Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
Ofiarowanie N.M.Panny [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 1/2004 (56)

Założyciel Bractwa abp Marceli Lefebvre

Nie chcemy w tym miejscu przedstawiać życiorysu śp. Arcybiskupa Marcelego Lefebvre’a – jest on łatwo dostępny w różnych naszych publikacjach. Celem tego artykułu jest natomiast próba analizy duchowości Arcybiskupa oraz ukazanie jego stylu życia, który stał się wzorem dla jego synów duchowych.

Liberalna prasa ukazywała zwykle Arcybiskupa jako nieustępliwego, skostniałego „biskupa-buntownika” pełnego pychy i pewności siebie. Kim był w rzeczywistości?

Rola Opatrzności Bożej

Trzeba iść za Bożą Opatrznością, nie wyprzedzać Jej” – oto polecenie, które często można było usłyszeć z jego ust. Jest ono także podsumowaniem jego duchowej drogi:

podczas całego mojego życia, za każdym razem, Opatrzność decydowała. Ja raczej stawiałem opór, wyrażałem sprzeciw, nawet niechęć, ale ona ciągnęła: Trzeba! – No i dawałem się ciągnąć. A potem zauważałem, że Bóg to wszystko błogosławił i wszystko szło bardzo dobrze1.

Przykład i zachęta rodzonego brata Renata obudziły w nim pragnienie kapłaństwa. Początkowo myślał o zakonie. Przygotowywał się nawet do wstąpienia do trapistów. Jeden z ojców poradził mu jednak, by raczej stał się kapłanem w życiu czynnym. Ostatecznie postanowił więc wstąpić do seminarium diecezjalnego w Lille. Następnie, przy pomocy ojca, udał się do Rzymu na dalsze studia. Ich owocem było zdobycie gruntownego wykształcenia filozoficznego i teologicznego. Po święceniach został mianowany wikarym w jednej z parafii na północny Francji. Na powitanie proboszcz oznajmił, że właściwie nie rozumie, dlaczego tu go przysłano, gdyż nie ma wystarczająco dużo pracy dla dwóch wikarych. Młody ks. Marceli rzucił się jednak w wir duszpasterstwa parafialnego i powoli przywiązał się do apostolstwa wśród parafian, z których większość związana była zawodowo z przemysłem. Wydawało się, że znalazł już ostateczną realizację swego kapłańskiego życia. Jednak właśnie wówczas Opatrzność Boża zapukała do drzwi jego serca i wyznaczyła mu inny kapłański szlak. Posłużyła się w tym wypadku bratem ks. Marcelego, który był misjonarzem. W licznych listach ów brat-misjonarz pisał ks. Marcelemu o naglącej potrzebie kapłanów na afrykańskich misjach. Ponieważ we Francji kapłanów było wówczas wielu, a na misjach stanowczo za mało, w końcu uległ on argumentom swego brata i poprosił o przyjęcie do Zgromadzenia Ojców Ducha Świętego.

Po odbyciu zakonnego nowicjatu został wysłany do Gabonu, gdzie przez 13 lat owocnie pracował na różnych placówkach misyjnych. Był przekonany, że zostanie tam już do końca życia. Jednak Opatrzność Boża znowu odezwała się wytyczając nowy kierunek. Tym razem przemówiła poprzez rozkazy jego przełożonych. Z ich polecenia o. Lefebvre został mianowany przełożonym scholastykatu swego zgromadzenia we Francji, która to instytucja po II wojnie światowej dotknięta była materialnym i duchowym kryzysem. Ze łzami w oczach i z rozdartym sercem żegnał się więc z Afryką, aby oddać się wszystkimi siłami nowemu zadaniu – kształceniu młodych kleryków. Po dwóch latach pracy o. Lefebvre’a wspólnota scholastykatu przeżywała rozkwit. Jej zwierzchnik sprawdził się wyśmienicie w nowej dla siebie roli przełożonego i profesora.

