koniec.

Kard. Ratzinger w roku 1985, o ile dobrze pamiętam, mówił na temat powołań w Kanadzie. Powiedział, że od soboru liczba powołań zmniejszyła się o 98%, pozostały jedynie tzw. późne powołania. Takie są liczby i świadczą one wymownie o bankructwie znacznie poważniejszym niż finansowe. We Francji nadal mówi się, że każda parafia posiada księdza. Jak to możliwe? Przykładowo archidiecezja Bourges z 550 parafiami – ma jedynie 60 księży diecezjalnych. Jednak statystyki poprawiono, zmieniając obszar diecezji i redukując ją do 60 parafii – tak więc każda parafia ma księdza. Nie zmienia to liczby dzwonnic i kościołów – jest to po prostu samooszukiwanie się. Usiłuje się rozwiązać problem – jednak nie jest to żadne rozwiązanie! Diecezja Bordeaux (czwarta czy piąta pod względem wielkości we Francji) ma obecnie 43 księży diecezjalnych. Biskup z Dijon powiedział jednemu z naszych księży: „Obecnie mam w mojej diecezji 110 kapłanów; w ciągu czterech lat ich liczba spadnie do 40”. Jest to spadek o niemal 2/3. Czyni to oczywiście funkcjonowanie diecezji niemożliwym, ale taka jest rzeczywistość.

To osłabienie związane jest również ze zmianą pokoleniową. Generacja soboru – jeśli można tak powiedzieć – wymiera. Najmłodszymi ekspertami, którzy brali udział w soborze, są kardynałowie Medina i Ratzinger, urodzeni w roku 1927. Nie byli oni wówczas nawet biskupami, ale kard. Medina jest już na emeryturze, a kard. Ratzinger przekroczył 75 lat. W ciągu najbliższych trzech lat stracą oni wszystkie stanowiska w Kurii [Rzymskiej]. W pewnym sensie sobór jest ich dzieckiem. Bardzo trudno atakować sobór komuś, kto go tworzył; taka osoba będzie go broniła wszelkimi dostępnymi środkami. Ale nowe pokolenie jest znacznie bardziej otwarte, zwłaszcza młodsi księża. Widzimy to bardzo wyraźnie.

Przy bliższej obserwacji tych dwóch przedziałów wiekowych nasuwają się ciekawe wnioski: najtwardszym „betonem” – wrogim Tradycji, są księża w wieku 60-70 lat. Najmłodsi, mający lat 30-40, są o wiele bardziej otwarci. Dlaczego tak jest? Wiedzą oni, co odziedziczyli, i nie są z tego powodu szczęśliwi. Wielu z nich dostrzega, że dzieje się coś złego, coś, co nie powinno było się zdarzyć. Być może nie mówią tego otwarcie, ale są tego świadomi. Niektórzy z nich szukają po omacku czegoś lepszego, ale inni patrzą wstecz, starają się poznać, czym był uprzednio Kościół, jak funkcjonował, jak wyglądała Msza. Taka tendencja istnieje, choć nie należy jej generalizować – jest wciąż bardzo słaba, ale istnieje.

Duchowni darzą nas przychylnością

Widzimy pewien rozwój, wzrost. Zaczynaliśmy od zwolenników wśród kapłanów, obecnie mamy sympatyków wśród biskupów. Nie twierdzę, że biskupi ci są nam całkowicie przychylni lub że zgadzają się z nami we wszystkim, ale tendencja jest wzrostowa i z całą pewnością zyskujemy wśród nich zwolenników, którzy mówią nam: „Prosimy, pozostańcie na swoich pozycjach. Kościół was potrzebuje, potrzebujemy was takimi, jakimi jesteście. Nie zmieniajcie się”. Ci biskupi istnieją i zazwyczaj są młodzi. Na przykład ten, który wypowiedział powyższe słowa, jest młodym biskupem z Francji. Pięć lat temu nie sposób było znaleźć francuskiego biskupa wykazującego najmniejszą nawet przychylność dla Tradycji. Tak więc jest to bardzo interesujący rozwój wypadków.

