Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Klemensa I, papieża i męczennika [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 2/2003 (51)

ks. Karol Stehlin FSSPX

U źródła kryzysu

Wiele zmian – jedna przyczyna

Widziałem bestię (...) mającą głów siedem i dziesięć rogów, a na rogach jej dziesięć koron i na głowach jej imiona bluźniercze” (Apok 13, 1): oto niemal dokładny obraz obecnej rewolucji w Kościele. Każda poszczególna „reforma” posoborowa jest de facto próbą uzurpacji przez ludzki rozum miejsca należnego Objawieniu Bożemu. Wszystkie posoborowe nowinki, bez wyjątku niekatolickiego, a nawet antykatolickiego pochodzenia, tryumfują i kształtują dzisiejszą mentalność: „na rogach jej dziesięć koron” symbolizujących tryumf. Analizując bliżej te zmiany narzucone w imię aggiornamento, tj. dostosowania się do współczesnego świata, przerażony katolik zauważa mnóstwo filozoficznych i teologicznych błędów, a nawet potępionych już od dawna herezji. Dostrzega również zasady leżące u podstaw tych zmian doktryny, obrzędów i dyscypliny: bezgraniczne zaufanie do mądrości tego świata, wiarę w dobroć człowieka i jego wzniosłą godność, idące w parze z deprecjonowaniem, marginalizowaniem i ośmieszaniem nauki Ojców i Doktorów Kościoła, duchowości Świętych, objawień Matki Bożej, a nawet samej Osoby Chrystusa Pana i Jego słów, co według tradycyjnej terminologii nazywa się bluźnierstwem: „i na głowach jej imiona bluźniercze”.

Siedem głów i dziesięć rogów” – liczby te wskazują na fakt, że rewolucja dotyczy wszystkich dziedzin życia religijnego. Przechodząc od sakramentologii, poprzez doktrynę o łasce, liturgikę aż po reguły zakonne, formację kapłańską i dyscyplinę – wszędzie widzimy te same „korony” i „imiona bluźniercze”.

Problem polega na tym, że rewolucja ta nie zostanie zdławiona przez odcięcie „jednej głowy” pozostawiając pozostałe: „I widziałem jedną z głów jej jakby na śmierć zabitą” (Apok 13, 2). Taką beznadziejną walkę toczą od 15 lat katolicy związani z Ecclesia Dei. Jedynym jej rezultatem jest zwycięstwo pozostałych „głów” w ich szeregach (z czasem również oni zaczynają usprawiedliwiać heretycką koncepcję wolności religijnej, bronić Asyżu etc.), i w ten sposób „rana jej śmiertelna została uleczona”. W ostatecznej konsekwencji grupy te są coraz bliżej akceptacji Novus Ordo Missae, przed przyjęciem którego broniły się przez dziesiątki lat.

Należy zatem zdemaskować idee będące przyczyną dzisiejszej rewolucji – zlokalizować źródła zła, z których wytryskają setki zatrutych strumieni. Oto one: chęć detronizacji Boga, ubóstwienie człowieka i zniszczenie właściwej drogi człowieka do Boga.

Rewolucja

Od ponad dwustu lat systematycznie słabnie pozycja Kościoła w świecie, który budowany jest bez niego, bądź nawet przeciw niemu. W związku z tym wśród wielu katolików pojawiło się pytanie, czy nie należałoby przedefiniować stosunku do świata, aby móc w dalszym ciągu prowadzić w nim swoją misję. Sobór Watykański II, zwracając uwagę na fakt, że „świat coraz bardziej się jednoczy”, a przy pomocy nowych środków technicznych ludzie zbliżają się do siebie, zaproponował odnowę Kościoła, polegającą na „dostosowaniu się do świata”, które odbywać się będzie ad extra i ad intra. Ad extra, tzn. że Kościół musi zaprzestać potępiania herezji oraz otworzyć się na świat i inne religie. Aby w pełni przyjąć tę postawę, Kościół musi zmienić się ad intra, tzn. dopasować całe swe wewnętrzne życie do wymogów i postulatów współczesności.

Co się kryje za tymi hasłami?

Bóg nieskończonego majestatu czy „dobry wujek”?

