Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
24. i ostatnia niedziela po Zesłaniu Ducha Świętego [2 kl.]
Zawsze Wierni nr 1/2015 (176)

ks. Łukasz Weber FSSPX

Drodzy Czytelnicy!

„Możemy Europie postawić pytanie: gdzie jest twój wigor? Gdzie jest owo dążenie ideowe, które ożywiało i czyniło twoją historię wspaniałą? Gdzie jest twój duch zaciekawionej przebojowości? Gdzie jest twe pragnienie prawdy, które dotąd z pasją przekazywałaś światu?” – tak pytał papież Franciszek w swoim przemówieniu do członków Rady Europy w Strassburgu 25 listopada 2014 roku. I sam oświadczył: „Od odpowiedzi na te pytania będzie zależeć przyszłość kontynentu”.

Choć przemawia on do Rady Europy i do 751 posłów Europarlamentu, jednak trafnie kieruje on swoje pytanie do Europy, a nie do Unii Europejskiej. Ponieważ Europa jest kontynentem z długą historią, Europa utożsamia się z chrześcijańską kulturą, Europa oznacza chrześcijaństwo. Unia Europejska natomiast jest politycznym konstruktem nowszych czasów, narzędziem władzy o charakterze socjalistycznym, jaki podobnie do ośmiornicy zdążył  owładnąć większością narodów Europy. Pytanie – „Gdzie jest twój wigor; gdzie jest twe pragnienie prawdy?” – jest podstawowym pytaniem o chrześcijańską przeszłość Europy, która coraz bardziej znika z oczu i już została daleko sięgająco odepchnięta przez ideologię ateistyczną. Owo wypędzenie chrześcijaństwa z Europy – czemu Unia Europejska zaprzecza – sprawia nam wierzącym katolikom od dłuższego czasu wielkie zmartwienie!

Jakiej więc odpowiedzi oczekujemy z ust papieża na pytanie postawione publicznie przez niego samego? Co powinien rzec przed zebranymi politykami, którzy w osobie przewodniczącego po raz kolejny wyrazili swą prośbę, aby do nich przemawiał? W gruncie rzeczy nic innego niż to, co rzekł pierwszy papież św. Piotr przed zebranymi żydowskimi arcykapłanami, starszyznami i uczonymi w Piśmie: „Kamień, który został odrzucony przez was budujących, który stał się kamieniem węgielnym: Jezus Chrystus. I nie ma w nikim innym zbawienia. Nie ma bowiem innego imienia pod niebem danego ludziom, w którym byśmy mieli być zbawieni” (Dz 4, 11–12).

Albo papież Franciszek mógł pozwolić się inspirować swoim własnym słowom, które dwa miesiące wcześniej, 3 października 2014 roku w improwizowanym przymówieniu skierował do uczestników zebrania plenarnego Rady Europejskich Konferencji Episkopatu (CCEE):

Jest tak, jak gdyby Europa dzisiaj miała chorobę. Wrzód. I jej największym zasobem jest osoba Jezusa. Europo, wracaj do Jezusa! Wracaj do tego Jezusa, o którym powiedziałaś, że nie należy do korzeni! Oto robota dla Pasterzy: głosić Jezusa w miejscach, gdzie się znajdują owe wrzody. Wymieniłem ich tylko niektóre, ale są to poważne skaleczenia. Głosić Jezusa.

I proszę was: nie wstydźcie się głosić, że Jezus powstał z martwych, że on nas wszystkich odkupił... Pan chce nas ratować! Wierzę w to, właśnie to czynię. Naszą misją jest: głosić Jezusa Chrystusa bez wstydzenia się. I On jest gotów, aby otworzyć drzwi swego Serca, albowiem przede wszystkim to łaska i przebaczenie, w czym się objawia Jego wszechmogąca potęga. Idźmy dalej z naszym głoszeniem. Przestańmy wstydzić się. Jest wiele możliwości, żeby głosić, ale dla naszej matki Europy, dla naszej babci Europy Jezus Chrystus jest jedynym, który dzisiaj może rzec słowo odkupienia. On jest jedynym, który otwiera drzwi i znajduje drogę wyjścia [z jej dylematu].