Niespodziewanie w 1947 roku otrzymał telegram z wiadomością, że został wybrany wikariuszem apostolskim Dakaru. Jego słowa na temat tej nominacji pozwalają się zorientować, jak ciężko mu było przyjąć nowy rozkaz: „Przypomina mi to słowa Ewangelii: Wzięli Go na ukrzyżowanie (Mat 27, 31)!”2. Jednak nigdy nie odmawiał przyjęcia najtrudniejszej nawet pracy, gdy tylko był pewien, że to wola Boża. Podobnie wbrew swej woli został pierwszym delegatem apostolskim z jurysdykcją na tereny francuskojęzycznej Afryki. Także długo się wahał, gdy został wybrany przełożonym generalnym Zgromadzenia Ojców Ducha Świętego. Na Soborze Watykańskim II zaangażował się w pracę ugrupowania ojców soborowych Coetus Internationalis Patrum, charakteryzującego się silnym przywiązaniem do Tradycji. Szereg niezależnych od niego okoliczności (naglące prośby jednych, ustawanie aktywności innych, troska o Kościół etc.) doprowadziły go mimo jego woli do odgrywania głównej roli w działalności Coetus. Gdy nie mógł zgodnie z sumieniem przyjąć posoborowych reform swego zakonu, zrezygnował z funkcji przełożonego generalnego. Był przekonany, że nadszedł czas na zasłużoną emeryturę. Miał już przecież 63 lata. Z głębokim smutkiem stwierdzał opłakany stan Kościoła. Szczególnie przejmował go upadek zakonów i seminariów. Wydawało się mu, że jedyna możliwość pomocy Kościołowi jaka mu została, to modlitwa i pokuta. Jednak nie dane mu było zaprzestać publicznej działalności. Właśnie wtedy zwrócili się do niego klerycy różnych seminariów i instytutów oraz świeccy z całego świata z prośbą, aby „zrobił coś dla nich”. Obiecał im wsparcie. Przypuszczał, że znajdzie jakieś dobre miejsce wspólnego życia dla seminarzystów, jakiś dom zakonny przy jakimś uniwersytecie, np. w szwajcarskim Fryburgu ale, jak sam później wyznał: „nigdy w życiu nie myślałem o założeniu własnego zgromadzenia”3. Coraz więcej młodych ludzi zgłaszało się doń, twierdząc, że po ukończeniu studiów nikt już ich nie przyjmie ze względu na tradycyjne wykształcenie i postawę. Kilku profesorów poprosiło go aby wobec istnienia palącej potrzeby założył własne zgromadzenie. Chorował wówczas ciężko i sądził, że „tym razem Opatrzność nie chce”. Jednak nie było nikogo innego. Powiedział sobie wtedy:

jeśli ordynariusz zatwierdzi, to zaczynamy. Ale byłbym zaskoczony, bo on wie, że żyjemy dla Tradycji, poza tym wkrótce idzie na emeryturę i nie będzie się zaangażować w takiej sprawie4.

Kard. Garonne zatwierdził statuty – i tak powstało Bractwo Kapłańskie Św. Piusa X.

Sytuacja rozwijała się jakby samoistnie. Nasz Założyciel nie podejmował nigdy ważnego kroku, zanim się długo nie zastanowił. Na przykład, mimo próśb wielu wiernych o nowych biskupów ze względu na jego wiek i pogarszający się kryzys, zawsze podkreślał, że musi dostać wyraźne znaki Opatrzności Bożej, aby takiego czynu dokonać. Dopiero gorszący synkretyzm w Asyżu i zupełnie chybione odniesienie się Rzymu do doktrynalnych zarzutów przeciw soborowi5 pozwoliły mu zrozumieć, że nie można oczekiwać od Watykanu żadnego kroku oznaczającego uznania lub choćby tylko tolerowania katolickiej Tradycji. Jednak wahał się nadal. Dlatego prosił specjalistów od prawa kanonicznego i teologii dogmatycznej o radę, czy takie postępowanie jest uzasadnione w stanie konieczności jako czyn w służbie Kościoła. Nawet wówczas szukał wytrwale sposobu polubownego rozwiązania problemu, wielokrotnie prosząc bezpośrednio papieża o pozwolenie na święcenia. Dopiero gdy i te ostatnie usiłowania nie przyniosły rezultatu i jasno widać było, że nie zależy Rzymowi na przetrwaniu Tradycji, lecz na wchłonięciu Tradycji w pluralizm modernistyczny, zapadła decyzja o udzieleniu sakry biskupiej.