Któż jest jak Bóg?” – brzmiała odpowiedź św. Michała Archanioła na pyszne „nie będę służył” Lucyfera. „Któż jak Bóg?” mógłby on dzisiaj powtórzyć człowiekowi, który, będąc prochem, uważa się za byt niemal boski. Taka – z punktu widzenia rozumu – głupota, takie – z punktu widzenia religii – bluźnierstwo ujawnia całą swą przewrotność, jeśli człowiek zastanowi się choć trochę nad tym, kim jest Pan Bóg.

Św. Ignacy w rozmyślaniu o grzechach przedstawia takie porównanie: kim jest człowiek w porównaniu z wszystkimi ludźmi na ziemi?; kim są wszyscy ludzie w porównaniu z aniołami w niebie?; kim są wszystkie stworzenia, aniołowie, święci, ludzie, wszechświat – w porównaniu z Bogiem? Kim jestem ja sam w porównaniu z – Nim?

Jesteśmy zdumieni odkryciami współczesnej astronomii, która mówi o odległościach gwiazd od Ziemi w liczbach przekraczających wszystko, co jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Jednak ta ogromna wielkość wszechświata ze swoimi przyprawiającymi o zawrót głowy odległościami nie dorównuje wielkości choćby jednej nieśmiertelnej duszy ludzkiej. Ilu ludzi było, jest i będzie na świecie od początku do końca czasu? Znowu ogromna liczba! A każda ludzka osoba (tak uczy nas wiara) otrzymała za opiekuna anioła stróża. Z dziewięciu chórów anielskich jedynie dwa ostatnie chóry: aniołowie i archaniołowie wysłani są przez Boga do ludzi. Cały wszechświat razem wzięty – miriady aniołów i ludzi – jest niczym w porównaniu z Bogiem: jest mniej niż maleńką kroplą wody w porównaniu z nieskończonym oceanem: mniej, nieskończenie mniej!

Czy rozważając bezmiar wielkości Boga z jednej, a nicość wszechświata (który wydaje się nam niezmiernie wielki) z drugiej strony możemy się jeszcze dziwić, gdy czytamy w Piśmie św. o patriarchach padających na twarz, gdy objawiał im się Bóg? Święci byli w pełni świadomi tego bezmiaru Boga i dlatego wymyślali coraz to nowe sposoby dla wyrażenia swego uwielbienia i czci. Wobec „Boga nieskończonego majestatu” brak nam słów: pozostaje nam jedynie całkowicie zapomnieć i wstrzymać dech „przed tak wielką Tajemnicą” Boga!

Mało tego: odwieczny majestat Boży w nieskończonej miłości raczył objawić nam – którzy jesteśmy prochem – swoje wewnętrzne życie: że ten nieskończony ocean Bożego życia jest nieustannie równocześnie dawaniem (Ojciec), przyjmowaniem (Syn) i wzajemną miłością (Duch Święty). W obliczu tej Tajemnicy człowiek ponownie popada w zdumienie – pomimo swej nicości, bez żadnej zasługi i żadnego prawa! – został dopuszczony do poznania „najgłębszej istoty Boga”, tajemnicy Trójcy Przenajświętszej. Stąd wielka wdzięczność za tak wielką łaskę poznania prawdy o Bogu, prawdy, którą On sam raczył objawić, oraz pragnienie, by wszystkie dusze przez Niego stworzone poznały Go i ukochały. „To jest życie wieczne, aby Ciebie poznali, jedynego prawdziwego Boga i tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa” (J 17, 3).

Na tym jeszcze nie koniec: ten wielki Bóg sam zstąpił z nieba, przyjął ludzką naturę, stał się jednym z nas, „nie tracąc boskiej godności”. Oto zawrotna tajemnica Wcielenia: ten nieskończony ocean Bożej wielkości ukrył się w małym Dzieciątku Jezus, leżącym w stajence. Wydaje się, że Bogu nie wystarczy być największym, chciał stać się również najmniejszym, dlatego wymyślił sobie nowy sposoby ogołocenia, unicestwienia do tego stopnia, że przez cud ukrył się w postaci malutkiej hostii, którą najmniejszy wiatr mógłby zdmuchnąć. Zaiste, „być nieogarnionym przez największe, a jednocześnie mieszkać w najmniejszym – boską jest rzeczą” (św. Ignacy).

