Nasza walka w obecnych czasach
Jest prawdą objawioną, że katolik tylko poprzez nieustanną walkę duchową może zachować swoją wiarę i stan łaski. Biorąc udział w walce całego Kościoła, współdziała z nim w zbawieniu dusz oraz w ustanowieniu powszechnego królestwa Chrystusa na ziemi, a w szczególności przyczynia się do przetrwania Tradycji apostolskiej i jej tryumfu nad modernistyczną rewolucją w Kościele. Walka ta odbywa się na dwóch płaszczyznach.
Musimy walczyć o zachowanie ostatnich bastionów nieskażonej Wiary, o utrzymanie (w miarę możliwości) wszystkich niezbędnych struktur, tj. m.in. kaplic, apostolatu, publikacji, szkół, klasztorów, stowarzyszeń – jest to walka o przetrwanie, walka defensywna, według słów Pana Jezusa: „bądź czujny i utwierdzaj resztki, które wymierają” (Apok 3, 2). Przede wszystkim konieczne jest ratowanie „resztki” wiernych, których życie duchowe jest zagrożone przez wszechobecną mentalność nowej anty-chrześcijańskiej religii. Jest to pierwsza misja katolików Tradycji, codzienna bitwa przeciw rewolucji, która korzysta z wszystkich możliwych środków, aby wyjałowić i zniszczyć życie duchowe wiernych.
Jednakże poza tą walką w defensywie istnieje druga, jeszcze ważniejsza, walka o tryumf Chrystusa Króla i Jego niezmiennego, tradycyjnego depozytu Wiary. Tryumf ten jest zagwarantowany przez samego Pana Jezusa, zarówno w Ewangelii, jak i w objawieniach Jego Najświętszego Serca danych w Paray-le-Monial św. Małgorzacie Marii: „będę królował pomimo [starań] Moich wrogów!”. Najbardziej znane objawienia Matki Bożej potwierdzają szczęśliwy wynik tej walki: Bestia zostanie zrzucona z tronu, a poprzez tryumf Niepokalanego Serca Maryi nastanie królestwo Chrystusa. Z powodu tego ważniejszego celu ta walka ofensywna ma o wiele wyższą rangę od pierwszej, defensywnej.
Mimo iż każdy wierny musi uczestniczyć zarówno w jednej, jak i w drugiej walce, jest jednak niezmiernie ważne, aby je rozróżniać, bowiem każda posiada swój cel i – konsekwentnie – także swoją własną strategię; szczególnie rola Boga oraz nasza znacznie się w jednej i drugiej walce różnią. Zdarza się, że zostają podjęte błędne decyzje, ponieważ myli się właściwy cel walki o przetrwanie z celem walki o tryumf. Trzeba zatem przeanalizować cele i strategie tych rodzajów walk. Chcę podkreślić, że poniższa analiza nie dotyczy tylko przełożonych, lecz wszystkich w ogóle katolików Tradycji, również świeckich.
I. Walka o przetrwanie
Konserwatywna siła Kościoła
Kościół katolicki z samej swej natury jest zachowawczy – świadczą o tym wszystkie jego elementy: nauczanie, prawo, liturgia, wielowiekowe zwyczaje, instytucje zakonne i świeckie, reguły życia duchowego etc. Wierni przeważnie nie lubią nowinek i z trudnościami przyzwyczajają się do zmian. Rewolucja soborowa z jej reformami nie odpowiada mentalności katolickiej.
Z drugiej strony trzeba jednak przyznać, iż wróg potrafił doprowadzić do stworzenia powszechnie obowiązującego modelu ekumenicznej „poprawności religijnej” poprzez „zburzenie wszystkich kościelnych bastionów” (Jan Urs von Balthasar) i zastąpienie ich kontrolowanym przez siebie wielostopniowym systemem propagandowym i edukacyjnym. Nowe pokolenia są urabiane na masowych zlotach ekumenicznych, np. w Taizé, w ramach ruchów charyzmatycznych etc. Nie należy się więc łudzić, że dający się obecnie zaobserwować pewien wzrost znaczenia sił konserwatywnych doprowadzi do rychłego zwycięstwa. Siły te (w Polsce skupione np. wokół „Radia Maryja”) stoją na z góry straconej pozycji, ponieważ nie posiadając wspólnej strategii ani solidnego fundamentu, są wykorzystywane przez wroga, który skłóca je, a przez to neutralizuje ich działalność, podobnie jak to czyni na scenie politycznej z partiami i stronnictwami tzw. prawicy.
