O. Pio – niestrudzony łowca dusz
cz. V
Dom ulgi w cierpieniu
W drugiej połowie swojego życia o. Pio rozwinął swoje apostolstwo na większą niż dotychczas skalę. Liczba osób przyjeżdżających do spowiedzi oraz w celu zobaczenia na własne oczy pobożnego kapucyna szybko rosła, ale to nie wszystko – o. Pio postanowił założyć wielki szpital. Sam był chorym człowiekiem, który wiele w życiu wycierpiał. Pragnął w coraz większym stopniu naśladować przykład założyciela swojego zakonu, św. Franciszka z Asyżu, który rozpoczął swoją działalność charytatywną pomagając trędowatym. Ojciec Pio chciał również jakoś pomóc chorym. Już w roku 1922 udało mu się doprowadzić do założenia małego szpitalika w Neapolu, jednak nie przetrwał on długo: wkrótce po założeniu zniszczyło go trzęsienie ziemi, a ponieważ nie było środków na remont, niebawem całkowicie popadł w ruinę.
Całe lata później marzenie o. Pio stało się rzeczywistością. Wieczorem 9 stycznia 1940 r. zakonnik ofiarował pierwszą ofiarę na sprawę szpitala – ofiarę z wszystkiego, co mógł dać: drobną monetę, którą dostał od jakiejś pobożnej kobiety. Biografowie piszą, że w tym momencie narodziło się wielkie dzieło Domu Ulgi w Cierpieniu, bo tak później nazwał ten szpital.
O. Pio był na tyle święty i ugruntowany w Bogu, że podejmował w tym momencie podwójną służbę: Bogu i cierpiącym bliźnim. Stwierdził jednak jasno, że tych dwóch rzeczy ważniejsza jest służba Bogu i dlatego też bardziej wartościowe od ofiar pieniężnych były dla niego modlitwy. Dzisiaj wiele się słyszy o charytatywnym aspekcie działania ojca Pio, mniej zaś o tej stronie duchownej. Jeżeli czyta się jednak pisma o. Pio z tego czasu, to widać wyraźnie, że to właśnie duchowość była dla niego najważniejsza. Ojciec Pio na pewno zachowywał jednak względną równowagę pomiędzy apostolstwem a życiem duchowym; równowagę, o której pisali mistrzowie mistyki i która nie jest dla kapłana łatwa do osiągnięcia.
Zanim powstał wielki szpital, trzeba było jeszcze pokonać mnóstwo trudności technicznych, przede wszystkim dlatego, że okolice nie były jeszcze zagospodarowane, brakowało dróg i infrastruktury. Trzech synów duchownych ojca Pio przeprowadziło się w okolice San Giovanni, aby stać się pierwszymi kierownikami szpitala. Jeden z nich był lekarzem, drugi – aptekarzem; o. Pio sam ich wybrał i prosił o tę pomoc. Pełną parą prace budowlane zaczęły się dopiero w roku 1947, a więc już po wojnie; ich ukończenie miało miejsce niecałe dziesięć lat później. Na uroczyste poświęcenie szpitala przyszły tłumy; naliczono około 20.000 ludzi. Uroczystościom przewodniczył kardynał Lercaro; na kazaniu purpurat chwalił to dzieło jako prawdziwie boskie. Pięknymi słowami chwalił je również parę dni później papież Pius XII na audiencji, której udzielił kilku kapucynom, wśród nich oczywiście o. Pio: „To dzieło jest owocem najwyższej intuicji i ideału, który dojrzewał długo i przez zetknięcie z najróżniejszymi i najokrutniejszymi formami ludzkich cierpień”. Profesor White powiedział: „W świecie byłoby potrzeba wielu ojców Pio”. Pius XII odparł na to: „Tak, on jest świętym” i zaraz dodał: „Chociaż nie wolno tego na razie mówić, żeby go nie kanonizować za życia”.