Moje 82 lata świadomego życia uczyły mnie iść za Opatrznością, szukać w okolicznościach i wydarzeniach życia, jaka jest wola Boża, aby starać się ją wypełnić6.

Fortis in fide – Mocny w wierze

Swą głęboką wiarę arcybiskup Lefebvre zawdzięczał niewątpliwie ognisku rodzinnemu, a zwłaszcza świątobliwości swojej matki. Ostateczne ukształtowanie wiary otrzymał podczas swych studiów w Rzymie pod wpływem o. Le Flocha, który młodym seminarzystom przekazał bezcenny skarb niezmiennych zasad katolickiej Prawdy, a także zaszczepił w nich przywiązanie do Magisterium papieskiego. Oto jak można określić ówczesnego ducha francuskiego seminarium św. Klary w Rzymie:

To było w całej rozciągłości Sentire cum Ecclesia – myśleć z Kościołem: sądzić, jak Kościół sądzi, w świetle nauki Soborów i papieży, w świetle św. Tomasza z Akwinu, a także wyzbyć się wszelkiej osobistej myśli i przejmować się wyłącznie myślą Kościoła7.

Tam nauczył się również czym były, w świetle Magisterium papieskiego, najbardziej zgubne błędy ostatnich stuleci,

i jakie były przewodnie myśli wszystkich papieży potępiających te błędy: powszechne i społeczne panowanie Chrystusa Króla przeciw liberalizmowi, który jest detronizacją Boga na ziemi, której tolerować nigdy nie możemy8.

Jego koledzy dali mu z czasem przydomek: dogmaticus petrificatus – dogmatyk, który trzymał się czystej linii Piotrowej, tzn. nauczania papieskiego. Był on wielkim znawcą św. Tomasza, który był dla niego nie tylko autorytetem dla wszystkich zagadnień filozoficznych i teologicznych, a także mistrzem jego duchowego życia, modlitwy i rozważania.

Kapłan, misjonarz, biskup, delegat apostolski – Marceli Lefebvre nigdy nie ustąpił w sprawach zasad katolickiej wiary. Gorliwość w jej wyznawaniu zaszczepiał w sercach współbraci, seminarzystów i wiernych gdziekolwiek pracował. Jego największa troska to kształcenie religijne przez katechezę, przez dobre książki, przez dobre szkoły (ponad 600 szkół zostało otwartych pod jego kierownictwem w ciągu 12 lat apostolskiej delegacji) i seminaria. Jeśli trzeba było ukarać kogoś za słabości moralne, był on zawsze łagodny. Natomiast był nieubłagany, jeśli trzeba było bronić atakowanej Wiary. W swoich listach pasterskich wskazywał na fałszywe doktryny niekatolickich wyznań i bezbożnych światopoglądów jak komunizm, liberalizm etc. Dzieła przesiąknięte modernizmem albo liberalizmem niezwłocznie usuwał. Gdy trzeba było bronić wiary, nie bał się nikogo, nawet nie oszczędzał liberalnych władz francuskich. Z tego powodu większość francuskiego episkopatu już przed Soborem niemile patrzyła na „twardego misjonarza”. Był dla niej zbyt „tradycyjny”.

Biorąc pod uwagę jego zaangażowanie w służbie katolickiej wiary i trudne położenie misji afrykańskich można lepiej rozumieć postawę arcybiskupa Lefebvre wobec posoborowych zmian. Ten biskup-misjonarz, który w Rzymie był uważany za bardzo cichego i dyskretnego nigdy nie szukał znajomości, tytułów, wpływów wśród członków Kurii. Wobec zagrożenia Wiary stał się już podczas Soboru pierwszym głosem obrońców Chrystusa Króla i Kościoła, poza którym nie ma zbawienia. Każda z jego interwencji była natchniona troską o zachowanie nienaruszonej Wiary wobec konspiracyjnych często akcji obozu liberalnego z jego dążnością do intronizacji nowoczesnego człowieka na miejscu odwiecznego Króla.

