Jest później, niż sądzicie!
Dzisiejszy świat, zadufany w swoich postępowych zasadach, ignoruje lub wypacza mądrość starożytnych, od czasu do czasu stroi się w togi senatorskie i dalmatyki, spod których w końcu wyłażą szare garnitury – demokratyczne uniformy. Pisarstwo żyjącego w ukryciu jak starożytni mędrcy Gwidona Ceronettiego „opiera się plecami” o antyczne wartości Grecji i Rzymu. Ceronetti nie ukrywa obrzydzenia dzisiejszymi czasami, czasami alchemików próbujących uzyskać złoto z błota, czasami prymatu liczby, masy, techniki. Jego postawę można określić mianem „ostatniego poganina”, poganina głoszącego w dzisiejszych agnostycznych czasach swój „pobór pod Termopile”, na duchową wojnę z dzisiejszym barbarzyństwem – brzydotą, nihilizmem, racjonalizmem. „Bataliony niesprawiedliwych” już ruszyły naprzód z jednym i ciągle tym samym celem: wdzierać się i plądrować. Jak dotąd zawsze garstka ochotników stawiała im czoła w tym samym Wąwozie. Mądre maksymy starożytnych, zdaniem Ceronettiego są „talizmanami z czystego światła”, które każdy może zawiesić sobie na szyi, jak frontowe tabliczki rozpoznawcze, zaciągając się pod nowe Termopile. A chociaż ten mały oddział nie jest w stanie zagrodzić drogi pochodowi duchowego niechlujstwa, chociaż zło rozpełznie się po świecie, to jest ono i tak skazane na przegraną w tej wojnie.
Gwidon Ceronetti nie ukrywa swojego krytycznego stosunku do chrześcijaństwa, którego po prostu nie rozumie i niestety... nie stara się zrozumieć. Ale jego znane i cenione we Włoszech pisarstwo może być dla katolików drogowskazem w dzisiejszych ciemnych czasach. Parafrazując słowa Mikołaja Gomeza Davili – dzisiejsi moderniści drętwieją z przerażenia, gdy dowiadują się o niezwykłej koalicji, która im zagraża; gdy odkrywają, że katolicyzm tradycjonalistów sprzymierza się z pogaństwem Guenona, Evoli czy Ceronettiego, aby ich potępić. W zbiorze esejów pt. Drzewa bez Bogów Ceronetti kreśli miażdżącą krytykę Novus Ordo Missae:
Kiedy stykam się ze zmianami wniesionymi przez nową obrzędowość i przez trywialność naszych czasów, która wdarła się nawet do tych odwiecznie świętych miejsc, kiedy więc widzę teatralne ołtarze Pawła VI, mikrofony i gitary, kiełbasy i węże z neonowych świateł, wielojęzyczne telefony i reflektory w podczerwieni, które mają rozgrzać reumatyczne grzbiety ostatnich wiernych, czuję niesmak; wiem, że mi wymierzono policzek, choć nie odnoszę przy tym wrażenia, że ta dewastacja ma wpływ na moje uczucia religijne.
Msza odprawiana po łacinie nie trafiała mi do serca, jednak msza w języku potocznym rani mi uszy. Żałuję, że zniknęło kadzidło i hymn Dies Irae, najbardziej filozoficzny ze wszystkiego, co ma chrześcijaństwo, który dzisiaj można już usłyszeć tylko z płyt, bo śpiewy, jakie słyszy się w kościołach, żadnej siły już w sobie nie mają. Msza łacińska była jak tajemnicza mumia – msza po włosku przypomina cios pięścią w szczękę. W noc wigilijną 1973 roku znalazłem się w bazylice San Rufino w Asyżu i bardzo byłem ciekaw, co mnie tam spotka, a też bardzo dobrze byłem do tego usposobiony. W mszy sprawnie pomagali młodzi chłopcy, którym księża odstąpili dość odpowiedzialne zadanie. Kiedy więc sami księża próżnowali, młodzieńcy podchodzili kolejno do mikrofonu i czytali coś w rodzaju gazety zmontowanej z wielu fragmentów, z listów św. Pawła, proroctw, psalmów i nauk dla ludzkości (powodowani, jak się zdaje, głównie pragnieniem pokoju na świecie). Nie miało to oczywiście nic wspólnego z mitem Bożego Narodzenia: Chrystus rodził się tam tak, jak w nekrologach z „Corriere della Sera” umiera zamożny przemysłowiec. Znikał Wschód, ta rzeka, którą płyną mity! Podawano budyń z niejasnych przesądów: esitialis superstitio! Czy po to wchodziłem o północy do kościoła San Rufino, żeby napotkać tam Boginię Rozumu, zdumioną tym, że właśnie tam się znalazła i niewprawnie traktowaną przez obce sobie osoby? Wulgata jest tekstem uroczym, choć niezbyt wiernym – przekłady tekstów biblijnych, używane w nowej liturgii, są wręcz nieprzyzwoite. Dlaczego w dodatku tekst, uznawany jeszcze za święty, daje się do czytania w noc Bożego Narodzenia, w słynnej katedrze, dziewczynie w spodniach? Czyż Księga Kapłańska nie mówi wyraźnie, że Bóg patrzy z odrazą na takie przebrania? – A zatem? Chciałbyś, żeby dziewczyna była ubrana jak Piccarda, kiedy ukazała się Dantemu? – Nie wiem. Czy byłaby ubrana jak Piccarda, czy byłaby w spodniach, to i tak wypada to jak farsa i fałsz. Pewnie w ogóle nie wystawiłbym jej na scenę. A do czytania tekstu tak nieudolnie sporządzonego nie zgodziłbym się użyć nawet myszy.
