…Ponieważ jesteśmy w Kościele!
Od Redakcji: Poniżej przedstawiamy fragmenty konferencji, wygłoszonej 19 grudnia ub.r. przez J. E. bpa Bernarda Fellaya, Przełożonego Generalnego Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, w kościele p.w. św. Wincentego á Paulo w Kansas City (USA). W tłumaczeniu zachowano styl mówiony.
Rozmowy z Rzymem
Od mojej ostatniej wizyty u was (5 marca 2002 r. – przyp. red. „The Angelus”) na poziomie oficjalnym nie działo się nic istotnego, nie było przykładowo żadnej publicznej wymiany listów. Zamierzam wkrótce odpisać na list kard. Castrillona Hoyosa, który został wysłany w kwietniu 2002 r. Moglibyście powiedzieć, że zabrało mi to dużo czasu, ale, jak przecież wiecie, Rzym jest wieczny! Sądzę, że ten czas odczekania z odpowiedzią był konieczny. To prawda, że, z drugiej strony, prowadzimy wyścig z czasem, wyścig o zbawienie dusz, wyścig o – może zabrzmi to arogancko – o zdławienie, o przezwyciężenie kryzysu. Bractwo Św. Piusa X nie jest tu jednak głównym sprawcą, nie jest przyczyną kryzysu, a – ponieważ nie jest przyczyną – nie może być również lekarstwem. Bractwo sugeruje wprawdzie pewne rozwiązanie, ale samo nim nie jest. Rozwiązanie musi przyjść z Rzymu. To właśnie tam zapoczątkowano – albo przynajmniej przyzwolono na zapoczątkowanie – ten straszny kryzys, i to właśnie tam pewne rzeczy muszą zostać naprawione. Faktycznie to od samego Papieża zależy poprawne i adekwatne podanie lekarstwa na ten kryzys. Musimy spełniać nasze obowiązki, które mamy jako katolicy, i spełniając je z pewnością współpracujemy przy tej kuracji, ale z całą stanowczością nie możemy powiedzieć, że Bractwo uratuje Kościół. To nie my – to Pan Bóg go uratuje. Jest naszym obowiązkiem i chwałą współpracować z Nim w obecnych czasach.
Dlaczego rozmowy stanęły w martwym punkcie? – Oczywiście dlatego, że miały miejsce pewne manewry. Nie wierzę, że Kościół zostanie uratowany przez manewry; to dlatego nie brałem w nich udziału ani nawet nie wykonywałem żadnych kontrposunięć.
Interesujące wydają się zwłaszcza dwa aspekty. Z jednej strony kard. Ratzinger zaprosił Bractwo do dysputy teologicznej, w której z wielką ochotą weźmiemy udział. Z drugiej – kard. Castrillon potrzebował dziewięciu miesięcy (jak więc widzicie, nie tylko ja nie spieszę się z odpisywaniem), żeby odpowiedzieć na mój list z czerwca 2001 r. i stwierdzić, że omawiane przez nas sprawy są tak poważne, iż powinny zostać zachowane w największej tajemnicy, oraz czynić wyrzuty, że jej nie zachowywaliśmy. Postawił sprawę uczciwie, ale dziesięć dni później sam udzielił wywiadu na temat tego listu, a jego kopię przekazał gazetom! Sposób, w jaki postrzega naszą sytuację wskazuje, że nie jesteśmy po tej samej stronie. Kardynał stwierdził, że większość wiernych związanych z Bractwem gorąco pragnie pojednania z Rzymem, aby uspokoić własne sumienia. Tak właśnie Kardynał widzi te sprawy: że z powodu „ekskomuniki” czy bolesnego poczucia, że „jesteśmy poza Kościołem”, wyczekujemy porozumienia z Rzymem, abyśmy mogli odetchnąć z ulgą!