Inny francuski biskup powiedział jednemu z naszych księży: „Jestem bardzo szczęśliwy, że odwiedzacie moich księży. Proszę, róbcie to dalej, oni tego potrzebują”. To coś zupełnie nowego. Oczywiście ogromna większość nadal atakuje nas za pomocą wszelkich możliwych środków – jednak trzeba dostrzegać również to zjawisko.

Co ciekawe, nawet w Rzymie obserwujemy tę samą tendencję. Nie mogę co prawda powiedzieć, że pozyskaliśmy zwolenników spośród kardynałów. Pewien jestem, że niektórzy z nich uważają, iż mamy rację, jednak publiczne przyznanie czegoś takiego jest całkowicie niemożliwe. Mogę natomiast opowiedzieć następujące zdarzenie. Pewien kardynał w Rzymie powiedział nam: „Jeśli powtórzycie to, co wam mówię, będę zmuszony temu zaprzeczyć”. Czy więc powinienem to mówić?... Powiedział on dalej: „Papież i ja sam jesteśmy wam życzliwi”. Możecie w to wierzyć lub nie, ponieważ wyparłby się on tych słów – wypowiedział je jednak naprawdę.

Mamy życzliwego nam arcybiskupa w Rzymie – a właściwie już nie w Rzymie, bo został usunięty – który mówi, że Kościół nie wyjdzie z kryzysu, zanim nie powróci do Mszy trydenckiej. Inny, abp Rawenny, powiedział swym księżom na Boże Ciało: „Jeśli wciąż uważamy Mszę za ofiarę, Kościół zawdzięcza to abpowi Lefebvre”. Kilka lat temu nie usłyszelibyśmy takich słów. Słyszeliśmy że biskup w regionie Veneto w północnych Włoszech rozpoczął akcję, mającą na celu nakłonić wszystkich biskupów do wyznaczenia przynajmniej jednego miejsca w diecezji, gdzie odprawiana byłaby Msza trydencka. Nie chodzi tu już o indult – a o prawdziwe zaprowadzenie na powrót starej Mszy.

Niebezpieczne zamieszanie

Oczywiście zwracamy pilną uwagę na to wszystko. W Kościele dzieje się wiele rzeczy i przed wydaniem sądu powinno się rozważyć wszystkie ich niuanse, ponieważ w tym samym czasie dokonują się zmiany w różnych kierunkach. Im bardziej sprawy stają się zagmatwane, w tym bardziej skomplikowanej sytuacji się znajdujemy. Widzimy jednego biskupa, który mówi jedno, i drugiego, mówiącego coś zupełnie przeciwnego. Podobnie ma się sprawa z kardynałami. Dam mały przykład. Słynny film Mela Gibsona Pasja. Niektórzy biskupi byli mu przeciwni i wzywali, by na niego nie iść, mówili, że jest to zły film, inni natomiast wzywali, aby go oglądać, że jest to film bardzo dobry. W USA, we Francji i w Niemczech biskupi wydali oficjalne oświadczenia, które są całkowicie sprzeczne. Przyznaję, że chodzi tu tylko o film, obrazuje to jednak istniejące rozdźwięki. Użyte przy tej okazji argumenty nie były jedynie opiniami, dotyczyły one doktryny. Film przypomniał nam, że istnieje Bóg i Zbawiciel; że miała miejsce męka, która była ceną, jaką Zbawiciel zapłacił za nasze odkupienie, i że było to skutkiem naszych grzechów. Widać w nim wyraźnie konieczność ofiary za grzechy, a zwłaszcza związek pomiędzy ofiarą [Chrystusa] a Mszą. Wszystko to jest w tym filmie widoczne – jest on bardzo teologiczny. Moderniści rozumieją to i dlatego właśnie tak zajadle go atakują.

Żyjemy w czasach rozkładu; wszystko się rozpada. Może to spowodować dla nas pewną trudność – nie będziemy pewni, jak mamy reagować. Musimy być ostrożni, by nasza reakcja była odpowiednia do rzeczywistości. Jeśli założymy automatycznie, że każdy jest przeciwko nam, weźmiemy karabin i zaczniemy strzelać gdzie popadnie – możemy pozabijać przyjaciół! Musimy bardzo uważać, uznając to, co jest dobre, i równocześnie wystrzegać się iluzji, że wszystko jest w porządku, ponieważ w sposób oczywisty nie jest. Z drugiej strony są tacy, którzy mówią: „Czy nie widzicie, że Rzym wyciąga do was rękę, że mówi:«Damy wam administraturę apostolską, damy wam czego tylko zechcecie»? Dlaczego więc jesteście tacy pełni rezerwy?”. Powiem wam dlaczego: jest to jednym z tematów tej konferencji. To wstrząsające.

