Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
Ofiarowanie N.M.Panny [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 4/2001 (41)

ks. Eugeniusz Dąbrowski

Wulgata w dziejach biblistyki i w dziejach kultury europejskiej

Nowe dzieło każesz mi stworzyć ze starego, abym nad egzemplarzami Pism świętych zasiadł niby jakiś sędzia i, ponieważ różnią się między sobą, rozstrzygnął, które z nich zgadzają się z autentycznym tekstem greckim (quae sint illa quae cum Graeca consentiant veritate)” – tak pisał Hieronim do papieża Damazego, gdy ten biskup rzymski, zatroskany o dokładność łacińskich wersji Pisma, postanowił do tak koniecznej pracy wykorzystać sławnego już uczonego, filologa i biblistę. Stało się to wtedy, gdy Hieronim przebywał w Rzymie w latach 382–385, dokąd zaprosił go Damazy wraz z Paulinem, biskupem Antiochii, i Epifaniuszem z Salaminy. W celu ujednolicenia przekładu, jakim posługiwał się Kościół Rzymski, papież zlecił mu rewizję tekstu starołacińskiego przekładu w oparciu o kodeksy greckie.

Ów starołaciński przekład miał już wówczas za sobą historię. Wprawdzie chrześcijaństwo rzymskie w I i II wieku po Chr. posługiwało się językiem greckim, jak o tym dowodnie świadczy List św. Pawła do Rzymian oraz takie teksty apokryficzne, jak np. powstały w środowisku rzymskim Pasterz Hermasa, ale już w II wieku pojawiła się potrzeba łacińskiego tekstu Biblii, zwłaszcza Nowego Testamentu, dla tych, którzy języka greckiego nie znali. Jeszcze wyraźniej zaznaczała się ta potrzeba w prowincjach, zwłaszcza w Afryce, gdzie istniało bardzo bujne życie bogatych miast i chrześcijaństwo krzewiło się intensywnie (to chrześcijaństwo afrykańskie przecież da światu św. Augustyna), a znajomość mowy helleńskiej była stosunkowo mało rozpowszechniona. Słyszymy więc, że już około połowy II wieku istniał tam przekład łaciński Listów Pawłowych i wielu innych ksiąg biblijnych. Później powstawały dalsze przekłady, zarówno w Afryce, jak i w innych prowincjach imperium. Po dokładnym rozpatrzeniu przechowanych ich fragmentów oraz starożytnych o owych przekładach świadectw, uczeni doszli do wniosku, iż w czasach poprzedzających działalność św. Hieronima istniały przynajmniej trzy główne przekłady starołacińskie; nie jednak, czy były to przekłady całej Biblii, czy tylko Nowego Testamentu, czy wreszcie tylko części ksiąg Nowego Testamentu. Były to: Afra, czyli versio africana, powstała w Afryce; Vetus Romana (sc. versio) oraz najważniejszy przekład, tzw. Itala, czyli versio italica, używana głównie w Italii północnej i w Mediolanie. Przekłady te były bardzo szeroko używane i wskutek obfitości rękopisów stało się to, co zwykle przy obfitości rękopisów się dzieje: teksty stawały się stopniowo coraz mniej poprawne, kopiści nie tylko popełniali błędy, ale rozporządzając nieraz więcej niż jedną wersją podstawową dokonywali – świadomie czy nieświadomie – kontaminacji różnych przekładów. Wynik był taki, że w czasach Damazego istniało już wśród owych wersji takie zamieszanie, że troskliwy papież postanowił złu zaradzić.

Pierwszym wrażeniem, jakiego doznał Hieronim, gdy zabrał się do zleconej mu przez dostojnego patrona pracy, było właśnie oszołomienie rozbieżnością tekstów w różnych manuskryptach. „Tot sunt exemplaria pene quot codices” – pisał zakłopotany do papieża. Doświadczony filolog jednak nie mógł ulęknąć się takiej pracy.

A była to praca bardzo skomplikowana. Z jednej strony bowiem trzeba było usunąć jawne niedokładności dotyczące sensu oraz lekcje harmonistyczne, które zakradły się pod wpływem tzw. Diatessaronu Tacjana do opisów paralelnych u poszczególnych Ewangelistów. Z drugiej zaś strony trzeba było czuwać nad tym, aby stosunkowo mało zmieniać w tekście, do którego słuchacze byli już przyzwyczajeni. Wiemy dobrze, czym jest z psychologicznego punktu widzenia owa emocjonalna aura, jaka otacza długo słuchane – nieraz przez całe dziesiątki lat – teksty sakralne – i jak wówczas każdą, nieznaczną nawet zmianę odbiorcy skłonni są traktować niemal jako świętokradztwo, a przynajmniej jako banalizowanie tekstu. Była to więc praca właściwie trudniejsza od tej, jaką musiałby podjąć, gdyby miał przystąpić do całkowicie nowego przekładu. Bo przecież musiał nadać tekstowi jednolitą barwę, jednolity kształt artystyczny, a przy tej pracy był jakże bardzo spętany istniejącymi już frazami, istniejącą, uświęconą konwencją.

Zaczął od Ewangelii i już w roku 383 przekazał papieżowi recenzję czterech Ewangelii. Los zdarzył, że już w 384 papież – patron całego przedsięwzięcia – umiera. Niektórzy uczeni sądzą, iż fakt ten spowodował porzucenie przez Hieronima pracy nad dalszymi księgami Nowego Testamentu i że przechowana w Wulgacie recenzja owych ksiąg jest już dziełem innego filologa, może Kasjodora czy nawet Pelagiusza, przynajmniej jeśli chodzi o Listy Pawłowe, do których właśnie Pelagiusz napisał pod koniec IV wieku znany komentarz pod nazwą Expositiones. Takie rozwiązanie natrafia wszakże na niemałe trudności. Przecież sam Hieronim nieraz odwołuje się do swej recenzji Listów Pawłowych, cytując fragmenty zgodne z Wulgatą, a różniące się od wersji starołacińskiej.


