List pasterski arcybiskupa Dakaru
Marcel Lefebvre, z łaski Bożej i Powagi Stolicy Apostolskiej arcybiskup Dakaru i Delegat Apostolski Afryki francuskojęzycznej, wszystkim wiernym podlegającym naszej jurysdykcji pozdrowienie i błogosławieństwo w Panu naszym Jezusie Chrystusie.
Umiłowani bracia!
List Ojca Świętego papieża Jana XXIII, kierowany do całego świata z okazji święta Bożego Narodzenia ubiegłego roku, miał za przedmiot prawdę.
Pragnienie prawdy
Chcielibyśmy w naszej diecezji powtarzać orędzie tak w porę Ojca Świętego oraz zwrócić waszą uwagę, drodzy wierni, na konieczność unikania błędu oraz jego źródła, aby was przywiązać z całej waszej duszy do prawdy, tak jak została ona przekazana przez Kościół.
Wiele przyczyn powinno wzbudzać w naszych duszach pragnienie prawdy. Dusze nasze są stworzone dla prawdy. Nasz rozum, odbicie Ducha Bożego, został nam dany, abyśmy poznali prawdę, aby nas oświecać tym światłem, które pokazuje nam cel, do którego musi zmierzać całe nasze życie.
Tym, który wyraża te refleksje z głębią mądrości, a zarazem kwiecistym stylem, jest św. Jan Apostoł. Jego Ewangelia i jego Listy wpajają w naszą duszę gorące pragnienie zbliżenia się do tego światła, „która oświeca każdego człowieka przychodzącego na ten świat” (J 1, 9), jak np. Nikodema, jak Samarytankę i wielu innych.
Ten sam apostoł opowiada nam epizod o ślepym od urodzenia oraz komentarz Pana Jezusa na temat ślepych. Karci On uczonych w Piśmie i faryzeuszów, którzy chełpią się posiadaniem prawdy, widzeniem światła, podczas gdy sami są ślepi. Chwali zaś tych, którzy przychodzą do Niego wiedząc, że są ślepymi i proszą o pomoc, bo oni będą widzieć światło (J 9, 35 i 39). Pierwsi to ci, którzy zbliżają się do Kościoła, mistrzyni prawdy, roszcząc sobie prawo do narzucania mu swoich idei, swych własnych pojęć, zamiast – jak drudzy – przychodzić do niego z umysłem zawsze spragnioną prawdy oraz gotowym do przyjęcia jej oraz do korzystania z niej, aby przynosiła owoce.
Błogosławieni ci, którzy napawają się prawdziwymi źródłami światła i którzy unikają tych, które są wątpliwe i odradzane przez Kościół.
Dlaczego owo pragnienie prawdy tkwi tak głęboko w naszych duszach? Dlatego, że prawda, jak podkreśla Ojciec Święty, jest rzeczywistością. Inteligencja, która jest w prawdzie, uczestniczy w rzeczywistości bytu boskiego lub bytu stworzonego.
Błąd
Natomiast ten, który stwarza sobie własną „prawdę”, żyje w złudzeniu, w świecie wyobraźni; stwarza w swoim duchu film myśli, mających tylko pozory rzeczywistości. Żyć w takim nierzeczywistym świecie, starać się wprowadzać w praktykę te pojęcia wymyślane przez ducha o bujnej wyobraźni – oto, niestety, źródło wszelkiego zła ludzkości. Korupcja myśli jest gorsza od korupcji obyczajów. Skandal błędów jest gorszy od skandalu obyczajów. Te pierwsze o wiele szybciej się rozprzestrzeniają i psują całe ludy.
Obowiązek denuncjacji błędów
Dlatego obowiązkiem najbardziej naglącym waszych pasterzy, którzy muszą was uczyć prawdy, jest przekazaniem wam diagnozy tych chorób ducha, którymi są błędy. Kościół nie ustanie nauczać prawdy i przez sam ten fakt piętnować błąd. Lecz niestety, trzeba uznać, że dużo ludzi, nawet wśród wiernych, albo nie troszczy się o przyswajanie tych prawd, albo zamyka uszy przed przestrzeganiem. A jeszcze bardziej godne pożałowania jest, jak już to zauważył św. Paweł, że niektórym z tych, którzy otrzymali zadanie głoszenia prawdy, już brakuje do tego odwagi, albo przedstawia ją w sposób tak dwuznaczny, że już nikt nie wie, po jakiej stronie stoją – po stronie prawdy czy błędu.