Lekcja Campos

Zacznę od przygnębiających wiadomości, które ukazują jasno, co dzieje się, kiedy idzie się na kolejne ustępstwa wobec obecnych władz rzymskich. Mamy jasno przed oczyma wstrząsający przykład tego, co dzieje się z tymi, którzy im zawierzają. Mam na myśli Campos.

Kiedy Campos miało już zawrzeć porozumienie z Rzymem, bp de Galarreta pojechał porozmawiać z bpem Rangelem, a potem uczyniłem to również ja. Powiedziałem mu: „Proszę zobaczyć, co robią oni [moderniści] z Bractwem Św. Piotra”. Ale bp Rangel odpowiedział: „To, co oferuje nam Rzym, jest czymś tak wielkim, że musimy mu zaufać. Oczywiście to kwestia opinii, ale takie właśnie jest nasze stanowisko”. Nie mogłem zrobić nic więcej. Myślał on, że skoro Rzym zgodził się zagwarantować im biskupa i ich trydencki styl życia, zapewniono Campos wszystko, co im będzie potrzebne, tak więc chciał podpisać porozumienie.

Ważne jest by zrozumieć, dlaczego Rzym nagle zwraca się do Bractwa Św. Piusa X z uśmiechem i słowami przyjaźni. Do niedawna jeszcze opozycja wobec nas była tam bardzo silna (i większość ludzi w Rzymie nadal zajmuje takie stanowisko). Myślę, że ten nowy stosunek do nas wynika z mentalności ekumenicznej. Z pewnością nie jest tak, że Rzym przyznaje nam obecnie rację. Nie, to nie w ten sposób myślą o nas w Rzymie. Ich stosunek do nas jest zupełnie inny – ekumeniczny. Wynika z idei pluralizmu.

Katolicyzm a la klatka w Zoo

Chcąc pokazać, na czym polega ten kościelny pluralizm, posłużę się analogią do ogrodu zoologicznego. Do czasu II Soboru Watykańskiego istniał tylko jeden rodzaj członków Kościoła katolickiego – autentyczni katolicy. Jeśli ktoś nie chciał być katolikiem, jeśli chciał nauczać czegoś innego niż nauczał Kościół – był ekskomunikowany. Jednak jeśli weźmiemy do rąk wydane po soborze książki z dziedziny teologii – spostrzegamy, że można obecnie mówić i myśleć niemal wszystko co się chce i nadal cieszyć się dobrą reputacją. Podczas samego soboru mogliśmy zaobserwować powszechną wolę poszerzenia granic – granic Kościoła.

Kardynał Ratzinger powiedział, że do czasów Piusa XII Kościół uważano za Mistyczne Ciało Chrystusa. Dziś jednak, według niego, koncepcja ta nie przystaje do rzeczywistości. Dlaczego? Ponieważ kwestia przynależności do tego Ciała w świetle postrzeganej przez niego rzeczywistości nie ma już znaczenia. On oraz ci wszyscy, którzy postrzegają rzeczywistość w podobny sposób, pragną wynaleźć coś w rodzaju szarej strefy. Być może zastanawiacie się, czy może istnieć stan pośredni pomiędzy byciem członkiem Kościoła a pozostawaniem poza nim? Próbując „rozwiązać” ten dylemat, teologowie (zwłaszcza niemieccy) intensywnie badali po II wojnie światowej Pismo św., szukając nowego [odpowiedniego] terminu, i jak pisze kard. Ratzinger – wynaleźli „lud Boży”. Dlatego właśnie sobór posługiwał się tym pojęciem. „Lud Boży” jest nową ideą, zastępującą tradycyjne pojęcie przynależności do Kościoła. Oznacza to poszerzenie granic, objęcie nowym pojęciem większej liczby ludzi albo nawet usunięcie murów – wskutek czego nie wiadomo już, kto jest wewnątrz, a kto na zewnątrz. Niszczy się w ten sposób granice, porzuca precyzyjne rozróżnienie.

