O zaślepieniu człowieka
„Przyszedłem na ten świat”, mówi Jezus Chrystus, „aby spełnić sąd, aby ci, którzy są ślepi, przejrzeli, a ci, którzy widzą, aby się stali ślepymi”. Pan Jezus powiedział te słowa z powodu uzdrowienia ślepego od urodzenia, któremu przywrócił również wzrok duszy, wobec faryzeuszów, których ten cud powinien był oświecić, a który, przeciwnie, jeszcze bardziej ich zaślepił. Znaczenie tego wyroku Zbawiciela jest bardzo głębokie i odnosi się do nas wszystkich; starajmy się je zrozumieć przy pomocy łaski.
Wszyscy rodzimy się ślepi, skutkiem nieszczęsnego grzechu pierworodnego. Nie znamy ani Boga, ani siebie. Nic zupełnie nie wiemy o naszym przeznaczeniu, to jest o rzeczy bez zaprzeczenia najważniejszej albo raczej o rzeczy, która jedynie zajmować nas powinna. Nie wiemy, na czym polega prawdziwe szczęście ani jaką drogą mamy do niego zmierzać. To jest prawdą, którą cały świat przyznaje. Przypomnijmy sobie, czym były wszystkie ludy przed przyjściem Jezusa Chrystusa i czym są jeszcze te, które Go nie znają. Ale nie w tym jest największe zło. Jesteśmy ślepi, ale o tym nie wiemy. Przyszedłszy na świat z tym kalectwem, sądzimy, że jesteśmy zupełnie zdrowi; i nigdy byśmy nie poznali naszej ślepoty, gdyby Bóg, który się stał człowiekiem, nie przyszedł był na świat, aby nas z niej wyprowadzić.
Największym złem jest myśleć, że się widzi, kiedy się nie widzi wcale. To się działo z mniemanymi mędrcami pogańskimi, a u żydów z pysznymi faryzeuszami.
Chociaż wiara chrześcijańska oświeciła nas w przedmiotach najważniejszych, nie uleczyła jednak całkiem naszej ślepoty. Dopóki rozum własny i miłość własna istnieć w nas będą, będziemy ślepymi z wielu względów, tak względem Boga, jak i względem nas samych.
Co się tyczy Boga, nie rozumiemy zupełnie dróg Jego; tworzymy sobie fałszywe wyobrażenie o świętości; nie wiemy na czym polega prawdziwa cnota. Co się tyczy nas samych, nie znamy naszego usposobienia wewnętrznego: w drugich wszystko spostrzegamy, a własnych błędów nie widzimy; sądzimy o sobie zupełnie fałszywie.
Ponieważ ta ślepota dotyka duszy, ona jej nie poznaje i poznać nie może (bo jakżeby mogła sama przez się widzieć to, czego nie widzi?); to jest wielkie zło, ale na które jest środek. Światło Boże usuwa łatwo ślepotę, jeżeli ona nie jest dobrowolną; ale jakżeby mogło zleczyć ślepotę, do której człowiek się przyznać nie chce? Jakżeby mogło oświecić pysznych, którym się zdaje, że widzą, że go nie potrzebują? Jak może przeniknąć światło do umysłów uprzedzonych, pełnych przesądów, uporczywie odrzucających to, co im światło Boże pokazuje; do umysłów, które widzą wszystko w fałszywym świetle, które sami sobie utworzyli? Jest to słabość, zdarzająca się bardzo często między osobami pobożnymi; a ponieważ źródłem jej jest pycha, przeto ona stawia łasce opór, który tylko upokorzenia złamać mogą, a co nie zawsze da się uskutecznić.
Jezus Chrystus, światło świata, przyszedł, aby nas uleczyć ze ślepoty naszej. Ale w tym spełnia sąd pełen dobroci dla jednych, a względem drugich wykonywa sąd sprawiedliwości. Daje wzrok tym, którzy nie widzieli, a zaślepia tych, którzy widzą. Co znaczą te słowa? Czy pomiędzy ludźmi, których Zbawiciel przyszedł oświecić, jedni widzą, a drudzy nie widzą? Nie; wszyscy są niewidomi. Ale jedni, oświeceni łaską, poznają swój stan smutny i przyznają, że są ślepi, prosząc Go usilnie o uzdrowienie; takich Jezus oświeca i nie przestaje ich oświecać, dopóki korzystają z Jego światła i według niego postępują. Drudzy nie chcą przyznać, że są ślepi; takich zostawia Zbawiciel w ślepocie, która staje się nieuleczalną. Są też i tacy, którzy przywłaszczają sobie światło, jakie im Bóg daje, przypisując je sobie, jak gdyby sami je sobie zawdzięczali. Takim za karę Jezus odbiera światło: albo używają na złe światła, danego im od Boga, albo go zaniedbują; boją się światła, unikają go, a tym samym zasługują, aby byli go pozbawieni.