Chcielibyśmy zatem, drodzy wierni, przestrzec was w poniższych rozważaniach przed niebezpieczeństwem różnych współczesnych tendencji, abyście mogli ich starannie unikać. Jeśli zaś zauważycie, że przyjęliście je, miejcie mądrość i odwagę zrezygnować z nich, szukając prawdziwego światła tam, gdzie jest nam ono dane w całej swej czystości.
Dwuznaczny język
Zanim opiszemy pewne kierunki w myśleniu, najpierw zwrócimy waszą uwagę na sposób, w jaki ci, którzy wyznają te orientacje, wyrażają je. Trzeba stwierdzić, że istnieje dziś pewna religijna literatura, która ma swoisty talent do używania słów dwuznacznych lub stwarzania neologizmów w taki sposób, że już nie wie się dokładnie, co w ogóle chce ona powiedzieć. Pisząc lub mówiąc w ten sposób, autorzy ci chcą zachować aprobatę Kościoła, jednocześnie zadawalając tych, którzy są poza Kościołem albo tych, którzy go prześladują.
I tak słowa takie jak „wolność”, „humanizm”, „cywilizacja”, „socjalizm”, „paternalizm”, „kolektywizm” – a można dodać jeszcze wiele innych – znaczą dziś coś przeciwnego niż ich właściwy sens. Wystrzega się definiowania tych słów, wyjaśnienia ich w precyzyjny sposób, lub definiuje się je w sposób nowy i indywidualny, daleki od potocznego znaczenia. W ten sposób zadowala się tych, którzy rozumieją słowa w ich właściwym znaczeniu; równocześnie można zadowolić tych, którzy nadają tym słowom zupełnie nowy sens. Takie traktowanie języka jest oznaką pewnej aberracji intelektualnej, a niekiedy zwykłym tchórzostwem. Jest ono symptomem słabości duchowej – obawy przed prawdą.
Niebezpieczeństwo dwuznaczności
Za tym sposobem wyrażania się i myślenia mogą stać dobre zamiary: za wszelką cenę osiągnąć porozumienie z tymi, którzy są oddaleni od Kościoła. Zamiast jednak szukać głębszych przyczyn tego oddalenia oraz polegać całkowicie na skuteczności środków ustalonych przez Chrystusa Pana, osoby te w dobrej wierze, lecz ignorując prawdziwą doktrynę Kościoła, starają się zmniejszyć dystans, tak doktrynalny, jak moralny i społeczny, dzielący Kościół i tych, którzy go nie znają albo nawet walczą przeciw niemu.
Katolicy ci uważają, że aby zbliżyć się jeszcze bardziej do osób będących poza Kościołem należy podkreślać, a nawet wyolbrzymiać razem z nimi wszystkie aspekty, które wydają im się w Kościele przestarzałe czy naganne. Nie wahają się więc dołączyć do chóru wrogów Kościoła.
Działając w ten sposób, oszukują jednak sami siebie: zamiast przekazywać naszego Pana Jezusa Chrystusa oraz dzieło Jego miłości, tj. Kościół święty, będący prawdziwym światłem dla dusz, utwierdzają w błędzie tych, którzy trwają w niewiedzy albo są otwarcie przeciwni Kościołowi.
W rzeczywistości ci, którzy nie widzą, w głębi duszy dążą do światłości i sami są zaskoczeni, kiedy to, co przedtem wydawało się im sprzeczne z ich pojęciami, nagle staje się jasne i przekonujące.
Poganie zatem nie oczekują od nas, abyśmy usprawiedliwiali wszystkie ich zwyczaje. Choć niektóre mogą być przyswojone, to jednak sami doskonale zdają sobie sprawę, że większość z tych obyczajów jest niemoralna lub naznaczona niesprawiedliwością. Oczekują więc od Chrystusa Pana Jego wszechmocnej łaski, Jego dzieła odkupienia i miłosierdzia, przekazanego poprzez nas.
Protestanci także nie oczekują od katolików, że ci przyjmą ich sposób myślenia i działania. Znają przecież swoje własne niezliczone rozłamy doktrynalne i pastoralne. Oni również nie domagają się od nas, abyśmy odrzucili naszą wiarę i naszą jedność. Dzisiaj to najczęściej raczej przyczyny społeczne, moralne, wiekowe tradycje etc. są przeszkodą w ich przyłączeniu się do Kościoła, niż przyczyny doktrynalne lub tzw. wady Kościoła.
