Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Klemensa I, papieża i męczennika [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 6/2014 (175)

N.N.

Jak trafiłam pod opiekę Bractwa

Na początku procesu mojego „nawrócenia” do Tradycji katolickiej przeczytałam wywiad pt. „Rozmowy jeszcze niedokończone”, zamieszczony w dwumiesięczniku ZAWSZE WIERNI. Bohater wywiadu opuszcza zakon franciszkanów i przechodzi do Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X – niewątpliwie taka decyzja może wzbudzać niezrozumienie i kontrowersje, zarówno u jego współbraci franciszkanów, jak też u jego dawnych parafian. Podziwiam tę odwagę i radykalizm...

Moje „odejście” z Kościoła posoborowego i poddanie się pod opiekę duszpasterską księży z Bractwa Św. Piusa X z całą pewnością nie wywołało tak mocnych kontrowersji i wielu emocji... Po etapie wewnętrznych zmagań, po wyjaśnieniu wielu wątpliwości, po otrzymaniu odpowiedzi na wiele nie dających mi spokoju pytań, jestem zdeterminowana, aby podążać drogą katolickiej Tradycji. Serce, rozum i głos sumienia mówią mi, że podjęłam słuszną decyzję. Powołując się na słowa św. Teresy od Dzieciątka Jezus – „Bardziej niż kiedykolwiek rozumiem, że najmniejsze przypadki w naszym życiu kierowane są ręką Boga. On budzi nasze pragnienia i On także je spełnia” – chciałabym podzielić się moją drogą odkrywania Tradycji i działalności Bractwa Św. Piusa X.

Pierwszokomunijne obrazki i EMPIK

Wiele „przypadków” w moim życiu zostało nakreślonych ręką Bożej Opatrzności i to dzięki nim w ostatnią niedzielę sierpnia 2013 roku pierwszy raz w życiu uczestniczyłam w Mszy św. Wszechczasów w pewnej kaplicy Bractwa we wschodniej Polsce. Jeszcze miesiąc wcześniej takiej ewentualności w ogóle nie brałam pod uwagę... Nie był to mój pierwszy kontakt z Bractwem Kapłańskim Św. Piusa X. Będąc na studiach w Warszawie, często przeglądałam prasę w EMPIK-u na ul. Marszałkowskiej. Pewnego razu wpadł mi w ręce numer ZAWSZE WIERNI. Zdziwiło mnie, że katolickie pismo odnosi się krytycznie do pewnych zachowań papieża i biskupów.

A największym odkryciem była dla mnie informacja o możliwości uczestniczenia w trydenckiej Mszy św.! O Mszy św. po łacinie wiedziałam od bardzo dawna. Kiedy miałam 6 czy 7 lat, zaciekawiły mnie stare, pierwszokomunijne obrazki, na których ksiądz stał „tyłem do ludzi”. Następny „przypadek” miał miejsce w 2002 roku – były to plakaty informacyjne (ilustrujące Mszę św. przedsoborową) o wykładzie francuskiego księdza należącego do Bractwa. Wykład miał miejsce w Warszawie. Ciekawość i pragnienie poznania prawdy – dlaczego już nie ma tej tradycyjnej Mszy – zaprowadziły mnie na tę prelekcję. Dowiedziałam się wówczas o błędach Soboru Watykańskiego II, o przyczynach powstania nowego rytu Mszy, o różnicach między Mszą Trydencką a nowym rytem, o nadużyciach liturgicznych i udzielaniu Komunii na rękę, o spotkaniu papieża Jana Pawła II w Asyżu i wielkim zaniku wiary na Zachodzie.

I ostatecznie któregoś wiosennego dnia dotarłam na ul. Garncarską w Warszawie. Ale na Mszę św. już nie dotarłam... Kiedy zobaczyłam przed kościołem panie ubrane w długie spódnice i chustki, zrozumiałem, że jestem ubrana niewłaściwie. Ostatecznie weszłam nawet do świątyni, ale tuż przed rozpoczęciem Mszy opanował mnie lęk przed nieznanym. Opuściłam przeorat z postanowieniem, że przyjadę tu ponownie – ale już odpowiednio ubrana, i to najlepiej w niedzielę. Swoje postanowienie zrealizowałam, ale dopiero w grudniu 2013 roku...