Hieronim zresztą na tym nie poprzestał. Później, gdzieś pomiędzy 389 a 392 rokiem, przystąpił do największego dzieła swojego życia, mianowicie do przekładu ksiąg Starego Testamentu bezpośrednio z języka hebrajskiego na łacinę. Nie wiemy, kto go do tego nakłonił. Być może zawdzięczamy to jego intelektualnym przyjaciółkom, Pauli i Eustochium. Do pracy tej przygotowywał się jeszcze pieczołowiciej niż do poprzedniej. Bo też dzieło było gigantyczne. Przygotował bardzo nowocześnie – jak na ową epokę – opracowany komentarz do Księgi Rodzaju, tzw. Quaestiones Hebraicae, oraz przełożył z greckiego dwa dziełka leksykograficzne: Słownik imion własnych w Biblii Filona Aleksandryjskiego oraz Słownik nazw miejscowości Euzebiusza z Cezarei. Wyposażony w wybitną znajomość hebrajszczyzny, wspomagany jeszcze przez uczonych żydowskich, których często zapraszał do swojej pracowni, kontynuował trud przez wiele lat, dając w efekcie – razem z wcześniej dokonaną edycją Nowego Testamentu – to dzieło zdumiewające, jakim jest Wulgata.

Jak wszystkie wielkie i nowatorskie dzieła, nie zostało ono przyjęte bez długiego oporu. Już za czasów Hieronima mnożyli się detractatores, którzy usiłowali osłabić niezmierny walor jego pracy – ci wszyscy, na których wystąpienia Hieronim reagował wybuchami gniewu. Ów gniew nie wyda się nam zupełnie nieusprawiedliwiony, jeśli będziemy mieli w pamięci ogrom trudu i pieczołowitości, jak i żarliwej miłości, jakie włożył on w swoje dzieło. Claudel pisał o tym dowcipnie i pięknie w wierszu Hieronim patron literatów:

Jest więc święty Hieronim prorokiem. Ale jest także literatem. I kochamy za to Hieronima.
Kiedy kąsa go krytyka tępa i złośliwa, czy widzicie, jak miota się w gniewie,
jak nie może od klątw się powstrzymać?
Niech no tylko Rufinus go zadraśnie!
Wnet z pieczary swej na pustyni
Ryczy tak, że się trzęsą najgłębsze
Śródziemnego Morza głębiny.

Długo musiała Wulgata torować sobie drogę, aby stać się ogólnie przyjętą Biblią Europejczyków, ale za to została nią na długie wieki. Trudno znaleźć dzieło, które by na kulturę europejską wywarło wpływ tak głęboki.

Trafnie pisze o niej Valery Larbaud:

O tym, że Wulgata jest dziełem geniuszu, przekonują nas jej podstawowe cechy: jej siła, jej dostojeństwo, majestatyczna prostota jej stylu. Potrawy tej uczty, na której Wschód został podany Zachodowi, wykarmiły i nadal będą karmić całe pokolenia czytelników, pisarzy, poetów... W głębokich, orzeźwiających wodach Wulgaty Hieronima czerpali natchnienie nasi pisarze, między innymi Bossuet, Racine, Claudel. Trzeba ocenić wysiłek twórcy i niezwykłą pomysłowość stylistyczną, które umożliwiły powstanie tego dzieła. Trzeba zauważyć, jak tłumacz, który przedtem w swoich własnych pismach stopniowo przekraczał reguły retoryki, przepisy literackie i nawyki, które odziedziczył po swych mistrzach, i poprzez różne stylistyki zmierzał stopniowo (podobnie jak Cervantes) do coraz większej swobody i prostoty, stworzył wreszcie ową składnię, styl i język jednocześnie bardzo popularne i bardzo dostojne – jakże odmienne nawet od stylu jego listów – będące zapowiedzią języków romańskich i przeznaczone zresztą do odegrania olbrzymiej roli w ich powstaniu.

Prawdziwy pontifex, twórca mostu, ten, który dał Zachodowi Biblię hebrajską, zbudował w istocie most łączący Jerozolimę z Rzymem i Rzym ze wszystkimi ludami mówiącymi językami romańskimi, które, kształtując swe sposoby ekspresji, przejęły wiele fraz z Wulgaty, wiele fraz i wyrażeń typowo hieronimowych, spopularyzowanych dzięki szczególnie często powtarzanym wersetom Wulgaty. Jakiż inny tłumacz dokonał podobnie wielkiego dzieła? Jakiż inny tłumacz zdołał zrealizować zamysł tak gigantyczny, mający konsekwencje tak rozległe w czasie i przestrzeni?

Jeszcze żarliwsze zdania znajdujemy u Claudela:

Mamy szczęście posiadać w Wulgacie taki przekład ksiąg świętych, który jest pomnikiem poezji. Osobiście nie jestem daleki od uważania go za największe arcydzieło języka łacińskiego. Jeśli nie jest natchniony w sensie teologicznym, to z pewnością jest natchniony w sensie artystycznym, podobnie jak mówi się, że Iliada i Eneida są dziełami natchnionymi. Jakże więc nie drżeć, gdy widzi się, że śmią na nią podnosić rękę ludzie, których bagażem jest tylko erudycja?

Dowodem wartości chleba jest to, że żywi, wartości lekarstwa – że leczy, wartości życia – że ożywia. Ten właśnie ostatni dowód dostrzegamy w całej pełni w Wulgacie, która od tylu wieków jest dla świętych i grzeszników niewyczerpanym źródłem pouczenia, entuzjazmu, pociechy i oświecenia, czymś takim, jak Eucharystia, będąca korzeniem Raju: jest językiem naszych rozmów z Bogiem.

Czytajmy Wulgatę – i czytajmy ją tak, jak należy ją czytać: na kolanach.

Byłoby błędem, gdybyśmy za tymi gorącymi zdaniami dopatrywali się tylko egzaltacji. Claudel znał się przecież na sztuce poetyckiej, mało kto w XX wieku znał się tak dobrze jak on – i mało kto był tak jak on zakorzeniony w tradycji kultury europejskiej i tak kompetentny do oceniania sił, które poprzez wieki ową tradycję ukształtowały.

Aby się o tym przekonać, otwórzmy choćby na chwilę jedną z ksiąg łacińskiej Wulgaty, i to nie którąś z ksiąg najważniejszych, ale jednego z tzw. „mniejszych proroków”, Proroctwo Sofoniasza, i przeczytajmy zawarty w I jego rozdziale opis dnia „nawiedzenia Pańskiego” (w. 14–17):

Wystarczy, żebyśmy uważnie wsłuchali się w rytm tych fraz, aby uderzyło nas w nich coś bardzo znanego. Przecież to jest sławny hymn średniowieczny, przypisywany Tomaszowi z Celano – Dies irae!

Dies irae, dies illa,
Solvet saeclum in favilla
Teste David cum Sybilla.

co Leopold Staff tłumaczy:

W gniewu dzień, w tę pomsty chwilę,
Świat w popielnym legnie pyle –
Zważ Dawida i Sybillę.