Arcybiskup Dakaru Marcel Lefebvre głosi kazanie w swojej katedrze. |
Również mahometanie są szczęśliwi obserwując w Kościele dyscyplinę, która jest im tak bliska (to dlatego pragną, aby ich dzieci były wychowywane w naszych katolickich szkołach), ale nie rozumieją i słusznie nie ufają tym katolikom, którzy udają, że dostrzegają tylko podobieństwa między Kościołem a islamem. Takich mahometanie uważają albo za fałszywych i niebezpiecznych ludzi, albo za katolików nie znających swej religii – i dlatego godnych pogardy. Jak nie można przyznać racji tym mahometanom, którzy doceniają przekonanego i praktykującego katolika, mocno wyznającego swoją religię i starającego się ujawnić jej prawdę i dobrodziejstwa! Do takich katolików mają zaufanie.
To samo trzeba powiedzieć katolikom, którzy żyją w środowiskach chrześcijan, którzy albo stracili wiarę, albo praktykę religijną. Nie zdołamy ich przyciągnąć do nas, jeśli przyjmiemy ich język, ubiór i zachowanie – dotyczy to zwłaszcza kapłanów. Kapłan nie może być kapłanem-robotnikiem. Kapłan jest mężem Bożym i ma się stosownie do swej misji zachowywać. Z tego tytułu ma prawo zajmować się swoją trzodą – ma wówczas zapewnienie, że łaska Boża będzie z nim.
Musimy w związku z tym omówić jeszcze tendencję do otwartości pewnych katolików wobec komunizmu. Jest również wielkim błędem starać się za wszelką cenę, aby znaleźć w komunizmie cokolwiek przyswajalnego: chwalić jego sukcesy ekonomiczne, naukowe, techniczne etc., nie chcieć uznawać za Kościołem, że komunizm jest pojęciem gruntownie anty-naturalnym i anty-ludzkim. Jest on bowiem konstrukcją ideologiczną opartą na zasadach politycznych, społecznych i ekonomicznych całkowicie sprzecznych z zasadami Kościoła. Jest oszustwem mówienie, że jak Kościół kiedyś potępił rewolucję francuską, a dziś coraz w większym stopniu ją rehabilituje, tak samo będzie z komunizmem; dziś jest odrzucany przez Kościół, ale później będzie zaakceptowany. To nieprawda, że Kościół teraz już zatwierdza idee rewolucji, które ongiś potępił i które nadal i zawsze potępia.
Ci, którzy poddają się tym tendencjom i wyrażają je, nieświadomie zdradzają Pana Jezusa i Jego Kościół, zdradzają również wszystkich męczenników, którzy zostali zamęczeni z powodu wyznania swej wiary i odrzucenia błędów.
Komuniści korzystają z tej otwartości niektórych katolików, aby wzmagać światową walkę przeciw Kościołowi, niemniej pogardzają nimi głęboko i nie oszczędzą ich w dniu, kiedy staną się władcami.
Trzeba więc było prześledzić różne rodzaje tych tendencji, aby ukazać ich niebezpieczeństwo oraz pomóc wam, drodzy wierni, abyście lepiej je poznali i ostatecznie odrzucili.
Niebezpieczeństwo socjalizmu
Wydaje się nam potrzebne zbadać również pod tym względem dzisiejszy socjalizm, ponieważ obecne socjalistyczne pojęcie społeczeństwa tworzy pewną logiczną całość, z której nie można wyrwać poszczególnych elementów czy aspektów, jak to robią ci, którzy chcą pogodzić socjalizm z Kościołem.
Przykładowo, jeśli ktoś powie, że optuje za „socjalizmem wierzących” lub za „socjalizmem personalistycznym”, to oznacza to właściwie, że chce zainfekować katolicyzm tym gatunkiem socjalizmu. Jednak, jeśli zastosujemy logicznie zasady naszej wiary do życia publicznego i społecznego, trzeba wyznać, że Bóg ma władzę nad ludźmi, nad rodzinami, nad społeczeństwem; trzeba uznać, że te rzeczywistości mają swój początek w Nim, a więc autorytet ojców rodziny oraz rządzących w społeczeństwie pochodzi od Niego. Autorytet nie ma swojego źródła w ludziach – otóż to twierdzenie jest przeciwne teorii socjalizmu.