Pisałem już, że o. Pio zgromadził wokół siebie grupy modlitewne. W okresie, kiedy zakładał szpital, założył też znowu, tym razem w sposób bardziej oficjalny, taką grupę, uważał bowiem, że modlitwa jest czymś nierozdzielnym od idei szpitala. Ulgę w cierpieniach chciał przynosić przede wszystkim przez modlitwę. – Początkowo prowadził te dusze sam, chociaż wkrótce stało się to niemożliwe, bowiem do grupy zaczęli dołączać wierni nieraz z bardzo daleka. Zachęcał ich wszystkich do modlitwy i przepisał nawet pewne reguły, jak np. regularną spowiedź i uczestnictwo we Mszy św. Szybko powstawały nowe grupy; w 1959 r. odbył się kongres narodowy, na który zjechało prawie 600 oddziałów włoskich! Jeszcze później grupy poczęły powstawać za granicą. W 1960 r. o. Pio powierzył ich kierownictwo innemu ojcu. Kilka lat później Papież nadał tym grupom modlitewnym oficjalny status. W roku 1968 odbył się kolejny kongres: przyjechało nań prawie 70.000 członków, zapisanych i zobowiązujących się do przestrzegania reguł. Każdy wierny, który przyłączył się do takiej grupy, czynił to z powodu ojca Pio – aby być z nim jakoś związany, aby pod jego kierownictwem i razem z nim służyć Panu Bogu.
Msza święta ojca Pio
„A za nich ja poświęcam siebie samego, aby i oni byli uświęceni w prawdzie” (J 17, 19) to słowa Pana Jezusa, wypowiedziane w modlitwie eucharystycznej – w obecności apostołów – do swojego Ojca w Niebie. Wiadomo, że o. Pio zwłaszcza w gotowości do złożenia siebie samego w ofierze naśladował swego Boskiego Mistrza, Najwyższego Kapłana. Wszystkie błogosławieństwo pochodzi z ofiary! Kapłaństwo Kościoła nie jest samodzielnym urzędem, a tylko udziałem w kapłaństwie Pana Jezusa. Podczas każdej Mszy św. każdy kapłan staje się rzeczywiście drugim Chrystusem.
O. Pio nie tylko odprawiał Msze św. bardzo godnie, ale dodatkowo miał od Pana Boga nadzwyczajny dar przeżywania Mszy św. w wizji rzeczywistości, która się dokonuje na ołtarzu: przed jego oczyma stawał dramat Golgoty. – Z tego powodu jego Msze trwały bardzo długo. O. Pio przeżywał mękę i śmierć Pańską w tajemniczy sposób. Kaplica stała się dla niego wieczernikiem, ołtarz – krzyżem. Zaledwie przystąpił na początku Mszy do ołtarza, to jego oblicze już stawało się jasne i przemienione. Cała postać jego była skupiona. Ciało nie poruszało się; ekstaza powodowała, znikało dlań wszystko, co się obok znajdowało. Nieraz świadkowie zauważali znaki, że o. Pio stoi w obecności Bożej, np. pochylenia głowy, jakieś słowa pełne uniesienia etc. Widoczne były jednak nie tylko objawy szczęścia, ale również dotkliwych cierpień, które przeżywał. Objawy te można porównać z symptomami, których doświadczała Teresa Neumann z Konnersreuth w Bawarii, stygmatyczką, znana w Polsce dzięki św. Maksymilianowi Kolbe1; i w jej życiu można było dostrzec cudowne zdarzenia i dary, jakie miał o. Pio; nota bene oboje żyli prawie w tym samym czasie. – O. Pio cierpiał z miłości razem z Chrystusem. Czasami podczas Mszy św. było widać, że każdy ruch sprawia mu trudność. Kto widział odprawianą przez niego Mszę św., może pojąć znaczenie słów, które często powtarzał: „Świat może łatwiej istnieć bez słońca niż bez Mszy świętej”. Znana jest rozmowa o. Jana da Baggio z o. Pio, w której świątobliwy kapucyn mówił o swoich przeżyciach podczas liturgii. Między innym powiedział wówczas, że jest na Mszy św. krzyżowany z Chrystusem i że bardzo cierpi z tego powodu.
Szczytem przeżywania Mszy św. i wypełnieniem jego najgorętszych pragnień była Komunia święta. Od rana, kiedy tylko wstał, czuł się silnie przyciągnięty do miłości Jezusa. O tym pragnieniu mistrzowie mistyki nauczają, że jest cechą właściwą mistyki. Ojciec Pio pisał do o. Benedykta: „To, co mnie najbardziej rani, ojcze, to myślenie o Jezusie w Najświętszym Sakramencie. Już zanim rano złączę się z Nim w sakramencie, czuje się moje serce przyciągnięte przez jakąś wyższą władzę. Łaknę i pragnę wtedy Go tak bardzo, że mało brakuje, żebym nie umarł z strapienia. Z tego powodu mam nieraz gorączkę (...) To łaknienie, zamiast się zmniejszyć, zwiększa się po przyjęciu Sakramentu jeszcze bardziej”.
