Ocalić własne powołanie kapłańskie…
Dlaczego kapłani decydują się przystąpić do Bractwa św. Piusa X? Do rąk Czytelnika przekazujemy list ojca Cypriana Kolendo OFM do przełożonego zakonnego, ojca Prowincjała Alana Tomasza Brzyskiego, przedstawiający jego powody odejścia z zakonu i przejścia do FSSPX.
Wielebny Ojcze Prowincjale.
Piszę ten list z wielkim bólem, ale jednocześnie świadomością, iż dalsze trwanie w takim stanie sumienia, w jakim jestem, nie jest możliwe do zniesienia bez szkody dla mojego własnego zbawienia. Od blisko roku przychodzi mi patrzeć, jak ideały, które przyświecały mi, gdy wstępowałem do zakonu, blakną, a praktyka duszpasterska i liturgiczna w rzeczywistości stała się wręcz diabelskim wypaczeniem.
Przez lata wierzyłem, że mój tradycjonalizm jest do pogodzenia ze środowiskiem, w jakim funkcjonuję, że jest drogą, o której wiernym dla ich duchowego pożytku trzeba przypominać. Pragnąłem przez posługę swoją prowadzić do ewolucyjnego przejścia wiernych od stanu zastanego do Tradycji katolickiej. Łudziłem się, iż głos nielicznych tradycyjnych hierarchów, jak bp Atanazy Schneider czy kard. Robert Sarah, może służyć mi jako oparcie, otucha i drogowskaz, ale… myliłem się głęboko, bo ci wierni prałaci konsekwentnie spychani są na margines.
Byłem świadomy walki o Kościół, lecz nie byłem świadom, jak zinfiltrowany jest przez wszelki błąd pochodzący z chorobliwej próby dostosowania Go do świata. Polski Kościół jawił mi się jako ostoja, jako jeszcze zdrowa duchowa tkanka. Rzeczywistość „próby” pokazała jednak coś zupełnie innego. Czas covidowych manipulacji to okres, kiedy „wyszły zamiary serc wielu”.
Diagnoza dla każdego wiernego interesującego się historią Kościoła jest jasna. Rzuca się w oczy niezwykła ignorancja dla ostrzegawczych wysiłków papieży XIX i XX wieku, jak choćby dla instrukcji Alta vendita, którą Pius IX i Leon XIII opublikowali, aby unaocznić diabelski plan wymierzony w Kościół. Zignorowane zostały także encykliki jak Mirari vos, Pascendi Dominici gregis, Quanta cura i Syllabus oraz inne mające postawić tamę błędom nowoczesności. Nawet dziś przecież nie jest trudnym przeczytanie ich w odpowiednim kontekście i zrozumienie, do czego się odnoszą i co potępiają.
Oczywiście jest to duże uproszczenie, ale z pewnością źródła obecnego stanu Kościoła upatrywać trzeba w infiltracji Kościoła nurtami filozofii i błędami teologicznymi jednoznacznie potępionymi przez Magisterium dziesiątki lat wcześniej. Pytanie retoryczne: gdzie było wtedy to tak osławione dzisiaj posłuszeństwo?
W warunkach polskich kryzys Kościoła ściśle sprzężony jest z historią transformacji ustrojowej. Brak lustracji duchownych, zwłaszcza wśród hierarchii, konserwował na najwyższych stanowiskach ludzi o co najmniej wątpliwych walorach. Ten stan powodował latami obniżane standardy moralne dla kleru, a wszystko dziś domyka kompromitująca postawa hierarchów w obliczu upadku, licznych, niestety, podwładnych. Z drugiej strony dokonał się zamach na doktrynę przez dopuszczanie do głosu i niereagowanie na jawnie niekatolickie treści upubliczniane pod płaszczykiem wolności badań teologicznych.
Z pełną ostrością widzę dziś polski Kościół zmierzający ku realizacji wszystkich modernistycznych pomysłów. Tymczasem mam poczucie bycia jedynym w prowincji, który nie akceptuje takiego stanu, bo milczenie czy cicha krytyka, za którą nie stoi żaden opór, to finalnie akceptacja. Braku wspólnej wiary i wrażliwości na fundamentalne kwestie nie zasłonią moje, często bardzo braterskie, relacje z wieloma współbraćmi.
Wszystko więc, co zaistniało w moim życiu w przeciągu ostatniego roku, stawia mnie przed stanem wyższej konieczności.
