Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
Ofiarowanie N.M.Panny [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 1/2015 (176)

Frederick Wilhelmsen

Święty Tomasz z Akwinu – geniusz nad geniuszami

Był człowiekiem postawnym, korpulentnym, na pewno nie przypominał jednak grubego cherubina z legendy. Miał jasne oczy – mówiło się, że jego wzrok zdawał się przenikać w głąb ludzkiej duszy. Ojciec Tomasz z Akwinu był spokojnym i cichym zakonnikiem, którego głos kontrastował z jego posturą.

Urodzony 22 listopada 1224 roku w Rocasecca w południowo-wschodniej Italii, w krainie która do końca XIX wieku znana była jako Królestwo Obojga Sycylii, Akwinata mógłby pomieścić na swej tarczy rycerskiej połowę znaków herbowych Europy. Biorąc pod uwagę fakt, iż spokrewniony był z Fryderykiem II, władcą Świętego Cesarstwa Rzymskiego, samo jego urodzenie predestynowało go do zostania rycerzem lub opatem benedyktyńskim. Widoczne od wczesnego dzieciństwa zamiłowanie do modlitwy wskazywało jednak, iż jego przeznaczeniem nie jest życie średniowiecznego rycerza i wielkiego władcy. Wysłany przez rodzinę jako chłopiec na naukę do słynnego klasztoru na Monte Cassino, stanowczo opierał się planom uczynienia z niego mnicha benedyktyńskiego, a następnie wyniesienia do rangi opata, co wydawało się odpowiadać zarówno jego powołaniu zakonnemu, jak i wysokiemu urodzeniu.

Uwięziony przez rodzonych braci

Stać się miało jednak inaczej. Po mniej więcej pięciu latach studiów na uniwersytecie w Neapolu, Tomasz przyłączył się do zakonu kaznodziejskiego. Dominikanie, podobnie jak franciszkanie, byli zakonem żebrzącym. Zamiast prowadzić spokojne życie na uprawianych przez siebie samych i swych dzierżawców ziemiach klasztornych, zapełniali drogi i ulice europejskich miast, głosząc Ewangelię Chrystusową i żyjąc z jałmużny udzielanej im przez wiernych. Owi noszący białe habity ludzie byli duchowymi synami św. Dominika, który zainicjował na zachodzie Hiszpanii i południu Francji krucjatę przeciwko albigensom, zwodniczej sekcie powstałej w Afryce Północnej i zdobywającej stopniowo coraz więcej zwolenników w południowej Francji. Heretycy mieli zostać poskromieni dopiero dzięki potędze różańca i męstwu chrześcijańskiego rycerstwa.

Jednak duchowieństwo diecezjalne nierzadko odnosiło się do dominikanów z podejrzliwością, widząc w nich zagrożenie dla spokoju żyjącego zasadniczo z pracy na roli społeczeństwa. Dominikanie nie byli rolnikami, byli żebrakami. To, że potomek znakomitego rodu mógłby odrzucić swą spuściznę, by przyłączyć się do owych pstrokatych „psów Pańskich” – dominicanes – stanowiło zniewagę dla dumy braci Tomasza. Porwali go więc i przyprowadzili siłą do rodzinnego zamku w Rocasecca. Przez rok był tam niejako więźniem, traktowanym co prawda ze względami należnymi jego stanowi, niemniej jednak pozbawiony był swobody. Upierał się przy noszeniu swego dominikańskiego habitu.

Powszechnie znana jest opowieść o tym jak jego bracia, pragnąc przełamać upór, sprowadzili do jego komnaty prostytutkę, mając nadzieję, że skuszą go w ten sposób do porzucenia swych planów. Słyszeliśmy też zapewne o tym, jak Tomasz, porwawszy z kominka płonące polano, wygnał kobietę ze swej komnaty, wypalając następnie na drzwiach znak krzyża. Hagiografowie sugerują, że od tego momentu Tomasz nie odczuwał już pokus cielesnych, ja jednak skłonny jestem podejrzewać, że już wówczas był od nich wolny. Był szczerze rozgniewany tą zniewagą okazaną jego osobie. Biedna kobieta ze strachu omal nie straciła zmysłów. Kto wie, może doświadczenie to skłoniło ją do porzucenia dotychczasowego sposobu życia? Wiarygodność tej historii zdaje się potwierdzać kult, jakim otaczali Tomasza miejscowi wieśniacy oraz szlachta na długo zanim został wyniesiony do chwały ołtarzy.

