Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
Ofiarowanie N.M.Panny [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 5/2016 (186)

Adam Małaszewski

O powrocie do źródeł chrześcijaństwa

W ostatnim półwieczu wielką karierę w publikacjach religijnych i wystąpieniach różnych autorów zajmujących się Kościołem zrobiło określenie „powrót do źródeł”, czy też ściślej – „powrót do źródeł chrześcijaństwa”. W tym artykule rozważymy, czym się różni tradycyjne i nowe rozumienie tego terminu i jaki rodzaj powrotu do źródeł może być ważny, uzasadniony, a także potrzebny dla tradycyjnych katolików, dla Kościoła. Pojęcie powrotu do źródeł ma bowiem, jak się okazuje, kilka różnych znaczeń.

Potoczne rozumienie idei powrotu do źródeł

Każdy katolik zna dobrze ideę powrotu do źródeł. Sakrament spowiedzi jest powrotem do źródeł łaski, oznacza powrót grzesznika do Boga, który jest źródłem życia nadprzyrodzonego. Corocznie w Kościele obchodzi się Adwent i Wielki Post – to również oznacza powrót do źródeł, a więc ponowne przeżywanie źródeł zbawienia, źródeł wypływających z historii biblijnej i z misji Jezusa Chrystusa na ziemi. W podobnym sensie również każda niedziela jest dla katolika powrotem do źródeł, bo jest udziałem w uobecnieniu zawsze tej samej, źródłowej Ofiary Krzyżowej na ołtarzu podczas Mszy św. Jest to powrót do źródeł zbawienia, które żyje w Kościele. Można nawet powiedzieć, ze każda modlitwa, publiczna i prywatna, kapłana i wiernego, jest zawsze powrotem do źródeł, bo oznacza przypomnienie zasad wiary, pokorne spotkanie z Bogiem, który jest źródłem pobożności, wiedzy religijnej, łaski i nadziei. W ten sposób katolicyzm jest nieustannym powrotem do źródeł, a kto do tych źródeł nie wraca, tego wiara i cnota zamierają. Kto nie wraca do źródeł łaski, ten wraca do źródeł grzechu, do czasów przed przyjęciem chrztu, do natury skażonej grzechem pierworodnym. Nie ma trzeciej drogi.

Powrót do źródeł w historii Kościoła

Możemy jeszcze rozumieć powrót do źródeł w sensie bardziej systemowym: jako pragnienie do ciągłej korekty życia religijnego w Kościele, w świetle zasad leżących u jego źródła. Kościół istnieje już dwa tysiące lat i często przeżywał różne trudności wewnętrzne i zewnętrzne. Lekarstwem na te problemy i wyzwania był dla Kościoła powrót do źródeł – czerpanie z wiecznych zasad wiary, odnawianie praktyki, podejmowanie nowych wyzwań wedle ciągle tych samych, prawdziwych reguł. Gdy powstawały różne herezje, wtedy Kościół wracał do źródeł, aby na nie odpowiedzieć, poszukiwał na soborach powszechnych, w Piśmie Świętym i w Tradycji, odpowiedzi na pytania i zagrożenia, które powstawały w różnych czasach. Definiując zagrożoną wiarę, Magisterium sięgało do źródeł, broniąc jej i precyzując jej dokładne znaczenie. Papieże dobrze o tym wiedzieli.

W XIII wieku powrotem do źródeł Kościoła była przede wszystkim działalność prowadzona przez dwa nowe zakony żebracze, jakimi byli franciszkanie i dominikanie. Odnowili katolicką pobożność i apologetykę. Podejmowali pracę w dużych miastach, docierali z nauką Chrystusa do ludzi, którzy szukali nowych form życia na targach, w rzemiośle, w podróżach. Walczyli z herezjami, wykładali na uniwersytetach, rozwijali teologię i prawo. Niektórzy jednak nie unieśli tak wielkiego, szlachetnego ideału franciszkańskiej prostoty i pobożności. Ideał ubóstwa przerodził się w niektórych grupach franciszkańskich w ideał komunistycznej biedy i potępienia wszelkiej własności (fraticelli). W ten sposób ideał powrotu do źródeł został wypaczony i przykrojony na miarę własnego radykalizmu. Czym innym jest przecież bieda (brak własności), a czym innym ubóstwo (umiejętne korzystanie z własności). Często ideał powrotu do źródeł stawał się dla niektórych ideałem stworzonym bez względu na te źródła. Tak właśnie stało się w epoce powstającego w XVI wieku protestantyzmu.