Kard. Ratzinger powtórzył jedynie to, co napisał wcześniej Urs von Balthasar: „Wymogiem chwili jest zburzenie bastionów wiary”. Bastion jest twierdzą, miejscem obrony, a więc dla Balthasara i Ratzingera „wymogiem chwili” jest zdemontowanie tych zabezpieczeń, fortyfikacji wiary. Chodzi o wtłoczenie w granice Kościoła ludzi o innych światopoglądach, a nawet wyznawców innych religii. Ta właśnie idea poszerzania granic Kościoła, umieszczania w nim wszystkich bez wyjątku, pozwala kard. Kasperowi powiedzieć, jak przytoczono w „L’Osservatore Romano”: „Prawosławni, jako że posiadają wszystkie środki zbawienia, nie potrzebują się nawracać”. Mówi wyraźnie, że czarne jest białe. Inni – jak Matka Teresa – mówią, że dla buddysty ważne jest jedynie, by był dobrym buddystą. Bądź dobrym buddystą, dobrym hinduistą, dobrym muzułmaninem, a pójdziesz do nieba. Wspaniale. Ale czemu nie zgodzić się w takim przypadku również na małą klatkę dla dinozaurów? Skoro ma się już wszystkie rodzaje ptaków i zwierząt, dlaczego nie pozostawić trochę miejsca dla „skamieniałości”, za jakie nas się uważa? Jest jednak warunek: dinozaury muszą pozostać w swej klatce. Wyobraźcie sobie krokodyle i dinozaury w całym zoo! Nigdy! Msza trydencka dla każdego? Nigdy! Dla dinozaurów w ich małej klatce? W porządku.

Kiedy zatem Rzym przychodzi do nas z szerokim uśmiechem na twarzy, tak naprawdę chce nam powiedzieć: przydzielimy wam miejsce, ale musicie pozostać cicho i nie wykonywać żadnych ruchów. Odpowiadamy więc: „Przepraszamy, ale to nie jest zoo”. Kościół katolicki nie jest ogrodem zoologicznym. To porównanie uświadamia nam, jak głęboka jest różnica wizji. Tak długo, jak sprawy wyglądać będą w ten sposób, nie do pomyślenia jest, byśmy byli w stanie osiągnąć podstawowe, fundamentalne porozumienie. To niemożliwe. Przyjrzyjmy się raz jeszcze przypadkowi Campos.

Przeobrażenie Campos

Spójrzmy jeszcze raz na Campos i postępowanie jego przywódcy, bpa Rifana. Wiele miesięcy przed swymi święceniami biskupimi ks. Rifan uczestniczył w lokalnej diecezjalnej procesji na Boże Ciało. Tradycyjnym katolikom, którzy byli temu przeciwni, odpowiedział: „Jeśli nie pójdę, może to zaszkodzić osiągnięciu jakiegokolwiek porozumienia z Rzymem”. Również na kilka miesięcy przed swoją sakrą powiedział on w Rzymie wikariuszowi generalnemu – który powtórzył to ks. Schmidbergerowi, tak więc mamy tę informację z pewnego źródła: „Nie widzę problemu odnośnie do odprawiania Nowej Mszy, ale nie robię tego, bo spowodowałoby to problemy z wiernymi”. Tak więc, kiedy Rzym konsekrował go na biskupa, wiedziano dobrze, że nie ma on obiekcji wobec odprawiania Nowej Mszy. Ważne, by zdawać sobie z tego sprawę. Takie były pierwsze, wyznaczające kierunek, kroki.

Kolejnym etapem był jubileusz diecezji Campos. Z tej okazji lokalny biskup zorganizował uroczystą celebrację, a Rzym zaprosił bpa Rifana do uczestnictwa w tej Nowej Mszy. I bp Rifan pojechał. Nie koncelebrował Mszy, ale był obecny – ubrany w szaty duchowne, komżę etc. Naprawdę był obecny na tej Nowej Mszy.