Przestraszyłam się wpadnięcia w schizmę

Kiedy przeczytałam dokumenty wydane przez Konferencję Episkopatu Polski na temat działalności Bractwa Św. Piusa X, bardzo przestraszyłam się groźby „ekskomuniki” i wpadnięcia w „schizmę”. Te pisma skutecznie zasiały we mnie wątpliwości, nie brałam już pod uwagę jakichkolwiek kontaktów z Bractwem. I przez te wszystkie lata nikomu nie powiedziałam o wykładzie i moim pobycie w przeoracie w warszawskiej Radości. Dziś nie dziwię się swojej postawie nieufności, ponieważ mając 20 lat, nie chciałam znaleźć się w grupie „schizmatyckiej i w strukturach poza Kościołem katolickim” (jak mylnie podają te dokumenty).

Wiele razy wracałam myślami do treści tego wykładu. Dlaczego ukarano arcybiskupa Marcela Lefebvre’a za odprawianie Mszy św. Wszechczasów, która została kanonizowana przez papieża św. Piusa V? Dlaczego ryt nowej Mszy pomagali tworzyć protestanccy pastorzy? Przecież posoborowy ekumenizm stoi w jawnej sprzeczności z nauczaniem wcześniejszych papieży – skąd nagle taka zmiana i dlaczego nie trzeba już nawracać innowierców do Kościoła katolickiego? Dlaczego duszpasterze straszą „lefebrystyczną schizmą”, zakazują udziału w Mszach trydenckich, a jednocześnie zachęcają katolików do udziału w nabożeństwach ekumenicznych?

Kolejne lata tylko potwierdzały, że nadużycia liturgiczne stają się rzeczywistością także w Polsce. W Roku Eucharystii kard. Józef Glemp w liście pasterskim na Wielki Post zezwolił na przyjmowanie Komunii na rękę na terenie archidiecezji warszawskiej. W tym samym czasie chodziłam do Duszpasterstwa Akademickiego ojców dominikanów na Nowym Mieście w Warszawie. Nasz duszpasterz, powołując się na list księdza kardynała, udowadniał studentom, że taki sposób udzielania jest powrotem do tradycji – a na dowód cytował fragmenty katechez św. Cyryla Jerozolimskiego.

Dlaczego księża nie mówią już o piekle?

Podczas kilkumiesięcznego pobytu w Anglii nie zapomniałam o niedzielnym obowiązku i chodziłam na Mszę w pobliskiej parafii katolickiej. Zobaczyłam tam nie tylko przyjmowanie Komunii na rękę, ale także udzielanie Jej pod dwiema postaciami, ministrantki, nadzwyczajnych szafarzy Komunii, a nawet nadzwyczajne szafarki! Po takiej dawce aberracji liturgicznych, zastanawiałam się, czy aby na pewno trafiłam do kościoła katolickiego... Po powrocie do kraju znajomy ksiądz z radością oznajmił mi, że parafia w której obecnie pracuje, jako pierwsza w mieście ma nadzwyczajnych szafarzy i oni będą także zanosić Komunię św. do chorych.

Nie mogłam zrozumieć, dlaczego kapłani sami deprecjonują swoją posługę! Przecież chorzy mogą potrzebować także spowiedzi, rozmowy duchowej czy kapłańskiego błogosławieństwa... W końcu i do mojej parafii dotarły zmiany: posługę nadzwyczajnych szafarek Eucharystii w święta Bożego Narodzenia pełnić zaczęły siostry zakonne. A po Mszy dla dzieci przed ołtarz wniesiono wielki urodzinowy tort dla Pana Jezusa. Miesiąc później znany piosenkarz, oprócz tradycyjnych kolęd, zaśpiewał w tym kościele swoje złote przeboje...

Smaczna zupa z kroplami trucizny

W 2009 roku otrzymałam łaskę nawrócenia i wkroczyłam na drogę prowadzącą do poznania całej Prawdy. Zrozumiałam, że najważniejszą rzeczą w życiu jest kochanie Pana Boga, pełnienie Jego woli i dzięki temu osiągnięcie wiecznego szczęścia w niebie. Moje życie nabrało głębszego sensu. Czytając żywoty i dzieła świętych, odkrywałam prawdziwy skarb katolickiej wiary. Kiedy w Kościele obchodzono Rok Kapłański, któremu patronował proboszcz z Ars św. Jan Maria Vianney, zanurzyłam się w lekturę jego kazań. Dało mi to wiele do myślenia, ponieważ z ust współczesnych kaznodziejów już dawno nie słyszałam nauki o grzechu, walce duchowej i o rzeczach ostatecznych!