Obecny tragiczny stan Kościoła przyrównać można chyba tylko do kryzysu ariańskiego, w którym słuchając heretyckich biskupów, narażało się własne zbawienie.
Na wszystko to naniesiona została zasada totalitarnych praw do łamania sumienia każdemu, kto złożył śluby i w hierarchii się znajduje. Każąc robić rzeczy niegodne, szkodliwe, a w świetle dokumentów Kościoła wyraźnie potępione. Takie prawa rości sobie hierarchia, zapominając, że to Bóg był, jest i powinien być finalnie adresatem każdego ślubu kanonicznego.
Jeden z czcigodnych Księży powiedział mi kiedyś:
„Zastanów się, czy twój prowincjał i biskup pójdą z tobą na sąd ostateczny, czy będą adwokatami czy współoskarżonymi? Nie będzie ich przy Twoim sądzie ostatecznym!”
Czy aktywne wdrażanie błędów przeciw wierze to jest posłuszeństwo miłe Bogu? Bez używania rozumu i powrotu do tomistycznego podejścia już niedługo ojcowie z prowincji w niemieckich klasztorach będą dokonywać błogosławieństwa homoseksualnych związków, oczywiście pod „największą cnotą posłuszeństwa”!
Nie bądźmy naiwni, te diabelskie nowinki przyjdą i do naszych diecezji, zwłaszcza opolskiej, za kilka/kilkanaście lat. Nie wierzę w powstrzymanie pochodu zgorszeń w Kościele przy obecnym Jego stanie.
Bractwo Kapłańskie św. Piusa X
Jedynym wyjściem z mojej sytuacji jest przystąpienie do Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X (FSSPX), gdzie zachowane zostały prawdziwe skarby Tradycji i zdrowej nauki katolickiej, niezmiennie głoszone dla zbawienia dusz.
Każda inna droga byłaby nieautentyczną i po raz kolejny skazującą mnie na konflikty sumienia. To nie jest decyzja podjęta w przypływie emocji, choć i takie w obliczu panoszącego się modernizmu i protestantyzacji się zdarzały. Jest to decyzja podjęta po wielomiesięcznym rozeznaniu, połączonym z lekturą papieskich encyklik i pism Doktorów Kościoła. Moje indywidualne studia nad problemami Kościoła sięgają początku formacji zakonnej i na pewno też stanowią grunt dla tej decyzji.
Postępując z pełną świadomością jestem przekonany, że jedyną moją reakcją może być wystąpienie z zakonu, który aktywnie uczestniczy w każdym destrukcyjnym działaniu wymierzonym w sacrum. Wynika to z kierowania się klauzurą generalną „Zbawienie dusz najwyższym prawem”, w tym przypadku także mojej własnej duszy.
Prawdziwe posłuszeństwo poznałem za sprawą FSSPX, choć w umysłach dzisiejszych księży posoborowych Bractwo Kapłańskie św. Piusa X uważane jest za nieposłuszne, a nawet traktowane jako synonim nieposłuszeństwa. Okazało się jednak, że to właśnie Bractwo właściwie rozumie i wypełnia ową cnotę.
Zrozumiałem też, dlaczego tak silnie usuwany jest tomizm z seminariów duchowych. Już św. Pius X właśnie w walce z tomizmem widział charakterystyczny objaw modernizmu i zapewne rugowanie tomizmu miało służyć wprowadzeniu bezrefleksyjnego posłuszeństwa w Kościele, kompletnie oderwanego od celu nadrzędnego Kościoła, czyli dzieła zbawiania dusz.
Bractwo Kapłańskie św. Piusa X mówiło głośno to, co ja czułem w głębi serca niemal od zawsze. Pokora i mądrość, jasne, tomistyczne, czyli realistyczne podejście do problemów. Arcybiskup Lefebvre nie potrzebuje dziś specjalnej apologii, bo jego dzieła bronią się same, wydając owoce. Każdy, kto potrafi wyjść poza zbiór obiegowych, negatywnych i niesprawiedliwych haseł, dostrzeże to bez problemu.
Obawy Arcybiskupa dotyczące skutków uchwał soborowych stają się z biegiem lat coraz bardziej zasadne. W końcu „czas jest miarą prawdy”.
Już samo to, że biskupi, ratując się przed odpływem najpobożniejszych wiernych do kaplic FSSPX, tworzą diecezjalne duszpasterstwa Tradycji, jest kolejnym dowodem na Boże pochodzenie Tego dzieła.