Ale nie! Papież nie głosił Jezusa przed wielmożnymi Unii Europejskiej, według których Jezus nie należy do korzeni Europy, w owym miejscu, gdzie się znajduje wrzód. Ani razu o Jezusie nawet nie wspomniał. Zamiast tego wygłosił przemówienie zgody, po którym europosłowie wstali, aby mu przez długi czas klaskać. – Ale czego warte są takie oklaski?! Oni oklaskiwali jego krytyczne wypowiedzi na temat polityki migracyjnej i uchodźców, na temat społeczeństwa jednorazowego użytku i konsumpcji, na temat żądzy zysku. Oni oklaskiwali jego pochwałę godności człowieka, którą należy umieścić w centrum, na temat demokracji, ekologii, dialogu na rzecz pokoju, który można osiągnąć tylko tą drogą. Oni oklaskiwali przemówienie papieża, które równie dobrze mogło wyjść z ust wolnomularza. – Jak żenująco!

Na francuskiej stronie internetowej Benoît-et-moi można przeczytać następujący komentarz z 26 listopada:

Sterta pustych frazesów. Chciałbym usłyszeć pewne prawdy, których dyplomacja zabrania wypowiadać, ale tak bardzo lubiany papież mógłby sobie pozwolić je śmiało wypowiedzieć. Papież potępił eutanazję i aborcję, ale nie wypowiadając tych słów i nie nalegając zbytnio i wyraźnie. Mógł wskazać palcem na kraje (nie wymieniając ich), które już zalegalizowały eutanazję lub są w trakcie, aby ją wprowadzić. Jeśli chodzi o aborcję, mógł powiedzieć, że przy usuwaniu płodu zostaje zabite dziecko, niezależnie od stadium ciąży i że to, co jest legalne, niekoniecznie jest moralne.

Mógł powiedzieć, że każdy kraj może znieść swoje ustawy, które niosą za sobą śmierć. Mógł także wspomnieć o tym, ile milionów dzieci zostaje zabitych przed narodzeniem, w samej tylko Unii Europejskiej w ciągu ostatnich czterdziestu lat. Zadziałałoby to odrażająco, ale papież Bergoglio na wszystko może sobie pozwolić! Mógł połączyć ów holokaust ze starzeniem się ludności. Mógł ostrzec państwa przed legalizacją „małżeństw” między osobami tej samej płci, ale tego tematu nie jest on gotów poruszać.

Papież mógł ostrzec europejskie rządy przed wprowadzeniem teorii gender w szkołach i powiedzieć, że manipulowanie z dziećmi jest nie do przyjęcia, niemoralne i niebezpieczne dla ich równowagi psychicznej. Mógł powiedzieć, że jest po stronie rodziców, którzy tej manipulacji się sprzeciwiają. Jakim byłoby to wsparciem dla rodziców! Co za wściekłość w prasie!

Mógł powiedzieć, że z głębokiego przekonania popiera wszystkie ruchy pro-life a także ruchy, które protestują przeciwko „małżeństwom homoseksualnym”. Jakim by to było poręczeniem dla nich! Mówiąc krótko, mógł pytać państwa o ich politykę rodzinną. Nie wystarczy powiedzieć, że Europa jest babcią. Co robić, aby stała się matką?

(...) Ludzie się zastanawiają, dlaczego papież chce nas przekonać, żebyśmy zaakceptowali fale imigrantów, w zdecydowanej większości muzułmańskich, którzy na dłuższą metę wraz z ich potomkami będą stanowili większość ludności w krajach europejskich. Czy papież chce, aby nieszczęsna sytuacja chrześcijan na Bliskim Wschodzie tutaj się powtórzyła?.