Właśnie z takiej jak powyżej przedstawiona perspektywy należy oceniać obecny ekumenizm i dialog z innymi religiami. Kim jest Pan Bóg dla ekumenistów, którzy nie wahają się stawiać Go na równi, a nawet często utożsamia z Allachem antytrynitarnego islamu, z bożkami hinduizmu, z wypaczonymi wyobrażeniami o „najwyższym bycie” masonów, żydów etc.? Jeśli Chrystus jest wcielonym Bogiem, a Jego słowa są Prawdą i Życiem (jedno z nich wystarczyło, aby stworzyć cały wszechświat!), to jakim prawem mały człowiek, choćby był profesorem teologii, biskupem, kardynałem albo nawet papieżem, rości sobie prawo do przesiewania nauczania Chrystusa według własnego widzimisię, do przekręcenia i „poprawiania” słów pochodzących z ust samego Boga?

Gdyby sytuacja nie była tak poważna, byłaby śmieszna: oto już nie Lucyfer, ongiś najwyższa po Bogu istota świata niewidzialnego, ale znikomy pył ludzki traktuje Boga jak kogoś, kim może dowolnie manipulować. Współczesny teolog, dosłownie „znawca Boga”, właściwie nie zna już swego Stwórcy. Zastąpienie nieskończonego Majestatu Bożego przez kogoś w rodzaju nadczłowieka, „fajnego i dobrotliwego wujka”, mającego cechy bardziej ludzkie niż boskie, umożliwiło dialog z przedstawicielami innych karykatur Boga – dialog, który znajduje wyraz we wspólnych publikacjach i innych inicjatywach, w których Trójca Przenajświętsza jest nieobecna, mimo iż słowo „Bóg” odmieniane jest tam nieustannie przez wszystkie przypadki.

Nieprawość modernizmu osiąga apogeum w zastosowaniu soborowego aggiornamento do kultu Bożego, czego rezultatem są Novus Ordo Missae oraz inne „zreformowane” ryty sakramentów i nabożeństw. Wszystkie te działania są de facto próbą usunięcia prawdziwego Boga z aktów kultu, mających za cel Jego samego. Głupota i bluźnierstwo stają się świętokradztwem: ryt, który ma być najczystszym wyrazem prawdziwego stosunku stworzonej nicości do Bożego nieskończonego Majestatu, został zmieniony w taki sposób, że stosunek ten przeobraża się w spotkanie wielkiego i godnego człowieka (ze wspaniałym owocem ziemi i ludzkich rąk) z Kimś, przed Kim należy raczej stać niż klęczeć i do Kogo można odwrócić się tyłem. Ryt ten nie zna już ołtarza ofiary całopalenia ku czci i zadośćuczynieniu obrażonego nieskończonego Majestatu – obrzędy odbywają się na stole jako uczta ludzka, do której zostaje dopuszczony jako świadek, pomocnik i organizator... Pan Bóg. Śpiewa się, tańczy, rozmawia, wprowadza zwyczaje tego świata (język, gesty, słowa, zachowanie, strój etc.), usuwając równocześnie tabernakulum, krucyfiks, obrazy i figury – czyli wszystko, co przypomina jeszcze tajemnicę obecności Majestatu Bożego (język, śpiew, gesty, sztukę sakralną).

Czy niewolnik na dworze króla Salomona odważyłby się samowolnie przenieść choć jedno z tysięcy dzieł sztuki, jakie się znajdowały w pałacu, z jednego miejsca na inne? „A oto tu więcej niż Salomon!”.

Mit niezależności, czyli „de dignitate humana

Nicość człowieka w porównaniu z Boską rzeczywistością staje się jeszcze bardziej wyraźna, gdy uświadomimy sobie, że we wszystkim jest on od swego Stwórcy zależny: nie ma nic, co nie byłoby darem Boga: każdy atom jego ciała, dusza nieśmiertelna z jej władzami, tj. rozumem i wolą, zdolności naturalne, każda chwila życia od chwili poczęcia w łonie matki, a wreszcie nagroda w wieczności – wszystko to zawdzięcza człowiek najlepszemu Ojcu niebieskiemu. Wobec Niego jest również odpowiedzialny za używanie tych darów, otrzymując po śmierci karę za użycie ich wbrew woli Darczyńcy albo nagrodę za dobre włodarstwo. Bóg, który go stworzył, wyznaczył mu również drogę pielgrzymki na ziemi: idąc tą drogą w dobrowolnym posłuszeństwie i oddaniu, człowiek osiągnie wieczną szczęśliwość, natomiast jeśli zamiast woli Bożej kierować się będzie własnymi upodobaniami, jeśli opuści prawdziwą drogę – pójdzie na zatracenie. Rzecz jasna: to straszna zbrodnia, jeśli otrzymuję od przyjaciela wszystko, a zamiast dziękować za mu to, okazuję mu tylko obojętność; gorzej jeszcze, jeśli zwracam jego dary przeciw niemu i obrażam go z ich pomocą. Bóg postanowił wywyższyć mnie z nicości do godności synostwa Bożego, chciał, bym dobrowolnie zgodził się z Jego wolą (bo w tym jest człowiek obrazem Boga, mając możliwość wolnego oddania się, tj. miłości), a ja pysznie korzystam z tej wolności, aby odwrócić się od Niego i pełnić swoją wolę.