Do których liczby należymy i do których należeć chcemy? Biada nam, jeżeli zaufamy własnemu rozumowi, jeżeli będziemy sami chcieli sądzić o drogach Bożych i sami zechcemy rządzić sobą! Bóg zostawi nas samym sobie! Co może spotkać ślepego, który sam sobą kieruje? Nic innego, tylko upadek w przepaść. Biada nam, jeżeli przywłaszczymy sobie światło, które Bóg nam daje, jeżeli je uważamy za swoją własność, jeżeli się z niego chlubimy i stąd podnosimy się w pychę. Bóg nie przebaczy nam tej kradzieży i pozbawi nas tego dobra, któreśmy sobie przywłaszczyli. Biada nam, jeżeli nie chcemy poznać, czego On wymaga od nas, bo nie jesteśmy gotowi wszystkiego Mu oddać. Drudzy otrzymają te łaski, jakie nam były przeznaczone i zamiast postępować, cofać się będziemy.
Naśladujmy ślepego, o którym Ewangelia święta wspomina; bądźmy przekonani, że jesteśmy ciągle otoczeni ciemnością i że nie mamy sami żadnego środka, aby wyjść z tych ciemności. Mówmy ciągle, wołajmy do Jezusa Chrystusa: „Panie, spraw, abym widział. Oświeć mnie sam albo przez tego, kogo mi za przewodnika dałeś”. Jeżeli się nad czym namyślamy, obawiajmy się, abyśmy sami nie rozstrzygali tej wątpliwości; strzeżmy się, abyśmy nie poszli za pociągiem natury, abyśmy nie ulegli poruszeniom namiętności, abyśmy się nie rządzili przesądem, względem ludzkim; ale prośmy pokornie Boga, aby nas oświecił, aby nam wskazał prawdę i dał nam siłę, abyśmy według niej postąpili. Starajmy się, aby umysł nasz był ciągle gotowym na przyjęcie łaski Bożej i bądźmy pewni, że jeżeli łaska na chwilę nas opuści, nie unikniemy upadku.
To jeszcze nie dosyć: dziękujmy Bogu za łaski, jakie nam daje. Nie liczmy na nasz rozum ani na naszą przenikliwość i przezorność. Rzeczy Boskie pojmują się tylko duchem Bożym. Bóg ma upodobanie w tym, aby oświecać dusze proste, przekonane o swej niewiadomości, nic sobie nie przypisujące; dusze, które nie sądzą o niczym według siebie, ale odnoszą wszystko do Boga jako do źródła wszelkiej wiedzy. O! gdybyśmy wiedzieli, jak niebezpiecznie jest ufać swemu rozumowi, jak Bóg dąży do tego, aby nasz rozum upokorzyć, zgnębić; staralibyśmy się usilnie wyrzec się go zupełnie i złożyć z niego ofiarę Bogu: cieszylibyśmy się, że nie jesteśmy zdolni niczego przewidzieć, niczego obmyślić, ani słowa wymówić, ani mieć myśli dobrej, ani wydać sądu o nas samych, ale że w tym wszystkim zależymy od poruszenia ducha Bożego – staralibyśmy się, aby umysł nasz zawsze był gotowy na przyjęcie działania Bożego i przytłumilibyśmy wszelką myśl, pochodzącą od nas samych.
Modlitwa jest wtedy najlepszą i stan duszy najdoskonalszy, kiedy rozum jak najmniej działa; jest to dowód, że Bóg go owładnął i chce być jego panem. Nie uskarżajmy się, że ten stan jest przykry. Jest to stan ślepoty, którą sprawia światło Boże; wtedy niczego się wyraźnie nie pojmuje; ale, przy pomocy tego światła, wyraźnie się widzi w potrzebie, co czynić należy. Czegóż więcej trzeba? Czy spokój umysłu, będącego w zupełnej zależności od Boga, nie jest lepszym od działania własnego rozumu, niezależnie od Boga?
Wreszcie używajmy światła, jakie Bóg nam daje, na poznanie naszej nędzy i na upokorzenie się z tego powodu; na poznanie, czego Bóg od nas żąda i na spełnienie Jego woli; na poznanie naszych wad, aby się z nich poprawić.
Nie lękajmy się, kiedy Bóg żąda od nas tego, co nam jest przeciwne i co nam trudno spełnić, z powodu słabości naszej. Nie odwracajmy się od zwierciadła, które nam pokazuje naszą szpetność; kochajmy prawdę, która nas przestrzega i wierzmy, że, po poznaniu Boga, najpotrzebniejszą rzeczą jest: poznać siebie samych. Bądźmy nadto przekonani, że nie zdołamy poznać Boga inaczej, tylko przez poznanie naszej nicości. Są to dwie przepaści, z których jedna przyzywa drugą, według wyrażenia Pisma świętego. Będąc ślepymi co do obydwóch tych przedmiotów, w których się wszystko dla nas zawiera, mówmy ze świętym Augustynem: spraw, Panie, abym poznał Ciebie i poznał siebie! Ω
Ks. Mikołaj Grou SI, Przewodnik na drodze życia duchowego, Kraków 1907.