Spostrzeżenia owego komentarza są uzasadnione. Musimy jednak przeniknąć dalej do sedna. Nie wystarcza to, że papież się odważył na zdanie: „To właśnie zapominanie o Bogu, a nie Jego uwielbienie, rodzi przemoc”; i że on zażądał większego uszanowania dla ludzkiej natury. Powinien był w tym temacie powiedzieć, że człowiek bywa dwojakiej płci, stworzony przez Boga według Jego obrazu i powołany do żywota wiecznego. Powinien był wyznać, że istnieją grzech i zbawienie przez wcielonego Syna Bożego Jezusa Chrystusa. Bez niego nie masz żadnego pokoju, jedynie w Jego Krzyżu, to znaczy Ofierze Przebłagalnej Jezusa, znajdujemy zbawienie.

Czy to zbyt dużo wymagane od głowy Kościoła Jezusa Chrystusa na ziemi, od namiestnika Boskiego Pasterza wszystkich dusz? Rzecz jasna, że watykańska dyplomacja posiada długą tradycję i jest potrzebna – nawet, jeśli ona w przebiegu dziejów wydawała nie same tylko dobre owoce. Tutaj chodzi jednak nie o wynegocjowaniu konkordatów, lecz o coś zasadniczego: papież przemawia do w dużej mierze bezbożnych bądź religijnie indyferentnych polityków, żeby wskazać im drogę, jaką mają kroczyć. Owa droga ma tylko jedno imię: Jezus Chrystus! Wszystko inne jest albo tchórzowskim zamazywaniem oczu albo brakiem stanowczości w wierze. Motyw? Być może taka zbyt ludzka próba pozyskania przedstawicieli polityki dla dobra, albo nie bezinteresowne pragnienie spodobania się.

Wielu spośród tych, co od dłuższego czasu mieli styczność z Jorge Bergoglio, znana jest jego zaskakująca zdolność: on jest w stanie dostosować się do swych rozmówców aż do punktu, w którym oni z radością słyszą to, co spodziewali się usłyszeć z jego ust. Tak się stało na przykład ateistycznemu dziennikarzowi Eugenio Scalfariemu, któremu papież Franciszek udzielił dwa długie wywiady.

Ale ten medal ma swój rewers. To co sprawia jednym dobre uczucia, wprowadza innych w głęboką niepewność. Watykanista z „L’Espresso” Sandro Magister stwierdził w „Italia Oggi” z 13 listopada 2014 roku o Franciszku: „Papież wprowadza w zamęt wielu biskupów, ponieważ prowadzi grę na różnych płaszczyznach i często zaprzecza samemu siebie”. Także zwykli katolicy zostają coraz bardziej wprowadzani w zakłopotanie poprzez różne wypowiedzi Franciszka; oni mają poczucie, że oni, którzy przecież są w sercu Kościoła, zostają zaniedbani, wręcz lekceważeni przez takiego papieża, którego obchodzą jedynie „marginesy”.

I jak wygląda na wewnątrz? Co się dzieje wewnątrz ram Kościoła katolickiego? Wstrząs o skali światowej był spowodowany przez rzymski Synod Biskupów w ubiegłym październiku. Poparcie papieża i wadliwy, żeby nie powiedzieć więcej, sposób prowadzenia spraw umożliwiły kardynałowi Kasperowi propagandę swoich znanych już wcześniej tez i żądań na temat dopuszczenia rozwiedzionych, żyjących w „związkach niesakramentalnych” do Komunii św. a także pewne uznanie dla związków przeciwko naturze. I większa liczba ojców Synodu wypowiedziała się po tej stronie. To, że cudzołóstwo (niezależnie od tego czy zostaje popełnione jednorazowo, czy obrane jako forma życia) a także praktykowana homoseksualność są potępiane w Piśmie św. bez wszelkich niejasności i dyskusji jako grzechy przeciwko porządkowi stworzenia i przykazaniom Bożym, widocznie już więcej nie obchodziło. Równie mało uszanowane zostało dwu tysiącletnie nauczanie Kościoła; przecież można by było przejąć rzekome dobre doświadczenie prawosławnych schizmatyków, którzy o wiele hojniej i prościej traktują te sprawy.