I nie chodzi tu bynajmniej tylko o to, że pierwszy werset hymnu jest werbalnym powtórzeniem początku jednego z wersetów Sofoniasza. Nie, chodzi o coś znacznie głębszego, o rytm głębiej ukryty, o tok zdań tak charakterystyczny dla Dies irae średniowiecznego, o sposób konstruowania obrazów i wtapiania ich w ten rytm. Cała tajemnica owej tak głębokiej zbieżności artystycznej wyjaśnia się nam, gdy bierzemy pod uwagę, że hymn Tomasza z Celano nie jest bynajmniej pierwszym na ten temat utworem średniowiecznym; że istniały przed nim, już od epoki karolińskiej, różne wersje opracowania motywu, dopóki włoski poeta nie nadał mu formy ostatecznej, która miała osiągnąć nieśmiertelność. Otóż im bliżej Wulgaty, tym bardziej owe wersje Dies irae są niemal werbalnymi powtórzeniami tekstu Sofoniasza w przekładzie Hieronima. Czasem są po prostu sofoniaszowym proroctwem rozdzielonym na poetyckie wersety.

Hieronimowy język bowiem ma w sobie znacznie więcej poetyckiej energii niż na ogół myślimy. Jego rytmika jest bardzo kunsztowna i głęboko przemyślana. Oczywiście, sam Hieronim nie uznałby swoich zdań za poezję. Będąc bowiem człowiekiem antycznym, za poezję uważał tylko teksty ułożone w rytmach właściwych antycznej poezji, opartej – jak wiemy – na iloczasie samogłosek. W jego Biblii zaś nie znajdujemy ani heksametrów, ani dystychów elegijnych, ani żadnej ze strof horacjańskich. Ludzie antyczni nie wyobrażali sobie innej poezji. Kształtując więc rytmikę Wulgaty, był przekonany, że pracuje nad prozą. Kunsztowność rytmiczna miała swe tradycje w starożytnej prozie, zwłaszcza w prozie retorów, której nieobcy był nawet rym. Ale hieronimowe rytmy bynajmniej nie przypominają rytmiki cycerońskiej. Pod tym względem szczególnie skuteczna okazała się chłosta wymierzona we śnie przez rozgniewanego anioła. Wystarczy przeczytać parę zdań z mów albo traktatów cycerońskich i potem porównać z ich rozlewnością, z ich dosyć schematyczną okrągłością, z ich – pomimo całego retorycznego urozmaicenia – monotonią, rytmikę Hieronima, tak prostą i tak majestatyczną, tak zmienną, a jednocześnie noszącą na sobie zawsze to samo niezatarte piętno, dzięki któremu możemy ją zawsze od wszelkich innych tekstów odróżnić – aby zrozumieć, iż Hieronim ukształtował zupełnie nową prozę czy może raczej zupełnie nową poezję.

Rzecz polega na tym, iż teksty biblijne są w istocie tekstami poetyckimi, i to tekstami bardzo wielkiej miary. Ułożone są w rytmice specyficznej poezji wschodniej, która nie opierała się na heksametrach ani jambach, ale na głębiej ukrytych środkach rytmicznych, takich jak zestawianie paralelnych wersetów, jak nawrót refrenów itd. Dotyczy to nie tylko Starego, ale również Nowego Testamentu, który, choć pisany po grecku, przechował w sobie niezwykle wyraźny koloryt stylistyki hebrajskiej. Wystarczy zacytować którąś z mów przechowanych w Ewangeliach, aby się przekonać, jak łatwo jest przedstawić ją w formie poetyckich wersetów; na przykład tę (J 15, 1–4):

Ego sum vitis vera:
et Pater meus agricola est.
Omnem palmitem in me
non ferentem fructum, tollet eum:
et omnem, qui fert fructum,
purgabit eum, ut fructum plus afferat.
Iam vos mundi estis propter sermonem,
quem locutus sum vobis.
Manete in me: et ego in vobis.
Sicut palmes non potest
ferre fructum a semetipso,
nisi manserit in vite: sic nec vos,
nisi in me manseritis.

Przecież to brzmi jak wielki wiersz nowoczesny, pisany np. w poetyce eliotowskiej. Inne fragmenty, zwłaszcza z Proroków, przywiodłyby nam na myśl owe wersety, które są kształtem rytmicznym najpiękniejszych poezji Claudela.

Hieronim dla poezji orientalnej zawartej w Biblii znalazł znakomity ekwiwalent w stylistyce swego przekładu, stylistyce tak odmiennej od łaciny klasycznej – zarówno od antycznej prozy, jak i od łacińskiej poezji – że można by niemal powiedzieć, iż stworzył nowy język, czy może nowy rodzaj literatury na tle piśmiennictwa antycznego. Ta właśnie stylistyka stała się podłożem łacińskiej literatury średniowiecznej. W dziełach Boecjusza, który jako teolog rozczytywał się w hieronimowej Wulgacie, znać już ów wpływ wyraźnie, chociaż miesza się on jeszcze z wpływami cycerońskimi. Im dalej jednak w epokę wczesnego średniowiecza, owych wieków, które zupełnie niesprawiedliwie nazywa się „ciemnymi”, gdyż w nich właśnie przygotowywał się przyszły kształt europejskiej cywilizacji – tym bardziej wpływ stylistyki hieronimowej przeważa nad wpływem stylistyki cycerońskiej. Mnisi irlandzcy, tworzący w VII–VIII wieku piśmiennictwo, mające odegrać w Europie tak wielką rolę, naśladują tok hieronimowej łaciny zarówno w swych kronikach i traktatach, jak i w swych prymitywnych jeszcze, ale wyposażonych w fascynujące zapowiedzi artystyczne, wierszach. Ta tradycja przejdzie później na kontynent europejski, podejmą ją teologowie, historycy i filozofowie łacińscy Francji, Anglii, Niemiec, Italii, Polski, Węgier. Nowe rodzaje ekspresji, bardziej swobodnej, nie zasznurowanej w sztywny gorset składni cycerońskiej, zostały w ten sposób ośmielone i niejako uświęcone najwyższym autorytetem tekstu biblijnego. Kiedy znakomity i tak zagadkowy przez swe tułacze życie i swą gorzką filozofię Archipoeta z XII wieku, sławną Confessio Goliae zaczyna od słów:

Factus de materia
levis elementi,
similis sum folio,
de quo ludunt venti...
Cum sit enim proprium
viro sapienti
supra petram ponere
sedem fundamenti,
stultus ego comparor
fluvio labenti,
sub eodem tramite
numquam permanenti” –

co Malewska tłumaczy pięknie:

Uczyniony z gliny
najlżejszej na świecie,
jestem jako liście,
którymi wiatr miecie...
Kiedy bowiem męże
sposobni do rady,
na mocnej opoce
stawią swe posady,
ja, głupi, jak rzeka,
toczę fale swoje,
pod tą samą kładką
nigdy nie postoję –1

to we frazach zauważamy nie tylko wyraźne aluzje do metafor Nowego Testamentu, zwłaszcza do sławnego wersetu z Kazania na Górze (Mt 7, 24: „Omnis ergo, qui audit verba mea haec et facit ea, assimilabitur viro sapienti, qui aedificavit domum suam supra petram”), ale orientujemy się z łatwością, że cały tok owego wiersza, tak uroczego przez swą prostotę, ścisłość, precyzję i barwność wyrażeń, byłby niemożliwy bez hieronimowej stylistyki.

Wpływ ten możemy śledzić w największych wierszach poezji średniowiecznej. Przypomnijmy mało znany, ale godny poznania utwór mistyczny z epoki pokarolińskiej, z IX wieku, wiersz bez tytułu, którego pierwsza strofa brzmi:

Quis est hic qui pulsat ad ostium,
noctis rumpens somnium?
Me vocat: O virginum pulcherissima,
soror, coniunx, gemma splendidissima,
cito surgens, aperi, dulcissima!

co w przekładzie dosłownym znaczy:

Kim jest ten, co puka do drzwi,
płosząc sen nocny?
Woła mnie: O, najpiękniejsza z dziewic,
siostro, żono, perło najwspanialsza,
szybko powstając, otwórz, najsłodsza!

Jest to oczywiście wielka metafora, oznaczająca nawiedzenie duszy ludzkiej przez Stwórcę, ale czyż metafora ta mogłaby powstać, czy otrzymałaby kształt artystyczny tak prosty i tak wspaniały, gdyby nieznanemu nam z imienia autorowi wiersza nie dźwięczały w uszach wersety z hieronimowej Wulgaty, której musiał być tak pilnym czytelnikiem? Chodzi oczywiście o wersety Salomonowej Pieśni nad Pieśniami:

Wpływ ten sięgnął oczywiście jeszcze dalej. Nie ograniczył się do literatury średniowiecznej w języku łacińskim, jeszcze ważniejszą rolę odegrał w ukształtowaniu literatur, które powstawały w owych wiekach obok literatury łacińskiej, początkowo jako ubogie krewne, potem, stopniowo, coraz bardziej niezależne i dominujące. Chodzi oczywiście o literatury w językach narodowych. Wpływ Wulgaty biegł do nich dwiema drogami: poprzez literaturę średniowieczną, do której one nawiązały, oraz bezpośrednio, z samego tekstu hieronimowego, którego intelektualiści przecież nie przestali czytać, nawet wtedy, gdy języki narodowe osiągnęły już dużą niezależność. Dajmy tu tylko jeden przykład, ale bardzo ważny i znamienny – przykład największego poety średniowiecza, Dantego.

Dante należał do poetów bardzo zaabsorbowanych teoretycznymi problemami literatury. Pisał nie tylko utwory poetyckie, zostawił również bardzo ważny dla dziejów kultury traktat De vulgari eloquentia, formułujący zasady stylistyki dla poezji tworzonej w językach narodowych. Jak wyglądała owa stylistyka w praktyce poetyckiej Dantego? Na początku Boskiej komedii znajdujemy bardzo znamienny fragment, w którym Dante u wstępu do królestwa piekielnego spotyka Wergiliusza, a rozpoznawszy go, przemawia doń takimi słowy:

Więc Wergilego oglądam?
Krynicę, Skąd płynie słowa
strumień tak obficie? –
Odezwałem się zasromawszy lice.
O ty, poetów światło i zaszczycie!
Niech mnie zalecą miłość i uwaga,
Com z nią na myśli twojej szedł wykrycie.
Ty jesteś Mistrz mój, ty moja Powaga:
Przez cię jedynie styl mój nabył piętna Sztuki,
skąd dzisiaj moja cześć się wzmaga.

(przekład Edwarda Porębowicza)

Wynikałoby z tego, iż głównym źródłem stylistyki Dantego był Wergiliusz. Na pewno nie można zaprzeczyć, iż twórca Boskiej komedii bardzo wiele temu swojemu ulubionemu poecie zawdzięcza. Przyjrzyjmy się jednak konkretowi stylu. Oto początek epopei Wergiliusza, Eneidy:

Arma virumque cano
Troiae qui primus ab oris
Italiam tato profugus
Laviniaque venit litora –
multum ille et terris
iactatus et alto vi superum,
saevae memorem Iunonis
ob iram, multa quoque et bello
pasisus, dum conderet urbem
inferretque deos Latio;
genus unde Latinum
Albanique patres atque
altae moenia Romae.

W przekładzie dosłownym, filologicznym, naśladującym nawet tok składni Wergiliuszowej, znaczy to:

Oręż i męża śpiewam,
który pierwszy z brzegów Troi
do Italii losem gnany
i do Lawińskich przybył wybrzeży –
wiele on i po ziemiach miotany
i po morzu potęgą bogów,
z powodu pamiętnego gniewu Junony,
wiele i w wojnie przecierpiał,
dopóki nie założył miasta
i nie wniósł bogów do Lacjum;
stąd ród latyński i albańscy ojcowie
i mury wysokiego Rzymu.

A teraz otwórzmy Boską komedię i przeczytajmy dantejskiej epopei początek:

Nel mezzo del cammin di nostra vita
Mi ritrovai per una selva oscura
Che la diritta via era smarrita.
Ah quanto a dir qual era, e cosa dura
E sta selva selvaggia e aspra e forte
Che nel pensier rinnova la paura.
Tant e amara che poco e piu la morte:
Ma per trattar del ben ch’io vi trovai,
Diro dell altre cose ch’i’v’ho scorte.
(Inf. I, 1–9),

co znowu w przekładzie filologicznym, naśladującym tok składni, tak trzeba przełożyć:

W środku drogi naszego żywota
Znalazłem się w lesie ciemnym,
Bo zagubiła się prosta droga.
O, powiedzieć, jaki on był, jakże trudno,
Ów las dziki, splątany i potężny,
Co we wspomnieniu odnawia trwogę.
Tak jest gorzki, że niewiele bardziej [gorzka] jest śmierć;
Aby jednak opowiedzieć o dobru, którem tam znalazł,
Powiem o innych rzeczach, które tam napotkałem”.