„Milczący wół” kiedyś przemówi...

Prawdopodobnie dzięki pobłażliwości swej matki Tomaszowi udało się uciec z aresztu i wkrótce pojawił się w Paryżu, gdzie odbywał nowicjat i pobierał nauki. Później udał się do Kolonii, gdzie jego mistrzem został sam Albert Wielki i gdzie przyjął święcenia kapłańskie, prawdopodobnie w roku 1250 lub 1251. Choć był dość małomówny, już wówczas zaczęły szerzyć się pogłoski o jego geniuszu. Jeden ze współnowicjuszy zaoferował mu pomoc w nauce, mylnie biorąc jego milczenie za przejaw tępoty umysłowej, szybko jednak role się odwróciły. Choć przez współbraci nazywany był „Milczącym wołem”, Albert Wielki trafnie ocenił jego zdolności wygłaszając przy tym przepowiednię, że „pewnego dnia ten «Milczący wół» zaryczy, a ryk jego usłyszy cały świat”.

Wysłany na uniwersytet paryski, najbardziej prestiżową uczelnię ówczesnego świata, Tomasz spędził w stolicy Francji siedem lat, nauczając i pisząc. Był do tego stopnia zaabsorbowany swą pracą, że nigdy nie nauczył się francuskiego. Mówił jedynie po łacinie i w rodzinnym dialekcie włoskim. Po latach powrócił do Neapolu, potem udał się do Orvieto i Rzymu, miejsca pobytu zmieniając zgodnie z poleceniami swych przełożonych, następnie na kolejne trzy lata udał się do Paryża, po czym powrócił ostatecznie do Neapolu. Wezwany na sobór do Lyonu, wyruszył w drogę na północ, podróżując na ośle. Stan jego zdrowia pogorszył się jednak i umieszczony został w opactwie cysterskim w Fossanova, gdzie zmarł 7 marca 1274 roku. Jego kanonizacja była jedną z najszybszych w historii Kościoła.

Życie św. Tomasza nie było długie, nie trwało nawet 50 lat, jednak jego pisma teologiczne i filozoficzne zająć mogłyby z powodzeniem dwie lub trzy długie półki biblioteczne. Jego energia wydawała się być niespożyta. Kim jednak był ów człowiek, tak cichy, tak spokojny i zwyczajny w stylu życia, tak rzeczowy w argumentacji, a równocześnie spieszący niemal bez wytchnienia z jednego kraju do drugiego, z miejsca na miejsce?

Nagle huknął pięścią w królewski stół!

Jako że św. Tomasz sam mówił o sobie bardzo mało, większość informacji na jego temat pochodzi od ludzi mu współczesnych. W ostatnich dwudziestu latach swego życia był osobą publiczną, powszechnie szanowaną ze względu na erudycję oraz mądrość – żył więc niejako na oczach wszystkich. Z rzadka jedynie zdarzało mu się dać wyraz swym uczuciom w pieśni, a poetyckość jego tekstów liturgicznych na uroczystość Bożego Ciała pozostaje do dziś niedościgłym wzorem, łącząc w sobie prostotę z najwznioślejszym liryzmem. Przyswoiwszy sobie mądrość ojców Kościoła oraz oczyszczone przez zawarte w Piśmie św. Objawienie dziedzictwo klasycznej Grecji oraz Rzymu, zdawał się łączyć w sobie całą dostępną ludzkości wiedzę. Gdy pewnego razu zaproszony został na ucztę przez króla Francji św. Ludwika, do tego stopnia zaabsorbowany był swymi myślami, że niemal nie dostrzegał swego otoczenia, aż nagle niespodziewanie uderzył pięścią w stół, strącając na podłogę naczynia i wykrzykując triumfalnie: „I w ten sposób manichejczycy zostaną pokonani!”. Zamiast skarcić swego gościa za złe maniery, świątobliwy król wezwał bezzwłocznie skrybę, by spisał argumentację Tomasza, zanim ten ją zapomni. Był to szlachetny gest szlachetnego człowieka – choć bez wątpienia zbędny.

