„Ja siałem, Apollos podlewał, ale Bóg dał wzrost”
Drodzy Czytelnicy!
Po 20 latach mojej szczęśliwej służby w winnicy Pańskiej w Polsce, Opatrzność Boża ustami moich przełożonych oznajmiła, że życzy sobie mnie – niegodne narzędzie – używać w innej części winnicy, w Azji – ad majorem Dei gloriam et ad salutem animarum. Po tylu latach człowiek przyzwyczaja się i przywiązuje do ludzi, ziemi i języka. Sama natura wytwarza takie więzi. Czy może być zresztą inaczej? Czy dobry ojciec może nie być szczerze przywiązany do swoich dzieci?
Byłem duchowym ojcem wielu z Was, byliście moimi duchowymi dziećmi. Użyłem czasu przeszłego, ale w jakimś sensie pozostaniecie nimi już zawsze. Ojciec swych dzieci przecież nie wymienia, może co najwyżej mieć ich więcej. Czy może nie kochać ich z całego serca? Czy może im czegokolwiek poskąpić z tych dóbr, którymi sam dysponuje? Pozostawiam w Polsce nie tylko swe duchowe dzieci, ale także swych współpracowników, z których zresztą ci młodsi też są moimi duchowymi dziećmi. I w związku z nimi pytam, czy załoga statku może nie przyzwyczaić się do siebie, skoro ma za sobą wiele lat wspólnej żeglugi po często bardzo burzliwych morzach?
Zmiany przełożonych są normą
Akurat te wspólnie przeżyte trudne chwile nauczyły nas polegać wzajemnie na sobie, pomagać i dodawać sobie otuchy... Trudno się więc dziwić, że zarówno kapitan jak i załoga odczuwają wielki ból na myśl, że trzeba będzie się rozstać i kontynuować żeglugę na różnych statkach i na różnych szlakach, choć port przeznaczenia, oczywiście, wszyscy z nas mają jeden i ten sam. Wspomniany ból jest uzasadniony, nawet przy zachowaniu pamięci, że rozstanie będzie miało tylko fizyczny wyraz, bowiem więzi duchowe, skoro zostały raz zadzierzgnięte i były prawdziwe, w Bogu zakotwiczone, nigdy nie mogą ulec zerwaniu. To co się w bliskiej perspektywie rozstania dokonuje w duszach jest więc zrozumiałe, ale sama konieczność rozstania może wywoływać zdziwienie i wzbudzać niepokój.
Ktoś może po prostu pytać: dlaczego? Przecież widać już owoce pracy, a załoga dobrze się rozumie, dobrze zna drogę i niebezpieczeństwa, a także wypracowała już środki zaradcze. Jej skuteczność się powiększa, a dzieło pomyślnie rozwija. Czy to jest sensowne, by w takiej chwili wymieniać kapitana? Czy postawienie za sterem nowego przełożonego, który nie zna załogi, nowego akwenu, a także ludzi, którym ma przekazywać sakramenty święte i zdrowe słowo nauki katolickiej, nie narazi statku i rejsu na niebezpieczeństwo? Czy ta nowa sytuacja nie spowoduje spowolnienia rozwoju apostolatu, jakichś nieprzewidzianych okoliczności, trudności a może nawet szkód?
Odpowiedź na te pytania znajdujemy w wielkim skarbcu mądrości Kościoła, a konkretnie w statutach nadanych Bractwu przez naszego Założyciela abpa Marcela Lefebvre’a i zatwierdzonych przez Kościół. Arcybiskup Lefebvre zawarł w statutach zasadę, że przełożeni dystryktów oraz domów autonomicznych są mianowani na sześć lat. Mandat ten zwykle się przedłuża na kolejną 6-letnią kadencję. Natomiast trzecia kadencja tego samego przełożonego na jednym stanowisku jest już czymś wyjątkowym. Zasadniczo nie przewiduje się więcej jak trzy kadencje na jednym stanowisku, chyba że zaistnieją jakieś wyjątkowe okoliczności, co jest niezwykle rzadkim zjawiskiem. W podobny sposób funkcjonują wszystkie zakony i zgromadzenia zakonne.
