Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
Ofiarowanie N.M.Panny [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 1/2014 (170)

ks. Karol Stehlin FSSPX

Powiększać wiedzę i bardziej kochać

Drodzy Czytelnicy!

Pozostajemy pod wrażeniem niedawnej wizyty pierwszego asystenta Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, ks. Niklausa Pflugera, dlatego w tym artykule wstępnym podsumuję jego spostrzeżenia i uwagi, którymi się z nami dzielił podczas wielu konferencji i w czasie kazań. Dobrze pasuje to do tematu obecnego numeru ZAWSZE WIERNI, w którym na cały nowy Rok Pański 2014 chcemy dać pewien drogowskaz oraz propozycje postanowień.

To zamierzenie harmonizuje z przewodnim pytaniem, na które często odpowiadał ks. Pfluger w czasie wizyty w Polsce. Brzmi ono następująco: jaki jest nasz główny obowiązek w obecnym czasie? A zatem jaki jest nasz główny obowiązek w nowym Roku Pańskim? Ksiądz Pfluger najpierw jasno określił obecną sytuację, w której się znajdujemy – szczególnie my, Bractwo i jego wierni; oraz ogólnie – cały Kościół. Sytuacja ta jest bardzo trudna z trzech głównych powodów.

Po pierwsze – z powodu obecnego papieża

A dokładnie z powodu tego, co mówi i jak się zachowuje. Niemal wszystkie media przedstawiają Franciszka jako papieża „nieobliczalnego”, który ignoruje dotychczasowy stan rzeczy, obowiązujące procedury, istniejące struktury i znajduje upodobanie w zachowaniach odwrotnych do tego, co dotychczas było uznane za dyplomatyczną normę i dobry obyczaj. Papież zdaje się nie brać odpowiedzialności za pewne twierdzenia, które wypowiada, a w każdym razie nie liczy się ze skutkami, jakie jego słowa wywołują w umysłach wiernych.

Głównym skutkiem wypowiedzi papieża jest zwiększenie zamieszania i dalszy zanik katolickiej jednoznaczności w myśleniu i postępowaniu. Chce on przeprowadzić gruntowną reformę w Kościele. Wygląda jednak na to, że będzie usiłował uczynić to na sposób rewolucyjny, czyli burząc niektóre elementy dotychczasowych fundamentów i realizując przynajmniej niektóre idee „teologii wyzwolenia” na czele z ideą posiadającego „socjalistyczną wrażliwość” tzw. Kościoła ubogich.

Zaskakuje przy tym entuzjazm papieża wobec wielkich zgromadzeń ludzi, takich jak np. Światowy Dzień Młodzieży. Dziwi także jego niemal ślepa ufność pokładana w młodzieży. Papież sprawia wrażenie, jakby zupełnie nie widział, albo nie chciał widzieć ogromnego zła, jakie dokonuje się obecnie w świecie. Kryzys, który papież widzi w Kościele, jest dla niego wynikiem jedynie bogactwa, przepychu, braku wrażliwości wobec potrzeb biednych, braku „wyjścia na peryferie”. Nie dostrzega natomiast kryzysu wiary. Przeciwnie, często podkreśla, że obecnie wiara Kościoła jest w bardzo dobrym stanie, bowiem wyraża wszystkie zalecenia sformułowane przez Sobór Watykański II.

Sytuacja jest trudna również z powodu tego, czego papież nie mówi. Miło jest słyszeć, kiedy Franciszek czasem wspomina o pewnych zapomnianych prawdach teologicznych, jak choćby tych dotyczących Matki Bożej, piekła czy diabła. W jego nauczaniu daje się jednak zauważyć poważne braki. Dominuje w nim wymiar zupełnie horyzontalny, naturalistyczny – jest ono skierowane ku światu, doczesności i człowiekowi. Najczęściej papież mówi o zaangażowaniu w ulepszanie tego świata, o dialogu międzyreligijnym, o tolerancji, o wyrozumiałości wobec grzeszników. W ten sposób z pola widzenia katolików zupełnie znika troska o pomnożenie chwały prawdziwego ,Trójjedynego Boga oraz o zbawienie dusz, co przecież jest głównym celem dzieła odkupienia Chrystusa Pana i misją całego Kościoła.