Matka Boża
Wszyscy Święci mieli nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny: Ona została nam bowiem dana od Pana Boga jako Matka i wolą Bożą jest, żebyśmy szli do Nieba z Jej pomocą. Również szczególne nabożeństwo do N.M.Panny miał o. Pio – podobne do tego, jakie mieli św. Maksymilian Kolbe czy św. Ludwik Maria Grignon de Monfort, tyle tylko, że o. Pio nie napisał o Niej książki... Jednak napisał wiele listów, częściowo zachowanych: ukazują one jego szczególną miłość do Maryi. Może gdyby o. Pio wiedział, że te jego listy będą później przez nas czytane, to nie wyrażałby się aż w tak pieszczotliwy sposób – pisał bowiem o Niej albo do Niej zazwyczaj w formie „Mammina” (tzn. ‘mamusia’) albo „Mamma mia” (‘moja mama’). Pewnego razu napisał: „Moja droga mamusiu, kocham Cię więcej niż wszystkie inne stworzenia ziemi i nieba”. Ojcu Pio była oczywiście znana cała doktryna katolicka o oddaniu się Jezusowi przez Matkę Bożą. „Przez Maryję do Jezusa” było mottem, którym żył on w skończonej doskonałości.
Kilka obrazków z życia o. Pio
Opowieści o o. Pio możnaby ciągnąć bez końca – i zawsze pozostałoby jeszcze dużo do dopowiedzenia. Liczba relacji o spotkaniach ze świątobliwym zakonnikiem jest ogromna, a pośród ludzi, którzy się z nim zetknęli, były też bardzo znane osoby; niejedna z nich napisała coś ciekawego o swoich wrażeniach. Wśród tych osób był m.in. Jan Guitton, przyjaciel Pawła VI. To, co rzuciło mu się w oczy, to przede wszystkim naturalność ojca Pio – i wydaje mi się, że warto to podkreślić. Jan Guitton podziwiał przenikliwość umysłu o. Pio, jego zdrowy rozsądek, skromność i prostotę; zauważył, że o. Pio nie miał wyglądu ostrego ascety: widząc go powiedziałoby się raczej, że się ma przed sobą dobrodusznego rolnika. Nie było widać u o. Pio ani teatralności, ani sztuczności; jego sposób bycia był prosty i serdeczny. Jeden z jego współbraci, który przebywał z nim przez wiele lat, napisał, że o. Pio miał „złote serce, i do końca życia pozostał dzieckiem. Cieszył się jak dziecko ze wszystkich małych przyjemności, które mu czyniono. (...) Trudno jest wyrazić słowami ludzkość i dobroć, które mu świeciły z oczu”.
Jest ciekawą rzeczą, że podczas gdy inni Święci raczej oddzielali się od swoich rodzin, to o. Pio miał do niej zawsze pewne przywiązanie. Widać to po różnych zdarzeniach i po sposobie, w jaki – wylewnie i pieszczotliwie – pozdrawiał dzieci swoich krewnych: „potok pieszczot dla małej Pii”, „niezliczona ilość świętych pieszczot” itp. Z rodziną zresztą rzeczywiście sporo korespondował.
Jest również faktem, iż o. Pio był człowiekiem dowcipnym. Oprócz wrodzonej inteligencji, sprytu, ciętości i błyskotliwości posiadał też zdrowe poczucie humoru, jak o tym świadczy wiele przykładów. Przytoczmy chociaż jeden, wielce charakterystyczny: pewien arystokrata słyszał już dużo o ojcu Pio i koniecznie chciał go poznać, wybrał się więc do San Giovanni. Przypadek sprawił, że na furcie wyjątkowo siedział akurat o. Pio. Arystokrata zwrócił się do niego słowami: „Dzień dobry, bracie, jestem baron X. Proszę brata, żeby mi brat natychmiast przywołał ojca Pio, o którym tak dużo się mówi”. „Przepraszam bardzo, panie baronie, niestety nie mogę wam przywołać ojca Pio. Zresztą nie jest on bynajmniej kimś wartym zobaczenia”. „Ach, bracie, brat myśli, że może brat osądzać sprawy, o których brat w ogóle nie ma pojęcia. Tak nie wolno!”. O. Pio odparował: „Znam ojca Pio jak własną kieszeń!”. W tym momencie w pobliżu przechodził inny zakonnik i baron zwrócił się do niego: „Proszę ojca, czy ojciec może przywołać mi ojca Pio?”. Po tych słowach ów mnich wybuchnął śmiechem i dopiero po dłuższej chwili był w stanie wykrztusić: „Ależ właśnie ten furtian – to ojciec Pio!”.