Nuda, jaką od tego wszystkiego zawiewa, uniemożliwia mi żywienie dla Kościoła takiego szacunku, jaki mam dla kościołów – domów Bożych.
Jakże często sami nie doceniamy tego, co posiadamy, jakże często wybieramy wygodny birytualizm, który jest w istocie przejawem tak potępianego przez Ceronettiego „dzisiejszego ducha”, wygodnictwa i duchowego lenistwa. Obiad w MacDonaldzie, piwo bezalkoholowe, zdrowy tryb życia, masło bez cholesterolu, „prawdziwe życie” w szklanym ekranie i msza po polsku. Oryginalność zamknięta w obrębie postępowego kołchozu! Estetyka plastiku. Oczywiście we Mszy św. nie chodzi o oryginalność, ale o korzystanie ze środka, przy pomocy którego nasza dusza zmierza ku Bogu. Cel jest jasny, droga trudna i pełna niebezpieczeństw. Msza wyznawców, męczenników, wreszcie naszych przodków, zapewnia nam „bezpieczny komfort”, o który przecież tak bardzo zabiegamy w naszym codziennym życiu. A śpieszyć się trzeba, czas ucieka. Warto pamiętać starożytną maksymę z zegara słonecznego: „Jest później, niż sądzicie!”. Ω
Od Redakcji
Po artykule Jest później niż sądzicie!, zamieszczonym w ostatnim ubiegłorocznym numerze pisma, pojawiło się pytanie, czy istnieje sojusz tradycjonalistyczno-pogański, wymierzony w modernizm? – Otóż nie. Na skutek dość dosłownego parafrazowania aforyzmu tradycjonalistycznego myśliciela z Kolumbii, Mikołaja Gomeza Davili, w tekście zabrakło ważnego słowa: „mimowolny”. Nie można zaprzeczyć faktowi, że dokonująca się w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych rewolucja w Kościele katolickim wywołała nie tylko reakcję, objawiającą się w powstaniu szeregu katolickich grup, organizacji i stowarzyszeń tradycjonalistycznych wrogo nastawionych do zmian, ale wprawiła w zakłopotanie, a nawet wywołała słuszną krytykę w środowiskach dalekich od katolicyzmu. Prócz wspomnianych w artykule osób z krytyką posoborowych zmian wystąpił m.in. prawosławny religioznawca Mircea Eliade, syn protestanckiego pastora psycholog Karol Gustaw Jung, anglikanka Agata Christie czy Żyd Yehuda Menuchin. Należy zaznaczyć, że duża część tych głosów w żadnym wypadku nie ograniczała się do nostalgii za estetyką Mszy Trydenckiej, ale wskazywała na kapitulację katolicyzmu względem zsekularyzowanego ducha materialistycznej współczesności. Pomimo zgodności niektórych poglądów pomiędzy wspomnianymi osobami a tradycjonalistami katolickimi nie można jednak mówić o żadnym sformalizowanym związku czy sojuszu, ponieważ ten – z przyczyn dogmatycznych i moralnych – nie wchodzi oczywiście w rachubę.
Niniejsze uzupełnienie ukazało się w kolejnym (50) numerze Zawsze Wierni.