Po drugie – z powodu reakcji niektórych hierarchów na postępowanie papieża

Skrajni moderniści, którzy cicho siedzieli podczas pontyfikatu Benedykta XVI, teraz podnoszą głowę i coraz bardziej ostentacyjnie mówią na przykład o udzielaniu Komunii św. rozwodnikom, o zniesieniu celibatu kapłańskiego, o kapłaństwie kobiet czy też o innych nadużyciach, które Kościół odrzucał jako sprzeczne z nauką Chrystusa Pana. Manifestują też zdecydowanie niechęć do objawów życzliwości, jaką tradycyjnemu rytowi Mszy świętej okazał papież Benedykt XVI. Uciekają od tragicznej rzeczywistości, w jakiej znajduje się Kościół, albo minimalizują rozmiary tego kryzysu.

Nie ma już herezji, które by ich martwiły – są tylko różne opcje teologiczne, których reprezentanci powinni ze sobą ciągle dyskutować. Czołowi hierarchowie podtrzymują uparcie tezę o kwitnącym posoborowym chrześcijaństwie. Zdają się zabiegać tylko o to, by kurczące się widzialne struktury Kościoła, przetrwały przynajmniej w stanie szczątkowym, dopóki oni sami piastują urzędy. To co stanie się z Kościołem później, wydaje się już ich nie interesować.

Po trzecie – z powodu wzrastającej niechęci, a nawet wrogości nie tylko do Kościoła, ale także do prawa naturalnego

Widać jasno, że obecny, liberalny świat śmieje się z „otwartych ramion” hierarchów i uważa, że ustępstwa poczynione na ostatnim soborze i po soborze są niewystarczające. Widzimy, jak narasta – szczególnie w dawnych krajach katolickich – prawdziwa medialna wojna z Kościołem. Oczywiście, powoduje to ogromną duchową dewastację, bo nie wszyscy wierzący są wystarczająco mężni, odważni i zdecydowani, by bronić swej wiary.

Dodatkowo jesteśmy świadkami wprowadzania ustaw i paragrafów, których skutkiem może być całkowita destrukcja życia jednostek i społeczeństw, ponieważ godzą one w prawo natury. Chodzi tu przede wszystkim o dalszą liberalizację aborcji, legalizację związków jednopłciowych, eutanazji, o ideologię gender itd. A co najgorsze, dokonuje się to często przy zupełnym braku reakcji ze strony wielu hierarchów Kościoła. Ci, którzy protestują, na przykład w Polsce, stanowią nieliczną mniejszość.

Apostolat Bractwa na świecie i w Polsce

Jak w takiej sytuacji wygląda obecny stan apostolatu Bractwa? W niektórych krajach zachodniej Europy odnotowujemy pewną stagnację, spowodowaną narastającym naciskiem, jaki laicyzm wywiera na ludzi, którzy bez tej presji na pewno trafiliby do naszych kaplic i przeoratów. Być może też pewne środowiska indultowe przyczyniają się do tej stagnacji, tworząc typ „tradycyjnego” katolika, który jest gorliwym miłośnikiem „klasycznego” rytu Mszy świętej (to określenie jest tam chętnie używane), ale poza tym na inne kwestie ma poglądy całkowicie liberalne i konsumpcyjne. Natomiast wielki rozwój naszego apostolatu widać w obu Amerykach, Afryce, Azji i w Europie Środkowo-Wschodniej. Nie chodzi tu jedynie o wzrost liczebny, lecz także o rozwój różnych dzieł apostolskich, takich na przykład jak ruchy maryjne czy też szkoły katolickie.

Jaki jest więc nasz główny obowiązek? Na to pytanie odpowiedział sam Założyciel naszego Bractwa, który w jednym z ostatnich listów, napisanym tuż przed śmiercią, odpowiedział na pismo ówczesnego przeora z Marsylii, który pytał: „Ekscelencjo, co mamy uczynić? Co mają wierni robić w czasach totalnego zamętu? Czy da się w ogóle jeszcze coś zrobić?”. Arcybiskup Lefebvre odpowiedział mu, że należy robić dwie rzeczy: zachować i pogłębiać wiarę oraz wypełnić obowiązek „miłości misyjnej”.