Chcąc zwyciężyć w walce o przetrwanie, trzeba po pierwsze zrozumieć, że jest ona prowadzona przez mniejszość, która jest liczebnie bardzo słaba. Siły konserwatywne w Kościele rzecz jasna istnieją, lecz ich wysiłki są ciągle neutralizowane przez rewolucyjny establishment, który obecnie posiada niezagrożoną pozycję.
Słaba pozycja publiczna
Katolicy Tradycji są świadomi, że bronią praw Boga i Kościoła przed rewolucyjną bestią modernizmu; odwieczne nauczanie teologiczne i moralne Kościoła, duchowość Świętych, przykłady z historii oraz tradycyjne prawo kanoniczne są ich podporą. Zbyt łatwo jednak wyobrażają sobie pokonanie wroga. Chociaż piszą listy, dokumentacje, analizy, próbują dostawać się do mass-mediów, żądają merytorycznych odpowiedzi od władz kościelnych, są ignorowani, a jeśli ich głosy brane są w końcu pod uwagę, to według nowych kryteriów posoborowej rewolucji i według posoborowych „osiągnięć” teologicznych i moralnych, które właśnie są przedmiotem oskarżenia...
Jeśli na tym poziomie chcemy „w imię Boga i Jego praw” wyzywać wroga na pojedynek, to... przegrywamy – co można było zauważyć już kilkakrotnie w historii Bractwa w Polsce: kiedy np. w 1997 roku ks. Nagy opublikował oszczerczy artykuł nt. Bractwa w tygodniku „Niedziela”, uważaliśmy się za dość silnych do konfrontacji na drodze sądowej: podajemy do wiadomości bez dalszego komentarza, że sąd uchylił sprawę na korzyść „Niedzieli”. Kiedy w 1998 r. Bractwo Św. Piusa X było obecne w Oświęcimiu w obronie honoru Kościoła katolickiego i Krzyża, to pomimo naszych usilnych protestów prasa przedstawiała tę walkę religijną jako działanie polityczne. Kiedy 1999 roku bp Pawłowicz wydał książkę skierowaną przeciwko Bractwu (Lefebvre i lefebryści. Schizma u schyłku XX wieku), nawet „neutralne” czasopisma odmówiły zamieszczenia naszej odpowiedzi, a sam dostojny Autor nie odpowiedział na trzykrotnie ponawianą prośbę o publiczną debatę na temat jego dzieła.
Chcąc zwyciężyć w walce o przetrwanie, trzeba po drugie zrozumieć tę słabość i nie trwonić własnych sił, co prowadziłoby do ich wyczerpania i sparaliżowania działań.
Obowiązek przetrwania
Celem walki o przetrwanie jest ratunek „resztek, które wymierają”. Małe siły Tradycji katolickiej muszą być zachowane: konieczne jest nie tylko przetrwanie instytucji, lecz również zachowanie samych walczących w „dobrej formie”, aby „gdy przybędzie boski Mistrz, znalazł sługi swe czuwające”. Znaczy to, że należy kłaść największy nacisk na optymalne wykorzystanie tego, co już jest: poprzez kształcenie, pouczenia, katechizację i wszelki rodzaj intensywnego działania, aby utrzymać dusze wiernych w stanie łaski i na drodze gorliwej praktyki życia wewnętrznego. Widocznie Pan Bóg chce właśnie takiego dyskretnego działania, ponieważ nie doprowadza do spektakularnych i masowych nawróceń: rozwój środowiska Tradycji katolickiej jest prawie niezauważalny – tym bardziej trzeba zatem utwierdzać nawróconych poprzez odpowiednią formację. Poza tym nie wolno nam zapominać, że poza walką o przetrwanie mamy być rycerzami walki o tryumf – „zdobycia świata dla Niepokalanej”, a przez Nią – dla Chrystusa Króla: będzie to jednak możliwe tylko wówczas, kiedy będzie można wesprzeć się na dobrze zachowanych instytucjach, których wewnętrzne i zewnętrzne struktury trzeba ciągle ulepszać.