Czytając słowa Dantego, mamy świadomość, iż znajdujemy się już na terenie naszej własnej, bezpośrednio do nas przemawiającej poezji. Wergiliusz zaś niewątpliwie silnie do nas przemawia i budzi w nas wiele drogich nam skojarzeń, ale łudzilibyśmy samych siebie, twierdząc, iż tok jego stylu jest tokiem, jakim my moglibyśmy przemawiać. Te majestatyczne heksametry, ta cała dosyć przecież długa inwokacja, która właściwie jest jednym, skomplikowanym i rozbudowanym zdaniem, te wszystkie kunsztowne przestawnie i parafrazy – jakże to od naszej wrażliwości dalekie. A zdania Dantego – ze swoją bezpośrednią siłą stylistyczną, ze swoją precyzją, tokiem zupełnie prostym, nie podwyższającym się żadnymi szczudłami – zdania krótkie, proste, a przecież nie poszarpane, nie biegnące bynajmniej zbyt szybko, odmierzone, spokojne – to jest przecież styl największej naszej poezji, nie tylko średniowiecznej, ale również nowożytnej. Jest zupełnie jasne, iż w najbardziej zasadniczej swojej warstwie styl ten nie wywodzi się od Wergiliusza (któremu zresztą Dante zawdzięczał wiele bardzo cennych podniet artystycznych), ale z zupełnie innego źródła. Nietrudno się domyślić, co było owym źródłem głównym. Zacytujmy chociażby dwa prologi biblijne w Hieronimowej wersji. Jeden z Księgi Hioba (Liber Iob, 1, 1–3):

A teraz sławny prolog Ewangelii Janowej (J 1, 1–5), z którego zresztą zacytujemy tylko pierwsze zdania:

Nie ulega żadnej wątpliwości, że od tych prologów znacznie jest bliższa droga do stylu Dantego niż droga – jakże wielka – oddzielająca od siebie nawzajem Dantego i Wergiliusza.

Szczególne miejsce należy się w tym omówieniu wpływowi stylu Hieronima na literaturę polską. Nie tylko dlatego, że jest to nasza własna literatura, ale również dlatego, iż wpływ ten był szczególnie wielki. Ze wzruszeniem odnajdujemy ten sam koloryt zdań, co w hieronimowej Biblii, w pierwocinach naszego piśmiennictwa – gdy nasi nie znani nam z imienia przodkowie układali prozę Kazań Gnieźnieńskich, Psałterza Floriańskiego, Biblii królowej Zofii czy Kazanie Praskie (z ostatnich lat panowania Jagiełły): „A mówi tu Chrystus dwie słowie twardzie nam grzesznym: wiesielcie się a radujcie”. Ton wykarmionej na Biblii poezji odnajdujemy zarówno u naszych kronikarzy, zwłaszcza u Galla Anonima, którego kronika jest właściwie (jak to przekonująco dowiódł prof. Marian Plezia) poetyckim eposem rycerskim, jak i w średniowiecznych wierszach tworzonych już w języku polskim, jak na przykład w pochodzącej z XV wieku przejmującej Skardze Matki Boskiej pod Krzyżem, zawierającej w sobie jakże wiele z tonacji i barwy takich tekstów biblijnych, jak Treny Jeremiaszowe:

Synku! Bych cię nisko miała,
Niecoć bych cię wspomagała:
Twoja główka krzywo wisa –
toć bych ją podparła,
Krew po tobie płynie –
toć bych ją utarła;
Picia wołasz – picia bych ci dała,
Ale nielza dosiąc twego świętego ciała!”.

Tradycja ta pozostanie w literaturze polskiej wszystkich wieków. W biblijne struny będzie przecież uderzał nieraz Kochanowski, nie tylko w Psałterzu, ale w wielu fragmentach poetyckich, w wielu frazach rozsianych po różnych jego utworach. Czasem owe biblijne echa bardzo kunsztownie są splecione z motywami klasycznymi. Tak na przykład w jednej z najpiękniejszych Pieśni (I, 9) po strofie jakże klasycznej i horacjańskiej:

U Fortuny to snadnie,
Że kto stojąc upadnie;
A który był dopiero u niej pod nogami,
Patrzajże go po chwili, a on gardzi nami.

następują zaraz strofy, w których dźwięczą niemniej wyraźne tony biblijnego Eklezjasty:

Wszystko się dziwnie plecie,
Na tym tu biednym świecie;
A kto by chciał rozumem wszystkiego dochodzić,
I zginie, a nie będzie umiał w to ugodzić.
Próżno ma mieć na pieczy
Śmiertelny wieczne rzeczy;
Dosyć na tym, kiedy wie, że go to nie minie,
Co z przejźrzenia Pańskiego od wieku mu płynie.

Najpiękniejszym jednak przykładem wpływu Biblii, będącej w wersji Wulgaty jego jakże częstą lekturą, jest u Kochanowskiego sławny hymn z Odprawy posłów greckich:

Wy, którzy pospolitą rzeczą władacie,
A ludzką sprawiedliwość w ręku trzymacie,
Wy, mówię, którym ludzi paść poruczono,
I zwirzchności nad stadem Bożym zwierzono:
Miejcie to przed oczyma zawżdy swojemi,
Żeście miejsce zasiedli Boże na ziemi,
Z którego macie nie tak swe własne rzeczy
Jako wszystek ludzki mieć rodzaj na pieczy.
A wam więc nad mniejszymi zwierzchność jest dana,
Ale i sami macie nad sobą Pana,
Któremu kiedyżkolwiek z spraw swych uczynić
Poczet macie: trudnoż tam krzywemu wynić.
Nie bierze ten Pan darów ani się pyta,
Jeśli kto chłop czyli się grotem poczyta,
W siermiędze li go widzi, w złotych li głowach;
Jeśli namniej przewinił, być mu w okowach.
Więc ja podobno z mniejszym niebezpieczeństwem
Grzeszę, bo sam się tracę swym wszeteczeństwem.
Przełożonych występy miasta zgubiły
I szerokie do gruntu carstwa zniszczyły.