Komunia na rękę
Krótko przed mszą prymicyjną, w wyniku upublicznienia prywatnej korespondencji mailowej przez osoby, które nie były jej adresatami, w której odmówiłem ultra-modernistycznemu zgromadzeniu sióstr zakonnych komunii na rękę, zostałem poddany naciskom (raczej szantażom). Z pewnością był to moment, w którym zrozumiałem, iż moje drogi z prowincją właśnie się rozchodzą. Nie z przyczyn personalnych, ale ze względu na skrajnie odmienne podejście do najważniejszej materii, jaką mogą trzymać kapłańskie dłonie, czyli Najświętszego Sakramentu.
Żałuję, że nie znałem FSSPX w tamtym czasie, przyśpieszyłoby to z pewnością moją decyzję i oszczędziło wyrzutów sumienia, na które skazałem się, przyjmując obediencje.
Nie zamierzam atakować nikogo z ojców czy braci, są bowiem ofiarami niezawinionej ignorancji. Niemniej uważam, iż każdy kapłan powinien mieć nieustanną refleksję nad stanem Kościoła, nad nadprzyrodzonym celem, do którego Kościół ma prowadzić. Budzenie zaś wiary lub też jej gaszenie w obecność Pana Jezusa w Eucharystii winno być przedmiotem najwyższej troski dla każdego prezbitera.
Po przeprowadzce na parafię, w środowisku współbraci niewidzących problemu miałem do wyboru: pogodzić się z notorycznym gwałceniem mojego sumienia lub też powiedzieć „nie” i dołączyć do wspólnoty kapłanów niezłomnych, bo za takich uważam kapłanów Tradycji katolickiej. Oczywiście decyzja ta musiała we mnie dojrzewać przez jakiś czas, by następnie przejść do etapu realizacji. W świetle nauki św. Tomasza z Akwinu, a także sądu umysłu i głosu sumienia, w żadnym wypadku nie mogę się zgodzić na działanie w myśl sentencji „myśl sobie co chcesz, ale masz wypełniać przepisy”.
Co wartościowego może wyniknąć z tak rozumianego posłuszeństwa? Jak ta „cnota posłuszeństwa” ma korespondować z cnotami teologalnymi, jeżeli w oczywisty sposób zabija cnotę wiary? Obrazą rozumu jest postawa, gdy nie widzi się służebności posłuszeństwa wobec wiary, nadziei i miłości. Czy w ogóle może być cnotą godzenie się na bycie bezwolnym instrumentem w rękach hierarchii, która jawnie już odchodzi od katolickiej wiary?
Od strony duchowej sytuacja jest jasna. Episkopat Polski, zachęcając wiernych do komunii na rękę, realizuje wytyczne Martina Bucera, ucznia Lutra, formułującego w XVI wieku reguły odchodzenia od wiary w realną obecność Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Już sam ten fakt powinien skłonić kapłanów do odmowy brania udziału w tych praktykach, z powołaniem się na sumienie i klauzule generalne prawa kanonicznego. Usprawiedliwianie promocji komunii na rękę zagrożeniem epidemiologicznym związanym z chorobą COVID-19 jest, najdelikatniej ujmując, obrazą rozumu. Zostało to jasno i wielokrotnie wykazane przez środowisko lekarskie.
Nie ma sensu przytaczać historii praktyki komunii na rękę, choć wydaje się, iż moderniści już napisali swoją wersję tej historii, która przemilcza najistotniejsze nadużycia i zagrożenia dla katolickiej wiary.
Tak więc dla tych, którzy zadają sobie trud rozeznania sytuacji, szybko staje się jasnym, że tak właśnie działa w Kościele szatan. Jakże bowiem inaczej nazywać uprzywilejowanie w kościołach ludzi de facto nie odróżniających Ciała Pańskiego od wigilijnego opłatka?
Od początku mojej drogi zakonnej, z jasnym przewodnictwem Najświętszej Dziewicy, dane mi było przyglądać się temu procederowi. Po raz pierwszy zetknąłem się z nim na Mszy polowej w Trzebnicy w grupie pielgrzymów z Niemiec. Tym, co uderzyło mnie mocno, był brak jakiegokolwiek cienia ado-racji: po spożyciu zaczęli momentalnie z sobą dowcipkować. Zrozumiałem, iż muszę się bliżej przyjrzeć temu zjawisku, ewidentnie bowiem wiązało się z brakiem świadomości wielkości Tego, kogo przyjmuje się w komunii. Późniejsze obserwacje nie odbiegały wiele od tej pierwszej i nie do końca mam pretensje do tych ludzi, którym zostało to przedstawione jako odpowiednie i godne.