Kolejnym krokiem była obecność na Mszy żałobnej za bpa Alberta Navarro, tego samego, który wyrzucił bpa Antoniego de Castro Mayera. Na Mszy żałobnej obecny był bp Rifan oraz nuncjusz papieski. Nuncjusz zaprosił bpa Rifana do przyjęcia Komunii św. i rzeczywiście otrzymał on Komunię podczas tej Nowej Mszy.

Następnie była Msza dziękczynna nowego arcybiskupa Sao Paolo, na której znów obecny był bp Rifan. Był w świątyni, nie ubrany co prawda w komżę, niemniej jednak w czasie przeistoczenia razem z innymi księżmi wyciągnął ręce i wypowiedział słowa konsekracji. Pewien seminarzysta widział to.

A ostatnio otrzymaliśmy zdjęcia, a nawet nagranie wideo, z Mszy koncelebrowanej przez bpa Rifana 8 września z okazji stulecia koronacji Matki Bożej z Aparecida, patronki Brazylii. Koncelebrował on Nową Mszę, podczas której miały miejsce prawdziwie skandaliczne wydarzenia: kobiety rozdzielały Komunię na rękę, ceremonii ukoronowania Matki Bożej dokonała kobieta w obecności wszystkich obecnych kardynałów i biskupów etc. Próbując się bronić, bp Rifan powiedział: „Ale nie wypowiadałem słów konsekracji”. To czyni sprawę jeszcze gorszą, ponieważ oznacza, że oszukiwał (chodzi o symulowanie albo udawanie sakramentu – przyp. red.).

W takim właśnie kierunku przebiega ewolucja: jest on biskupem od dwóch lat i już koncelebruje Nową Mszę. To naturalny bieg rzeczy – zapowiedzieli to już wcześniej o. Grzegorz Cottier (obecnie kardynał) i msgr Perl, sekretarz Komisji Ecclesia Dei. W czasie gdy podpisywane było porozumienie Watykan – Campos, o. Cottier powiedział: „Stopniowo musimy oczekiwać kolejnych kroków: np. uczestnictwa w koncelebracjach w zreformowanym rycie. Nie wolno nam się jednak spieszyć. Ważne, by w ich sercach nie było już [ducha] odrzucenia. Komunia odnaleziona na nowo w Kościele posiada swą własną wewnętrzną dynamikę, która stopniowo osiągnie dojrzałość”. Przewidział on tę naturalną psychologiczną dynamikę, której skutki widzimy obecnie na przykładzie bpa Rifana.

Msgr Perl powiedział, że następny biskup dla Bractwa Kapłańskiego Św. Jana Marii Vianneya będzie birytualistą, że będzie on celebrował Nową i starą Mszę, a jego zadaniem będzie przyprowadzenie wiernych i księży Tradycji z powrotem do struktur diecezjalnych i Nowej Mszy. To, co robi bp Rifan, dokładnie odpowiada temu scenariuszowi. Myślę, że gdyby Bractwo podążyło tą samą drogą porozumienia, również znajdowalibyśmy się w podobnej sytuacji, a nawet gdybyśmy nie zgodzili się na takie ustępstwa jak Campos, doprowadziłoby to do bardzo poważnych wewnętrznych podziałów. Niektórzy mówiliby: „Musimy podpisać porozumienie. Jeśli tego nie zrobimy, ryzykujemy, że stracimy okazję”. Inni mówiliby: „Absolutnie nie powinniśmy tego robić”. Zarysowałyby się głębokie podziały, a ponadto moglibyśmy ponieść niewyobrażalną stratę. Dlaczego? Ponieważ Rzym wcale nie jest przekonany o niezbędności Tradycji, o konieczności powrotu do niej w celu przezwyciężenia tego straszliwego kryzysu, który toczy Kościół od czasu soboru, nie chce dotrzeć do korzeni tego kryzysu. Zostały one oficjalnie zalegalizowane, od czasu soboru stały się prawem i to te właśnie współczesne błędy zabijają Kościół.

