Wieża Babel
I
Gdy rzucę okiem dokoła siebie na wiedzę filozoficzną lub na to, co taką nazwę nosi, spostrzegam, że ogólny stan umysłów daje się streścić w jednym wyrazie: zamęt. Prawda jest rozwiązaniem zagadnień. Co się tyczy błędu, ma on wobec danych zagadnień rozliczne sposoby postępowania. Przybiera różne postawy, bo na drodze do nicości wiele znajduje się stacji. Rozróżniam trzy główne. Na pierwszej błąd mówi: Oto jest rozwiązanie zagadnienia – i daje rozwiązanie fałszywe. Na drugiej błąd nie próbuje nawet rozwiązać zagadnienia, ale stara się je sformułować i mówi: Oto zagadnienie, ale jest ono nierozwiązalne. Na trzeciej niezdolny ani postawić, ani rozwiązać zagadnienia, wygłasza tylko puste słowa bez związku.
Na pierwszej stacji napotykamy system, przybierający pozory zasadniczości, udający niewzruszoność, aby przedrzeźniać postawę prawdy. Na drugiej napotykamy jawną niemoc. Na trzeciej słyszymy bredzenie gorączkowe. Rzućmy okiem na dzieje świata, ujrzymy w nich postęp tego, co piętnujemy. Przede wszystkim człowiek musi cześć oddawać, człowiek zaczyna zawsze od czci i uwielbienia. Atoli, podczas gdy dziedzictwo święte przechowywało się nietknięte tylko u ludu wybranego, ku czemu zwróciła ludzkość swoje uwielbienie?
Wiecie, co mówi historia: oto wskazuje nam palcem woła Apisa. Ludzkość poczęła wielbić przyrodę i to jest istotą pogaństwa. Człowiek uczuł się słabym i zagrożonym wobec przyrody, widział działalność, której nie był sprawcą i cześć jej począł oddawać, aby ją sobie przejednać. Przypisywać przedmiotom widzialnym i zewnętrznym własną wolę i osobistość potężną, czcić te twory, jak gdyby one same w sobie miały źródło życia – oto jest pogaństwo.
Pogaństwo czci rzeczy zewnętrzne, królestwo zwierzęce, królestwo roślinne. Nagle człowiek, który bił pokłony przed cebulą, podnosi się i, zmieniając przedmiot swego bałwochwalstwa, gardzi rzeczami widzialnymi i poczyna wielbić siebie samego w swoim życiu intelektualnym i w swej myśli własnej, jak gdyby sam w sobie miał źródło życia. I oto jest racjonalizm. Racjonalizm, którego Fichte najzupełniejszym jest przedstawicielem, polega na wielbieniu własnego ja, czyli intelektualnego i moralnego życia człowieka. Jest to wyższa forma bałwochwalstwa.
Ale człowiek, uwielbiający samego siebie, nie jest zadowolony ze swego bóstwa. Nie jest zadowolony ani z bóstwa greckiego, którem jest natura, ani z bóstwa racjonalistycznego, którym jest człowiek; wytwarza sobie przeto jeszcze jedno bóstwo, będące połączeniem obu wyżej wymienionych. Racjonalizm i pogaństwo zespolone są ze sobą, dają panteizm. Panteizm jest jednoczesnym uwielbieniem życia zwierzęcego i moralnego człowieka, uwielbieniem człowieka i natury jako potęg identycznych w swej istocie i w swoim rozwinięciu, jako różnych objawów jedynej substancji, w sobie samej mającej źródło życia. Panteizm przedstawia nam błąd w jego formie najwyższej i absolutnej: jest to szczyt nicości. Pogaństwo, racjonalizm, panteizm – oto błędy, z których umysł nas może sobie zdać sprawę, błędy usystematyzowane, błędy mające swoje imię. Zwracam szczególną uwagę na tę ostatnią okoliczność. Przybyliśmy na drugą stację.
II
Pogaństwo ma wrogiego sąsiada, racjonalizm ma wrogiego sąsiada, panteizm ma wrogiego sąsiada. Ten sąsiad wspólny, ten wróg wspólny: to sceptycyzm. Trzy wymienione wyżej doktryny mają w sobie ziarno, z którego wyrasta sceptycyzm. Mitologia grecka, Fichte, Spinoza, Plato i Schelling noszą w swoim łonie Pyrrona, który prędzej czy później musi się z nich narodzić.