Mało kto wie o tym, że tekst ten, będący szczytem poezji obywatelskiej naszego Odrodzenia, jest tak nasycony stylem i treścią biblijną, iż można go uznać niemal za parafrazę biblijnego tekstu, mianowicie fragmentu Księgi Mądrości (VI, 1–10):

Echami biblijnymi rozbrzmiewała również twórczość innych wybitnych poetów XVI wieku, jak na przykład Mikołaja Sępa Szarzyńskiego, artysty rzadkiej doskonałości i czystości, który na kanwie motywów biblijnych haftował swoje spirytualistyczne sonety, między innymi piękny sonet o motywie z Księgi Hioba, Z wstydem poczęty człowiek, urodzony... Echa biblijne nie zamilkły, lecz nawet stały się głośniejsze w XVII wieku, gdy podjął je Kochowski i liczni inni poeci sięgający do tematyki religijnej albo patriotycznej. Znajdowali się oni pod wpływem już nie tylko samego tekstu hieronimowego, ale pod wpływem tej niezwykłej księgi, która stanowi polską adaptację hieronimowego stylu, mianowicie Biblii ks. Jakuba Wujka.

Ocena Wujkowego przekładu jest rzeczą bardzo skomplikowaną i różnie była przez historyków literatury formułowana. Nie ulega wątpliwości, że można mu postawić pewne zarzuty, wśród których zapewne najważniejszy jest zarzut zbytniej werbalności przekładu, zbyt dokładnego odtwarzania składni łacińskiej. Ale ta cecha odegrała w późniejszych dziejach owej księgi na ziemiach polskich bardzo osobliwą rolę. Zasadniczo zbytni werbalizm jest wadą przekładu – ale Wujek miał niezwykłe mistrzostwo w samej sztuce doboru słownikowych elementów dla wyrazów łacińskich, jego polszczyzna jest niezwykle bogata, nie ma w sobie nic z języka prymitywnego i ułomnego. Bogactwo takie i wyrafinowanie słownikowe, wielka wrażliwość na muzyczny walor wyrazów – w połączeniu z wielką wiernością w odtworzeniu hieronimowej składni, dały wynik godny uwagi, polegający na tym, iż jest to – nie będąc bynajmniej prymitywną – jednocześnie najwierniejsza bodaj na terenie europejskim transkrypcja hieronimowej Wulgaty, jest to niejako łacina antycznego uczonego biblisty polskimi słowami wyrażona. Rzecz niemal bez analogii w literaturze. I olbrzymi wpływ owego przekładu sprawił, iż stał się on przyczyną niemal drugiej latynizacji języka polskiego – po epoce średniowiecza, latynizacji, która w sumie chyba wyszła mu na dobre, gdyż wzmogła jego dyscyplinę intelektualną i wyobrażeniową. Dziś jeszcze czytając Wujkową Biblię, bynajmniej nie mamy wrażenia, iż czytamy jakąś mowę sztuczną, jakąś mowę „tłumaczeniową”, będącą zbyt wierną kalką czegoś obcego – nie, mamy wrażenie, iż czytamy autentyczną polszczyznę, bardzo osobliwą, to prawda, ale bardzo szlachetną i bardzo polską, właśnie polszczyznę biblijną.

Owa biblijna polszczyzna, charakterystyczna przez swą składnię, przez swój rytm, który dla naszych uszu łączy dwie podstawowe cechy: dostojeństwa i swojskości – jest, za pośrednictwem Wujka, darem dla naszego języka złożonym nie przez kogo innego jak przez Hieronima. A miała ona olbrzymią przecież rolę odegrać w naszej poezji. Ona dała materię poetycką takim utworom, jak Anhelli Słowackiego czy Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego Mickiewicza. Ona odzywa się nieraz nawet w pisanych poetycką prozą wstępach do poszczególnych aktów Nie-boskiej komedii Krasińskiego, ona będzie rozbrzmiewała w wierszach i utworach prozaicznych opłakujących klęski polskich powstań, tak jak rozbrzmiewała już wcześniej, w pierwszych naszych trenach narodowych po upadku niepodległości, gdy nad poetami i prozaikami polskimi stał wielki cień Jeremiasza.

Jako świadectwo owego romantycznego nurtu biblijnej polszczyzny przytoczmy jeden tekst mniej znany, mianowicie Słowa Najświętszej Panny, napisane przez Adama Mickiewicza „w noc Wszystkich Świętych 1842” (jak poucza nas notatka pochodząca od samego poety):

Pamięć ludu mego obcisnęła serce moje dwunastu taśmami płomienistymi i czułam zawsze tkwiące w sercu dwanaście węzłów, zawiązanych na pamiątkę ludu mego.
Żyłam Izraelem i w Izraelu cała, jako oblubieńcom i w oblubieńcu.
Przewiewały mnie na wskroś westchnienia jego, łzy jego wszystkie ściekły w serce moje. Pełna byłam bólów jego...

Czy nie dostrzeżemy wpływów hieronimowego stylu, rytmu frazy właściwego „biblijnej polszczyźnie”, również w późniejszych utworach literatury polskiej? Weźmy na przykład to arcydzieło polskiej prozy, jakim są Żywe kamienie Berenta i przeczytajmy początek jednego z rozdziałów:

Udręczony tęsknotą poniechał pan Lancelot błędnego rycerstwa;
u dróg rozstajnych pożegnał Parsifala, nie wyleczonego jeszcze z ran świeżych, i wracał do Karduelu.
Z bram miasta, wraz z żebraków natręctwem, wyszło naprzeciw niego jakby własne serce jego,
rozżalone tym lat ubytkiem, który łzami witać nam każe ojczyznę niedoli i szczęścia.
Odczuł i koń poczciwy błędnego rycerstwa smęt: prężył łeb ciężko zwieszony i w stępie wolnym niuchał
wzdętymi chrapami ziemię rodzimą: ziemię zmysłów młodych.
Otaczali ich rojem żebraki i trędowaci jak to stado, kraczące a niesyte.
Wybiegało rycerza spojrzenie nad miasto, ku murom, wieżom
i blankom,
póki na rzeki i drogi zakręcie, wśród zamczyska rozłogów, nie wejrzy nań dworu samego jasność.

Wróćmy teraz jednak znowu w czasy starożytne i przypatrzmy się trochę dokładniej, w jaki sposób Hieronim ten swój niezwykły przekład kształtował. Zobaczmy to na przykładzie Nowego Testamentu. Oto jedna perykopa Ewangelii św. Marka, najpierw taka, jaka została przechowana w wersji starołacińskiej:

Erat autem pascha post biduum et quaerebant pontifices et scribae quomodo eum comprehenderent et occiderent. Dicebant enim ne in diis festos tumultus sit populi. Et cum esset Bethaniae in domo Simonis leprosi recumbente illo venit mulier habens alabastrum unguenti nardi optimi pretiosi et aperiens alabastrum infudit super caput eius”.