W roku 1999 rozmawiałem z kard. Augustynem Mayerem. Przypomniałem mu, w jaki sposób wykonywana jest władza w Kościele. Cytowałem papieża, biskupów, księży parafialnych. Powiedziałem: „Niech eminencja zobaczy. Na każdym poziomie, który wymaga osobistego sprawowania władzy, istnieje teraz komisja lub zespół komisji. Nikt na żadnym stanowisku nie powie już: «Podjąłem decyzję». Zawsze słyszymy: «Komisja zadecydowała», albo: «To czy inne ciało duszpasterskie czy doradcze zadecydowało». Czyni to władzę anonimową i nader skutecznie ją paraliżuje”. Wykonywanie władzy zostało Kościołowi katolickiemu powierzone przez Boga. Sam Bóg chce, by wyglądało to w ten sposób. Jest tylko jeden papież; w każdej diecezji jest tylko jeden biskup pełniący obowiązki na mocy Bożego prawa, z woli Boga. Powiedziałem kard. Mayerowi: „Źródłem tej kolegialności jest sobór”. A on odpowiedział: „Ma ekscelencja absolutną słuszność”.

Tak więc myślałem, że doszliśmy do sedna. Ale trochę później, mówiąc o przyczynach kryzysu w Kościele, powiedział: „Powodem kryzysu jest to, że zasady soboru nie są w rzeczywistości stosowane”! Trzydzieści lat reform w imię soboru, a kardynał mówi, że zasady soboru nie są wcielane w życie?! Wspaniale! W takim razie jak mają zostać wcielone w życie? Pokazuje to, że nie chcą oni usunąć korzeni kryzysu. Sobór jest dla nich święty i nietykalny. Kiedy pyta się: „Dlaczego?”, jego zwolennicy nie dają jednak żadnej odpowiedzi, powtarzają jedynie: „Nie tykajcie soboru”.

Prawdą jest, że w Kościele katolickim papież posiada ogromną władzę. Jest to najwyższa władza na ziemi. Papież posiada najwyższą władzę, nie jako człowiek, ale jako Wikariusz Chrystusa – to właśnie czyni ją tak straszliwą. Wiemy też, że zgodnie z obietnicą Pana, to co [papież] zwiąże on na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiąże na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. To straszliwa władza i ma charakter nieomylny.

Prawdziwe posłuszeństwo

Jednak wielu widzi prostą drogę wyjścia z kryzysu: papież powiedział, więc nie ma potrzeby zastanawiać się już nad tym, należy jedynie być posłusznym. Kiedy sytuacja jest normalna, rzeczywiście to wystarcza. Nie zmienia to jednak natury posłuszeństwa.

Posłuszeństwo jest cnotą, cnotą wykonywaną przez istotę ludzką. Kiedy mówimy o osobie ludzkiej, mamy na myśli kogoś obdarzonego rozumem i wolą. Oznacza to, że akt ten będzie cnotą na tyle, na ile istota ludzka, okazując posłuszeństwo czyni użytek ze swego rozumu i woli. Kiedy nie czynimy w nich użytku, nie jesteśmy lepsi od psa, od którego oczekuje się posłuszeństwa, kiedy każe mu się zatrzymać, biec, szczekać czy gryźć. Nie spodziewamy się, że pies będzie kwestionował nasze polecenia. Nawet kiedy mówimy o tzw. ślepym posłuszeństwie istoty ludzkiej, pozostaje ono aktem cnoty. Jeśli jednak, by okazać posłuszeństwo, musimy zlekceważyć najwyższą zdolność, jaką dał nam dobry Bóg, tj. nasz rozum, coś jest nie w porządku. Pozwólcie, że to rozwinę.

Arystoteles, który nie był nawet chrześcijaninem, dał nam definicję cnoty, tj. aktu, przez który czynimy dobro i który czyni dobrą osobę go wykonującą. Cnota czyni osobę ją posiadającą dobrą i umożliwia nam czynienie dobra. Kiedykolwiek czynimy coś dobrego, robimy to w wyniku posiadania cnoty – i odwrotnie, ilekroć robimy coś złego, nie jest to jej skutkiem. Grzech nie może być nigdy aktem cnoty – to niemożliwe.