Jego dar dowcipu można nazwać charyzmą, która służyła całej wspólnocie, zwłaszcza podczas rekreacji. Te rekreacje odbywały się w sposób bardzo przyjemny, jeżeli tylko o. Pio był obecny: atmosfera była wtedy wesoła. Dysponował – co ciekawe – całym zbiorem dowcipów, które znał na pamięć. Nigdy nie miał kłopotu z ciętą odpowiedzią, jeżeli ktoś w żartach podkpiwał sobie z niego. Ale nawet w tych żartach nigdy nie był powierzchowny, wręcz przeciwnie, pokazywał wtedy prawdziwą mądrość.
Koniecznie trzeba jeszcze wspomnieć o tym, że o. Pio był zadeklarowanym bojownikiem przeciw nieskromnej modzie. Zwykł mawiać: „Kto w swoich udrękach chce korzystać z mojej pomocy, musi i mnie pomóc w walce przeciw nieskromności”. Od samego początku był zdecydowanym przeciwnikiem wszelkiej kobiecej próżności; swoim córkom duchownym nie pozwalał na noszenie sukien z dekoltem, obcisłych ubrań czy spódnic, przezroczystych pończoch, a już w żadnym wypadku sukienek bez rękawów. Dożył jeszcze do czasów mini-spódniczek; wówczas jego ojcowska troska stała się do tego stopnia nieubłagana, że kobiety niestosownie ubrane, które przystąpiły do niego do konfesjonału, od razu wypędzał – a nieraz były ich tuziny. Doszło do tego, że przełożeni klasztoru zaczęli się poważnie troskać z powodu kłopotów, które z tym się wiązały, a to z powodu znacznej liczby wypędzonych penitentów. Dążąc do rozwiązania tego problemu, sporządzono przy wejściu do kościoła tablicę informującą, jak kobiety, przystępujące do spowiedzi, powinny być ubrane. Pouczenie kończyło się słowami: „Zabrania się w pożyczać ubrań w kościele!”. Brzmi to dziwnie, jednak taki przepis był potrzebny, bowiem w ciemnym kąciku świątyni kwitł prawdziwy handel spódnicami! Pomimo tablicy zdarzało się jednak, że penitentki próbowały przystąpić do spowiedzi niewłaściwie ubrane; o. Pio mówił wówczas: „Idź i najpierw się ubierz!”.
Warto przypomnieć, iż Matka Boża powiedziała w Fatimie, że nadejdą mody, które obrażają Serce Jezusa i Matkę Bożą, i że te mody spowodują wielką karę Bożą...
Koniec świętego życia
W Wielki Piątek 1963 r. o. Pio powiedział swoim współbraciom: „Już nie mogę!”. Od tego momentu oczekiwał śmierci, chociaż jego życie miało jeszcze potrwać pięć lat. Dostawał coraz więcej dyspens od obowiązków, coraz częściej odwiedzał go lekarz. Męczyła go bardzo dychawica oskrzelowa; często miewał ataki, a z tym wiązała się bolesność serca i niepokoje; poza tym nachodziły go nagłe fale potu, bóle, przyspieszone bicie serca. Od 29 marca 1968 r. musiał jeździć w fotelu na kółkach. 7 lipca przyszło zupełne załamanie zdrowia. Od 1965 r. nie był już w stanie weselić współbraci swoim dobrym humorem – wręcz przeciwnie, wydawał się smutny, małomówny, załamany.
Wydaje się, że diabeł dokuczał mu pod koniec życia równie ciężko, jak wtedy przed otrzymaniem stygmatów. W klasztorze w tych miesiącach znów słychać było jak niegdyś hałasy i odgłosy razów, a gdy współbracia przybiegali mu na pomoc, znajdowali go leżącego na podłodze, rannego. O. Pio poprosił wówczas, żeby u niego ktoś został, „ponieważ ani chwili [demony] nie zostawiają go w spokoju”. Kiedyś widział takie okropności diabelskie, że powiedział o. Alessio: „Gdybyś zobaczył, co ja widziałem, umarłbyś!”. Św. Paweł napisał „pragnę rozstać się z tym życiem, a być z Chrystusem” (Flp 1, 23); o. Pio powiedział w podobnym duchu: „Tylko jednego mi brakuje: umrzeć” i zacytował św. Pawła: „toczyłem dobry bój, biegu dokonałem, wiarym dochował” (2 Tym 4, 7).