Nadzwyczajna sytuacja w Polsce
Nasz Założyciel przez taką dyspozycję chciał uniknąć dwóch niebezpieczeństw. Pierwsze to zbyt częste zmiany, które destabilizują apostolat: przełożony, który zaledwie mógł wdrożyć się do swej funkcji, po krótkim czasie zostaje z niej odwołany. Drugie to zbyt rzadkie zmiany, które mogą powodować skostnienie i rutynę apostolatu: przełożony może przyzwyczaić się do swej funkcji do tego stopnia, że uzna się za niezastąpionego i działającego w sposób nie wymagający żadnych korekt. W takiej sytuacji może zacząć patrzeć na cały apostolat i na wiernych w sposób naturalistyczny, niemal jak na swoją prywatną i nieprzekazywalną własność. Wierni mogą zaś przesadnie do jakiegoś kapłana przyzwyczaić się i zachowywać się tak, jakby tylko on mógł być pasterzem ich dusz, nikt inny.
Tymczasem przełożony powinien pamiętać, że jest tylko narzędziem w rękach jedynego, najwyższego Boga. Narzędzie zaś od czasu do czasu musi być zmieniane, skoro ma posłużyć do wykonania dzieła. Żaden artysta nie maluje wspaniałego dzieła jednym pędzlem lub jednym kolorem farby. Wierni zaś powinni przywiązywać się bardziej do słów nauki i łask sakramentów, jakie otrzymują za pośrednictwem kapłana, niż do jego cech osobowościowych. W przypadku Polski mamy jedną okoliczność, która sama w sobie jest wyjątkowa. Mianowicie odchodzący na inną placówkę przełożony jest założycielem Bractwa w naszym kraju.
Dzieło zakładania nowych struktur terytorialnych Bractwa jest trudne z powodu konieczności pokonania wielu różnych barier: nowego języka, innej mentalności, innego prawa państwowego oraz innych jeszcze okoliczności, wcześniej w Bractwie nieznanych. Z powodu tego trudu jest rzeczą zrozumiałą, że przełożony, będący założycielem, może pracować na swym miejscu długi czas, przekraczający nawet trzy kadencje. Z drugiej strony, im dłużej będzie przełożonym założonego przez siebie dzieła, tym trudniejsze będzie dla niego przejście na inną placówkę, a przecież ostatecznie w końcu przejść będzie musiał.
Przełożeni odchodzą, dzieło pozostaje
Założyciel jest w sposób szczególny ojcem, zna także każdy szczegół swego domu, ponieważ sam go zbudował, co uzasadnia szczególne przywiązanie do budowli. Dla wiernych również jest to trudne, gdy muszą pożegnać go, ponieważ przyzwyczaili się, że ich ojciec zawsze stał gotowy na posterunku, na wszystko miał radę, we wszystkim mógł pomóc, za wszystko był odpowiedzialny. I pewnie wyobrażali sobie, że tak już pozostanie na zawsze. Tym trudniej im pożegnać przełożonego, im dłużej on piastował swoje funkcje. Te psychologiczne uwarunkowania czynią rotacje na placówkach wręcz koniecznymi. Lepiej dokonywać zmian personalnych częściej, ponieważ jest to mniej „bolesne”, niż rzadziej – co zawsze czyni rozstania trudnymi.
Odejście przełożonego-założyciela jest także bardzo dobrą próbą i weryfikacją dla zapoczątkowanego przez niego apostolatu. Pozwala ona odpowiedzieć na pytanie, czy dzieło jest wystarczająco mocne i stabilne, by funkcjonować i rozwijać się dalej bez swojego założyciela i pod innym kierownictwem. A zatem ja już niebawem podążę na nową placówkę, a do Polski przybędzie mój następca. Pod nowym zwierzchnictwem pozostanie wspólnota kapłanów i braci, którzy będą mieli okazję sprawdzić się i pokazać swe talenty.