Uważał on siebie jedynie za echo, odbicie, za wynik Kościoła i Soborów, jak również doktryny papieży. To przez jego usta Pius VI na nowo potępił rewolucję francuską i tak zwane prawa człowieka; to za jego pośrednictwem, w naszej epoce, Pius IX odrzucił wolność religijną jako nieprawość, to dzięki niemu Syllabus stał się aktualny w naszych czasach, piętnując aggiornamento Kościoła, jego dostosowanie do współczesnych błędów i do ducha tego wieku. (...) Od 1960 roku nie znalazł się ani jeden biskup, aby z naciskiem zwrócić uwagę, tak jak on to zrobił, na doktrynę wyłożoną w encyklice Quas primas papieża Piusa XI, dotyczącą panowania społecznego Jezusa Chrystusa. (...) Przekazując wierne świadectwo Wiary, musiał z konieczności znaleźć się w sprzeczności tak z duchem soboru, jak również z tekstami soborowymi, które przeciwstawiają się niezmiennej nauce Kościoła. Stanął on wtedy wobec wyboru: albo pozostać wiernym dwutysiącletniej nauce Kościoła, Kościoła w jego chwalebnym rozwoju, płodnym w instytucje chrześcijańskie, albo się sprzeniewierzyć i dostosować do soboru i błędów posoborowych9.

Biskup Ryszard Williamson określił wiarę arcybiskupa jako

tryumf obiektywności: Dla mnie jest to naprawdę sama istota ducha i walki arcybiskupa Lefebvre’a. Dla świata który pogrąża się w subiektywizmie, największą potrzebą jest obiektywna Tradycja, która przejdzie przed „subiektywnym magisterium”. Chodzi o to: jest Bóg. Jest Prawda. Jest Zbawiciel. Dzisiaj są zdradzeni. Do nas więc należy uczynić wszystko, aby ich nie zdradzić. To wszystko!10.

Czy nieskażona Wiara XX wieków i wszystkich świętych dziś jeszcze istniałaby bez świadectwa wiary arcybiskupa Lefebvre’a?

Wzór łagodności

Jeszcze dziś pamiętają starsi ową chwilę w 1945 r., gdy ojciec Marceli żegnał się w Gabonie z wiernymi, a oni płacząc mówili: „To tak, jakby sam dobry Bóg nas opuścił!”. Nie tylko zewnętrzne osiągnięcia trzynastu lat pracy spędzonych na misjach, ale przede wszystkim duch i sposób życia Arcybiskupa utrwalił się w ich pamięci do dzisiejszego dnia. „Był dla nas prawdziwym ojcem, który nas kochał jak swe własne dzieci”, „on był zawsze ten sam z arystokratą i z robotnikiem, tak samo łagodny, dostępny, uprzejmy”11 – wiele takich świadectw można znaleźć w całym jego życiu, we wszystkich sytuacjach. On, który już w seminarium miał przydomek „słodki Marceli”, pozostał łagodny do końca życia. Wielu nie potrafiło zrozumieć, jak można było łączyć te dwie cechy pozornie sprzeczne: jego nieustępliwą determinację w zachowaniu wierności zasadom Wiary i jego łagodność w postępowaniu wobec bliźniego. Jean Guitton przed święceniami trafnie powiedział doń: „Wasza łagodność jest twarda!” Na to o. Carron ze Zgromadzenia Ojców Ducha Świętego odpowiedział niezwykle celnie:

Jeśli chodzi o jego osobę – jest pokorny; jeśli chodzi o doktrynę – jest wyniosły! Wasz biskup nie był liberałem, ale zawsze był miły, in re et in modo: w samej rzeczy i w sposobie, jak ją wypowiadać, ale też i urzeczywistniać. W nim spotkały się – jak mówi psalmista – miłosierdzie i prawda, ucałowały się sprawiedliwość i pokój (Ps 84, 11)12.