Z kolei Sobór Trydencki był powrotem do źródeł. Protestanci zaś chcieli zrazu odnowy w Kościele i oczyszczenia Kościoła od pewnych nadużyć, od świeckich wpływów świata, nadmiaru władzy i grzechu. Zamysł odnowy był szlachetny. Realizacja tego zamysłu okazała się jednak gorsza od zwalczanej choroby: zniszczono duże regiony Kościoła. Wykpiono katolickie praktyki religijne: Msze święte, procesje, nabożeństwa, cześć dla świętych i ich relikwii – protestanci zlikwidowali cały ten kult. Zaatakowano władzę papieską – protestanci opuścili Rzym i poddali się władzy świeckiej. Każdy władca protestancki jest odtąd małym papieżem, karykaturą tego prawdziwego. Wykpiono katolicką etykę i jej szczyt – świętość: protestanci zlikwidowali kult świętych, pośredników, a zwracają się do samego tylko Chrystusa, nie mając już potężnych orędowników u Tronu Łaski, przede wszystkim zaś nie proszą o pomoc Niepokalanej. Zniszczono powagę katolickiego Magisterium, a więc musiały przyjść inne, gorsze reformy, wiara w protestantyzmie się rozpadła. Protestanci nie wierzą w siedem sakramentów świętych, w ofiarny i przebłagalny charakter Mszy świętej, w dogmaty maryjne, w prymat papieża. Wszystko zaś miało być tylko powrotem do źródeł, do tych czasów, gdy jeszcze nie było Kościoła w formie rozwiniętej, a tylko istniał ten ukryty w katakumbach. Protestanci sami wymyślili, jak rzekomo miał wyglądać prosty, pierwotny, młody Kościół i wrócili do własnego ideału – do takiego, który sami stworzyli na swoją miarę. Eksperyment się nie udał.

Ojcowie Soboru Trydenckiego nie posłuchali tego radykalnego pomysłu o powrocie do rzekomych źródeł. Wrócił do prawdziwych źródeł wiary, odczytując Pismo Święte w świetle Tradycji, zachowali, oczyścili i wzmocnili urząd papieski, potwierdzili sakramenty, skodyfikowali liturgię, umocnili kult świętych, modlitwy za zmarłych i wszelkie praktyki religijne. Odnowa była zdrowa i owocna. Kościół rzymski odrodził się po epoce kryzysu. Każda epoka w dziejach ma swoją specyfikę. Odnowę trydencką wprowadził przede wszystkim specjalnie powołany do tego zakon – Towarzystwo Jezusowe – za co zebrał za siebie całą powódź oszczerstw i ataków ze strony wrogów zdrowej odnowy Kościoła. W naszej epoce wielu modernistów wywodzi się właśnie z tego zakonu, a więc widać, że ideał powrotu do źródeł stał się teraz i dla nich zasadniczo pustym hasłem, szkodliwym już dla wiary.

Posoborowy powrót do źródeł

W XX wieku rozwinęła się inna koncepcja powrotu do źródeł. Różni autorzy, wywodzący się z bogatych i znudzonych społeczeństw zachodnich, chcieli zmienić oblicze Kościoła. Tradycyjny katolicyzm, w którym ważne miejsce zajmują walka z grzechem i pokorny stosunek do potężnego Boga, nie wydawał im się atrakcyjny. Wierzyli w dobro człowieka. Nie wierzyli w grzech. Katolicyzm nie był atrakcyjny dla nich samych, dla intelektualistów skoncentrowanych na własnym rozumieniu religii, ani dla ich apostolstwa – dla wiernych, którzy żyli mitami świata porewolucyjnego i pooświeceniowego, gdzie człowiek wierzy w postęp ludzkiego rozumu i w technikę, a nie w postęp duszy w Kościele, na drodze łaski. Niektórzy z naiwności, inni zapewne ze złej woli, postanowili przeformułować sens chrześcijaństwa. W tym celu w nurcie „nowej teologii” zaczęto głosić nowy rodzaj powrotu do źródeł: najpierw stworzono teoretyczny ideał tych źródeł (mit o pierwotnym Kościele, tzw. archeo- logizm), a potem zaczęto go szerzyć. Poparcie z góry dało im siłę, a poklask ze strony liberałów, protestantów, wrogów katolicyzmu i ludzka słabość – rozwój.