Zastosujmy tę zasadę do cnoty posłuszeństwa. Posłuszeństwo jest cnotą moralną, a każda cnota moralna jest złotym środkiem pomiędzy dwiema skrajnościami. Jest to łatwe do zrozumienia w przypadku innych cnót, np. sprawiedliwości. Sprawiedliwość oznacza, że muszę dać bliźniemu to, co mu się należy. Jeśli idę do sklepu i kupuję bochenek chleba, posiada on cenę, sprawiedliwą cenę. Jeśli zapłacę za mało albo za dużo – nie postąpię sprawiedliwie. Może istnieć przesada w obu kierunkach. Nie płacę sprawiedliwej ceny, jeśli płacę za dużo albo za mało. I jest to prawdziwe w przypadku wszystkich cnót moralnych, włączając w to posłuszeństwo. Jeśli nasze posłuszeństwo jest niedoskonałe – jest tak, ponieważ nie byliśmy dość posłuszni. Nazywamy to nieposłuszeństwem. Jednak rzadko uświadamiamy sobie, że istnieje możliwość okazywania nadmiernego posłuszeństwa. Mówienie o „zbytnim posłuszeństwie” wydaje nam się czymś dziwacznym, jednak coś takiego istnieje. Prosty przykład: jeśli ktoś daje nam polecenie i uświadamiamy sobie, że jeśli postąpimy zgodnie z literą tego polecenia, zrobimy coś głupiego – być może nie zrozumieliśmy go prawidłowo – ale niemniej, uświadamiając sobie, że jest to coś bezsensownego, i czyniąc to, postępujemy bezrozumnie. To nie jest posłuszeństwo.

Powiedzmy, że matka mówi do córki: „O trzeciej idź i daj jeść krowie”. Córka podgrzewa akurat mleko na kuchence, jest za minutę trzecia, mleko zaczyna się gotować. „Już trzecia. Muszę iść i nakarmić krowę”. Mleko zaczyna wrzeć i kipieć. „Trudno, muszę być posłuszna”. Jest to przykład źle rozumianego posłuszeństwa: zbytniego posłuszeństwa. Oczywiście zanim zajęlibyście się krowami, zdjęlibyście najpierw garnek z kuchenki, aby zapobiec wykipieniu mleka. Jest to przykład, który pokazuje, że mogą istnieć okoliczności, w których źle pojęte posłuszeństwo może wpędzić was w kłopoty.

Władza pochodzi od Boga

Łatwiej jest to zrozumieć, kiedy pomyśli się o Bogu jako źródle posłuszeństwa i prawa. Wiemy i rozumiemy, że w każdym rodzaju organizacji istnieje władza: jest ktoś, kto kieruje i wydaje polecenia. Nawet więcej, na pewnym poziomie polecenia te mogą obowiązywać nas w sumieniu. Oznacza to, że jeśli odmówimy ich wykonania, popełnimy grzech – obrażamy wówczas nie tylko władzę ludzką, ale też Boga. Dlaczego? Ponieważ każda władza sprawowana nad istotami ludzkimi została dana od Boga. Ważne, by to rozumieć. Na tym polega istota posłuszeństwa. Dlaczego jesteśmy posłuszni? Jesteśmy posłuszni, ponieważ postrzegamy władzę i jej nakazy jako pochodzące od Boga. Osoby posiadające władzę mogą być wyznaczane przez ludzi – prezydent Bush został wybrany przez Amerykanów, ale władzę, którą posiada, otrzymał od Boga. Pod koniec swego życia stanie on przed Panem i będzie musiał zdać sprawę z tego, jak sprawował tę władzę. To samo dotyczy mnie, kapłanów, ojców rodzin etc. – na wszystkich szczeblach. Na wszystkich poziomach, każdy rodzaj władzy jest dany przez Boga – na tym polega istota posłuszeństwa.

Posłuszeństwo samemu Bogu nie jest zbyt trudne; łatwo uznajemy, że jest On mądrzejszy i potężniejszy niż my oraz rozumiemy, że lepiej Mu się nie sprzeciwiać. Ale podporządkować się istotom ludzkim, nierzadko mniej mądrym, mniej doskonałym i z wieloma poważniejszymi wadami niż my – osobom, których polecenia wydają się bezrozumne – jest trudno. W tym, co powiedzieliśmy, nie ma jednak sprzeczności. Pewne sytuacje mogą wydawać się nam mniej sensowne, niemniej jednak nadal musimy być posłuszni.