Pan Jezus w Wieczerniku podczas Ostatniej Wieczerzy wygłosił do apostołów mowę pożegnalną. Powiedział im wówczas m.in. takie słowa: „Pożyteczne dla was, abym ja odszedł; bo jeśli nie odejdę, Pocieszyciel do was nie przyjdzie; a jeśli odejdę, poślę go do was” (J 16, 7). Rzeczywiście tak się stało. Z woli Bożej, po Wniebowstąpieniu Zbawiciela, Duch Święty dokonał swego dzieła łaski w apostołach i usposobił ich do podjęcia wielkiego zadania następców samego Pana Jezusa.
Nasz wielki Założyciel abp Lefebvre uczynił podobnie, jak Chrystus: już 13 lat po powstaniu Bractwa przekazał funkcję przełożonego generalnego w ręce jednego ze swoich duchowych synów. Po wyświęceniu biskupów sam wycofał się z dotychczasowych funkcji kierowniczych, aby nowy przełożony generalny mógł swobodnie i ze świeżą energią poprowadzić apostolat Bractwa.
Wspólne dzieło kapłanów, braci i wiernych
Lepiej jest, kiedy zmiana przełożonego-założyciela następuje w sposób spokojny i zapowiedziany, a nie spada na jego dzieło jak grom z jasnego nieba. Taka niespodziewana zmiana zachodzi na przykład w przypadku poważnej choroby albo śmierci. Wówczas szybko trzeba wyznaczyć następcę. Wymuszony sytuacją pośpiech nie jest dobrym doradcą, a całe dzieło rzeczywiście jest narażone na zachwianie. Dlatego każdy założyciel domu autonomicznego czy dystryktu jest zobowiązany, aby możliwie jak najszybciej przygotować kadry gotowe do przejęcia zbudowanych przez niego struktur.
Pomaga mu w tym rozważanie słów Pana Jezusa: „Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny” (Mt 25, 13). Pan Bóg może w każdej chwili wezwać przełożonego-założyciela do siebie i powiedzieć mu: „Zdaj sprawę z włodarstwa twego, bo już nie będziesz mógł być włodarzem” (Łk 16, 2). Dlatego powinno się możliwie jak najszybciej przygotować kontynuatorów dzieła. Bogu niech będą dzięki, że w ostatnich latach zesłał nam powołania, które odpowiadają tym wymogom. Gdy założyciel może stopniowo przekazywać następcom to, co zbudował, wówczas spokojnie patrzy w przyszłość, mając pewność, że choć odejdzie, to dzieło będzie dalej się rozwijać.
Zwróćmy uwagę na jeszcze jeden interesujący aspekt. Otóż na początku dzieło jest jak ziarnko, a przełożony-założyciel musi niemal wszystko robić sam. W miarę rozwoju coraz bardziej są mu potrzebni pomocnicy, współpracownicy. W pewnym momencie dzieło tak się rozrasta, że należy zbudować strukturę. Dopóki obecność Bractwa w jakimś kraju jest jeszcze mała, to taki obszar nazywamy domem autonomicznym – jest to dosłowne tłumaczenie francuskiego określenia maison autonome. Nazwany tak obszar z jego przełożonym nie ma jeszcze rangi i wielkości dystryktu, ale stanowi autonomiczną jednostkę podległą nie jakiemuś dystryktowi, ale bezpośrednio przełożonemu generalnemu.
W pierwszych 20 latach istnienia Bractwa takich domów autonomicznych było około dziesięciu. Niektóre z nich zostały dołączone do jakiegoś dystryktu, inne powiększyły się do tego stopnia, że same stały się osobnymi dystryktami. Obecnie istnieją w Bractwie tylko trzy domy autonomiczne, są to Hiszpania-Portugalia, Irlandia oraz Europa Środkowo-Wschodnia, z których ten trzeci już za kilka miesięcy zostanie podniesiony do rangi dystryktu.