Rozluźnienie dyscypliny i ogólne obniżenie poziomu wiedzy religijnej sprawiły, że idee te zaczęły się szerzyć wśród wiernych w formie spopularyzowanej, często poza kontrolą władz kościelnych, pogłębiając atmosferę ciągłych zmian, rodząc coraz to nowe pomysły reformatorskie, a więc zwykle burzycielskie. Ruchy charyzmatyczne, grupy młodzieżowe czy też kontakty ekumeniczne sprawiają, że w Kościele dochodzi do coraz większego zróżnicowania poglądów, odchodzenia od Tradycji.

Mit pierwotnego Kościoła (promowany przez neomodernistów) jest wybiórczy. Przedstawia się wczesny Kościół jako wspólnotę wysokich ideałów etycznych skierowanych do drugiego człowieka, a mało się mówi o wierności doktrynie katolickiej, za którą męczennicy we wczesnym Kościele chętnie oddawali życie. Nie ma ideałów wierności Objawieniu. Przedstawia się Jezusa Chrystusa jako lidera wspólnoty, nauczyciela etyki i reformatora społecznego, ale pomija się te fragmenty Ewangelii, w których Jezus Chrystus głosi swe Bóstwo, sądzi złych, rozkazuje, panuje, zapowiada naukę o swym społecznym panowaniu i przekazuje św. Piotrowi „władzę kluczy”. Głosi się Jezusa tolerancji, a nie Tego, który wypędził przekupniów ze świątyni. Promuje się Jezusa jako wędrownego kaznodzieję, a nie Tego, na którego Imię „zegnie się wszelkie kolano”.

W archeologizmie promuje się proste, pozbawione zdyscyplinowanej refleksji katolickiej rozumienie Pisma św., najlepiej bez Tradycji, uproszczoną, wyidealizowaną liturgię sprawowaną przodem do wiernych, w językach narodowych, sprawowaną jak uczta na jakimś kamieniu w katakumbach. Zapomina się, że liturgia w Kościele rozwijała się pod opieką Ducha Świętego Zapomina się, że katakumby były grobami męczenników, którzy przelali za Chrystusa krew. Dziś liberalni reformatorzy wolą przelewać coca-colę z młodzieżą. Liturgia katolicka była nadzorowana przez papieży, broniona przez świętych i nauczana przez misjonarzy różnym narodom, które przyjmowały rzymską jedność kultu i wiary. Nie pamięta się, że gdy Jezus Chrystus przybył do żydowskiej świątyni i publicznie odczytał wiernym fragment Biblii, to był to tekst hebrajski, w języku martwym i uświęconym Tradycją. Zbawiciel nie powiedział, że trzeba go zreformować.

Tak sformułowany ideał reformy, w dużej mierze mityczny, staje się intelektualnym źródłem, do którego chcą wracać reformatorzy, mając silne wsparcie protestantów. Reformacja też polegała przecież na powrocie do zmyślonych źródeł. Ideał ten był jedną z podstaw ostatniego soboru – to niepisana konstytucja epoki posoborowej. Zamiast kapłanów mamy teraz prezbiterów, czyli starszych, zamiast Ofiary Mszy świętej – Misterium Paschalne, a więc pamiątkę jakiejś tajemnicy o miłości Boga do ludzi, wreszcie zamiast Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który jest Najwyższym Panem Wieków, mamy Jezusa, który wzywa do braterstwa. Posoborowa idea powrotu do źródeł jest w swej istocie przede wszystkim powrotem do protestantyzmu, do tego źródła, które Kościół potępił. Idea ta stała się podstawą ekumenizmu i wolności religijnej. Ekumenizm jest uzasadniany wyidealizowanym obrazem rozproszonych po całym Imperium Rzymskim niezależnych gmin chrześcijańskich. Wolność religijna znalazła oparcie w ideale swobodnej współpracy wyznawców różnych kultów, którzy różnie odczytują Pismo, jak w czasach, gdy teologia rzekomo jeszcze nie powstała. Nie trzeba wykazywać, że te idealizacje nie tylko, że wypaczają istotę Kościoła i Wiary, ale ponadto są niezwykle szkodliwe i nieopstrzenie przekształcają katolików w protestantów.