Po pierwsze – należy zachować i pogłębiać wiarę

Należy zachować równowagę duchową w obecnym zamęcie. Im mniej inni mówią o istotnych prawdach wiary, tym bardziej my powinniśmy o nich pamiętać. Musimy zachować ufną, dziecięcą wiarę w Credo i wszystko to, czego naucza Kościół. Wiara jest podobna do ornej ziemi, o którą trzeba dbać, bo w przeciwnym razie przestanie dawać plon. Trzeba swą wiarę zgłębiać, umacniać. Najlepiej służy temu stosowna lektura. Dlatego każdy katolik powinien doceniać regularną lekturę duchową, powinien znać katechizm, apologetykę, żywoty i dzieła świętych. Ponadto powinien dobrze rozumieć obecny kryzys, czyli wiedzieć, na czym polegają błędne doktryny ekumenizmu, wolności religijnej itd. Katolik ma nie tylko widzieć zło, ale musi znać środki zaradcze przeciwko niemu.

Poza tym nasza wiara powinna być wiarą żywą! Nie wystarczy przestawać tylko na nic niekosztujących deklaracjach i na śpiewaniu niedzielnego Credo. Trzeba gorliwie korzystać ze środków zbawienia, a zwłaszcza z Mszy Świętej Wszechczasów – powinna być to najdroższa perła naszego życia. Ważne jest także uznanie królewskiego, społecznego panowania Najświętszego Serca Pana Jezusa – w rodzinie i w życiu publicznym, odmawianie codzienne różańca i zachowywanie przykazań.

Po drugie – należy wypełnić obowiązek „miłości misyjnej”

Tego sformułowania – „miłość misyjna” – użył abp Lefebvre, gdy mówił o swoim marzeniu i natchnieniu, jakie pewnego dnia w Dakarze obudziło się w jego duszy. Zapragnął wówczas, by wobec pogarszającej się sytuacji Kościoła, wychować nowe pokolenie kapłanów „w całej czystości doktrynalnej, a także misyjnej miłości”. Nie wystarczy, by katolicy zachowali wiarę, trzeba jeszcze tę wiarę rozprzestrzeniać, upowszechniać. Trzeba, by kapłani, a za ich przykładem wierni świeccy, nieśli światło wiary tam, gdzie panują ciemności. To jest nakaz misyjności, jaki zostawił nam Chrystus Pan.

Chcemy uczynić cały świat katolickim, bo tego On sobie życzy. Również dlatego, że obowiązuje nas przykazanie miłości bliźniego. Bliźni nie są nam obojętni, więc chcemy wzbudzić w ich sercach wiarę, która jest przepustką do wiecznej szczęśliwości. „Miłość misyjna” to wyruszenie na misje (podjęcie misji) z pobudki miłości ku Bogu i ludziom. Obowiązek „miłości misyjnej” jest odpowiedzią na pytanie, co mamy robić w tak trudnej sytuacji, w jakiej znajduje się Kościół.

W kontekście tego obowiązku „miłości misyjnej” ks. Pfluger wspomniał o dramatycznych wydarzeniach, jakie stały się udziałem Bractwa w ostatnich latach aż do lipca 2012 roku. Na pytanie, co możemy jeszcze uczynić, niektórzy razem z biskupem Williamsonem na czele twierdzili, że jakiekolwiek rozmowy z hierarchami w Rzymie nie mają sensu, bowiem oni całkowicie sprzeniewierzyli się wierze katolickiej. Twierdzili dalej, że nawet próba dyskusji z nimi jest zdradą prawdy. A jeśli przełożony generalny Bractwa podejmuje rozmowy, to jest zdrajcą i zmierza do zniszczenia dzieła katolickiej Tradycji.

Co ich zdaniem należy robić? Zerwać rozmowy, zachować wiarę i czekać na Sąd Ostateczny albo na wielką karę Bożą, która ma spaść na modernistyczny, już nieuleczalnie chory Rzym. Taka postawa jest wyrazem fatalizmu, nosi rysy mentalności protestanckiej, która uważa ludzką naturę za tak zepsutą, że nie da się już nic z nią zrobić. W postawie tych katolików widać coś podobnego: są przekonani, że Rzym jest zgubiony i nie ma sensu z nim rozmawiać. Możliwy jest tylko cud jego nawrócenia.