Do czasu Soboru zbrodnia ta nazywana była zbrodnią, obecnie jednak stała się wyznacznikiem godności człowieka do tego stopnia, że każda instytucja musi (co rzekomo wypływa z prawa naturalnego) respektować, zachowywać i popierać ową „wolność”: odtąd wolność wybierania między prawdą a błędem, pomiędzy obiektywnym dobrem a obiektywnym złem (jeśli tylko jest ono subiektywnie w sumieniu uznane za „dobro”) staje się nowym „dogmatem” – człowiek przypisuje sobie w ten sposób przymioty Boskie, sam określając obowiązujące go prawdy oraz wybierając cel swego istnienia.

Krańcowym przejawem tej tendencji jest nowa liturgia, stawiająca w centrum człowieka, chwaląca jego godność i zdolności do przekształcania świata. Odtąd to jego interesy i potrzeby są najważniejsze; Boga prosi się jedynie, by zagwarantował ludzkości dalszy rozwój i pomyślność.

Innym aspektem jest dialog z fałszywymi religiami, który może mieć za fundament jedynie człowieka, bo w tym, co dotyczy Trójjedynego Boga i Jego Objawienia, nie ma miejsca na dyskusję. Godność ludzka jest natomiast przedmiotem troski nie tylko Kościoła, ale i wszystkich innych wyznań i światopoglądów, jako że wszystkie one zastanawiają się nad powodem i celem ludzkiej egzystencji. Nowy „dogmat” wolności i godności pozwala więc na poszukiwanie jedności dotychczas sprzecznych religii na poziomie interesów i praw człowieka. W efekcie Bóg nie jest już pojmowany jako żywy, konkretny i wszechobecny Byt, ale staje się abstrakcją, zbiorowym pojęciem czegoś nadludzkiego, o czym każdy może myśleć i wierzyć tak, jak uważa za stosowne. Czym jest „najwyższy byt”, do którego modlą się wszystkie religie w Asyżu i na licznych innych spotkaniach międzyreligijnych?

Człowiek chce być jak Bóg

Czym w obliczu Bożej Chwały jest ten świat? Czym jest wobec Boga człowiek ze swoim krótkim życiem? Cała historia świata, wszystkie pozornie ważne wydarzenia są jak cień, pojawiający się na moment wobec przebłysku światła i równie szybko niknący. W obliczu tego faktu jasne jest, dlaczego Świętych nic nie trzymało na tej biednej ziemi, pociągał ich natomiast bezmiar Bożej Światłości.

Modlitwa chrześcijańska to szczególna forma uznania tej prawdy: najpierw adoracja, uwielbienie, nieskończony respekt, podziw, chwała i dziękczynienie przenika całą pobożność; potem uznanie nieskończonej przepaści między ludzką nicością a Bogiem poprzez akty pokory i poddania, prośby o przebaczenie i oczyszczenie. Na końcu zaś prośba o łaski i dary, aby żyć w prawdzie i sprawiedliwości wobec Boga i w ten sposób zbawić swoją duszę.

A oto „naczynie ulepione mówi temu, co je ulepił: Czemużeś mię tak uczynił?” (Rzym 9, 20). Człowiek „odkrywa” swą godność i wielkość swego powołania. Pył udaje Boga, a wydarzenia ludzkie stają się ważniejsze od woli Stwórcy. Cień przeobraża się w prawie nieśmiertelną postać. Wewnętrzne przeżycia człowieka, doświadczenia i czynności zajmują odtąd pierwsze miejsce: najważniejsze jest, jak on się czuje, co przeżywa, przede wszystkim zaś jego ziemska pomyślność: zdrowie i szczęście.