Strategia roztropności
W walce o przetrwanie nie można liczyć na nadzwyczajne interwencje Pana Boga, ponieważ wystarczy ją prowadzić według zasad przyrodzonej roztropności, która za każdym razem – po dokładnej analizie możliwych zysków i strat danego działania – wskaże na odpowiednią strategię i środki. Roztropność wskazuje na konieczność dyskretnego i spokojnego działania, które nie przekracza sił ani duszpasterzy, ani wiernych. Spektakularne akcje, zawsze dobrze przygotowane i głęboko przemodlone, powinny stanowić wyjątek, ponieważ wymagają one ogromnych wysiłków i wielu nakładów materialnych, które osłabiają szczupły budżet przetrwania naszych instytucji. Nie wolno również zapominać, że główne siły należy zarezerwować na walkę o tryumf Chrystusa Króla.
II. Walka o zdobycie świata
Walka ta ma podwójny cel: zduszenie rewolucji w Kościele oraz powrót Tradycji. Tego podwójnego celu mała liczba wiernych Tradycji nie jest oczywiście w stanie osiągnąć opierając się tylko na własnych, znikomych siłach. A jednak wiadomo z licznych objawień (np. w Quito, La Salette, Fatimie etc.), a także z wypowiedzi wielu świętych (np. św. Ludwika Marii Grignon de Montfort) i świątobliwych osób (np. Anny Katarzyny Emmerich), że walka ta już się zaczęła i że zbliża się – powoli, lecz nieustannie – do ostatecznego zwycięstwa.
Co wiemy na temat tej walki? – 1) że prowadzi ją mała grupa tych, którzy są zaangażowani w walce o przetrwanie oraz 2) że skończy ona cudem zmartwychwstania Tradycji katolickiej.
Mała liczba
W La Salette Matka Boża powiedziała: „Walczcie, dzieci światłości, wy, mała liczba, którzy widzicie”. Jakie jest z nadprzyrodzonego punktu widzenia znaczenie tej mniejszości, „małego stada”, „reszty wiernego ludu”?
Bóg zawsze zachowuje sobie „małą resztę”, w której zachowana jest Wiara. Czasem powierza tę rolę jednemu człowiekowi: Mojżesz w pojedynkę był narzędziem Boga, aby uwolnić Izrael z niewoli egipskiej; Dawid, aby pokonać Goliata, miał tylko procę i Wiarę; kiedy Bóg zstąpił z nieba, znalazł tylko jedno niepokalane Miejsce, w którym mógł się wcielić, a na końcu Jego publicznego życia tylko mała garstka pozostała Mu wierna aż do szubienicy Krzyża. Podobnie w historii Jego Mistycznego Ciała – Kościoła – ratunek częstokroć zależał od małej grupy wiernych (i tak np. św. Atanazy uratował cały Kościół w czasach arianizmu, podobnie św. Katarzyna Sieneńska pod koniec awiniońskiej niewoli papiestwa; św. Dominik przyczynił się do zachowania Wiary w rejonach zdominowanych przez katarów etc.).
Boża interwencja zawsze przychodzi w ostatniej chwili, kiedy zawodzi wszelka ludzka nadzieja. To oczywiste: gdyby wszystko nie wydawałoby się już stracone, nie byłby potrzebny „zbawiciel”.