W rzeczywistości socjalizm nie jest tylko areligijny, lecz odrzucając Boga, niejako nadaje on ludowi i państwu istotne właściwości Boga. Decyzje państwa stają się zasadą prawa: nie ma wyższego prawa od prawa państwowego. Dlatego państwo ustala prawo dla swoich obywateli, prawo własności, prawo rodzinne, prawo o wychowaniu dzieci, prawo o małżeństwie, ustawy rozwodowe. Według swego upodobania państwo ustala prawo o stowarzyszeniach społecznych, kulturalnych, a nawet religijnych.
Widać, jak łatwo jest pogardzać prawami Bożymi, jeśli ustanawia się prawa w sposób tak arbitralny.
Oczywiście, należy być „socjalnym” w sensie starania się o dobro wspólne dla pomyślności obywateli. Natomiast przymus, który cierpią ludzie poprzez ustawy, zmierzające do oddania rządowi wszelkiej inicjatywy w działalności ekonomicznej, społecznej i kulturalnej obywateli, jest całkowicie sprzeczny z ich prawdziwym materialnym i duchowym rozwojem.
Prawdziwy porządek i jedność państwa nie wymaga usunięcia prywatnych inicjatyw; przeciwnie, państwo organizując i harmonizując te inicjatywy orientuje ludzką działalność i współzawodnictwo w kierunku szybkiego i spontanicznego rozwoju całej społeczności. Socjalizm, przeciwnie, oddając wszystko w ręce państwa, tłumi aktywność społeczeństwa swoim regulaminami i miażdży ją podatkami. Oczywiście zarządzenie państwem wymaga monstrualnej wprost administracji.
Jak Pan Bóg uposażył w tak wielkie bogactwa przyrodę, tak samo włożył dary rozumu, sztuki, ducha przedsiębiorczości i odkrycia, bogactwa miłości i poświęcenia w dusze i serca ludzi. Są to niezgłębione bogactwa, które muszą pozostać w swych naturalnych ramach ustanowionych przez Boga, aby móc się rozwijać i wykazać całą swą skuteczność. Państwo ma pewne prawa do używania owych bogactw (mając na uwadze dobro wspólne), ale jeśli chce wszystkie te bogactwa przywłaszczyć sobie i upaństwowić, wówczas wyczerpuje je i niszczy. Byłoby to podobne do próby przestawienia źródła z jego miejsca lub wyrwania drzewa owocowego z dobrej ziemi, w której rosło, aby go postawić u siebie w pokoju, aby przywłaszczać sobie jego owoce. Bóg w swojej mądrości dał każdemu jego rolę, jego kompetencje, jego odpowiedzialność. Chcąc zastąpić Boga, człowiek wszystko niszczy!
Budzi dobre nadzieje fakt, że znaczna liczba rządów afrykańskich publicznie odrzuciła ateizm. Życzymy sobie jednak, aby to wyznanie Boga nie ograniczało się tylko do prawa publicznego okazywania czci Panu Bogu, lecz rozciągało się także do uznania fundamentów i zasad prawa naturalnego, wyrytego przez samego Boga w sercach osób, rodzin i społeczeństw. Zasady te rządzący mogą precyzować przez prawo pozytywne, nie mogą ich jednak ignorować bez zniszczenia dzieła Bożego, a przez to bez wprowadzenia niesprawiedliwości, której ofiarami zwykle padają ci, którzy nie mają środków, aby się bronić.
Takie są nasze rozważania, które uważaliśmy za potrzebne przedstawić wam, drodzy wierni, aby dobrze wskazać wam zasady postępowania, według ostrzeżenia Ojca Świętego Jana XXIII: „Jest godzien kary nie tylko ten, kto dobrowolnie zniekształca prawdę, ale również ten, kto z powodu obawy, że nie ukaże się wystarczająco nowoczesnym, zdradzi ją przez dwuznaczność swego zachowania”.