Seminarzystom dał wymowne polecenie:

W dyskusjach z wiernymi zachowujcie miłość, nie wygłaszajcie niepotrzebnych potępień. Nie musicie prawdy czynić nieznośną. Najpierw trzeba słuchać, potem wyrazić swoje zastrzeżenia”.

Czy takim był również w najcięższych chwilach życia? Bp de Galarreta tak go opisuje w przeddzień święceń biskupich:

My widzieliśmy z bliska wielkość, a zarazem prostotę jego duszy: wierność Wierze, Kościołowi, jego obowiązkom biskupa katolickiego i pasterza, idącą w parze z mądrością, spokojem, roztropnością, siłą i wielkodusznością. (...) Co dzień korzystaliśmy z jego cnót: pokory, prostoty, dobroci, ojcowskiej miłości. To było uderzające, że pośród tak ciężkich okoliczności promieniował spokojem i nadprzyrodzoną radością13.

Przykład wam dałem

Arcybiskup był człowiekiem praktycznym. Potrafił urzeczywistniać nawet wielkie ideały. Mając przed oczyma najwyższe cele, szukał w ciągu całego życia odpowiednich środków, aby je realizować. Jego wielki talent organizacyjny był połączony z umiejętnością obiektywnego oglądu sytuacji. Przed podjęciem decyzji rozważał wszystkie okoliczności. Zawsze od siebie i od innych dużo wymagał. Dzięki tym cechom w czasie jego pobytu w Afryce, według oceny Piusa XII, tamtejszy Kościół w cudowny sposób rozkwitł. Innym owocem było przetrwanie Tradycji w czasie powszechnego upadku.

Jego osobowość była pełna cnót. Jedną z nich była pokora, która nie chciała nic dla siebie, ale wszystko dla Chrystusa. Arcybiskup był zawsze ubogim człowiekiem. Kiedy zmieniał swoje miejsce pobytu, wszystko zostawiał, „oprócz brewiarza, Pisma świętego i Mszału”. Jego osobisty majątek mieścił się w małej walizce. Jego pokój w Ecône, do dziś zachowany według stanu z dnia jego śmierci, był nadzwyczaj skromny. Tak jak św. Maksymilian Kolbe, zdawał sobie sprawę, że tylko duch ubóstwa przynosi pracy błogosławieństwo Boże. Dla niego „ubóstwo jest bezpośrednim owocem miłości”, a członków Bractwa „zobowiązuje ściśle do wstrzymania się od każdego niepotrzebnego wydatku czy posiadania jakiegokolwiek zbędnego przedmiotu”14. Tylko człowiek, który zapomniał o sobie, był zawsze gotów poświęcić wszystkie swe siły wyznaczonym zadaniom.

Inną cnotą, którą Arcybiskup posiadał w stopniu nadzwyczajnym, było męstwo połączone nierozłącznie z odwagą, która nie bała się niczego oprócz jednego – obrażenia boskiego Mistrza, braku odpowiedzi na Jego wezwanie. Odwaga Arcybiskupa pochodziła nie z ufności w samym sobie, we własne siły, lecz z bezgranicznej ufności do Chrystusa i do Jego Najświętszej Matki. Fundamentem tej odwagi było poczucie odpowiedzialności, ale nie przed ludźmi, lecz przed Wiekuistym Sędzią:

Wydaje mi się, że słyszę głosy wszystkich owych papieży od Grzegorza XVI do Piusa XII, którzy wołają do nas: „Na miłość Boską, co ty robisz z naszą nauką, z wiarą katolicką? Czy chcesz się jej wyrzec? Czy chcesz dopuścić do tego, aby ona zginęła na tym świecie? Na miłość Boską, musisz trwać w zachowywaniu tego skarbu, który wam przekazaliśmy! Nie opuszczaj wiernych! Nie opuszczaj Kościoła!...” Tak więc nie mógłbym być w zgodzie z własnym sumieniem, gdybym pozostawił tych seminarzystów jako sieroty, i nie mógłbym również was, wiernych, pozostawić sierotami i odejść z tego świata, nie zatroszczywszy się o przyszłość. To niemożliwe. To byłoby sprzeczne z moim poczuciem obowiązku...15.