20 września 1968 r. o. Pio obchodził jubileusz: 50. rocznicę swojej stygmatyzacji. Nie chciał jej jakoś specjalnie świętować, ale synowie duchowni przesłali 1500 czerwonych róż do kaplicy, w której świątobliwy zakonnik otrzymał stygmaty. Na następny dzień miał ciężki atak dychawicy oskrzelowej; nie mógł odprawić Mszy św. i otrzymał Komunię św. w swojej celi. W tym dniu powiedział: „Skończyło się”.
Bardzo znana jest ostatnia Msza św. o. Pio, odprawiona w niedzielę 22 września. Była wielkim przeżyciem dla całego ludu; wierni w jakiś sposób przeczuli, że będzie to ostatnia Msza św. o. Pio. Powitali go okrzykami na jego cześć.
Wieczorem czuł się bardzo źle i położył się zupełnie wyczerpany. Nagle zaczął odczuwać lęk przed śmiercią. Przywołał o. Pellegrino i poprosił go: „Synu, jeżeli dzisiaj Pan Bóg mnie powoła, przeproś współbraci za wszystko, co musieli znosić z mojego powodu albo z powodu tych przeze mnie kierowanych i poproś ich o modlitwę za moją biedną duszę!”. – „Ojcze duchowny, jestem przekonany, że Pan Bóg dam Wam jeszcze długie życie, ale jeżeli mielibyście racje, czy w takim przypadku mogę teraz prosić o ostatnie błogosławieństwo dla wszystkich współbraci, synów i córki duchowne i chorych przez Was pielęgnowanych?”. „Błogosławię ich wszystkich, braci, dzieci duchowne i chorych, oraz siostrę Pię, moich siostrzeńców i ich rodziny”.
Przywołano jeszcze lekarza, ale ponieważ o. Pio miał kolejny silny atak, współbracia zrozumieli, że nadeszła jego ostatnia godzina. Wszyscy zakonnicy przyszli i zaczęli odmawiać modlitwy przewidziane przez Kościół dla umierających, a o. Pio udzielono ostatniego namaszczenia. Przez cały czas zakonnik szeptał słowa „Jezus, Maryja”. Potem, prawie niedostrzegalnie, umarł około 2:30 w nocy, 23 września.
Już na parę godzin przed śmiercią, podczas ostatniej Mszy św., rany na jego rękach zaczęły się goić, tak że krótko po zgonie znikły zupełnie. Współbracia wspomnieli wówczas, że jeszcze nie tak dawno bardzo mocno krwawiły... Ponieważ lud zawsze widywał o. Pio w rękawiczkach, prosił z tego powodu, aby zostawić mu je w trumnie.
Już o 4:30 radio podało wiadomość o śmierci o. Pio. Przed pogrzebem San Giovanni Rotondo stało się świadkiem całych defilad pobożnych osób, które po raz ostatni chciały oddać mu hołd; trwało to cztery bite dni, a pośród tłumów znajdowali się biskupi i kardynałowie. Pogrzeb rozpoczął się 26 września; wzięło w nim udział około 100.000 osób! O. Pio został pochowany w krypcie, która została specjalnie poświęcona zaledwie kilka dni wcześniej, żeby przyjąć kiedyś jego szczątki. Ω
Pozostałe części:
- ks. Anzelm Ettelt FSSPX: O. Pio – niestrudzony łowca dusz – cz. I [ZW nr 48 (5/2002)]
- ks. Anzelm Ettelt FSSPX: O. Pio – niestrudzony łowca dusz – cz. II [ZW nr 49 (6/2002)]
- ks. Anzelm Ettelt FSSPX: O. Pio – niestrudzony łowca dusz – cz. III [ZW nr 50 (1/2003)]
- ks. Anzelm Ettelt FSSPX: O. Pio – niestrudzony łowca dusz – cz. IV [ZW nr 51 (2/2003)]
Przypisy
- ↑W Polsce przypadek Teresy Neumann nagłośniła przed wojną zwłaszcza polemika ks. Pawła Siwka SI (krytyczne prace Konnersreuth w świetle nauki i religii [1931] i Metody badań zjawisk nadprzyrodzonych. Problem Konnersreuth [1933]) z abpem Józefem Teodorowiczem (apologetyczne Zjawiska mistyczne i ich tłumaczenia [1933]) – przyp. red. Zawsze wierni.