Pamięć św. Tomasza była zdumiewająca. Jako młody człowiek pisał sam i kilka z jego rękopisów zachowało się do dziś. Jego pismo uznawano za niewyraźne i wręcz niemożliwe do odczytania. Myślał szybciej niż pisał. W późniejszym okresie ograniczał się do dyktowania, przy czym często jednemu lub dwóm sekretarzom równocześnie, i to tekstów dotyczących różnych kwestii. Zdarzało się nawet, choć rzadko, że dyktował czterem, a przynajmniej jeden raz pięciu sekretarzom, którzy zapisywali jego kunsztowne argumenty o niezrównanej głębi, podczas gdy on sam siedział z głową opuszczoną na piersi i z zamkniętymi oczyma.

Bomba wybucha w XX wieku

Niech mi będzie wolno powiedzieć to bez ogródek – św. Tomasz był najwybitniejszym teologiem i filozofem, jakiego znał świat. W pewnym sensie każdy myśliciel jest „produktem” swej własnej epoki. Jest to nieuniknione, w św. Tomaszu było jednak coś, dzięki czemu wyłamywał się z tej reguły. Mniej więcej 40 lat temu, zwracając się do zgromadzenia American Catholic Philosophical Society, msgr Geral Phelan, jeden z najwybitniejszych tomistów tego stulecia stwierdził, że św. Tomasz lepiej rozumiany jest w wieku XX niż w jego własnej epoce. Choć nie posiadam tekstu tego wystąpienia, mogę domniemywać, jako że sam studiowałem pod jego kierownictwem, że miał on na myśli doktrynę św. Tomasza o bycie.

W czasie gdy Zachód pogrążony był po II wojnie światowej w lęku i rozpaczy, we Francji oraz Niemczech narodził się egzystencjalizm. Święty Tomasz zaś „napomina” nas: „Nie zadręczajcie się o życie, jak to czynili Jean Paul Sartre i Martin Heidegger, ale radujcie się nim, ponieważ imieniem Boga jest «Jestem Który Jestem», jak sam powiedział do Mojżesza z gorejącego krzewu: «Tak powiesz synom Izraela: Jestem posłał mnie do was»”. Natchniona wiarą metafizyka Akwinaty była prawdziwą bombą spuszczoną na świat intelektualny owych czasów. Bomba ta wybuchła jednak dopiero w wieku XX. Na początku 20. stulecia, gdy Europa opętana była przez sceptycyzm i racjonalizm, słynny Etienne Gilson właśnie u św. Tomasza znalazł jedyne zdrowe podejście do tego, co określał mianem „problemu poznania”.

Święty Tomasz zachęca nas, byśmy podeszli do otaczającego nas świata kierując się zmysłami oświeconymi przez intelekt. W ten sposób odkryjemy, że to co istnieje, istnieje naprawdę, a na tym podstawowym przeświadczeniu opiera się cała zdrowa filozofia. Wracając raz jeszcze do postaci Gilsona – kiedy wielu chrześcijańskich i niechrześcijańskich filozofów negowało prawdziwość chrześcijańskiej filozofii, Gilson zachęcał ich, by przyjrzeli się historii, nie całej historii myśli chrześcijańskiej, ale historii streszczonej w wyjątkowy sposób w osobie św. Tomasza. Tam gdzie jest on najbardziej teologiem, jest też w największym stopniu filozofem. Tam gdzie jest w największym stopniu człowiekiem rozumu, tam jest najbardziej człowiekiem wiary. Nie rozdzielając nigdy dwóch objawień danych przez Boga człowiekowi, objawienia poprzez stworzony przez Niego świat oraz Objawienia poprzez Jego Słowo, Akwinata łączy je we wspaniałą jedność.

„Dobrze o Mnie napisałeś”

Nieżyjący już dr Marshall McCluhan, uważany niegdyś za guru rewolucji telewizyjnej i traktowany przez „Time’a”, „Newsweeka” i „Fortune” jako zwiastun nowej epoki, zapytany został kiedyś przez kanadyjskich biskupów, co mogłoby pomóc im w zrozumieniu fenomenu współczesnych środków przekazu. „Lektura De spiritualibus creaturis” – odpowiedział. Człowiek współczesny, dzięki swej technice, zbliża się (choć nigdy jej nie osiągnie) do kondycji aniołów. Człowiek jest w coraz większym stopniu odcieleśniony, żyjąc w stworzonym przez siebie świecie sztuczek elektronicznych, w coraz większym stopniu oddzielającym go od ciała.