Właściwa postawa katolika wobec prawdy
Na zakończeniu i w celu uzupełnienia powyższych uwag, oraz aby uniknąć owego karygodnego zachowania, o którym mówi nam Ojciec Święty, chcemy przekazać wam kilka myśli ojca Daniélou, które doskonale wyrażają postawę prawdziwego chrześcijanina wobec prawdy:
Jeśli nie głosimy innym prawdy, to być może dlatego, że czujemy, iż nie są gotowi, aby ją przyjąć, a także często dlatego, że jesteśmy tchórzliwi i z powodu egoizmu, ponieważ nie mamy odwagi stanąć naprzeciw ich niezadowoleniu. Ponieważ obawiamy się utracić ich sympatię, nie mamy odwagi naprawdę i do końca ich kochać. Bo kochać drugiego, to znaczy chcieć jego dobra, nawet przeciw niemu samemu. Kochać drugiego, to pomagać mu, aby zwyciężyła w nim prawda nad jego biedną codzienną rzeczywistością. Kochać, to pomagać człowiekowi, aby urzeczywistnił w sobie plan Boży. Jest jasne, że ta forma miłości nie dopuszcza do ustępowania w sprawach, o których wiemy, że nie są dla innych dobre. Prawdziwym miłującym jest ten, który wiernie, cierpliwie, realistycznie i cicho stara się pomagać drugiemu w realizowaniu tego, co w nim jest najlepsze.
W obecnym świecie miliony dusz jest pozbawione żywego chleba prawdy, a my nie mamy prawa stać wobec tego obojętnie. Niestety, zbyt łatwo pozwalamy sobie na obojętność. Zgadzać się z taką sytuacją, znaczy – nie kochać!
Bo miłość względem bliźnich to przede wszystkim przekazać im prawdę, a prawda ta winna być przekazana w miłości. Jest sposób, aby służyć prawdzie, który właśnie dlatego, że służba ta pozbawiona jest miłości, ostatecznie szkodzi prawdzie. Uzmysłowić sobie, że w naszym sposobie służenia prawdzie może tkwić coś bardzo nieczystego: prawda staje się naszą sprawą, jej tryumf to nasz własny tryumf. Od tego momentu nie służymy już prawdzie, ale samym sobie.
Nasze zachowanie powinno być całkowicie inne. Sam z siebie jestem niczym. Prawda – to nie moja własność; otrzymałem ją i powinienem odczuwać jak bardzo nie jestem jej godny. Dlatego muszę dać świadectwo prawdzie wiedząc, że jestem tego niegodny. Nie wolno mi mówić innym: „Czyńcie jak ja!” – Muszę powiedzieć: „Naśladujcie Chrystusa, On jest prawdą i życiem. Ja jestem tylko niedoskonałym świadkiem, który chce Mu służyć. To, o czym świadczę, zostało mi przekazane, a przewyższa mnie całkowicie; jest to największe dobro wszystkich ludzi”. Tak mogę służyć prawdzie w pokorze, bez upokorzenia prawdy. To samo odnosi się do wspólnot: jeśli europejski zachód przyjął jako pierwszy chrześcijaństwo, to nie stał się jego właścicielem, lecz jego przedstawicielem – depozytariuszem.
Inna deformacja w sposobie przedstawienia prawdy polega na szukaniu przede wszystkim widocznych i szybkich rezultatów. „Miłość cierpliwa jest”, mówi św. Paweł. Być cierpliwym nie znaczy być ustępliwym! Cierpliwość jest postawą aktywną: nie wyprzedzać Bożych planów, lecz czekać na znaki Opatrzności. Jest to zachowanie respektujące Boga i dusze, jest ono złotym środkiem między działaniem porywczym a pseudo-tolerancją, która nie troszczy się o zbawienie dusz.
Oto myślenie Kościoła, dalekie od kompromitacji, zamieszania czy dwuznaczności. Bądźmy zawsze wiernymi uczniami Pana naszego Jezusa Chrystusa, przekonanymi katolikami przywiązanymi do Matki naszej, Kościoła, pełnymi pragnienia, aby wszyscy uczestniczyli w naszym szczęściu, gotowi do wytrzymania wszystkiego i do całkowitego poświęcenia się dla zbawienia dusz.
Oby te słowa pozwoliły wam lepiej zrozumieć, że prawdziwym i najpewniejszym środkiem miłości bliźniego i owocnego działania jest pokazanie, że jesteście prawdziwymi chrześcijanami, że Chrystus Pan objawia się w was i przez was, w waszych słowach, czynach i w całym waszym życiu.
Niech Matka Najświętsza wam pomaga we wszystkich okolicznościach nosić Chrystusa w was i przekazać Go innym. To jest nasze największe pragnienie. Ω
Dakar, 26 marca 1961 r.