Należy poważanie dla pojedynczych biskupów i kardynałów, że publicznie zabrali glos przeciwko temu ważkiemu zamętowi. Przedstawiam tu, jako reprezentującego ich wszystkich, biskupa Atanazego Shneidera. Jest on biskupem pomocniczym arcydiecezji Najświętszej Maryi Panny w Astanie, Kazachstanie, i szczególnie odważnie wypowiedział się w dłuższym wywiadzie udzielonym pani dr Izabelli Parowicz w języku polskim, opublikowanym w czasopiśmie „Polonia Christiana”. Można w nim przeczytać:

Wstępny dokument Relatio post disceptationem był bez wątpienia uprzednio sfabrykowanym tekstem bez żadnego faktycznego odniesienia do prawdziwych oświadczeń ojców synodalnych. We fragmentach dotyczących homoseksualizmu, seksualności i dostępu do sakramentów dla rozwodników w nowych związkach tekst ukazuje skrajną ideologię neopogańską.

Nigdy w całej historii Kościoła nie zdarzyło się, by tak heterodoksyjny tekst został opublikowany jako dokument oficjalnego spotkania biskupów katolickich pod przewodnictwem papieża, choćby nawet miał charakter przygotowawczy. Dzięki Bogu i modlitwom wiernych z całego świata odpowiednia liczba ojców synodalnych stanowczo odrzuciła tego typu program, który w trzech wyżej wymienionych tematach ukazuje zepsutą i pogańską mainstream’ową moralność naszych czasów, narzucaną globalnie środkami nacisku politycznego, a także przez niemal wszechmocne oficjalne mass media, wierne zasadom światowego stronnictwa ideologii gender.

Taki dokument synodalny, nawet tylko przygotowawczy, to prawdziwy wstyd i wskaźnik, w jakim zakresie duch antychrześcijańskiego świata przeniknął już tak ważne sfery życia Kościoła. Dla przyszłych pokoleń i historyków dokument ten pozostanie czarną plamą na honorze Stolicy Apostolskiej.

(...) Przykazanie Boże, w tym przypadku szóste przykazanie absolutnej nierozerwalności sakramentalnego małżeństwa czy przez Boga ustanowiona zasada niedopuszczania do Komunii świętej ludzi w stanie grzechu ciężkiego, jak o tym naucza św. Paweł w swym natchnionym przez Ducha Świętego ostrzeżeniu zawartym w 1 Liście do Koryntian 11, 27–30, nie mogą być poddawane dyskusji, podobnie jak nie można poddawać dyskusji, na przykład, boskości Chrystusa.

Osoba związana nierozerwalnym węzłem sakramentalnego małżeństwa, a mimo to trwale żyjąca „na kocią łapę” z inną osobą, zgodnie z prawem Bożym nie może być dopuszczona do Komunii świętej. Byłoby to publiczne i przez Kościół nikczemnie zalegalizowane zaprzeczenie nierozerwalności chrześcijańskiego małżeństwa, a tym samym unieważnienie szóstego przykazania Bożego: „Nie cudzołóż”.

Żadna ludzka instytucja, nawet papież czy sobór, nie ma władzy ani kompetencji do podważania choćby w najlżejszy i najmniej bezpośredni sposób żadnego z dziesięciu przykazań Bożych ani też Boskich słów Chrystusa: „Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela” (Mt 19, 6).

(...) Fakt ten (że ta kwestia została na Synodzie poddana pod rozważanie) jest bolesny sam w sobie, bo ukazuje aroganckie podejście duchownych do Bożej prawdy i Bożego słowa. Próba poddania Bożej prawdy i Bożego słowa dyskusji jest niegodna tych, którzy jako reprezentanci Magisterium muszą gorliwie przekazywać Boski depozyt.

Przyznając rozwodnikom w nowych związkach Komunię świętą, biskupi ci ustanawiają swoją własną, nową tradycję, w ten sposób „przestępując przykazanie Boże”, jak to powiedział Chrystus, besztając faryzeuszy i uczonych w Piśmie (Mt 15, 3). Sytuację pogarsza jeszcze usiłowanie legitymizowania niewierności słowu Chrystusa ze strony owych biskupów poprzez uciekanie się do argumentów typu: „potrzeba duszpasterska, miłosierdzie, otwarcie na Ducha Świętego”.