Człowiek sieje, ale wzrost daje Pan Bóg
Od roku pracujemy nad stosowną reorganizacją apostolatu, aby dom autonomiczny Europy Środkowo-Wschodniej mógł stać się dystryktem. Wieloletnie doświadczenie Bractwa – oraz o wiele dłuższe doświadczenie starych zakonów – pokazuje, że przy takiej reorganizacji zmiana przełożonego jest wskazana i pożyteczna. Dlaczego? Ponieważ Pan Bóg każdemu dał określone talenty i łaski zgodnie z zadaniem, które komuś wyznaczył. Otóż przełożony-założyciel otrzymał zdolności do przygotowania fundamentów i potem wzniesienia budowli w stanie surowym. Natomiast do umocnienia murów, do prac wykończeniowych, do ozdobienia elewacji zewnętrznej i wnętrz są potrzebne inne talenty i łaski. Bóg dał je innym i dlatego ster łodzi powinien w określonym momencie przejść w ich ręce.
Dlaczego jednak Pan Bóg nie daje pierwszych i drugich talentów jednemu człowiekowi? Ponieważ chce przez to pokazać, że powstające dzieło nie zamyka się w życiu jednego człowieka, w granicach jednego pokolenia, a nawet w wymiarze jednego wieku, ale ma uczestniczyć w trwaniu Kościoła do końca, bo jest dziełem Kościoła, jest cząstką Mistycznego Ciała Chrystusa. Nie rozumieli tego na przykład Koryntianie dwa tysiące lat temu. Ewangelizował ich św. Paweł i jego współpracownik Apollos i na tym tle wybuchały między Koryntianami nieporozumienia, ponieważ jedni z nich mówili, że są w stronnictwie Pawła, a inni w stronnictwie Apollosa.
Tymczasem św. Paweł nazwał ich ludźmi „cielesnymi” i tłumaczył im: „Ja siałem, Apollos podlewał, ale Bóg dał wzrost” (1 Kor 3, 6). Zarówno św. Paweł jak i Apollos byli sługami Tego, w którego uwierzyli Koryntianie, czyli samego Chrystusa Pana. „Tak więc nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko Ten, który daje wzrost – Bóg. Ten zaś, który sieje i ten co podlewa, jedno są. Każdy zaś własną zapłatę otrzyma według pracy swojej. Jesteśmy bowiem współpracownikami Boga; jesteście uprawną rolą Boga, jesteście budowlą Boga” (1 Kor 3, 7–9).
Wspomnienie tamtych wydarzeń pozwala dziś zarówno przełożonym, jak i wiernym, nabyć właściwego rozeznania w ważnej sprawie: otóż jesteśmy zaangażowani w dzieło, które nieskończenie nas przerasta. Sami zaś tak naprawdę jesteśmy jedynie pędzlami czy dłutami, którymi Boży artysta wykonuje dzieła gigantyczne i wieczne. Bez takiego szczerego aktu pokory przełożony żyłby w nieustannej iluzji co do siebie samego i swego apostolatu. Niestety, iluzja ta jest rozpowszechniona i dlatego niebezpieczna. Bez takiego aktu pokory również wierni żyliby w iluzji co do osoby przełożonego, myląc ludzkie narzędzie z Bożym Artystą. Zachwyt nad człowiekiem zasłaniałby im drogę do Chrystusa. To byłoby katastrofalne, niech więc nas od tego strzeże dobry Bóg!
Doświadczenie i kompetencje przełożonego
Pomimo wszystko zmiana personalna zawsze jest czymś trudnym, niekiedy bywa czymś nawet bardzo trudnym. Jeśli ojciec przekazuje synowi swoje przedsiębiorstwo, to ten musi się wiele nauczyć, do wielu rzeczy wdrożyć się. Łączy się to z trudem, bowiem człowiek najwięcej uczy się na własnych błędach. Jest oczywiste, że gdy przybędzie nowy przełożony, napotka pewne trudności. Przywiezie ze sobą swe talenty i umiejętności, ufność pokładaną w Panu Bogu, zapewne będzie mu towarzyszyć pewna obawa, czy wszystko ułoży się dobrze. Wiadomo, że pierwszy okres zawsze jest trudny dla wszystkich, zarówno dla przełożonego, jak i dla jego podwładnych. Taka jest już natura ludzka.