W 2009 roku udałam się na tzw. Fundament Ćwiczeń Duchowych św. Ignacego do Centrum Duchowości ojców jezuitów w Częstochowie. Może to właśnie dzięki tym rekolekcjom ponownie trafiłam do Bractwa Św. Piusa X? Od pierwszego etapu zaczęły budzić się we mnie wątpliwości, czy na pewno są one zgodne z katolicką ortodoksją. Zauważyłam, że rekolekcje są zwrócone ku człowiekowi, ku doczesności. W centrum rozważań nie był Pan Bóg, Jego przykazania, pełnienie Jego woli i zbawienie duszy. Dużo jeszcze innych rzeczy dawało mi do myślenia. Nie bez powodu mówi się, że jezuici są „awangardą” modernizmu w Kościele. Ksiądz Karol Stehlin w jednej z konferencji zobrazował to przykładem smacznej zupy, do której wlano kilka kropel śmiertelnej trucizny. Będąc na tych rekolekcjach, jadłam smaczną zupę, bo wiele treści było dobrych i zapewne dzięki nim tak dobrze poznałam Ćwiczenia Duchowe i całą duchowość ignacjańską. Ale była tam również trucizna, która rozsadzała wszystko...

Czy coś ze mną nie tak?

Widząc, co się dzieje w kościołach w ostatnich latach, zauważyłam u katolików rosnącą obojętność wobec Boga i Kościoła. Nawet w Roku Wiary nie był nauczany katechizm, nie objaśniano dogmatów i z tego powodu wierni – w tym ja – tracili duchową orientację. Pozbawieni podstaw katechizmowych, wierni nie wiedzą już, dlaczego należy chodzić do kościoła. Niedzielna liturgia traktowana jest często jako okazja do spotkań towarzyskich, do udziału w festynach rodzinnych. Ile ludzi spośród milionów katolików Polsce rozumie głębokie znaczenie Mszy świętej?

Chodząc na nową Mszę, nawet w dni powszednie, nie widziałam u siebie owoców duchowego wzrostu... W mojej rodzinnej parafii jest całodzienne wystawienie Najświętszego Sakramentu. Na 10 tysięcy wiernych przychodzi najwyżej kilkanaście osób. I to ciągle tych samych. Zastanawiałam się czasem, czy ze mną jest wszystko w porządku, ponieważ w tej garstce modlących się byłam jedyną młodą osobą.

W maju 2013 roku obejrzałam na kanale Youtube rekolekcje wielkopostne pt. „Dziecięctwo Boże według św. Teresy od Dzieciątka Jezus”, które głosił ks. Konstantyn Najmowicz. Nauki rekolekcyjne bardzo mi się spodobały. Wiele razy czytałam Dzieje duszy, znałam historię życia tej świętej i propagowaną przez nią „małą drogę” duchową. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że jeszcze zachowały się  tak tradycyjne rekolekcje? Nie wiedziałam wówczas, że prowadzący je kapłan należy do Bractwa Św. Piusa X.

Bashobora i mail do ks. Karola

Znajomi często mówili mi, że jeśli chcę się duchowo rozwijać, powinnam należeć do jakiejś wspólnoty. W połowie sierpnia ubiegłego roku zaprosili mnie na spotkanie charyzmatyczne z o. Johnem Bashoborą. Był to mój jedyny kontakt z tzw. charyzmatykami. Kiedy zobaczyłam tam tzw. upadki i spoczynki w Duchu Świętym oraz tzw. święty śmiech, byłam naprawdę przerażona! Nigdy w życiu nie czułam się przerażona tak bardzo, jak właśnie wtedy! To wydarzenie było tą kroplą, która przepełniła kielich...

Wróciwszy do domu, szukałam w internecie informacji o Odnowie w Duchu Świętym i „przypadkowo” trafiłam na wykład ks. Karola Stehlina pt. „Ruchy charyzmatyczne – koń trojański w Kościele katolickim”. Odsłuchałam go z zapartym tchem. Znalazłam odpowiedź na pytania i wątpliwości, które kotłowały się przez wiele lat. Napisałam mail do ks. Karola. Wspomniałam o wydarzeniach sprzed lat, o wielkim strachu przed „ekskomuniką i schizmą”, oraz o wszystkich moich wątpliwościach w wierze. Ksiądz Karol odpisał mi – zachęcił do „odświeżenia pamięci” na temat działalności prowadzonej przez Bractwo Św. Piusa X.