Aby jednoznacznie ujawnić cud zbawczej interwencji Boga, trzeba, aby ludzki element, owa „rezerwa Wiary”, był minimalny, stanowił znikomą siłę; musi jednak oczywiście w ogóle istnieć. Jest bardzo ważne, żeby zrozumieć ten boski zamysł: kiedy wydaje się, że wszystko już stracone, kiedy Wiara prawie całkowicie zanikła, a Bóg nie ma już – prawie – żadnego „świadka” na ziemi, wówczas Jego tryumf jest bardziej widoczny za każdym razem, kiedy odnawia On swe dzieło, zrujnowane przez ludzkie zaniedbanie. Pan Bóg oczywiście mógłby tryumfować również wtedy, kiedy nie byłoby tego „prawie” – jednak to nie jest Jego wolą: tylko na początku stworzył świat z niczego i na końcu świata „uczyni wszystkie rzeczy nowe” (Apok 21, 5), ale poza tym zawsze chce udziału stworzeń w swoich dziełach. Działa w sposób cudowny, używając ludzkich narzędzi, które są biedne, słabe, są niczym – ale które istnieją.
Bóg posługuje się tą małą resztką, aby wszystko odnowić, zbawić, uratować. Bóg i dziś używa resztki słabych i ułomnych wiernych, aby złamać ogromną siłę Bestii.
Czy to znaczy, że ta resztka ma zamknąć się w sobie i zrezygnować ze starań o nawrócenia innych do Tradycji katolickiej? Bynajmniej! Byłoby to sprzeczne z zasadniczym zadaniem katolicyzmu, którym jest nawrócenie wszystkich dusz na prawdziwą Wiarę. Znaczy to jednak, że owa resztka pozostanie mała z woli Bożej, tak długo, jak długo rządzi Bestia. Wierni muszą zdać sobie sprawę, że z powodu ułomności ludzkiej i genialnych posunięć wroga mało jest dusz, które przez Opatrzność Bożą gotowe są do przejścia spod dyktatury liberalizmu i modernizmu na „margines” Tradycji. Potrzeba właśnie odkrywać te nieliczne „zdrowe dusze”, nie zaś myśleć, jakby tu przez szumną propagandę i za pomocą wielkich nakładów powiększyć znacznie liczbę wiernych, gdyż działanie takie byłoby iluzją.
Cud zmartwychwstania
Synteza wszystkich objawień, wypowiedzi Świętych oraz komentarzy Ojców i Doktorów nt. „wielkiej apostazji” w Kościele potwierdza przekonanie, że odnowa Kościoła i powrót do Tradycji Apostolskiej będzie prawdziwym cudem zmartwychwstania. Wskrzeszenie Łazarza (J 11, 38–44) może być wzorem, który pozwoli lepiej zrozumieć ten cud, którego oczekujemy. Przebiega on w czterech fazach:
Pierwsza faza to wymagany przez Chrystusa akt wiary: Pan Jezus uzależnia swój cud od stopnia wiary, będącej warunkiem koniecznym Jego interwencji: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem (...) czy wierzysz? – Tak, Panie, ja wierzę, żeś Ty jest Chrystus, Syn Boga żywego”.
Druga faza to wymagany przez Chrystusa czyn ludzki: „Odsuńcie kamień”. – Widocznie kamień jest przeszkodą pomiędzy Chrystusem a zmarłym Łazarzem. Tę przeszkodę muszą usunąć ludzie, aby pozwolić działać Chrystusowi.
Trzecia faza to boska interwencja: „Łazarzu, wyjdź z grobu!”. Tylko Bóg może dokonać cudu przywrócenia do życia.
Czwarta faza to znowu wymagane przez Chrystusa działanie ludzi: „Rozwiążcie go i pozwólcie mu odejść”.
W podobny sposób Pan Jezus wskrzesił córkę Jaira (Łk 8, 54–55).