Odrobina statystyki:
„W Stanach Zjednoczonych w 20 lat po wprowadzeniu tego haniebnego zwyczaju około 70 proc. katolików nie wierzyło już w Rzeczywistą Obecność Zbawiciela w Eucharystii”.
Od strony pastoralnej byłem świadkiem i uczestnikiem ratowania widocznych partykuł z rąk komunikowanego, widziałem ludzi na oczach kapłana strzepujących resztki Ciała Pańskiego na posadzkę kościoła, nie wspominając o notorycznej niezborności ruchów i lekceważącym obchodzeniu się z Ciałem Pańskim.
„Mój Najświętszy Syn widzi samego siebie rzuconego na ziemię i zdeptanego przez nieczyste nogi” – objawienie Matki Bożej w Quito.
I nie zmienią tego rozpaczliwe i błędne próby poszukiwania w patrystyce usprawiedliwienia tejże praktyki. Zresztą potępione już jako błąd archeologizmu przez Piusa XII.
Przez lata usypiałem swoje sumienie, mówiąc w czasie seminarium: „Cóż mogę jako kleryk i zakonnik? Pozostaje mi być wiernym na swoim małym poletku”, ale dziś jako prezbiter widzę, że tak się nie da, że milcząc, jestem narzędziem wprowadzania profanacji i desakralizacji w Kościele. Nie mamy niczego cenniejszego na tym świecie niż Ciało Pańskie!
Głos świętego Franciszka
Nie jesteśmy w stanie naśladować św. Franciszka we wszystkim, ale z pewnością możemy i musimy w czci do Najświętszego Sakramentu. Jak wiele otuchy dodawał mi zawsze List do całego zakonu, a zwłaszcza te fragmenty:
Przypomnijcie sobie, moi bracia kapłani, co jest napisane w Prawie Mojżeszowym: jak wykraczający nawet w rzeczach zewnętrznych z wyroku Pana umierał bez żadnego miłosierdzia. O ileż bardziej zasługuje na większe i gorsze kary ten, kto by Syna Bożego podeptał i zbezcześcił Krew Przymierza, przez którą został uświęcony i Ducha łaski zelżył. Człowiek bowiem gardzi, bezcześci i depcze Baranka Bożego, gdy, jak mówi Apostoł, nie rozróżniając i nie odróżniając świętego Chleba Chrystusowego od innych pokarmów lub rzeczy albo spożywa niegodny, albo także, chociaż byłby godny, spożywa na próżno i niegodnie, ponieważ Pan mówi przez proroka: Przeklęty człowiek, który spełnia dzieło Boże zdradliwie. A kapłanów, którzy nie chcą wziąć sobie tego naprawdę do serca, potępia, mówiąc: Przeklinać będą wasze błogosławieństwa. (…) jakżeż święty, sprawiedliwy i godny powinien być ten, który rękami dotyka, sercem i ustami przyjmuje i innym do spożywania podaje, który już nie podlega śmierci, lecz żyje w wiecznej chwale, na którego pragną patrzeć aniołowie…
Przez długi czas uważałem, że ten fragment musi zaimpregnować wspólnotę przed procederem komunii na rękę, nie trzeba bowiem odwoływać się do wielkiej egzegezy, aby zrozumieć poglądy św. Franciszka na tę sprawę. Oczywiście w umyśle biedaczyny zapewne nawet nie narodziła się obawa, że to sama hierarchia będzie kazała tak postępować z owym Chlebem z Nieba. Stanowi to ogromny cios dla zbawienia dusz, jeśli kapłani nie troszczą się o wiarę w realną obecność Jezusa w Eucharystii.
Novus Ordo Missae a Msza wszech czasów
Oczywiście, promocja komunii na rękę nie jest jedynym powodem mojej decyzji, jest to bowiem bardziej wierzchołek góry lodowej. Prawdziwą chorobą jest nachalna protestantyzacja Kościoła odzierająca kapłaństwo z jego wyjątkowości.
Sytuację tę mogło zmienić motu proprio Summorum pontificum, ale zostało zupełnie zignorowane w naszej prowincji, a było przecież wyraźną wolą Benedykta XVI, by nastąpił powrót do celebracji Mszy Piusa V.