No cóż, żadną miarą nie mamy wrażenia „bycia poza Kościołem” i muszę to oświadczyć bardzo wyraźnie. Kiedy Rzym mówi: „Wróćcie, prosimy!”, wówczas my odpowiadamy: „Niestety – nie możemy”. Dlaczego? – Ponieważ my jesteśmy w Kościele. Bractwo istnieje dlatego, że nie mogliśmy w naszych sumieniach zaakceptować tego, czego byliśmy świadkami, to znaczy zgorszenia – i dlatego musieliśmy powiedzieć „Nie!”. To dlatego Bractwo Św. Piusa X jest gotowe spokojnie przyjmować deklaracje kar i sankcji ze strony Rzymu – najpierw w latach 1975 i 1976, potem w 1988 r. Za każdym razem widzieliśmy jasno, że gdybyśmy się poddali nakazom Rzymu, popełnilibyśmy samobójstwo; że żadna propozycja nie rozwiązałaby naszych problemów sumienia, polegających na unikaniu wszelkich świętokradztw. Bo świętokradztwa mają miejsce!
Przykładowo w Anglii 250 księży odprawia Msze ubrani jak clowni; są to tzw. „Msze clownów”. Bywają one również sprawowane w Stanach Zjednoczonych. Nie możemy! Nie możemy zaakceptować nowego Katechizmu ani przeorientowania całej dyscypliny Kościoła. W sumieniu musimy władzom rzymskim powiedzieć „Nie!”. Nie jesteśmy zadowoleni z sytuacji, w jakiej się znajdujemy, ale jednak żyjemy, a nasze najgorsze obawy nie dotyczą statusu naszego Bractwa, ale samego Kościoła. Jak więc widzicie, kard. Castrillon postrzega nas zupełnie błędnie.
Ta słynna „ekskomunika”, która wydawała się być ostatecznym ciosem władz rzymskich w Arcybiskupa, stała się, dzięki Bogu, naszą deską ratunku. Zbudowali wokół nas mur, który, jak sądzili, oddziela nas od Kościoła, ale ten mur stanowił naszą ochronę – pod różnymi względami. Po pierwsze, jako że było to cios ostateczny, nie mają już nic w zapasie. Po drugie, poprzez swoje własne działanie, zablokowali sobie sposób wpływania na nas, kierowania nami – albo zobowiązania nas do akceptacji nieakceptowalnego oraz, po trzecie, dali nam ogromną swobodę, znów pod wieloma względami.
Ze względu na ratowanie biednych dusz, które giną na całym świecie, „cnota ekskomuniki” wyzwala nas spod władzy miejscowych biskupów. Jeśli biskup uważa kogoś za „stojącego poza Kościołem”, nie może równocześnie mu powiedzieć „Nakazuję ci opuścić moją diecezję!”.
Pod innym względem – co również jest zadziwiające – umożliwiło nam to rozmowy z Rzymem, do przedstawiania argumentów, do napominania władz rzymskich w taki sposób, jaki byłby całkowicie niemożliwy, gdybyśmy byli z tymi władzami w normalnych stosunkach. W zwykłych okolicznościach podwładnemu jest zawsze niezwykle trudno zwracać uwagę przełożonemu, a już zwłaszcza na temat papieża, kardynałów, całego Watykanu. Zwykłą odpowiedzią hierarchów jest „Bądź cicho!” albo „Bądź posłuszny!”. Nadal często się tak zdarza, ale obecnie Rzym zaakceptował dyskusję o Soborze Watykańskim II! Pozwala nam to na wywieranie jakiegoś wpływu.
Komisja Ecclesia Dei (w 2000 r. – przyp. red. „The Angelus”) próbowała narzucić różnym zgromadzeniom, podlegającym jej jurysdykcji, reformę Mszy św. trydenckiej, aby bardziej upodobnić ją do Novus Ordo. Chciała narzucić rubryki z 1964 albo 1965 r., które nie zawierają modlitw u stopni ołtarza, ostatniej Ewangelii, lekcji, Ewangelii etc. (w dwóch ostatnich przypadkach chodzi o zmiany w lekcjonarzu, tzn. w porządku czytań mszalnych – przyp. tłum.). Kard. Castrillon, a zwłaszcza bp Perl, starali się narzucić te przepisy wszystkim grupom, w których celebrowana jest Msza św. trydencka... Świeccy z Una Voce starali się przedstawić argumenty w obronie Starej Mszy, takie jak „Zachowujemy ryt, przepisy...” itd. Odpowiedź, jaką otrzymali z Rzymu, brzmiała: „Ja tu rządzę!... Jestem przedstawicielem papieża. Mam wszelkie pełnomocnictwa, aby rozstrzygnąć tę kwestię”. Koniec, kropka. Ostatni argument członków Una Voce brzmiał: „Jeśli te przepisy zostaną wprowadzone, nasi wierni odejdą do Bractwa Św. Piusa X”. To był poważny argument. Kard. Castrillon oskarżył Una Voce o szantażowanie go. Wierni odpowiedzieli: „Nie; takie są po prostu fakty”. W ten sposób udało im się zablokować wprowadzenie tej „reformy”.