Jaka będzie modlitwa tego zorientowanego na samego siebie chrześcijanina? Musi być ona oparta na uczuciach i doświadczeniu: stąd wielkie patetyczne ceremonie i manifestacje, imprezy; wszystko, co fascynuje i porusza. Z tego też powodu powstały ruchy charyzmatyczne, mające za cel już nie oddawanie Bogu należnego hołdu i czci, ale zaspokojenie czysto ludzkiego głodu wrażeń. Nieważne, czy uczucia te wywołane są za pomocą tych samych środków technicznych, co podczas wielkich koncertów rockowych, wystarczy, że człowiek coś quasi-religijnego „czuje”, „widzi”, „przeżywa”, aby dać „świadectwo o Bożej działalności”. Czasem „modlitwy” te przeradzają się w istne orgie w kościołach, zawsze jednak utwierdzają uczestników w przekonaniu o wyjątkowości i wadze ich własnych przeżyć oraz o doniosłości ziemskiego życia. Konsekwentnie oddalają też od prawdziwego Boga, który „nie mieszka w tych ziemskich wzruszeniach” (non in commotione Deus).

W tym kontekście wywyższenia człowieka staje się zrozumiałe, dlaczego hierarchiczna struktura Kościoła nie pasuje do nowej religii. Hierarchia bowiem przypomina nam, że jesteśmy zależni bezpośrednio lub pośrednio od Boga: bezpośrednio przez obiektywną Prawdę, którą otrzymujemy przez Jego sługi, pośrednio zaś przez przełożonych, przez których Bóg pokazuje nam w szczegółach codziennego życia swą świętą wolę.

Autonomiczny człowiek, obdarzony tytułami prawie boskimi, musi sam wziąć w ręce tak swój los, jak i los świata. To jego uczucia i opinia są najważniejsze. A skoro to ludzie sami określają cel swego istnienia i działania, to potrzebna im jest demokratyczna struktura, decydująca o dalszych losach instytucji, do których należą. Odtąd demokratyczny wybór decyduje o prawdach wiary, o dyscyplinie, o celach zakonu czy parafii.

Czuć się dobrze – czy to cel?

Bóg nie tylko objawił nam wielką tajemnicę swego nieskończonego Majestatu, lecz przeznaczył nas do uczestnictwa w nim. Tu zdumienie nasze nie zna już żadnych granic: że ta nicość przeznaczona jest do takiej wielkości i to po to On stał się tak mały, abym ja mógł w Nim stać się Synem Bożym, dziedzicem nie tylko całego wszechświata, tej malutkiej kropelki, ale oceanu Jego własnej natury: divinae naturae participes!

Kościół w całym swym nauczaniu i kulcie podkreśla tę podwójną rzeczywistość: uczy nas „wzgardzić tym, co ziemskie, i miłować, co niebieskie”. Rzeczywiście, każdy człowiek myślący, mając wybierać między jedną malutką i dodatkowo jeszcze brudną i śmierdzącą kropelką rozkoszy tej ziemi, a nieskończonym oceanem najczystszych, najpiękniejszych żywych wód, ani chwili nie będzie się wahać. Toteż wierny katolik żyje jak podróżnik (homo viator), jak „pielgrzym i obcy” „w tej łez dolinie”, oczekując wiecznej ojczyzny. Podobnie jak ten, kto przygotowuje się do uczestnictwa w jakiejś wielkiej uroczystości, tak i człowiek powinien nieustannie przygotowywać się do wieczności, gdyż nie zna „ani dnia, ani godziny”; wie tylko, że ma czuwać i być w każdej chwili gotowym. Wybierając różne środki, mające pomóc mu w tej drodze, pyta razem ze świętym Stanisławem Kostką: Quid hoc ad aeternitatem? Jak mi to służy dla wieczności? Nie przeraża się, że pielgrzymka jest uciążliwa, pełna przeszkód i niebezpieczeństw: wie, że może liczyć na łaskę Bożą, ma mnóstwo przyjaciół w osobach aniołów i Świętych, a ponad wszystko ma niebieską Matkę i Królową, która „swe miłosierne oczy ciągle na niego zwraca”. Najgorsze dni i katastrofy nie potrafią wtrącić go w rozpacz, bo wie, że i one miną. Przygotowuje się do wieczności starając się nie zbaczać z jedynej drogi zbawienia i wie, że musi w codziennie walczyć, bo od niego zależy, czy osiągnie ten cel, czy na wieki go straci. Wreszcie nie myśli tylko o sobie, lecz z całym Kościołem robi wszystko, aby najwięcej dusz uratować od wiecznego potępienia, do którego dziś prawie wszyscy szeroką światową drogą zdążają. Używa zatem tych środków ratunku, które same Niebo mu podało: katolickiej Wiary, bez której nie można podobać się Bogu ani osiągnąć zbawienia; sakramentów świętych, a szczególnie uczestnictwa w odnawianej Ofierze na Kalwarii, życia modlitwą i ofiarą.