Pamiętam z seminarium, że na jednym z wykładów już na samym początku trzeba było wpisać się w pogląd wykładowcy o niegodności, zbyteczności i szkodliwości „grup integrystów” w Kościele, co dobrze obrazuje ogólną tendencję wśród kapłanów prowincji.
Sam sporo czasu spędziłem ucząc się odprawiać Mszę wszech czasów, którą w głębi serca zawsze pragnąłem odprawiać, mając w pamięci niewysłowione poczucie sacrum, które pamiętałem, gdy jeszcze jako osoba świecka, uczestniczyłem w niej. Było to moją wielką radością. Dziś jednak jestem skazany na odprawianie Jej albo samotnie w ukryciu, unikając niezręcznych pytań, lub dla bardzo wąskiego grona przyjaciół, podzielających moje przekonanie o doskonałości i wielkości tego rytu.
Pragnę już w pełni odprawiać tylko Mszę wszech czasów, która stanowi zupełnie inną rzeczywistość duchową niż Novus Ordo Missae i tylko ktoś, kto odprawia oba ryty, zrozumie dysonans. Cała „Krótka analiza krytyczna” kardynałów Ottavianiego i Bacciego staje się w pełni zrozumiała i oczywista, a zamiary twórców nowej mszy najlepiej streszcza: „Wszystkie te zmiany nie są niczym innym, jak prowokacyjnym podkreśleniem cichego odrzucenia wiary w dogmat rzeczywistej obecności”.
Różnica między tak promowaną koncelebrą, a odprawianiem Mszy wszech czasów to prawdziwy wstrząs. Widać, jak odarte z gestów adoracji jest całe to novus ordo missae, jak wiele modlitw w nowym rycie mszy usunięto, jak odwrócenie ołtarza oddziałuje na poczucie sacrum. Jasne stają się słowa kardynałów Ottavianiego i Bacciego: „Nowa liturgia bardzo ucieszy wszystkie grupy stojące na krawędzi apostazji, które pustoszą Kościół, zatruwając jego organizm i atakując jedność doktrynalną, liturgiczną, moralną i dyscyplinarną, pośród duchowego kryzysu bez precedensu w historii”.
To naprawdę przykre widzieć zaangażowanie młodych kapłanów, pełnych dobrych chęci, w próby protestanckiego zjednywania sobie młodzieży, by w Kościele było fajnie i wesoło. Przecież nikt nie szuka w kościele atrakcji, bo ma je w świecie. Sacrum jest tym, czego szukamy w Kościele i to jest istota tego, iż człowiek jest capax Dei – otwartym na Boga. Dzięki temu, że posiada duszę oraz że pragnie poznawać i kochać Boga, może wejść na wyższy poziom życia w łasce. Tylko Msza wszech czasów daje w pełni owo nasycenie Bogiem i autentyczne skierowanie swego życia do Boga.
II Sobór Watykański
Moja edukacja seminaryjna przebiegała dwutorowo. Sam sięgałem po opracowania z historii Kościoła i pozycje tradycjonalistów, aby odkrywać prawdę. Osławiony podręcznik do historii Kościoła autorstwa ks. Kumora, dla przykładu, dwoma zdaniami zbywa sedno problemu, jaki zaistniał przy II Soborze Watykańskim.
Nie po to był on zwołany, by wszczepiać w Kościół hasła pochodzące z rewolucji francuskiej i wszystkie wcześniej potępione błędy, ale dla dopracowania V dogmatu maryjnego i przeciwstawienia się komunizmowi. To było autentyczne natchnienie Ducha Świętego.
Jaka jest kompetencja tych, którzy tak chętnie zabierają głos, oceniając postawę abp. Marcela Lefebvre’a? Opinie, jakie słyszałem podczas wykładów, zwykle nie poparte były żadnymi merytorycznymi argumentami. Można zapytać, jaki jest wśród duchowieństwa stan wiedzy ogólnej dotyczącej przebiegu II Soboru Watykańskiego? Czy szeregowy kapłan wie, do czego wtedy doszło i jakie zakulisowe rozgrywki miały wówczas miejsce?
Jakże aktualne okazały się słowa św. Piusa X z Pascendi Dominici gregis:
„(…) zwolenników błędów należy dziś szukać nie już wśród otwartych wrogów Kościoła, ale w samym Kościele: ukrywają się oni – że tak powiemy – w samym wnętrzu Kościoła; stąd też mogą być bardziej szkodliwi, bo są mniej dostrzegalni”.