Te cztery fazy powtórzą się w odnowie Tradycji, która stanowi istotny cel naszego działania w walce ofensywnej:
Chrystus Król wymaga od nas bezgranicznego zaufania i pełnej wiary: czy wierzymy, że jest On w stanie odnowić Kościół, zwyciężyć modernistyczną rewolucję, najgorszy atak szatana na dzieło Boże? Wielu katolików już w to nie wierzy! Lecz przecież istnieje „mała resztka”, na której spoczywa odpowiedzialność – nie samej odnowy, ale jej przygotowania. Pierwszym krokiem w tych przygotowaniach jest właśnie żywa wiara we wszechmoc i miłosierdzie Boże.
Boska interwencja nie nastąpi, dopóki nie „odsuniemy kamieni”. „Odsunąć kamień” to znaczy usunąć przeszkodę, która powstrzymuje Boga od działania: jest to nasza niewierność, brak żarliwości i modlitwy. Jak to? Pan Bóg uzależnia od naszej gorliwości i wierności wykonanie tego, co On sam gorąco pragnienie dokonać, a mianowicie uzdrowić swoją umierającą mistyczną Oblubienicę? Oto jednak „obyczaj Bożej łaski”: Chrystus nie dokonał żadnego cudu, jeśli u proszących Go nie było żywej wiary. Chrystus nie działa, jeśli ze strony ludzi spotyka tylko obojętność. Musi istnieć mniejszość, „resztka”, która czeka i czuwa. – Pan Jezus wzywa więc nas do prawdziwej „służby pragnienia”: od intensywności tego pragnienia Bóg uzależnia czas zwycięstwa i odnowy.
Wskrzeszenie zmarłego, leżącego w grobie od czterech dni, leży poza ludzkimi możliwościami. Podobnie rzecz się ma z katolicką Tradycją, która została pogrzebana przed laty niemal czterdziestu. Jej odnowa może być tylko dziełem Bożej wszechmocy, przeznaczonym, aby ujawnić chwałę Majestatu Bożego: „Ta choroba nie jest na śmierć, ale dla chwały Bożej, żeby Syn Boży był uwielbiony przez nią” (J 11, 4). Bóg jest zazdrosny o swoją chwałę: „Nikomu innemu nie dam mojej chwały” (Iz 40, 11). Nie wolno nam odbierać Mu niczego z Jego chwały, nie wolno nam przypisywać sobie bystrości, mądrości, umiejętności, które należą tylko do Boga. Ratunek Kościoła nie będzie zasługą ludzi, nawet najświętszych.
Po swoim cudownym działaniu Bóg wezwie nas ponownie do pracy, „a robotników jest mało”. Okoliczności i posłuszeństwo pokażą wtedy każdemu, gdzie z Woli Bożej ma pomóc w odbudowaniu ruin, które pozostawił po sobie modernizm.
Nasza walka: przygotowanie Jego zwycięstwa
Jest oczywiste dla każdego, że cud Boży jeszcze nie nadszedł. Skoro zaś ci sami wierni, którzy walczą o zachowanie resztek tradycyjnych struktur, są równocześnie wezwani do walki o tryumf Chrystusa Króla, to muszą być oni zarówno „ludźmi akcji” w walce o przetrwanie, jak i „ludźmi modlitwy” w walce o tryumf. W tym miejscu rodzi się pytanie: jak pogodzić te dwa obowiązki, te dwa działania w dwóch walkach – i to w samym czasie – według ich obiektywnej rangi?
Co jest ważniejsze: „akcja” – czy modlitwa? Działanie zewnętrzne – czy troska o życie wewnętrzne? Przedstawiona powyżej analiza ukazuje ziemską bitwę, w której ciągle przegrywając na szerokim polu, ratujemy ostatnie miejsca ucieczki, i bitwę niebieską, która jest na razie w fazie przygotowania. Najlepsze wyjście polega na dobrym, a zarazem stanowczym podziale swego czasu, aby dać temu, co istotne, najlepszą porę dnia, a temu, co drugorzędne, resztę czasu: a więc najlepszy czas na walkę ofensywną o tryumf i przygotowanie Chrystusowego zwycięstwa, pozostały czas – na walkę defensywną o przetrwanie, o zachowanie bastionów.