Mamy tu doskonały przykład kolokwialnej łaciny pierwszych wieków ery chrześcijańskiej. Nie jest to sensu stricto łacina ludowa, ta, jak wiemy choćby z pompejańskich inskrypcji, była znacznie bardziej niepoprawna. Ale są tu owej łaciny ludowej wyraźne naloty. Nie tylko w owym barbaryzmie in diis festos, który swą kontaminacją przypadków przypomina sławny tytuł dzieła historycznego sformułowanego w łacinie „ciemnych wieków”: De Francorum ceterasque gentes – ale również w toku frazy, od którego wyraźnie odżegnałby się Cycero. Przeczytajmy teraz wersję Hieronima:

Erat autem pascha et azyma post biduum et quaerebant summi sacerdotes et scribae quomodo eum dolo tenerent et occiderent. Dicebant autem: Non in die festo ne forte tumultus fieret in populo. Et cum esset Bethaniae in domo Simonis leprosi et recumberet venit mulier habens alabastrum unguenti nardi spicati pretiosi et fracto alabastro effundit super caput eius.

Widzimy, jak drobnymi na pozór zmianami Hieronim uklasycznia te frazy, jak je jednak zbliża – zachowując cały ich wdzięk właściwy kolokwialnej łacinie – do języka szkolnego. Wzbogaca też zdania o konstrukcje, które w łacinie ludowej były w stadium zanikania i nie przeszły też do języków romańskich, przede wszystkim ablativus absolutus: „fracto alabastro”. Pod względem fleksyjnym jest to zasadniczo język zupełnie poprawny. Odstępstwa od norm fleksyjnych pojawiają się rzadko i są nieznaczne. Najbardziej bodaj jaskrawą cechą hieronimowej łaciny – w porównaniu z tą, do jakiej przyzwyczaiła nas gramatyka szkolna – jest zastąpienie oratio obliqua przez oratio recta. Przykładowo – tam gdzie klasyczni pisarze użyliby accusativus cum infinitivo: „multi dicebant eum mortuum esse”, Hieronim zastosuje oratio recta, ze spójnikiem quia, mającym u niego takie znaczenie, jak we włoskim che, a we francuskim que: „multi dicebant quia mortuus est”.

W sumie jednak jest to język bardziej klasyczny, niż się powszechnie myśli. Czyhają tu nieraz pułapki na niedostatecznie oględnych sędziów, próbujących ten problem oceniać. W tego rodzaju pułapki wpadali często twórcy nowego przekładu łacińskiego Psałterza, tzw. Psałterza Piusa XII, którzy starali się oczyścić tekst od barbaryzmów. Że popełniali błędy, o tym można się przekonać, gdy np. w dołączonym do Psałterza kantyku Magnificat zastąpili Hieronimowe in Deo salutari meo nowym, rzekomo bardziej klasycznym sformułowaniem in Deo salvatore meo – zupełnie niepotrzebnie, gdyż przymiotnik salutaris, w takiej właśnie funkcji, w jakiej używa go Hieronim, znany jest nie tylko Swetoniuszowi, ale nawet Cyceronowi. W innym tekście zmieniono słowo puer na servus – zapominając zgoła o tym, iż słowo puer w znaczeniu ‘sługa’ jest w łacinie klasycznej bardzo częste.

Widzimy, że ów Anioł, który ukazał się Hieronimowi we śnie opisanym w sławnym Liście i wymierzał mu okrutną chłostę, aby go uwolnić od zbytniego zapatrzenia w język Cycerona (pamiętamy, jak Anioł gromko wołał: „Ciceronianus es, non christianus!”) – na pewno wpłynął na zmianę jego kryteriów estetycznych, ale z pewnością nie pozbawił go znajomości zasad łacińskiej gramatyki. Właśnie to, iż język Wulgaty bynajmniej nie jest barbarzyński ani nie jest jakąś łaciną rozchwianą, pozbawioną reguł, ale jest łaciną w sumie bardzo poprawną, wyzbytą tylko szkolnych zawiłości składniowych, wywodzących się ze szkół retorycznych – a jednocześnie skupia to wszystko, co w łacinie ludowej było żywszym rytmem, gorętszą barwnością – właśnie to uczyniło z niego język o tak przełomowym znaczeniu dla kultury europejskiej.

Do tych wszystkich ogromnych zasług Wulgaty trzeba jeszcze dodać jej rolę jako świadka autentycznego tekstu. Kodeksów Wulgaty przechowało się wiele, niektóre z nich są bardzo dawne. Tu szczególne znaczenie ma fakt, iż Wulgata nie jest nowym przekładem, ale tylko recenzją dawniejszych wersji, sięgających II wieku po Chr. Hieronim zaś dokonywał tej recenzji opierając się na kodeksach greckich dziś już nie istniejących. Ten więc tak wierny, tak niemal werbalny przekład tekstu greckiego jest dla nas niezastąpionym narzędziem takich owego tekstu stadiów, do jakich dotrzeć by nam nie pozwoliły przechowane greckie manuskrypty. Trudno więc z punktu widzenia czysto filologicznego, z punktu widzenia krytyki tekstu, traktować Wulgatę jako coś wobec greckiego tekstu wtórnego – raczej należałoby ją postawić obok tekstu greckiego jako drugie, niemal równorzędne świadectwo pierwotnego brzmienia Nowego Testamentu. Podkreślają to nawet uczeni, których trudno podejrzewać o stronniczą predylekcję dla księgi zaleconej przez Sobór Trydencki, na przykład znakomity historyk pierwotnego chrześcijaństwa, Adolf Harnack.

* * *

Znane orzeczenie Soboru Trydenckiego dotyczące Wulgaty i jej stosunku do tekstów oryginalnych Pisma świętego autorytatywnie wyjaśnił Pius XII w encyklice Divino afflante Spiritu, w której czytamy:

Niech nikt nie sądzi, że wskazane posługiwanie się krytycznie opracowanym tekstem pierwotnym jest odrzuceniem mądrych przepisów Soboru Trydenckiego odnośnie do łacińskiej Wulgaty. Gdyż, jak to jest historycznie stwierdzone, przewodniczący Soboru otrzymali zlecenie w imieniu św. Soboru prosić Papieża – co rzeczywiście uczynili – aby jak najprędzej został przygotowany poprawiony łaciński, a potem grecki i hebrajski tekst Pisma św., który by w swoim czasie mógł być wydany dla pożytku Kościoła Bożego.