Arcybiskup był człowiekiem przenikniętym wielką, można powiedzieć wręcz bezgraniczną ufnością do Najświętszej Maryi Panny. W jego życiu kapłańskim nie było kazania bez wspomnienia o Jej wstawiennictwie, o takim lub innym z Jej licznych przywilejów. Nie było dnia bez Różańca świętego. Nie było spotkania lub wykładu bez modlitwy do Niej. Jedną z jego umiłowanych książek był Traktat o doskonałym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny św. Ludwika Marii Grignon de Montfort, a siostrom Bractwa dał za patronkę Matkę Bolesną współcierpiącą z Najwyższym Kapłanem na krzyżu. Rozumiał, że właśnie Ona jest „Strażniczką Wiary” i od niej otrzymał łaskę wytrwałości w długiej walce niemal przeciw wszystkim. Jej objawienia w Fatimie, La Salette, Lourdes i Quito (Ekwador) utwierdziły go w przekonaniu, że rzeczywiście był Jej narzędziem w walce o zachowanie Tradycji. Mówił:

Ona nie może znieść błędu. Ona jest przeciwko wszelkim herezjom. Ona jest z natury również przeciwko wszystkiemu, co przeciwstawia się prawdzie. Ona jest przeciwko wszystkiemu, co przeczy świętości, przeciwko wszystkim grzechom, jakie tylko mogą istnieć, nawet najdrobniejszym. (...) Garrigou-Lagrange nazywa ją „Matką Bożą od Nienawiści”, ponieważ nienawidzi błędnej nauki i odczuwa nienawiść do grzechu. Leży to w Jej naturze, nie może znieść błędu i grzechu, albowiem błąd i grzech to dzieła szatana, który przyniósł je na świat! Wiecie, że Ona została stworzona po to, aby podeptać głowę węża, aby zniszczyć szatana i jego plemię. Zjednoczmy się więc z Najświętszą Maryją Panną, pozostańmy mocno z Nią związani, a Ona uchroni nas zarówno przed błędem jak i przed grzechem, i zachowa nas w prawdzie i świętości16. Ω

Przypisy

  1. Arcybiskup Marcel Lefebvre, La petite histoire de ma longue histoire, Versailles 1999, s. 119.
  2. Bp B. Tissier de Mallerais, Une vie, Etampes 2002, s. 168.
  3. Arcybiskup Marcel Lefebvre, La petite histoire..., op. cit., s. 100.
  4. Tamże, s. 110.
  5. Dokumentacja pt. Dubia została wysłana do Kongregacji ds. Wiary w 1985 roku.
  6. Arcybiskup Marcel Lefebvre, La petite histoire de ma longue histoire, Versailles 1999, s. 8.
  7. Ks. A. Berto, List z 21 XI 1936 roku, w: P. Le Floch, Cinquante ans de Sacerdoce, Aix-en-Provence 1937, s. 207.
  8. Bp B. Tissier de Mallerais, Une vie, Etampes 2002, s. 47-48.
  9. Ks. Franciszek Schmidberger, Homilia z pogrzebu arcybiskupa M. Lefebvre, [w:] Kapłaństwo katolickie, Warszawa 1996, s. 62.
  10. Zawsze wierni nr 23, lipiec-sierpień 1998, s. 32.
  11. Bp B. Tissier de Mallerais, Une vie, Etampes 2002, s. 609.
  12. Tamże, s. 612.
  13. Zawsze wierni, nr 23, s. 25.
  14. Statuty Bractwa Św. Piusa X, rozdz. VI, par. 7.
  15. Arcybiskup Marceli Lefebvre, Kazania, Warszawa 1999, s. 233.
  16. Arcybiskup Marceli Lefebvre, Kazania, Warszawa 1999, s. 258-259.