Nie wolno jednak tej kwestii rozpatrywać wyłącznie na czysto naturalnym poziomie. Bóg przełożonemu dał łaskę, daje ją i dalej będzie dawał, zgodnie z obietnicą: „Wystarczy ci łaska moja” (2 Kor 12, 9). To Bóg jest właścicielem całej floty. Kapitan na pokładzie statku jest tylko wykonawcą poleceń armatora. Czy burza, czy spokojne morze, to właściciel wyznacza port docelowy i kurs rejsu, choć zmienia sobie czasem kapitana. Dba o swoją flotę, więc wprowadzane zmiany na mostku kapitańskim poprawiają, a nie osłabiają zdolności żeglugowe takiej czy innej jednostki. Nowy kapitan przyniesie ze sobą duży bagaż doświadczeń.
W naszym przypadku spotkało Polskę i kraje Europy Wschodniej prawdziwe błogosławieństwo, ponieważ mój następca ma ogromne doświadczenie zdobyte na wszystkich płaszczyznach życia duszpasterskiego i administracyjnego. Ma za sobą prawie trzydzieści lat kapłaństwa. Najpierw był wikarym, założycielem małej szkoły, potem rektorem wielkiego gimnazjum i liceum. Przez wiele lat pełnił funkcję przełożonego największego przeoratu w Szwajcarii ze szkołą podstawową. Obecnie jest ekonomem całego dystryktu Szwajcarii. Piastując wyznaczone funkcje, bardzo interesował się i uczestniczył w rozpowszechnianiu wiary w innych krajach, zwłaszcza na Łotwie. Niewątpliwie z jego duchowego bogactwa i życiowego doświadczenia będą mogli współbracia i wierni czerpać pełnymi garściami.
Kontynuacja i rozwój istniejących dzieł
Wreszcie zmiana przełożonego nie znaczy, że wszystko zaczyna się od zera i będzie inne niż było wcześniej. Nowy przełożony jest zobowiązany przejąć istniejące struktury. Arcybiskup Lefebvre polecił, by nowy przełożony dopiero po pewnym okresie, najczęściej po roku, zaczynał samodzielnie działać i wprowadzać zmiany, które uzna za potrzebne. Przez pierwszy rok nowy przełożony powinien poznać nowe pole działania i bacznie obserwować, co dzieje się wokół niego. Tak będzie postępował mój następca z siedzibą w Warszawie i tak też będę postępował ja w dystrykcie Azji, który ma siedzibę w Singapurze.
Na końcu trzeba też wyraźnie podkreślić, że każda zmiana na takim szczeblu jest wielkim wyzwaniem dla osób, których w większym lub mniejszym stopniu dotyczy. Jeśli wszyscy do niej podejdziemy we właściwym, nadprzyrodzonym duchu, to wtedy będzie ona źródłem wielu łask. Jeśli zaś kierować się będziemy tylko naturalnymi emocjami i kalkulacjami, to wtedy będą nas dotyczyły słowa św. Pawła, skierowane niegdyś do Koryntian: „Skoro bowiem między wami jest zazdrość i spory, czyż nie jesteście cieleśni i czy nie postępujecie według człowieka?” (1 Kor 3, 3).
Wyobraźmy sobie przełożonego-założyciela, który nie chce opuścić swego dzieła, buntuje się przeciw decyzji o przeniesieniu – neguje w ten sposób wolę przełożonych, czyli wolę Bożą. Wyobraźmy sobie, że nawet zachęca wiernych do pisania petycji protestacyjnych przeciw jego przeniesieniu. Stara się w ten sposób nakłonić, a nawet przymusić przełożonych do zmiany decyzji. Takie zachowania są dla kapłanów i wiernych zgubne. Taki przełożony-założyciel przestaje być kanałem Bożych łask, a ludziom będzie mógł już dać tylko samego siebie, a więc własną małość i grzech. Jego tragedia rozleje się na współbraci kapłanów i zakonników, którzy przywiązali się do niego niczym do guru i z niechęcią będą odnosić się do nowego przełożonego, będą go bezlitośnie rozliczać; a zamiast pomagać, będą rzucać mu kłody pod nogi.