Bractwo Św. Piotra było przekonane, że jego Statuty oraz Konstytucja były wystarczająco mocnym zabezpieczeniem ich pozycji, gwarantując im prawo do odprawiania wyłącznie Mszy św. trydenckiej, jednak w istocie to Bractwo okazało się tylko schronieniem dla księży, którzy chcieli celebrować Starą Mszę. Konstytucje w każdej chwili i na każde życzenie mogą zostać zmienione przez Rzym. Księża Bractwa Św. Piotra dowiedzieli się, że powinni byli sformułować Akt Fundacyjny – który nigdy nie mógłby zostać zmieniony przez Rzym – w szczególności stwierdzający, że Bractwo zostało powołane do sprawowania wyłącznie Mszy św. Wszechczasów. Jego członkowie próbowali to uczynić, ale w 1999 r. w niesławnym Protokole nr 1411 kard. Medina stwierdził, że niektórzy inni księża nie pragną już celebrować wyłącznie Starej Mszy, chociaż nawet ich przełożony, ks. Bisig, był zawsze przeciwny Novus Ordo i nawet karał tych członków Bractwa, którzy go sprawowali. Rewolucyjnie nastawieni księża odwołali się do Rzymu. Jak wyglądało rozwiązanie władz rzymskich? – No cóż, to proste: hierarchowie stwierdzili, że ogólnym prawem Kościoła jest Nowa Msza, a więc każdy kapłan katolicki ma prawo ją celebrować. Jeśli to prawda, to wówczas żaden przełożony jakiegokolwiek zgromadzenia w Kościele katolickim nie może zabronić swoim podwładnym sprawowania Novus Ordo. Takie rozwiązanie przyniósł Protokól nr 1411, zakazujący przełożonym w Bractwie Św. Piotra zabraniania celebracji Nowej Mszy. Podobnie jak członkowie Una Voce, konserwatywni księża z tego Bractwa próbowali odwoływać się, podnosząc argumenty kanoniczne bądź liturgiczne, ale dostali identyczną odpowiedź z Rzymu: „Ja tu rządzę”. Rzym rządzi, mając wszelkie kompetencje, aby zmieniać prawa. Rzym jest prawodawcą. Jeśli pozostanie się na ścieżce pokojowej, brak jest absolutnie środków, aby się obronić.
Dzięki Bogu abp Lefebvre porzucił tę ścieżkę na rzecz drogi najbardziej podstawowych zasad prawa, to znaczy Wiary i zbawienia dusz. W Kodeksie Prawa Kanonicznego z 1983 r. można znaleźć interesujący kanon: ostatecznym i najwyższym prawem jest zbawienie dusz. Oznacza on, że właśnie od tego prawa zależą wszystkie inne przepisy. Zdarza się w prawie ludzkim, że prawodawca nie jest w stanie przewidzieć wszystkich możliwych okoliczności, w których prawo będzie stosowane, i może się zdarzyć, że w pewnych okolicznościach konkretne prawo, gdyby je zastosowano, miałoby skutek dokładnie przeciwny do zamierzonego! Prawa w Kościele, a także w państwie, teoretycznie zostały ustanowione w celu pomocy wiernym czy obywatelom w dążeniu do doskonałości. W przypadku Kościoła prawa mają na celu pomóc duszom, należącym do niego, w drodze do Nieba. Jeśli, na skutek pewnych okoliczności, prawo kościelne uniemożliwia duszom dostanie się do Nieba, to coś jest nie tak. Co Kościół głosi w takich przypadkach? – W takich przypadkach, takie prawo, na czas trwania okoliczności, zostaje zawieszone.