Jak niespójne były próby zaprzeczenia kontrowersji i szkodliwości dokumentów soborowych, które słyszałem. Na jednym z zajęć wykładowca przekonywał nas, że oskarżanie Soboru stanowi fałszywy trop, by na innym wykładzie przytoczyć koncepcję „anonimowego chrześcijanina” Rahnera jako źródło zniszczenia ducha misyjnego.
Oczywiście na problemy Kościoła składa się kilka wielkich, a oprócz tego setki drobnych błędów, którym Sobór uchylił tylko drzwi… reszty dopełnili wrogowie Kościoła w praktyce. Tragiczne rozejście się drogi dogmatycznej i drogi pastoralnej to znak charakterystyczny dzisiejszych czasów i znak słabości.
Niech tę schizofrenię opiszą słowa jednego z profesorów WSD Antonianium o nabożeństwie z „panią pastor”: „Robiłem dokładnie to, czego nauczałem, że nie wolno”.
Kościół nie zaczyna się na II Soborze Watykańskim i już wcześniej przed takimi przypadkami odstępstwa przestrzegali nas papieże. Wszystko opisała encyklika Mirari vos:
„Kościół powszechny brzydzi się każdą nowością (…) co raz rozstrzygnięto, ani umniejszać ani zmieniać, ani dodawać, ale wszystko w słowach i w interpretacji należy zachować nienaruszoną”.
Trudno zrozumieć ludzi, którzy znając te i podobne treści, nie podchodzą krytycznie do tego, co dzieje się w Kościele. Mimo że świadomość dotycząca szkodliwości II Soboru Watykańskiego zwiększa się wśród duchowieństwa, cały czas otwarte stawianie sprawy i nazywanie tego wydarzenia złem i porażką Kościoła skutkuje wyklęciem w strukturach tegoż Kościoła. Delikatna krytyka Vaticanum Secundum, na jaką może sobie bez sankcji pozwolić osoba duchowna, dopuszcza jedynie stwierdzenie możliwości „nieodpowiedniej interpretacji soboru”. Jednak zawsze z pełnym i entuzjastycznym uznaniem, rzekomo przyświecającej ojcom soborowym, idei odnowy oraz podkreślaniem iluzorycznej hermeneutyki ciągłości z wcześniejszymi orzeczeniami Kościoła.
W jednym z wykładów ze Wstępu do teologii Czcigodny Ojciec Prowincjał raczył poruszyć wątek masońskiej listy Jana Pawła I. Jakiż to był promyk nadziei w moim sercu. Pomyślałem „on wie”… cóż jednak za tym idzie? Czy sam fakt wiedzy zwalnia nas od refleksji nad wewnątrzkościelną działalnością tych nieszczęsnych hierarchów, którzy weszli w konszachty ze złem?
Głos Matki Najświętszej
W zakonie dla zachowania pozorów maryjności promuje się tak zwane objawienia w Medjugorie. Choć ich zwodniczy charakter ukazany został wyraźnie już na początku przesłania, kiedy Gospa stwierdza, że: „Wszystkie religie są równe i można osiągnąć zbawienie w każdej religii”.
Nikt jednak nie upomina kapłanów, którzy piszą książki o tym zwodniczym fenomenie czy też organizują pielgrzymki. Może właśnie dlatego z oczu znikają nam uznane przez Kościół objawienia i wstrząsająca treść, która doskonale oddaje obecną w nim sytuację.
Wielkie wrażenie zrobiły na mnie słowa Matki Najświętszej z Quito:
„Po infiltracji we wszystkich warstwach społecznych, masońskie sekty będą z wielką przebiegłością szerzyć swoje błędy w rodzinach. (…) Jednak i wtedy będą zgromadzenia zakonne, które podtrzymują Kościół oraz święci kapłani – ukryte i piękne dusze, którzy będą pracować z energią i bezinteresownym zapałem dla zbawienia dusz. Przeciw nim bezbożni będą toczyć okrutną wojnę, obrzucając ich oszczerstwami, obelgami i nękając, próbując zniechęcić do wypełniania ich obowiązków (…)
Módl się usilnie, (…) aby z miłości do Eucharystycznego Serca mojego Najświętszego Syna, dla Jego Najdroższej Krwi wylanej z taką hojnością oraz głębokiej goryczy i bólu Jego Męki i śmierci ulitował się nad Swoimi sługami i położył kres tym straszliwym czasom, oraz aby zesłał Kościołowi prałata, który odnowi ducha jego kapłanów”.