Jeśli taka sytuacja zaistniałaby, niewątpliwie spowodowałaby paraliż funkcjonowania dzieł, wprowadziłaby atmosferę nieufności i krytykanctwa. Oznaczałoby to początek końca wspólnoty kapłańskiej. Jeśli wierni gubią zmysł nadprzyrodzoności i tracą poczucie realizmu, wówczas idealizują swoich przełożonych i kapłanów, traktują ich jak „supermanów”, krzywdząc w ten sposób samych siebie i narażając kapłanów na trwanie w złudzeniach co do ich rzekomej wyjątkowości i niezastępowalności. Pan Jezus staje się wówczas dla wiernych „bohaterem drugiego planu”, jest przesłonięty w ich oczach przez osobę kapłana. Takie zachowanie jest niepoważne, dlatego trzeba się go zawsze wystrzegać.
Chrystus ten sam – niezmienny na wieki
I odwrotnie, wielkie błogosławieństwo spłynie na ziemię i wielkie źródło łask wytryśnie, jeśli kapłani, zakonnicy i wierni przyjmują zmiany przełożonych jako normalność i oczywistość – w duchu nadprzyrodzonego posłuszeństwa. Powinno nam towarzyszyć głębokie przekonanie, że Pan Bóg dalej stawia przed nami zadanie troski o zbawienie duszy własnej i dusz innych ludzi. Powinniśmy dalej modlić się za siebie nawzajem oraz zachęcać do pilnego wykonywania naszych zadań i obowiązków. W osobie nowego przełożonego powinniśmy widzieć przejaw Bożej życzliwości, troski i błogosławieństwa.
Ważne będzie także, aby nie kierować się przemijającymi emocjami i chwilowymi nastrojami, nie zniechęcać się przejściowymi problemami. Trzeba także wystrzegać się postawy nakłaniania nowego przełożonego do realizacji prywatnych, partykularnych pomysłów, które nie zostały przeforsowane pod wcześniejszym kierownictwem. Byłoby błędem, jeśli wierni wchodziliby w rolę „przewodników” i „nauczycieli” wobec nowego przełożonego, uzależniając swą życzliwość od tego, czy zrealizuje ich sugestie i pomysły. Trzeba również wystrzegać się naturalistycznego porównywania nowego przełożonego z wcześniejszym. Każdy aktualny przełożony wykonuje władzę daną mu przez Boga, jest ojcem, któremu należy się lojalność, oddanie, cześć i posłuszeństwo. Tego będzie oczekiwał mój następca w dystrykcie Europy Środkowo-Wschodniej i tego samego będę oczekiwał ja w dystrykcie Azji. Nowego przełożonego należy przyjąć w Polsce z taką życzliwością, z jaką chciałbym być przyjęty w Azji. Podobnie dzieje się w Bractwie od 40 lat w każdym dystrykcie i domu autonomicznym (a w zakonach już prawie od 1500 lat).
Ewentualne niedogodności związane ze zmianami personalnymi należy cierpliwie, chętnie i wytrwale znosić jako krzyż i czynić z tego ofiarę w intencji Kościoła, Bractwa oraz przełożonych. Dla nas, katolików, każda okoliczność staje się okazją do wzrostu w łasce Bożej i przyczynia się do rozwoju całego dzieła Tradycji. Możemy kolejny raz uczyć się, że na ziemi nic nie jest trwałe. Choć wszystko się zmienia, to jednak łączy nas Chrystus Pan, który zawsze jest, był i będzie taki sam, niezmienny. W Nim musimy dalej jednoczyć się, nosząc w sobie głęboką miłość do Boga i do siebie nawzajem.