Dam wam pewien przykład. Ktoś zostaje potrącony przez samochód i leży umierający na ulicy. Prawo kościelne zabrania ekskomunikowanemu księdzu udzielania sakramentów; nie ma prawa słuchania spowiedzi ani udzielania ostatniego namaszczenia. Takie jest ogólne prawo Kościoła. Ale, wyjątkowo, w przypadku niebezpieczeństwa śmierci, Kościół cofa wszystkie te ograniczenia i zakazy i głosi, że nawet ekskomunikowany ksiądz może wysłuchać spowiedzi i udzielić ostatniego namaszczenia, ponieważ najwyższym prawem jest zbawienie dusz. Jeśli ktoś ma wkrótce stanąć przed obliczem Najwyższego Sędziego, i dla kogo to ostatnie rozgrzeszenie ma zadecydować o całej jego wieczności, wówczas Kościół katolicki mówi: zapomnij o jakiejkolwiek ekskomunice! Jeśli znajdziecie tylko prawosławnego popa, możecie poprosić go o wysłuchanie waszej spowiedzi; zapamiętajcie to! Widzicie więc, jak potężne jest to [najwyższe] prawo. Jakikolwiek ważnie wyświęcony kapłan, nawet prawosławny, ma władzę – w niebezpieczeństwie śmierci – odpuścić wszystkie grzechy, całkowicie ważnie i legalnie.
W oparciu o tę zasadę my, kapłani, którzy nie posiadamy nad wami jurysdykcji, udzielamy wam, ważnie i legalnie, rozgrzeszenia w spowiedzi oraz innych sakramentów. Okoliczności kryzysu postawiły was w niebezpieczeństwie duchowej śmierci. Do kogo się udacie? Do księdza, który właśnie obraził was swoim perwersyjnym zachowaniem? ...któremu nie ufacie? Nie, nie udacie się do niego, ale możecie iść do księży Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, by legalnie otrzymać z ich rąk sakramenty. Bractwo przedstawiło te argumenty Rzymowi, a Rzym nie był w stanie niczego im przeciwstawić. (...)
Sprawy widziane z Rzymu
W Rzymie są jednak ludzie, którzy ostatecznie zdają sobie sprawę, że w Kościele nie wszystko idzie dobrze. Pamiętam, że mniej więcej rok temu, kiedy powiedziałem kard. Castrillonowi, że w Kościele katolickim jest kryzys, odparł, że cztery tysiące biskupów jest tradycyjnych i przychylnych Tradycji! Innymi słowy, Kardynał nie dostrzega kryzysu w Kościele. Być może nadaje on inne znaczenie słowom „tradycyjny” i „Tradycja”? Trzeciego wytłumaczenia nie ma. Są [jednak] pewne osoby, które naprawdę zdają sobie sprawę z poważnego kryzysu w Kościele. Chciałbym dać wam przykład.
Niedawno spotkałem się z Wiktorem Messorim. Przeprowadził on wywiad z Ojcem Świętym, wydany pod tytułem Przekroczyć próg nadziei; napisał również Raport o stanie wiary. Pragnął usłyszeć od Papieża przyznanie, że, istotnie, coś poszło źle na i po Soborze. Powiedział mi jednak, że nie był w stanie wydobyć od Jana Pawła II takiego stwierdzenia, chociaż udało mu się usłyszeć od kard. Ratzingera, że pewne sprawy wymknęły się spod kontroli lub poszły źle. – Ale Papież uderzył pięścią w stół i oświadczył: „Nie, wszystko jest w porządku”.