Głównym problemem apologetycznym jest obecnie konieczność głoszenia opartej na dogmacie o Wcieleniu religii odcieleśnionemu człowiekowi. Tak twierdził świętej pamięci Marshall McCluhan, konwertyta, który codziennie przystępował do Komunii św. Wyznał mi jednak z ironią, że jego dostojni rozmówcy nie mieli najmniejszego pojęcia, o czym mówił. Podkreślał, że chcąc zrozumieć gwałtowny rozwój środków przekazu, musimy najpierw zrozumieć pogląd św. Tomasza na proces myślowy jako komunikację. Inspiracją dla nauczania Akwinaty w tej kwestii była doktryna o Trójcy Świętej: na początku było Słowo. Dominikanin jak zawsze wydaje się tu nas wyprzedzać, podobnie jak wyprzedzał swoją epokę.

Cofając się na moment do reformacji i negowania doktryny o transsubstancjacji widzimy, w jaki sposób Kościół posłużył się na Soborze Trydenckim teologią św. Tomasza, aby wyjaśnić tajemnicę Sakramentu Ołtarza i rzeczywistej obecności Zbawiciela pod postaciami chleba i wina. W Trydencie Suma teologiczna umieszczona została na głównym ołtarzu. Również sam św. Tomasz złożył u stóp ołtarza swój Traktat o Eucharystii, podczas pokornej modlitwy do Chrystusa. Znajdujący się nieopodal brat usłyszał wówczas dobiegające z krucyfiksu słowa: „Tomaszu, dobrze napisałeś o Moim Ciele oraz Krwi”. Sam św. Tomasz nie opowiedział o tym oczywiście nikomu, był jednak postacią dobrze znaną i – jak już pisałem – obserwowaną przez swych współczesnych. Pomimo więc, iż sam zachowywał milczenie, już za życia cieszył się sławą świętego.

Liczy się nie opinia ludzi, ale prawda

Będąc postacią o formacie ponadczasowym, zaangażowany był również w wydarzenia własnej epoki. Chrześcijaństwo zmierzyć musiało się wówczas ze skrajną postacią arystotelizmu, która przeniknęła do Europy poprzez pisma Awerroesa. Jego europejscy zwolennicy głosili wieczność świata, negowali Bożą Opatrzność, odrzucali nieśmiertelność jednostkowej duszy. Święty Tomasz zbił ich argumenty publicznie podczas dysputy w Paryżu, kończąc swą mowę skierowaną przeciwko Sigerowi z Brabantu słowami: „Odpowiedzieliśmy ci argumentami filozofów. Jeśli w dalszym ciągu atakować pragniesz wiarę, nie czyń tego szepcąc po kątach z niedorostkami, ale wystąp publicznie, a odpowiedź dam ci albo ja, albo ktoś bardziej godny by wystąpić w jej obronie”.

W naszych czasach, które gardzą zarówno rozumem, jak i wiarą, potrzebujemy Akwinaty bardziej niż kiedykolwiek. W epoce, która kieruje się ulotnymi opiniami kształtowanymi przez media i która szczyci sie swym sekularyzmem, u św. Tomasza odnaleźć możemy zarówno zasady, jak i konkluzje, zdolne do rozproszenia ciemności, w jakich się obecnie znajdujemy. Pierwszym krokiem powinno być ponowne oparcie naszych uczelni na zasadzie św. Tomasza, która powinna stać się naszym hasłem.

Przejął ją on od Arystotelesa i uczynił własną: „Celem filozofii nie jest poznanie, co ludzie uważają, ale na czym polega prawda”. A czym jest prawda? Takie pytanie zadał Piłat Chrystusowi, będącemu Drogą, Prawdą i Życiem. Prawda ta, naucza św. Tomasz, jest jednym z Bogiem, ponieważ Bóg jest Prawdą. Po drugie, polega ona na zgodności intelektu człowieka z prawdziwą naturą rzeczy. I na koniec, prawda opiera się na swej przyczynie, na samej istocie porządku naturalnego, stworzonego z miłości przez Boga. Ten porządek natury oraz jego Stwórca zostali ukazani poprzez geniusz pokornego dominikanina.

tłum. Tomasz Maszczyk