Oczywiście to objawienia prywatne, nie konieczne do zbawienia, ale dające do myślenia. Zmuszające do postawienia pytania, o kogo może chodzić?
Zakon
Wstępując do wspólnoty z pewnością idealizowałem kapłanów i osoby konsekrowane. Nie zmienia to faktu, że spotkałem wielu wspaniałych braci zakonnych, zwłaszcza niebędących kapłanami, którzy naprawdę stanowili dla mnie wzór cnót, zaangażowania i braterstwa. Wielu zacnych wykładowców i formatorów także pozostanie w mojej życzliwej pamięci. Przykro mi na myśl o rozstaniu z nimi, ale nie mogę postawić na równej szali braterskich relacji, nawet najbardziej zażyłych, z powinnościami kapłańskimi.
Gdy składałem śluby wieczyste, oczywistym było dla mnie, iż nie są to śluby w rozumieniu bezwzględnego, wyłączającego używanie rozumu, zachowania. Czymś oczywistym i logicznym było dla mnie, że we wszystkim najważniejsza jest sentencja kończąca kodeks prawa kanonicznego. Muszę wybrać realizowanie kapłaństwa w duchu Tradycji kosztem pozornego złamania ślubów, choć wyboru nie było, bo to dwie rodzajowo różne łaski.
Musiałem sobie zadać pytanie, czy aby na pewno trwanie w zakonie zagwarantuje mi obiecane na ślubach wieczystych życie wieczne? Wątpię w to!
Wielki mistyk naszych czasów o. Pio rzekł, słysząc o soborowym aggiornamento u kapucynów: „Św. Franciszek nie pozna swoich synów”, a przecież nie wiedział do jakich rozmiarów wyewoluują reformy.
To faryzeizm wierzyć, iż sama przynależność do zakonu franciszkańskiego, trwoniącego spuściznę swego założyciela, automatycznie zagwarantuje mi zbawienie.
Nie wierzę, że jestem jedyny
Wielu z nas pokątnie patrzyło krytycznym okiem na zachowanie pewnego biskupa ad hoc zlecającego nabożeństwo ekumeniczne, między innymi z kobietą przebraną w szaty biskupa. Ze zdumieniem czytaliśmy wypowiedzi pewnego Arcybiskupa, wielce szanowanego w prowincji, w których głosił poglądy sprzeczne z katolicką nauką, którego bezrefleksyjny ekumenizm uwłaczający Kościołowi katolickiemu jest legendarny.
Ileż razy w zaciszu salek klasztornych, słysząc o pomysłach i działaniach poszczególnych biskupów, widzimy ich brak wiary i chorobliwe próby nienarażania się opinii publicznej, skrajny modernizm, ekumenizm z protestantami legitymujący ich jako kogoś na równi z Apostolskim Kościołem.
Ileż razy słyszeliśmy o tym, by nie gorszyć się, kiedy na międzynarodowych forach zakonnych spotkamy się z zachowaniami homoseksualnymi, czyli z zakonnikami szukającymi okazji do grzechów wołających o pomstę do nieba. Niezależnie od tego największym problemem dla tak wielu są ci, którzy chcą powrotu do Tradycji jako remedium tych wszystkich zgorszeń teologicznych i moralnych.
Widzimy przejawy choroby, co więcej wielu odpowiednio na nie reaguje, lecz ciągle boimy się postawić diagnozę. Zło karmi się przede wszystkim bezczynnością sprawiedliwych.
Nie nadaje sobie cech szczególnej świętości, gdyż dobrze wiem, że spotkałem w seminarium współbraci o dużo większej pokorze, ascezie, pobożności niż moja. Lecz z niezasłużonych przeze mnie powodów to właśnie ja dostałem łaskę odkrycia prawdziwej Tradycji, a w obliczu tego faktu nie mogę i nie chcę zostać obojętny. Odejście to z pewnością najtrudniejsza decyzja w moim życiu, dużo trudniejsza niż samo wstąpienie do zakonu, niż przyjęcie święceń kapłańskicch, lecz na pewno ciągle to owoc tej samej łaski powołania i służenia Chrystusowi w Jego Kościele.
Pewności w moich poczynaniach dodaje mi niezwykła otucha, jaką czuję ze strony Matki Najświętszej, i to od Niej pochodzi siła i zdolność do tego, by przy całym moim bezkonfliktowym charakterze, wejść na drogę, która jest tak trudna.