Zwolennicy modernistycznego powrotu do źródeł boją się historii, która zaprzecza ich pomysłom. Gdy przeglądamy książki z tego nurtu, to okazuje się, że najwięcej miejsca zajmują często dowolnie interpretowane fragmenty Pisma św., z pominięciem tych bardziej stanowczych treści. Trochę mówi się o okresie patrystycznym, ale tak, aby zbytnio nie podkreślać prymatu papieży czy kultu maryjnego. Od epoki Konstantyna Wielkiego w IV wiek aż do połowy XX wieku to okres zakazany: bardzo mało mówi się o tej epoce, którą już kilkaset lat temu wrogowie Kościoła z pogardą nazwali średniowieczem. W istocie niczego takiego nie było: była natomiast epoka kultury chrześcijańskiej, scholastyki, rozwoju społecznego panowania Chrystusa, epoka rzymskiej Christianitas w dziejach Europy. Moderniści rozszerzają średniowiecze aż do połowy XX wieku, do czasu śmierci zwalczanego przez liberałów Piusa XII (1958), któremu świat współczesny niesłusznie zarzuca sojusz z nazistami, aby zdyskredytować katolicyzm. Po śmierci papieża zwolennicy „nowej teologii” zdobyli wyraźne wpływy, to ich epoka, rzekoma kontynuacja czasów apostolskich. H. de Lubac, K. Rahner, Y. Congar i inni to współcześni apostołowie, odnowiciele Kościoła. Scholastyka znika z podręczników, św. Tomasz z kazań, a tomizm z filozofii – wszystko to dowodzi zerwania, wykorzystania fałszywej idei powrotu do źródeł. Nie ma takiej rzeki, która ze źródła do morza płynie z przerwą długą na tysiąc pięćset lat.

Ideową walkę ze średniowieczem prowadzili pogańscy zwolennicy renesansu, protestanci, pseudo-filozofowie oświecenia, zwolennicy pozytywizmu, moderniści, a także socjaliści i komuniści, a w ostatnich czasach – liberałowie. Nie ma żadnej innej tak bardzo zideologizowanej i zafałszowanej epoki. Dziś ze średniowieczem walczą liberalne gazety, telewizja i Internet. Nawet reklama służy do walki z tą epoką kultury chrześcijańskiej. W jednej z reklam cesarz Francuzów, Napoleon Bonaparte, łącząc mistrzostwa Europy w piłce nożnej z pogardą dla przeszłości, powiada, że „nie będzie spalonych, bo to nie średniowiecze”. Tymczasem surowe wykonywanie wyroków śmierci cechuje całą historię ludzkości, od starożytności aż do naszej epoki. Dziś kara śmierci zanika, ale zastępuje ją masowa aborcja, eutanazja i coraz częstsze samobójstwa w bogatych społeczeństwach, pozbawionych poczucia sensu.

Idea powrotu do źródeł w jej modernistycznym rozumieniu nie polega tylko na promowaniu ekumenizmu, w którym nie ma już jedynej prawdziwej religii, czyli doktryny Kościoła katolickiego, ale Kościołem staje się stopniowo całe chrześcijaństwo, podzielone w wierze, a zjednoczone w humanizmie. Zwolennicy reform przyjęli także zasadę dialogu międzyreligijnego. Dobitnym przykładem fałszywego rozumienia źródeł religii jest w tym przypadku stosunek nowoczesnych teologów do współczesnej religii Izraela. Zamiast wrócić do katolickiej, źródłowej zasady, nauczanej przez Jezusa Chrystusa, głoszonej przez św. Pawła i przypominanej przez Kościół przez wieki, o konieczności nawrócenia żydów na chrześcijaństwo, aby mogli oni osiągnąć zbawienie, moderniści promują inną, liberalną tezę. Ich zdaniem Bóg nie żałuje swoich obietnic, a więc Stare Przymierze nadal obowiązuje i religia żydowska jest dla jej wyznawców wystarczająca. Żydów nawracać nie wolno. W istocie Chrystus i Apostołowie wzywali rodaków do nawrócenia, niewiernym grozili karą Bożą, a św. Jan pisał o Jezusie Chrystusie, który przyszedł do swojego narodu, a który go nie przyjął.