Gdy błąd nosi miano sceptycyzmu, nie rości już żadnej pretensji do chwały rozwiązania, chce tylko stawiać zagadnienia i na każde pytanie ducha ludzkiego odpowiada pytaniem: cóż mogę wiedzieć? Wszelako sceptycyzm ma jeszcze imię, zowie się sceptycyzmem. Ma jeszcze świadomość swego jestestwa; wie, że nic nie wie. Jest zatem pod nim jakaś podstawa. Bossuet, aby śledzić za postępem pośmiertnego rozkładu ciała, wystawia sobie je w trumnie. Przez pewien czas wiadomo, co to jest: jest to trup. Trup ma nazwę, ale po upływie tego czasu słowo ludzkie staje zakłopotane wobec niewiedzy czegoś, co nie ma już nazwy w żadnym języku. Nie ma już trupa: pozostaje jakieś nic, czy też jakieś nie wiedzieć co. Śledźmy podobnie za postępem rozkładu w świecie niewidzialnym.
Widzieliśmy wyżej i nazwaliśmy właściwymi nazwami różne trupy. Atoli teraz, gdy Schelling umarł, gdy Niemcy pogrążone w śnie śmiertelnym, oczekują zmartwychwstania, co robi błąd? Gdzie się znajduje? Znajduje się na trzeciej stacji. Weźcie mikroskop. Czy widzicie tam w dole uwijające się wciąż te nieskończenie maleńkie istotki? To są mali ludzie dzisiejsi, którzy już nawet czytać zapomnieli. Wy, którzy moglibyście być wielcy, gdybyście byli chcieli zgiąć kolana, Fichte, Schellingu, Heglu, jakże jesteście ukarani! Buntowaliście się na wyżynach, a oto kara dotknęła was nawet w tych, co się tam na dole uwijają. Co to za jedni? Co robią? Co mówią? Mówią coś, ale nic nie oznajmiają. Niepodobna ani określić, ani nazwać nawet ich błędu. Wstąpili w dziedzinę owego nie wiedzieć czegoś, o którem wyżej mowa. A jednak trzej ludzie genialni powstali ongi w Niemczech. Fichte, Schelling, Hegel głosili swe poglądy.
Jakże się stało, że stąd nie tylko nie wynikła prawda, ani nawet żadna szkoła błędu, żadna szkoła, mogąca nosić to miano? Dlaczego ci, którzy wymieniają imię Hegla jako imię swego ojca duchowego, są tylko śmiesznymi szkolarzami? Dlaczego Niemcy nie uwieńczyły się prawdą? Co takiego stało się tam na wyżynach? Na wyżynach, gdzie tak dobrze byłoby modlić się. Niemcy znieważały Kościół, przed którym cedry na szczytach Libanu, pod grozą śmierci, zniżać muszą najwynioślejsze swe wierzchołki. 1 Niemcy dotknięte zostały karą: pozostały bezpłodne. Bunt dokonał się w świecie niewidzialnym: kara uderza nasze oczy. Mamy ją przed sobą jako naukę. Fichte, Schelling, Hegel niczego nie dokonali. Bóg, który nie pozbywa się nigdy swej niezawisłości ni swej chwały, odmówił im swoich tajemnic. Dlaczegóż więc dał im geniusz, skoro mieli go zmarnować bezpłodnie? Może dlatego, aby świat ujrzał, dokąd zachodzi geniusz ludzki, gdy o własnych tylko idzie siłach. Inne jeszcze pytanie. Pojmujemy, że nie znaleźli prawdy, ale dlaczego nie pozostawili jakiejś pomnikowej szkoły błędu? Przyczyna tego bardzo prosta i bardzo głęboka. Wyczerpali błąd.