Najsprytniejszym podstępem Bestii jest niewątpliwie ukrycie przed człowiekiem jego prawdziwego celu: podróżnik gubi się wówczas po drodze i zaczyna poszukiwać innych, doczesnych celów. Tylko na takim tle staje się zrozumiała „otwartość” i chęć „korzystania z religijnych wartości” innych religii. Co ma np. islam do czynienia z Niebem jako uczestnictwem w Bożej naturze? Nic! Co mają pogańskie religie do czynienia ze zbawieniem duszy przez wierność Chrystusowi? Nic! Czego mogą nas nauczyć inne wyznania w jedynie ważnej sprawie zbawienia dusz? Czy mogą zapewnić nam środki zbawienia? Poradzić nam, jak lepiej odbywać naszą ziemską pielgrzymkę, aby osiągnąć cel? Przeciwnie, mogą nas jedynie od tego celu oddalić przez nowe wizje świata i religii, która lekceważy unum necessarium, to „jedynie ważne” (zob. Łk 12, 31).

Inny skutek tego przewrotu dotyczy istoty Kościoła i głównego zadania każdego katolika: misji, czyli działania na rzecz zbawienia dusz poprzez głoszenie Prawdy. Zamyka się biednym duszom żyjącym w błędzie drogę do jedynego szczęścia, bo i dla nich jest tylko niebo albo piekło, a „kto uwierzy i będzie ochrzczony, zostanie zbawiony, a kto nie uwierzy, będzie potępiony”.

Żeby katolicy zapomnieli o rzeczach najważniejszych, tj. ostatecznych, zatruwa się źródła, z których dotychczas czerpali te ważne prawdy: począwszy od zmiany katechizmów dla dzieci i dorosłych, poprzez nową liturgię pogrzebową oraz usunięcie z kultu Bożego wzmianki o tych prawdach, aż do przekształcenia misyjnych instytucji w dzieła charytatywne i filantropijne.

Skoro człowiek zawsze działa ze względu na pewien cel, to po usunięciu prawdziwego celu skieruje się ku innym, doczesnym; w ten sposób rozbija się jedność Kościoła – każdy wierzący wierzy, w co chce, wybiera cel, jaki chce, a środki wiodące do celu takie, jakie mu się podobają. Tak można skrótowo opisać obecną sytuację katolików na świecie.

Ziemski raj czy pole bitwy?

W obliczu bezmiaru szczęśliwości i wywyższenia naszej nicości, do jakich Bóg nas przeznaczył, a z drugiej strony w obliczu zagrożenia wieczną karą nieugaszonego ognia w piekle, krótkie życie człowieka na ziemi jawi się jako nieustanna walka; walcząc przygotuje człowiek całą swoją wieczność: „wpadamy albo w jedną, albo w drugą wieczność”, mówił św. Ambroży. Kilkadziesiąt lat, aby stać się wiecznie szczęśliwym nie tylko na miliony i miliardy dalszych lat, lecz na zawsze i bez końca, albo też całą wieczność cierpieć męki piekielne! Prawda objawiona uczy nas, że szatan rozwija całą wyrafinowaną strategię nieustannych pokus, „kija i marchewki”, aby nas zgubić, Bóg natomiast daje nam wszelakie środki, abyśmy mogli się zbawić. Ze względu na tę sytuację, która trwać będzie dopóki człowiek żyje na świecie, Święci określają ziemskie życie jako „służbę wojskową” w Kościele wojującym. Pod kierownictwem pasterzy dusz wierni żyją na świecie jak na polu bitwy: bronią się przed atakami wroga, uważają grzech (nawet najmniejszy) za największe zło na ziemi, a skoro wiedzą o swej słabości z powodu ran zadanych przez grzech pierworodny, żyją w umartwieniu, unikają okazji do grzechu, wycofują się z wszystkiego, co mogłoby ich osłabić w obliczu wroga. Nienawidzą grzechu i błędu i walczą z nimi na śmierć i życie.