Zwolennicy bardziej radykalnego dialogu doceniają wszelkie fałszywe religie, poszukując między nim i wspólnych wątków. Twierdzą, że każda religia zakłada pokój, wolność i sprawiedliwość. Źródeł tych poglądów poszukują w ludzkiej kulturze, która w swych rozlicznych przejawach zawsze jakoby poszukuje Boga i prawdy. Zapominają, że twórcy fałszywych religii działali pod wpływem grzechu, namiętności, złego ducha i własnych wad. Koncepcja człowieka wolnego od grzechu nie pozwala im jednak tego dostrzec. Poglądy te rujnują wiarę katolików, niszczą ducha misyjnego, zgadzają się z masońską ideą jednakowego traktowania wszystkich wyznań, kultów i religii. Zatruty charakter źródeł, z których biorą się te poglądy, staje się oczywisty. W posoborowej epoce wiara katolicka staje się coraz bardziej (w mniemaniu wiernych i refleksji uczonych) czymś w rodzaju religijnego folkloru, ważnego co prawda z racji estetycznych, sentymentalnych, historycznych i tożsamościowych, ale w żadnym razie nie jest traktowana jako jedyna prawdziwa religia, której przyjęcie i wyznawanie jest moralnym obowiązkiem każdego człowieka, zarówno Żyda, jak i Greka, czyli wszystkich, jak powiada Pismo św.

Skutkiem błędów fałszywego powrotu do źródeł są niezliczone spotkania ekumeniczne i międzyreligjne, inicjatywy (nawet papieskie, nawet w Rzymie), których jedynym wspólnym wątkiem jest humanizm – ów przyjemny dla współczesnego człowieka oświeceniowy szacunek dla każdej kultury. Takie zachowania prowadzą prostą drogą do apostazji, najpierw twórców tych idei, a potem ich zwolenników. Matka Boża mówiła w jednym z objawień w Fatimie, że dusze jak deszcz wpadają w piekło. Dziś wielu ludzi (nawet katolików) nie tylko nie wierzy już w piekło, ale nawet w istnienie nieśmiertelnej duszy ludzkiej (stąd tak popularne palenie ciał zmarłych, zwyczaj promowany niegdyś przez masonerię). Obrońcy Kościoła, jego nauki i przekonania o wyłączności prawdy katolickiej są na tym tle traktowani jak groźni fanatycy, zagrożenie dla demokracji i dialogu. Jedyni, którzy głoszą wyłączność prawdy i jej źródła, są pozbawiani prawa do swych poglądów. Tak samo był traktowany Jezus Chrystus, piętnowany jako groźny buntownik wobec faryzejskiej religii i rzymskiej władzy w Palestynie. Historia ciągle się powtarza. Dlatego liberałowie nie chcą jej nauczać albo starają się ją fałszować.

Dla papieża Franciszka, który jest człowiekiem przede wszystkim praktycznym i bezpośrednim, duże znaczenie ma jeszcze inny rodzaj powrotu do źródeł: obrona ekologii. W Kościele ważna jest oczywiście troska o świat stworzony, aby go nie niszczyć i nie zatruwać. Franciszek jednak uczynił z zaangażowania ekologicznego nowe, humanistyczne przykazanie, równie ważne jak wiara, a w praktyce nawet od niej ważniejsze. Jest to skuteczne narzędzie do szerzenia ekumenizmu, humanizmu i tzw. dialogu. Dla Franciszka ważna staje się ochrona glonów, gąbek, ryb i mięczaków, i to w epoce, gdy miliony ludzi tracą wiarę i stają się obojętni religijnie jak owe mięczaki, które przynajmniej swym życiem, zgodnym z naturą, chwalą Stwórcę, leżąc na dnie morza. Zdaniem Franciszka, cała ludzkość powinna wrócić do źródeł czystej natury i chronić Boże dzieło stworzenia. Papież powinien jednak pamiętać, że ponad porządkiem przyrodzonym, który tak starannie chroni, jest znacznie ważniejszy porządek łaski, nadprzyrodzone życie Kościoła, wiary, sakramentów, a on jest za to odpowiedzialny. Zapomina w ten sposób o źródłach swego urzędu i o realizacji swych podstawowych obowiązków.