Jesienią ubiegłego roku odsłuchiwałam z internetu inne jego wykłady – o ekumenizmie, kryzysie w Kościele, tajemnicach fatimskich, Mszy trydenckiej itd. W zrozumieniu problemu rytu nowej Mszy pomocą okazała się także konferencja ks. Jana Jenkinsa pt. „Dlaczego nowa Msza nie jest katolicka?”. Odsłuchując wykłady i konferencje, czytając artykuły zamieszczone w ZAWSZE WIERNI, powoli zaczęłam odkrywać, że zmiana rytu Mszy jest tylko wierzchołkiem góry lodowej. Zmian posoborowych było o wiele więcej.

Pan Bóg spełnił moje prośby

W ubiegłym roku w połowie grudnia uczestniczyłam w Mszy św. w pewnej kaplicy Bractwa, którą sprawował ks. Karol. Po jej zakończeniu rozmawiałam z nim chwilę, zostałam zachęcona do udziału w rekolekcjach montfortańskich. Tak też zrobiłam. Po świętach Bożego Narodzenia przyjechałam do warszawskiego przeoratu, miałam możliwość dłuższej rozmowy, kapłan przygotował dla mnie materiały wyjaśniające zagadnienie stanu wyższej konieczności w Kościele i jurysdykcji nadzwyczajnej. Te dokumenty i materiały ostatecznie przekonały mnie, że korzystając z opieki duszpasterskiej Bractwa Św. Piusa X, nie tylko nie robię nic złego, ale co więcej – po wielu latach poszukiwań, poznając Tradycję, na nowo mogę odkryć Kościół katolicki i swoje w nim miejsce...

Pan Bóg spełnił moje prośby i pragnienia, a nawet dał więcej niż oczekiwałam! Dzięki lekturze tradycyjnych katechizmów i studiowaniu przedsoborowej apologetyki powoli odbudowuję swoją wiedzę religijną. Poznawszy skarb Mszy św. w klasycznym rycie, dopiero teraz w pełni rozumiem, że na Ołtarzu uobecnia się dokładnie i rzeczywiście ta sama Ofiara Pana Jezusa, jaka dokonała się na Kalwarii. Odnalazłam głęboką duchowość, należny respekt i uniżenie wobec Pana Boga oraz szacunek dla osób duchownych. Biorąc udział w rekolekcjach, słuchając kazań i katechez, otrzymałam wiedzę spójną i logiczną – skarb niezmiennego depozytu wiary katolickiej.

Droga, którą szły miliony

Jestem świadoma wielkiego wyróżnienia i ogromu łask, jakie otrzymałam razem z poznaniem Tradycji. Pamiętając słowa Pana Jezusa, że „komu wiele dano, od tego wiele wymagać będą’’, pragnę być „małym ambasadorem” katolickiej Tradycji w moim środowisku. Wielu spośród moich znajomych odeszło od Kościoła, żyje w stanie duchowej dezorientacji, trafiło do wspólnot charyzmatycznych tylko dlatego, że nie poznali skarbu naszej wiary...

Kiedy rozmawiam z przyjaciółmi i znajomymi na temat stanu dzisiejszego Kościoła, wszyscy oni spostrzegają pewien kryzys. Jednak nikt nie podziela mojego zdania, że to sami katolicy, w większości nieświadomie, nie znając Tradycji, czyli własnej tożsamości, przyczyniają się do powiększenia tego kryzysu. Zawsze pada argument nie do przebicia: musimy się zadowolić tym, co mamy, przecież sam papież, biskupi i księża pozwalają na wiele zmian i nowości.

Na razie jeszcze nie udało mi się nikogo przekonać do udziału w Mszy św. w klasycznym rycie. Jednak nie tracę nadziei – skoro katolicką Tradycję i dawną Mszę św. poznałam ja, dzięki łasce Bożej mogą ją poznać także inni. Poddałam się pod duchową opiekę kapłanów z Bractwa Św. Piusa X i jestem głęboko przekonana, że jest to początek mojej drogi, którą w ciągu dwóch tysięcy lat chrześcijaństwa mężnie szły i uświęciły się miliony katolików.