Walczyć – to znaczy również dźwigać ciężkie krzyże, wytrzymywać cierpienia i trudności. Wiedzą oni, że takie ofiarne życie, poświęcenie samego siebie aż do śmierci jest największym wyrazem miłości do Boga. Właśnie dlatego Pan Jezus chciał zbawić nas przez Mękę i Śmierć na krzyżu, a Jego droga krzyżowa jest wzorem naszego życia, będącego długą pielgrzymką, drogą krzyżową, która kończy się na Golgocie naszej śmierci i naszego zmartwychwstania w wieczności.

Walka ta zmusza nas do heroizmu, do bohaterstwa: mamy być rycerzami, pragnącymi zwycięstwa Chrystusa nad wszelkimi podstępami Lucyfera. Doskonałość polega na naśladowaniu Zbawiciela aż do utożsamienia się z Nim: „już nie ja żyję, ale Chrystus żyje we mnie”. Dzieje się to przez doskonałe wykonywanie Jego woli i przez doskonałe wyrzeczenie się woli własnej.

Ponieważ modernizm gardzi prawdziwym celem człowieka, przekręca go, przedstawiając jako największe zło niezgodę i wojny, a jako największe dobro – pokój za wszelką cenę. Pacyfizm ten prowadzi do dialogu z innymi religiami w celu znalezienia pokojowego „porozumienia”. W imię tego pokojowego dialogu wytrącono katolikom broń z rąk: porozumienie z protestantyzmem prowadzi do lekceważenia spowiedzi i nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny, pogardy dla Tradycji jako źródła naszej wiedzy religijnej, wreszcie dla Magisterium Kościoła jako strażnika prawdy. Porozumienie z prawosławiem wypacza sens papiestwa jako kolumny Prawdy. Dialog z judaizmem blokuje nam drogę do samego Pana Jezusa, który jako Bóg-Człowiek jest jedynym i powszechnym źródłem zbawienia. Pacyfizm ten określa nowe normy chrześcijańskiego życia: ponad wszystkim „miłość”, którą definiuje się jako uszczęśliwienie samego siebie i bliźniego według uznania własnego sumienia; w imię tej miłości wszystko jest dozwolone – wszelka nieczystość, cały masoński hedonizm. Straszyć kogoś karami, budzić w nim smutek przedstawiając „surowego Boga Sędziego”, „zagrożenie piekłem”, „działanie szatana” etc. – oto współczesny „ciężki grzech”, którego należy unikać.

Jaka jest rola władz kościelnych w tej „nowej ewangelizacji”? Są one promotorem światowego pokoju, pośrednikiem skłóconych sił politycznych oraz wyrazicielem ogarniającej wszystkich, nawet najgorszych wrogów Chrystusa, „miłości”. W ten sposób przedstawia się jako „królestwo Boże na ziemi” coś w rodzaju raju, w którym wszyscy ludzie żyją w zgodzie, szanując się wzajemnie i podziwiając rozmaite wyznania; świat, w którym nie ma już ani wojny, ani głodu, ani dyskryminacji, ani przymusu, lecz największa wolność w całkowitym pokoju. Jeśli pomimo tego sielskiego scenariusza zaniepokojony wierny pyta o rolę Boga i sens wieczności, wyjaśnia się mu, że sam Bóg zagwarantował już każdemu z nas wieczne zbawienie. Wszelkie inne rozwiązania nie zgadzałyby się z Jego „miłością”....

Przez pacyfizm wierny odwraca się całkowicie od swego prawdziwego celu, przyjmując za jedyny sens życia „samorealizację”: staje się przez to niewolnikiem wszelkich żądz, uważając pokusy szatańskie za wezwanie do „miłości”. Jednak odwieczny wróg pozostaje wrogiem, a „nowa ewangelizacja” sprawia, że katolicy „jak deszcz wpadają w piekło” (słowa Matki Bożej w Fatimie).