Hegel dał ostateczny wyciąg błędu i zawarł go całkowicie w jednym słowie. Jego formuła wypisana jest na drzwiach szkoły szatana, który teraz wyśmiewa się z naśladowców i wzywa ich, aby prześcignęli mistrza. Szatan rozpoznał siebie w formule heglowskiej, uczcił ją jako rzecz sobie przynależną, bo Pycha, Szatan i Hegel ten sam wydają okrzyk: Byt i Nicość są tożsamością. Ponieważ mistrzowie niemieccy nie schylili się dość nisko, aby być słyszanymi od uczniów francuskich, którzy w ogóle niewysokiego są wzrostu i tępego słuchu, więc biedni uczniowie w okrutnym znaleźli się kłopocie. Ażeby powtórzyć lekcję, trzeba było ją słyszeć. Owóż jeden pochwycił taki wyraz, inny owaki, ten zapamiętał przymiotnik, tamten rzeczownik. I cóż z tego wynikło? Zszyli jakoś te strzępy porozrywane; ale owe urywki zdań, obok siebie umieszczone, nie miały sensu, a uczniowie nie spostrzegli tego wcale. Uczniowie uczniów, tworzący pewną część publiczności francuskiej, zawołali jak w molierowskim „Lekarzu mimo woli”: To tak piękne, że nic tego nie rozumiemy!… Jakoż istotnie, odgrywając komedię w języku niezrozumiałym tak dla publiczności, jak i dla siebie samych, aktorzy bez obawy mogli wygłaszać wszelkie wyrazy, jakie tylko ślina im do ust przyniosła. Charakterystyczną cechą wielu tych, co we Francji plotą o filozofii, jest nieuctwo, niemal że cudowne. Ponieważ fundamenty gmachu nie zostały założone, więc każdy na chybił trafił rzuca kamień na kupę w przypuszczeniu, że z tych wszystkich kamieni może sam przez się powstanie budynek. Niepodobieństwem byłoby tym ludziom ani porozumieć się, ani też zwalczać się nawzajem; nie mogą oni ani zawrzeć pokoju, ani prowadzić wojny.
Spytajcie ich, co to jest Bóg. Nie mają o Nim żadnego pojęcia, bądź prawdziwego, bądź fałszywego, a jeśli chcecie sięgnąć do głębi ich myśli lub tego, co oni nazywają swą myślą, zobaczycie, że Bóg jest dla nich abstrakcją. Ale sami oni o tym nie wiedzą, bo z niczego nie zdają sobie sprawy w sposób dokładny. Spytajcie ich, czy uznają Boga katechizmu będącego zarazem Bogiem wiedzy? Niezupełnie.
Spytajcie ich, czy Go odrzucają?
– Niezupełnie.
Czy chcą innego?
– Niekoniecznie.
Czy nie chcą żadnego?
– I to nie.
Istota, którą sobie wyobrażają, jeśli w ogóle do czegokolwiek jest podobna, jest jakimś uroczystym kształtem nicości. Ciągnijmy dalej ich katechizm, którym zastąpili katechizm właściwy.
Czy Jezus Chrystus jest Bogiem?
– Niezupełnie.
Więc nie jest Bogiem?
– Nie mówię tego zupełnie; posuwasz się za daleko. Chrystus jest czymś podobnym nieco do Boga; ponieważ jednak nie wiem, czym jest Bóg, nie mogę więc powiedzieć dokładnie, czy Chrystus jest zupełnie tym samem co Bóg.
Więc czy Chrystus jest Bogiem, tak jak Kościół naucza?
– Niezupełnie; zresztą nie biorę tego wyrażenia w tym samem znaczeniu, co ty.
Jakiego wyrażenia? Wyrażenia: Chrystus jest Bogiem. W jakimże znaczeniu więc je bierzesz?
– W znaczeniu nowoczesnym, w znaczeniu szerokim, w znaczeniu filozoficznym.
Jakież to jest owo znaczenie nowoczesne, znaczenie szerokie, znaczenie filozoficzne?
– Zbyt mię do muru przypierasz. Jestem chrześcijaninem, a nie katolikiem.
Więc jesteś protestantem?
– Niekoniecznie.
Czymże więc jesteś? Każdy człowiek, głoszący się chrześcijaninem, jeśli nie jest katolikiem, musi być uznany za protestanta.
– Ja wyznaję religię przyszłości.
Czyż myślisz, że Bóg ulegnie zmianie lub ustąpi miejsca innemu bogu?
– Niezupełnie tak. Idziesz znowu za daleko.