Niemal roczne trwanie w „covidowym duszpasterstwie” nie było czasem straconym, spotkałem wiele wspaniałych osób trafnie oceniających sytuację eklezjalną.
Dziękuję Bogu za tyle wspaniałych dusz, które Pan postawił na mojej drodze, którym mogłem służyć sakramentem pojednania i kierownictwem.
Boli mnie, iż zostanę uznany w zakonie za zdrajcę, za kogoś, kto porzucił obediencję, ale muszę ponieść tę cenę, aby nie trwać już dłużej w stanie frustracji i ciągłego kryzysu, w jakim się znajduję. Nie obrażam się na prowincję, ani nie szukam prywatnego zysku i wolności od przełożonych, bo takie głosy mogą się pojawić. Lecz podkreślam fakt, że moje odejście nie następuje do diecezji, innej prowincji czy zakonu. W rzeczywistości nie byłoby to żadną zmianą oprócz zmiany otoczenia i uwolnienia się od relacji osobowych czy więzów precedencji. Wciąż jednak znajdowałbym się pod naciskiem modernistycznych hierarchów i wszystkiego, co budzić powinno opór kapłana.
Odejście to decyzja ratująca moje powołanie. Czy można robić coś bardziej tragicznego, niż przyjąć łaskę święceń, a potem trwonić lub ukrywać to, co się otrzymało? Przecież zdamy sprawę z każdego zaniku wiary w Obecność Jezusa Chrystusa w Najświętszym Sakramencie… Zdamy sprawę z utraty dusz, które, szukając głęboko Boga i łask płynących z Najświętszej Ofiary, otrzymują tylko jakieś przedstawienie odgrywane przez celebransa na temat Boga… Zdamy sprawę z wierności odwiecznej nauce katolickiej.
Wiele kwestii pozostawiam jako nieporuszone, jak choćby: wprowadzanie demonicznych kultów do Kościoła w postaci Pachamamy, reakcje hierarchów na zorganizowaną akcję islamizacji Europy pod płaszczykiem tak zwanych uchodźców, absolutne rozluźnienie doktryny, „lawendową mafię”, nobilitację Lutra na szczytach Watykanu. Z pewnością także stanowią one jakiś przyczynek składający się na moją decyzję.
Dziś jedyną drogą pozostającą w wierności Jezusowi jest droga abp Carlo Marii Vigano, czyli bycia gdzieś na peryferiach Kościoła, z jednoczesnym jasnym zarysowaniem problemów, jakie Go dręczą, budząc w ten sposób świadomość żarliwych wiernych. Niemniej świadomy jestem, że droga odejścia do FSSPX nie przebiegnie drogą kanonicznie ugodowego odejścia.
To jest prawdziwa obsesja posoborowego Kościoła spotykać się z różnego rodzaju heretykami i innowiercami, łudzić gorszycieli obietnicą łatwego zbawienia. Wprowadzać dni Islamu i Judaizmu, świętować Reformację, a jednocześnie zwalczać Tradycję katolicką jako źródło zła. Nie stanowi to jednak problemu w sytuacji, gdy straciło się umiejętność mówienia „tak, tak, nie, nie”.
Syntetyczna refleksja dotycząca stanu Kościoła i kapłaństwa oraz zdarzeń pastoralnych, jakich doświadczyłem, przywołuje na myśl analogię z przekroczoną masą krytyczną. Dlatego też nie mogę już dłużej posługiwać w takim Kościele. Po ujęciu wszystkich zagadnień w całość zrozumiałem, iż znajduję się w stanie wyższej konieczności, w stanie, który upoważnia mnie do powołania się na ostatni kanon Kodeksu Prawa Kanonicznego: „Zbawienie dusz, które zawsze winno być w Kościele najwyższym prawem”.
Mimo wszystko liczę na zrozumienie, a przynajmniej rzeczowe zapoznanie się z powyższą apologią i szacunek dla mojej wrażliwości i troski o moje własne zbawienie. Pragnę przytoczyć przykład abp. Vitusa Houndera, który uzyskał zgodę Ojca świętego Franciszka na spędzenie emerytury w przeoracie FSSPX.
Kończąc, posłużę się słowami:
„A nie upodabniajcie się do tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnowę umysłu waszego, abyście doświadczali, która jest wola Boża dobra i przyjemna i doskonała” (Rz 12, 2).
Z wyrazami wielkiego szacunku
A.M.D.G.
o. Cyprian Tomasz Kolendo