Co więcej, bez krzty lęku czy skrupułów przeinaczają oni na sposób gnostyczny prawdziwe znaczenie tych słów, określając zarazem tych, którzy się im sprzeciwiają i bronią niezmiennego Bożego przykazania oraz prawdziwej, niepochodzącej od człowieka tradycji mianem nieustępliwych czy drobiazgowych albo też tradycjonalistów. Podczas wielkiego kryzysu ariańskiego w IV wieku obrońców boskości Syna Bożego również nazywano „nieprzejednanymi” i „tradycjonalistami”. Święty Atanazy został nawet ekskomunikowany przez papieża Liberiusza, który swą decyzję uzasadnił argumentem, iż Atanazy nie pozostaje w komunii z biskupami Wschodu – w przeważającej części heretykami lub na poły heretykami. W tej sytuacji święty Bazyli Wielki stwierdza: „W dzisiejszych czasach tylko jeden grzech karze się surowo: pilne przestrzeganie tradycji naszych Ojców. Z tego powodu dobrych wyrzuca się z ich miejsc i prowadzi na pustynię”.

Drodzy Czytelnicy, te wydarzenia przekonują nas coraz dobitniej, że modernistyczny kryzys w Kościele, który 40 lat temu stwierdził arcybiskup Marcel Lefebvre, pogłębia się coraz bardziej. Liberalny i wolnomularski duch rozpowszechnił się wśród duchowieństwa aż do najwyższego szczebla. Przy tym nie jest oczywiste, którzy dostojnicy formalnie należą do masonerii; ale smutna rzeczywistość tym bardziej jest znacząca, że ich ideologia zgodnie z zamiarem ogarnia umysły.

Po pierwsze, musimy to przyjąć do wiadomosci; po drugie, codziennie prosić Boga o wytrwałość w wierze i w trzecich bez zwłoki, ale z łagodnością dawać świadectwo o integralnej katolickiej wierze – nawet wobec tych, których Chrystus powołał na świadków i pasterzy, a którzy okazali się niewiernymi.

Fałszywym wnioskiem byłoby stwierdzenie, że ten, który tak błądzi, nie może być papieżem, jak to niektórzy wnioskują. Nauczają oni, że tak powiem, we własnym autorytecie, o trwałym wakacie Stolicy Apostolskiej, przy tym porzucając widzialność Kościoła, co teologicznie rzecz biorąc jest w najwyższym stopniu problematyczne. Nawet zły ojciec pozostaje ojcem, ale dzieciom nie wolno podążać za nim w złym, a powinni mu nawet odmówić posłuszeństwa, jeśli jego rozporządzenia godzą w wiarę lub chrześcijańskie obyczaje.

Oto stanowisko Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X we współczesnym i wciąż trwającym kryzysie w Kościele. I nadaje to nam odwagi stwierdzając, że coraz więcej zwykłych wiernych, kapłanów a także biskupów czyni opór modernistycznemu mainstream’owi, nawet jeśli płynie z Rzymu:

„Całym sercem i całą duszą należymy do Rzymu katolickiego, stróża wiary katolickiej oraz tradycji niezbędnych do jej zachowania, do wiecznego Rzymu, nauczyciela mądrości i prawdy.

Odrzucamy natomiast i zawsze odrzucaliśmy pójście za Rzymem o tendencji neo-modernistycznej i neo-protestanckiej, która wyraźnie zaznaczyła się podczas Soboru Watykańskiego II, a po soborze we wszystkich z niego wynikających reformach.

(...) Żadna władza, nawet najwyższa w hierarchii, nie może zmusić nas do porzucenia lub umniejszenia wiary katolickiej, którą to magisterium Kościoła jasno wykłada i wyznaje od ponad dziewiętnastu stuleci” (z deklaracji abpa Lefebvre’a z 21 listopada 1974 roku).

Wasz ks. Łukasz Weber FSSPX