Posłuszeństwo dotyczy Boga

A więc w jakim momencie musimy powiedzieć: „nie”? Takie sytuacje się zdarzają. Przypadek taki ma miejsce, kiedy władza dana przez Boga istocie ludzkiej jest wykorzystywana przeciw Bogu. Jeśli Bóg daje władzę ludziom, przez tę władzę przełożeni mają obowiązek prowadzić innych do Boga. Każde rozporządzenie, każdy akt prawny ma prowadzić nas do Boga, do Jego uwielbienia, do czynienia dobra.

To Dekalog. Dlaczego Bóg dał nam przykazania? Aby pomóc nam podążać w dobrym kierunku. Czym jest ten dobry kierunek? Jest nim sam Bóg i Jego chwała – więc każde rozporządzenie czy przepis jest prawdziwym prawem na tyle, na ile stanowi echo czy odzwierciedlenie praw Bożych. Wśród istot ludzkich może zdarzyć się, i rzeczywiście często się zdarza, że owe osoby obdarzone władzą, czy to ze złej woli czy też słabości, czynią z niej zły użytek. Będą wydawać błędne polecenia. I wówczas owo prawo, które powinno zwracać nas do Boga, będzie nam zamiast tego szkodzić – działać wbrew własnemu celowi. Kiedy coś takiego się zdarza, musimy powiedzieć: „nie”, ponieważ mówienie: „tak” nie oznacza już w tym przypadku posłuszeństwa, polecenie skierowane jest przeciwko Bogu, więc musimy powiedzieć „nie”.

Tak czynił św. Piotr przed Sanhedrynem. Sanhedryn był najwyższą władzą duchową, a jednak kiedy jego przedstawiciele powiedzieli: „Zakazujemy ci nauczać w imię Jezusa”, Piotr odpowiedział: „Trzeba być posłusznym raczej Bogu niż ludziom”. Jest to sama istota posłuszeństwa. Zazwyczaj takie wypadki są rzadkie i normalną postawą jest posłuszeństwo. Może się jednak zdarzyć, że rzeczy przyjmą inny obrót i tak ma się sprawa z obecną sytuacją w Kościele. Co ciekawe, w nowym Kodeksie Prawa Kanonicznego (1983) sam Kościół przypomniał ową zasadę, mówiąc, że najwyższym prawem, pierwszym prawem, jest zbawienie dusz. Oznacza to, że racją istnienia Kościoła jest zbawienie dusz. Taki jest ostateczny cel i wszystkie prawa w Kościele ustanawiane są dla jego osiągnięcia – by pomóc duszom osiągnąć zbawienie.

Jeśli więc napotkacie w tej społeczności prawo działające przeciw zbawieniu dusz czy okoliczności, w których prawo używane jest wbrew swemu celowi, oczywiście nie jesteście posłuszni temu prawu. Nie byłoby to już prawdziwe posłuszeństwo. W takim przypadku posłuszeństwo godziłoby w sam cel, dla którego Chrystus założył Kościół. Mówiąc w takiej sytuacji: „nie”, nie jesteście nieposłuszni; przeciwnie, jesteście prawdziwie posłuszni, ponieważ macie na względzie ostateczny cel prawa i wolę Boga. Zdajecie sobie sprawę, że dzieje się to wbrew Jego woli, a przecież chcecie postępować zgodnie z nią – i dlatego mówicie: „nie”.

Są to rzeczy pozornie oczywiste, jednak bardzo ważne, byście właściwe pojmowali posłuszeństwo, ponieważ obecnie nazywa się nas „buntownikami” i przylepia rozmaite inne etykietki, które sami doskonale znacie. Gdy więc Rzym mówi nam: „Wracajcie”. Odpowiadamy: „Przykro nam, ale nie możemy”. Dlaczego? Ponieważ już jesteśmy w Kościele; nigdy od niego nie odeszliśmy, więc dokąd mielibyśmy wracać? Cały czas w nim jesteśmy (cdn.).

Za „The Angelus”, listopad 2004. Tłumaczył Tomasz Maszczyk.