Podobny dialog możecie zawsze usłyszeć, gdy zechcecie, wyjąwszy tylko zawartą w nim dobroduszną naiwność, którą tu przypisuję przeciwnikowi, a która zastąpiona będzie przez uroczystą przemowę. Istota rzeczy jednak pozostanie ta sama. Przeciwnik wasz zaprzeczać będzie sobie samemu w tej samej prawie mierze, co i wam zaprzecza. Daremnie szukać będziecie jego doktryny, nie znajdziecie jej. Gdy będzie wam się zdawało, że już ją trzymacie, wymknie się wam, zmieni swą postać, jeżeli w ogóle to, co nie istnieje, może ulegać zmianom. Chcecie posiąść tajemnicę tej rzeczy, która nie może mieć imienia, ponieważ nie ma bytu, posiadającego jedynie prawo do imienia – rzeczy, która uchodzi za filozofię u czytelników „Przeglądu dwóch światów”? Chcecie wiedzieć, co to jest za doktryna? Jest to drobna moneta formuły heglowskiej, przeznaczona na użytek tych, którzy nie mogą znieść całkowitej sumy jej wyników. Jest to praktyka teorii heglowskiej, przeznaczona na użytek tych, którzy nie mają siły spojrzeć wprost w jej oblicze. Byt i Nicość są tożsamością, powiedział mistrz. Mówmy cokolwiek na chybił trafi, powtarzają uczniowie. A nie sądźcie, że rozumieją oni związek, łączący ich z Heglem.
Oni absolutnie nic nie rozumieją. Posłuszni są prawu, które ich na dół popycha, ale nie rozumieją ani tego prawa, ani w ogóle żadnej rzeczy. A jednak publiczność współczesna patrzy i zachwyca się; należy powiedzieć raczej: zachwycała się, gdyż obecnie przestała się już zachwycać, i zobojętniawszy zupełnie tak dla Bytu jak i dla Nicości, zapadła w sen. Ale to postęp wątpliwej wartości. Czas już, aby zrozumiała, że sobie z niej zadrwiono; czas powiedzieć trupom, zawalającym drogę: Ustąpcie przed życiem! Ustąpcie przed światłem! Ludzkość nie chce gnić razem z wami. Oto głowa potężna znalazła formułę i syntezę błędu. Odtąd wszelki błąd jest tylko powtórzeniem. Idźcie precz! Idźcie precz niefortunni uczniowie, niezdolni wydać należycie lekcji ile wyuczonej w języku, którego sami nie rozumiecie. Idźcie precz i starajcie się, aby o was zapomniano, bo jeśli przypadkiem jakiś erudyta przypomni sobie o was za lat dziesięć, trudno powiedzieć, z jak potężnym wybuchem śmiechu wymieni wasze imiona. Liczyliście na noc wiecznotrwałą, a oto dzień już świta. Idźcie precz! Jesteście umarli. Z licznego zastępu słuchaczy pozostała wam tylko garstka dobrodusznych mieszczuchów, słuchających was z otwartymi ustami. Są to ci, co nie dosłyszeli jeszcze odzywającej się z dala pobudki przebudzenia. Jesteście umarli, zupełnie umarli i łaska Boża nie wskrzesi was dnia trzeciego. Dotykam pulsu Europy i czuję, że ona pragnie żyć: a zatem jesteście umarli. Wasz kamień grobowy nie należy do tych, które mogą być podniesione; myśl ludzka musiałaby zagasnąć, gdyby nie zastąpiła próżni pełnią, a Hegla – prawdą. Jedna tylko jest rzecz młoda na ziemi, a tą jest chrześcijaństwo. Jego wrogowie obecni przez swoją mierność pozwalają nam widzieć dokładnie próżnię błędu. Okazują go takim, jakim jest: zawiłą nicością. Korzystajmy z ich uczynności. Jeśli nie słuchaliśmy świadectwa prawdy, posłuchajmy świadectwa błędu, posłuchajmy głosu zgnilizny: ma ona właściwą sobie wymowę.
Jeśli nie chce być podobną do robaka mogilnego, który umiera, gdy go oddalą od trupów, niechże wiedza uczyni wysiłek, jaki czynią kwiaty: niech szuka słońca! Niech idzie do Galilei! Tam oczekuje ją wieczna młodość; tam anioł na nią czeka, aby ją poprowadzić ku Temu, którego poszukuje, a który jest Nieśmiertelny – Zmartwychwstały.
Za: Ernest Hello, Studia i szkice, Lwów 1912. Nakładem Księgarni Polskiej B. Połonieckiego.