Liturgiczne zoo
Brzmi to na pozór śmiesznie, kiedy mówię, że niektóre osoby w Rzymie zaczynają dostrzegać, że z Kościołem dzieje się coś złego, ale tak właśnie sprawy się mają. Wydaje się to niewiarygodne, ale tak właśnie jest. Pewne osoby dostrzegają, że Kościół stoi w obliczu katastrofy, kiedy jednak trzeba zaproponować jakieś rozwiązanie, nagle robi się cicho. Władze [Kościoła] są bezradne. Utkwiły na dobre w systemie. Przez dziesiątki lat hierarchowie przekonywali sami siebie, że „cokolwiek robią, jest dobre”. Teraz widzą, że się mylili, ale nie wiedzą, jak wyjść poza ten system, aby móc stwierdzić, w jaki sposób go naprawić. Jest to istne błędne koło: to tak, jakby mówili do siebie „To nie jest dobre, ale jest dobre”. Nie chcą zakwestionować swojej pozycji, więc unikają zajmowania się możliwymi rozwiązaniami. Przedstawię wam jeden przykład.
Kard. Ratzinger mówi o ołtarzu, o Mszy św. Zgadza się, że stół oraz kapłan zwrócony twarzą do wiernych to nie są dobre rozwiązania, że w Kościele nigdy czegoś takiego nie było. Jest przekonany, że z liturgicznego punktu widzenia jest to nonsens. Są to bardzo, bardzo pozytywne, dobitne stwierdzenia. Rozwiązanie jest bardzo proste, prawda? Jeśli stół jest zły, to powróćmy – jak to było dawniej – do ołtarza. Ale czy to właśnie doradza kard. Ratzinger? – „Nie!”, powiada on, „to byłoby zbyt kłopotliwe! Zbyt kosztowne! Lepiej postawmy na środku stołu krzyż, który będzie symbolizował mistyczny Wschód!”. Oto jego rozwiązanie, rozwiązanie typowe dla rzymskiego sposobu myślenia o możliwości poradzenia sobie z problemami, o wyjściu z coraz bardziej widocznego kryzysu. Watykan dostrzega istnienie kryzysu, ale nie chce użyć właściwych środków, aby go zażegnać. Tak się właśnie sprawy mają. Obecnie hierarchia nie jest przekonana, że Tradycja jest dobrym wyjściem. Widzą jej owoce; nawet mówią, że te owoce są dobre! Mówią, że w Tradycji działa Duch Święty (nieźle, prawda?). A jednak nie powiedzą „Chodźmy tą drogą”; zamiast tego mówią, że „Tradycja jest jedną spośród wielu dróg”.
Postrzegają rzeczywistość przez okulary pluralizmu. Rozumują w ten sposób: „No cóż, zastanówmy się – skoro mamy postępowych wiernych, którzy robią różne głupstwa i są członkami Kościoła, to powinniśmy również znaleźć miejsce dla tych, którzy lubią Tradycję – miejsce w samym środku tego cyrku, tego ogrodu zoologicznego, miejsce dla dinozaurów i innych prehistorycznych zwierząt” – to o nas (!). – „Tylko zostańcie w swoich klatkach” – pouczają nas – „Możecie dostać wasz pokarm, tzn. Starą Mszę; ona jest dla dinozaurów, ale tylko dla dinozaurów. Nie dawajcie tego pokarmu innym zwierzętom w zoo – umarłyby od tego!”.
Oto jest powód, dla którego nie możemy pogodzić się z tymi, wśród których takie myślenie jest powszechne. Wszyscy muszą mieć możność uczestniczenia we Mszy św. Wszechczasów; nie żądamy jej tylko dla wiernych Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X. Tak czy inaczej my już możemy w niej uczestniczyć, prawda? Gdybyśmy zawarli „porozumienie”, w którym Rzym zagwarantowałby nam Mszę św. Trydencką, nie byłoby to żadne porozumienie, ponieważ my już ją mamy. To, czego pragnie Bractwo, to aby Msza św. Wszechczasów, wspólne dobro całego Kościoła, stała się znowu powszechnym dobrem dla wszystkich katolików, a nie tylko dobrem dostępnym dla jakiejś wybranej grupy. Nie, ona należy do wszystkich katolików i wszyscy katolicy mają do niej prawo, nie tylko my. (...) Ω
Tekst konferencji ukazał się w „The Angelus” z lutego 2003 r. Wybrał i przetłumaczył Przemysław Jackowski.