Jeżeli temu życzeniu wobec ówczesnych ciężkich warunków oraz innych przeszkód nie uczyniono w pełni zadość, to dziś – z otuchą ufamy – wspólna praca katolickich uczonych będzie tym doskonalsza i zgodna z potrzebami czasów. Jeżeli Sobór Trydencki chciał, aby Wulgata była tym łacińskim tłumaczeniem, «którym wszyscy autentycznie posługiwać się mają», to orzeczenie owo – jak każdemu wiadomo – odnosiło się tylko do Kościoła łacińskiego, a mianowicie do oficjalnego posługiwania się Pismem św. Autorytetu oraz znaczenia tekstów pierwotnych żadną miarą to nie umniejsza. Wówczas przecież nie chodziło o teksty pierwotne, tylko o będące w użyciu tłumaczenia łacińskie. Pomiędzy nimi, jak to słusznie zarządził Sobór, pierwszeństwo posiadać miało to, «które zatwierdzone zostało przez wiekowe posługiwanie się nim w Kościele». Ten górujący autorytet Wulgaty, jej tzw. autentyczność jest więc wysunięta naprzód nie dla względów krytycznych, tylko dla słusznego, tyle stuleci trwającego posługiwania się nią przez Kościoły. Ono dowodzi, jak Kościół rozumiał – i jeszcze rozumie – Wulgatę, że w sprawach wiary i obyczajów jest ona wolna od wszelkiego błędu, tak że, jak to Kościół stwierdza i zaświadcza, w rozprawach, wykładach, kazaniach może być używana bez obawy błędu. Autentyczność ta zatem nie jest w pierwszej linii krytyczna, ale raczej prawna2. Stąd autorytet Wulgaty w żaden sposób nie zabrania, odnośnie do zagadnień nauki kościelnej, tę właśnie naukę uzasadniać na podstawie tekstów pierwotnych, owszem, prawie to zaleca, a tym bardziej nie zabrania posługiwać się pierwotnymi tekstami, by właściwy sens Pisma św. wszędzie coraz bardziej uchwycić i objaśniać. Dekret Soboru Trydenckiego nie zabrania również, aby dla potrzeb i pożytku wiernych dokonywać tłumaczeń na języki nowożytne celem ułatwienia zrozumienia Słowa Bożego. Czynić to można nawet z tekstów pierwotnych, jak to chwalebnie miało już miejsce w różnych krajach za zezwoleniem Kościoła.

W tym samym kierunku zmierzano w pierwszym projekcie schematu De fontibus Revelationis, w którym Wulgacie poświęcono dłuższy fragment, mianowicie w rozdziale V § 25 pt. De versione latina Vulgata w następującym brzmieniu:

Nie umniejszając wielkiego autorytetu tekstów pierwotnych Pisma świętego, Kościół łaciński dał z biegiem czasu pierwszeństwo jednemu spośród rozpowszechnionych niegdyś przekładów łacińskich, mianowicie «Wulgacie», którą uważa za autentyczne czyli prawdziwe świadectwo wiary. Sam bowiem fakt oficjalnego posługiwania się tym przekładem przez tyle stuleci jasno wskazuje, że jest on w sprawach wiary i moralności całkowicie wolny od wszelkiego błędu, jak to Kościół rozumiał i rozumie, oraz, że może być przytaczany w rozprawach, wykładach i kazaniach w sposób pewny i bez obawy błędu. Tak ściśle bowiem «Wulgata» była związana z samym Magisterium Kościoła, że trzeba ją uznać za usankcjonowaną powagą tradycji. Zarazem jednak ten Święty Sobór z szacunkiem przyjmuje i inne poważania godne i rozpowszechnione w Kościołach wschodnich przekłady, przede wszystkim najdawniejszy grecki przekład Starego Testamentu, zawdzięczający swoją nazwę siedemdziesięciu mężom i potwierdzony faktem, że posługiwali się nim Apostołowie.

W następnym schemacie z kwietnia 1963 roku tekst o Wulgacie po prostu opuszczono, ani słowem o niej nie wspominając. Widocznie jednak w okresie intersesyjnym dochodziło do dyskusji w tej sprawie, jeśli w redakcji przygotowanej na sesję drugą, w rozdziale VI, 22, natrafiamy na ogólnikowe sformułowanie:

Dlatego to już od samego początku Kościół przyjął ów najdawniejszy, zawdzięczający swą nazwę siedemdziesięciu mężom, grecki przekład Starego Testamentu, który tak jak i inne przekłady wschodnie oraz przekład łaciński zwany «Wulgatą» zawsze ma w poszanowaniu.

Tekst ten nie uległ zasadniczej zmianie (...) [z wyjątkiem dwóch drobnych uzupełnień] w redakcji podkomisji z 20–25 kwietnia 1964 roku, tak że na trzeciej sesji Soboru w tej formie został poddany pod obrady. W ich wyniku, ale dopiero na czwartej sesji został ostatecznie uchwalony i promulgowany w następującym brzmieniu:

Z tej to przyczyny Kościół zaraz od początku przejął, jako swój, ów najstarszy grecki przekład Starego Testamentu, biorący nazwę od siedemdziesięciu mężów, – a inne przekłady wschodnie i łacińskie, zwłaszcza tzw. Wulgatę, zawsze ma w poszanowaniu.

Jest to w porównaniu z pierwotnym projektem schematu wprawdzie niewiele, ale nie stawia bynajmniej pod znakiem zapytania prerogatyw Wulgaty przyznanych jej przez Sobór Trydencki i utwierdzonych wielowiekową praktyką Kościoła. (...) Ω

Ks. Eugeniusz Dąbrowski, Sobór Watykański II a biblistyka katolicka, Poznań-Warszawa-Lublin 1967.

Przypisy

  1. Por. Spowiedź Archipoety. Przełożyła i opracowała Hanna Malewska, Warszawa 1958, 23–25.
  2. Spór o znaczenie terminu authentica w znanym orzeczeniu Soboru Trydenckiego przez wyjaśnienie powyższe zostaje definitywnie zamknięty. Ta tzw. autentyczność prawna tylko w formie postulatu odnosi się i do tzw. autentyczności krytycznej, tj. zgodności z oryginałami.