Na czym polega obecnie walka o tryumf? Chrystus Król przez Niepokalane Serce przygotowuje swe zwycięstwo – a więc to On sam pragnie końca okupacji Kościoła przez rewolucję. Widać jednak, że jeszcze czeka. Oblubieniec opóźnia swoje przyjście, mimo katastrofalnego stanu Oblubienicy i dusz. Dlaczego? – Ponieważ brakuje jeszcze z naszej strony prawdziwego, szczerego i żywego pragnienia. Walka nasza musi być zatem szturmem nieba przez modlitwę i pokutę, a także usuwaniem wszelkich przeszkód, aby Bóg rychło zlitował się nad nami. Musimy być jak owych pięć panien mądrych, mających „olej w naczyniach” (Mt 25, 4). Oblubieniec opóźnia się, ponieważ nie błagamy Go o przyjście z dostateczną intensywnością. Owszem, modlimy się, pragniemy Jego zwycięstwa, ale niedostatecznie mocno: osłabione życie duchowe, brak wielkoduszności w małych i wielkich ofiarach, lekceważenie i obojętność, niestałość w postanowieniach (np. rekolekcyjnych), nieregularność głębokiego życia sakramentalnego i modlitewnego – to wszystko wskazuje, że jeszcze niewystarczająco dobrze walczymy na polu najważniejszej bitwy.
Bóg dla swego zwycięstwa wybrał „małą resztkę”, pusillus grex, „swoje małe stado”, mówiąc, że zarezerwował swoje zwycięstwo „prostaczkom”, „maluczkim”, „pokornego serca”: dopóki nie wypowiemy wojny nie tylko bestii modernizmu, ale także temu, co przydaje jej mocy, mianowicie pysze, to nasza walka w ogóle się jeszcze nie zaczęła. Wroga zwycięży się, jeśli przeciwstawia mu się siłę większą od jego siły; zwyciężymy, jeśli nasza pokora będzie większa od jego pychy.
Poza tym otrzymaliśmy od Niego samego najlepszą broń do skutecznej walki i zapewnionego zwycięstwa: nabożeństwa do Jego Najświętszego Serca i do Niepokalanego Serca Maryi. Niepokalana jest pośredniczką wszystkich łask i Jej jedynie została dana obietnica, że nie tylko zniszczy wszystkie herezje na całym świecie, ale także zetrze głowę węża. Pozostać głuchymi na wezwanie Pana Jezusa z Paray-le-Monial i Matki Bożej w Fatimie, to znaczy zrezygnować z udziału w tej walce o tryumf – bo nie można wszak walczyć bez broni, tj. bez tych pomocniczych środków, które zostały nam dane szczególnie dla obecnej, apokaliptycznej walki.
Siła złych wynika ze słabości dobrych: chociaż katolicy Tradycji rozumieją potrzebę walki defensywnej, to niestety bardzo często lekceważą, a nawet w praktyce negują swoje główne zadanie na obecne czasy, to znaczy konieczność walki o zdobycie świata. Trudno inaczej wytłumaczyć fakt, że tylko mała część wiernych korzysta stale i gorliwie z sakramentów i z nabożeństw pierwszych piątków i pierwszych sobót miesiąca. Jest to po ludzku zrozumiałe: walka o przetrwanie współgra z naturalną chęcią działania, stanowiąc często coś w rodzaju religijnego przedłużenia działań i akcji politycznych; tymczasem walka o tryumf mieści się w kategoriach wyłącznie nadprzyrodzonych i wymaga konsekwentnego ducha wiary i ufności w Chrystusa Pana. W obliczu nacisków świata, który obywa się zupełnie bez Boga, jest to bardzo trudne.
Zacznijmy wreszcie walczyć tak, jak trzeba!
Trzy słowa na zakończenie: ufność, spokój i wytrwałość! Ω
Przewodnia myśl tego artykułu została zapożyczona z artykułu prof. Jana Vaquie (1911–1992) pt. La bataille préliminaire, „De Rome et d’Ailleurs” nr 156, 1999 r.