Bestia

Starałem się opisać Bestię, która nosi wszystkie „głowy i rogi” rewolucji w Kościele: jawi się ona jako nowa mglista religia, albo raczej jako antyreligia, jako karykatura Kościoła, karykatura Chrystusa, jako Antychryst: nowy „Bóg” pozbawiony bezmiaru nieskończonego majestatu, nowy „człowiek” przypisujący sobie boskie przymioty (wolność, godność, autonomię) i mający nowy cel – „samorealizację”; nowy model chrześcijańskiego życia jako urzeczywistnianie „pokoju”. Bestia nie jest na tyle naiwna, żeby otwarcie walczyć z Kościołem lub negować jego dotychczasową naukę; przemilcza ją tylko, wybiera pewne aspekty i korzysta z nich dla swoich własnych celów (np. słynne słowa Chrystusa: „aby wszyscy byli jedno” lub „miłujcie się” etc.), zohydza wszystko, co jej nie pasuje, przedstawiając to jako niemodne, nie przystające do dzisiejszych czasów etc. Ponadto wytwarza u ludzi nową mentalność, korzystając z najbardziej wyrafinowanych sztuczek psychologicznych, np. poprzez imprezy wywołujące efekt masowej histerii lub za pomocą środków masowego przekazu. Pomaga jej w tym obecny ateistyczny materializm, proponujący człowiekowi coraz to nowe wynalazki, by pomóc mu zapomnieć o jego wiecznym przeznaczeniu.

Prawda was wyzwoli

Ten obraz Bestii nie powinien nas jeszcze bardziej przygnębić, przeciwnie: powinien nam uzmysłowić, że powrót do Prawdy oraz tryumf Chrystusa Króla i Kościoła nie są wcale tak dalekie, jak by to się mogło obecnie wydawać. W momencie, kiedy Bestia zostanie wypędzona z wnętrza Kościoła, wszystkie jej „głowy i rogi odpadną”. Nowe aggiornamento, rozumiane jako dostosowanie się do Prawdy (a więc do Tradycji) uzdrowi Kościół u jego podstaw – nawet jeśli potrzeba będzie dużo czasu, aby przywrócić do dawnej świetności ruiny, które pozostawią po sobie moderniści. Ω

Przypisy

  1. Zob. J. Trybusiewicz, De Maistre, Warszawa 1968, s. 130.
  2. Zob. J. Evola, Orientacje, Chorzów 1993, s. 11–12. Ten kontrowersyjny pisarz neopogański celnie zauważył, że wymienione doktryny polityczne „prezentują się często jedne po stronie drugich lub we wzajemnym antagonizmie” a w rzeczywistości „stanowią jedną całość, są wzajemnie powiązane, warunkują się na przemian i wyrażają jedynie różne stopnie tego samego nurtu”, który niszczy tradycyjny porządek, tamże, s. 12.
  3. Zob. J. Trybusiewicz, op. cit., s. 42.
  4. Zob. J. Bartyzel, Posępny markiz de Valdegamas. Życie, myśl i dziedzictwo Juana Donoso Cortesa, „Arcana” 1999, nr 2 (26), s. 113.
  5. Zob. J. Trybusiewicz, op. cit., s. 42.
  6. Tamże, s. 184.
  7. Tamże, s. 185.
  8. Tamże, s. 184–185.
  9. Tamże, s. 157.
  10. Tamże, s. 156.
  11. Tamże, s. 156.
  12. Tamże, s. 156.
  13. Tamże, s. 148.
  14. Tamże, s. 163.
  15. Zob. A. Wielomski, Zagadnienie suwerena w koncepcjach Josepha de Maistre’a, „Arcana” 1999, nr 2 (26), s. 90.
  16. Zob. J. Trybusiewicz, op. cit., s. 168.
  17. Tamże, s. 183.
  18. Tamże, s. 148.
  19. Tamże, s. 145.
  20. Zob. A. Wielomski, op. cit., s. 92.
  21. Zob. J. Trybusiewicz, op. cit., s. 171.
  22. Tamże, s. 172.
  23. Tamże, s. 173.
  24. Tamże, s. 172.
  25. Zob. H. Duran, Karol Schmitt – ostatni jurysta Tradycji, Zawsze wierni, nr 4 (47) lipiec–sierpień 2002, s. 85.
  26. Zob. J. Trybusiewicz, op. cit., s. 188.
  27. Tamże, s. 193.
  28. Tamże, s. 193.
  29. Tamże, s. 189.
  30. Tamże, s. 189.
  31. Tamże, s. 193.
  32. Tamże, s. 193.
  33. Tamże, s. 193.
  34. Tamże, s. 192.
  35. Tamże, s. 193.
  36. Tamże, s. 166.