Tradycyjna idea powrotu do źródeł

Tradycyjny katolicyzm nie czerpie inspiracji ani z reformacji, ani z humanizmu, ani z ekologii, ani od masonerii. Nie idealizuje obrazu wczesnego, wymyślonego Kościoła. Tradycjonalizm to ciągłość zawsze tej samej wiary katolickiej, bronionej i umacnianej przez sobory powszechne w walce z herezjami. Naturalną konsekwencją całej wcześniejszej historii Kościoła powinien być inny scenariusz wydarzeń niż ten, który widzieliśmy za czasów Jana XXIII i Pawła VI. Po encyklice Piusa XII o nowej teologii (Humani generis, 1950) prace teologów nad walką z jej błędami powinny były się rozwijać wbrew nowatorom. Gdyby nowy papież, powiedzmy Pius XIII, zdecydował się podjąć wielkie wyzwanie i zwołać na północy Włoch, gdzieś pod koniec lat 60. XX wieku, II Sobór Trydencki, wówczas odnowiony wieloletnimi studiami nurt neotomistyczny mógłby posłużyć do autentycznego powrotu do źródeł. Eksperci oceniliby świat współczesny w świetle Tradycji. Filozofia chrześcijańska, uwzględniając osiągnięcia nauk przyrodniczych, ukazałaby harmonię nauki i Objawienia. Studia historyczne i biblijne pokazałyby różne prawdy o wczesnym Kościele. Ukazano by starożytne pochodzenie Kanonu Rzymskiego, umocniono by sens władzy papieskiej, celibatu i brewiarza. W części negatywnej potępiono błedy, ogłoszono zapewne dogmaty o Kościele katolickim, Mistycznym Ciele Jezusa Chrystusa, jako jedynej prawdziwej religii i o Matce Bożej, Pośredniczce Wszystkich Łask, Współodkupicielce. Kościół odrzucił by socjalizm i komunizm, a także różne błędy demokracji liberalnej. Zapewne jednym z bliskich współpracowników papieża byłby pewien francuski misjonarz, mianowany – można mniemać – kardynałem, który dzielnie bronił wiary podczas swej misji w Afryce francuskojęzycznej. Założony przez niego zakon, pod chwalebnym wezwaniem św. Piusa X, mógłby odegrać w Kościele rolę współczesnych jezuitów – sprawnie i nowocześnie bronić wiary i owocnie ją głosić. Inne zakony poszłyby – z przekonania, albo mocą obowiązku czy nawet oportunizmu, za wiodącym nurtem, jak to nieraz bywało w historii.

Opatrzność Boża, do której należy władza nad historią ludzkości, wybrała jednak inny scenariusz: pozwoliła ludziom zaryzykować swój eksperyment powrotu do skażonych źródeł, pełnych herezji. Od 50 lat błędy te przynoszą nowe spustoszenia w Kościele i w świecie. Trwa walka zwolenników błędów z prawdą. Błędów gorszych niż nazizm i komunizm , bo zabijających dusze, a nie tylko ciało. Tradycyjni katolicy są jednak po dobrej stronie barykady i wiedzą z których źródeł należy zaczerpnąć prawdy. Dla tradycjonalisty powrót do źródeł to nie tylko sama praktyka religijna, liturgia, modlitwa i sakramenty. Przede wszystkim potrzebny jest zdrowy fundament, a więc tradycyjna wiara, wolna od modernizmu, sentymentalizmu, od eksperymentu powrotu do nieistniejących źródeł „nowej teologii”, które nie wypływają na Bliskim Wschodzie w czasach Jezusa Chrystusa, ale gdzieś w Niemczech, w Holandii czy w Anglii w czasach Lutra, Kalwina i Cranmera. Źródłem wiary nie jest rewolucja francuska i prawa człowieka, nie jest nim ONZ ani ekologia, nie jest nim też współczesna religia żydowska, nauczana przez rabinów na podstawie wrogiemu chrześcijaństwu Talmudu.

Tradycyjny katolik zawsze powinien wracać do źródeł, bo Tradycja to przekaz tego, co objawił Bóg. Tradycjonalizm nie jest więc sektą, która wybiera to, co się jej podoba z wiary, ale polega na wierności temu, co obowiązuje wszystkich, nawet gdy wydają się o tym zgoła nie pamiętać i wybierają to, co się podoba tylko współczesnemu człowiekowi.

Miejmy nadzieję, że władze kościelne, papież i biskupi zaczną wreszcie znów pojmować ideę powrotu do źródeł w sensie rdzennie katolickim, a nie liberalnym, protestanckim i przeciwnym Tradycji Kościoła. Miejmy nadzieję, że zaczną budować, gdy inni burzą.