Cóż można na takie tezy odpowiedzieć? Rzeczywiście, nasza natura jest zraniona grzechem pierworodnym, ale wsparta Bożą łaską zachowuje zdolność powrotu do zdrowia, a tym samym do poprawnego myślenia. Przekonaliśmy się nie raz, że duchowni przesiąknięci modernizmem, po zetknięciu z katolicką Tradycją i poznaniu katolickich zasad, przeżywają głębokie nawrócenie. Pogląd, że w Rzymie wszystko zostało bezpowrotnie stracone i niczego dobrego nie da się uzyskać, stoi również w opozycji do postępowania samego Pana Jezusa, który posłał apostołów do moralnie i religijnie zepsutego Rzymu i Aten.

Jezus Chrystus podkreślał, że nie nam jest dane znać dzień końca czasów: „Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec w swej władzy zachował” (Dz 1, 7). A dopóki ten koniec nie nadchodzi, musimy wykorzystywać każdą okazję, by uzyskać w Rzymie coś, co służy chwale Bożej i zbawieniu dusz. Dokładnie tak uczyli i tak żyli święci. Święty Franciszek Salezy mówił, że gdyby nawet wiedział, iż jutro nadejdzie koniec świata, to dziś zacząłby budowę kolejnego kościoła, gdyż tego wymaga miłość do dusz. Dodajmy, „misyjna miłość” do dusz.

Są także tacy, którzy odpowiadając na pytanie, co należy uczynić, nie negują zasadniczo misyjnego działania na zewnątrz, prowadzenia rozmów z Rzymem, podejmowania prób nawracania osób nie związanych z Tradycją. Twierdzą jednak, że jesteśmy o wiele za słabi, by działać w kanonicznych strukturach Kościoła i nie przesiąknąć sami duchem soborowym. Ich zdaniem, moderniści nas zdominują, ponieważ są o wiele od nas sprytniejsi. Należy się więc ich strzec, skupić na naszych wiernych i przygotowywać ich do zadań na przyszłość. Najważniejsze, abyśmy zachowali naszą wiarę. A więcej mogą uczynić dopiero przyszłe pokolenia. Taka taktyka prowadzi Tradycję do izolacji, do pewnego stanu zamknięcia, a Bractwo zamienia w „skansen” rzeczy wzniosłych, ale nie mających praktycznego zastosowania.

Nie można cieszyć się z posiadania prawdy jedynie dla siebie samego i obojętnie patrzeć na świat pogrążony w błędzie. Tego z „misyjną miłością” nie da się pogodzić. To rodzi jedynie egoizm oraz pychę. Powinna nas interesować sytuacja innych ludzi, ponieważ wszyscy żyjemy na jednej Ziemi, a nie na różnych planetach. Musimy przygotowywać nasze dzieci do zwycięskich starć ze światem. Poza tym, omawiane tu stanowisko oznacza brak ufności wobec Boga. Co prawda Bractwo jest niewielkie, ale przecież nie działamy sami z siebie: jesteśmy tylko narzędziami w rękach Chrystusa Pana i Niepokalanej.

Po trzecie – słuchać poleceń naszego Założyciela i przełożonych

Trzecia odpowiedź na pytanie, co jest naszym głównym obowiązkiem, pochodzi od naszego Założyciela i przedstawia ją nasz przełożony generalny. Według niej, Bractwo jest dziełem Kościoła i istnieje dla dobra Kościoła. Z tego powodu nie waha się iść ad extra tam, gdzie jest taka możliwość. Naszym celem jest służyć Kościołowi, przyczynić się do jego uzdrowienia, tym bardziej teraz, kiedy przeżywa on nieznany wcześniej kryzys.

Gdybyśmy mówili, że będziemy rozmawiać z Rzymem, ale pod warunkiem, że on najpierw się nawróci, to bylibyśmy podobni do lekarza, który stawia ciężko choremu warunek: odwiedzi go w domu, jeśli on najpierw wyzdrowieje. „Miłość misyjna” każe iść wszędzie, gdzie tylko można, by pomnożyć w duszach chwałę Bożą i je ratować. Jeśli Opatrzność otwiera nam jakąś możliwość, to musimy podjąć próbę jej wykorzystania dla dobra dusz! I właśnie dlatego Bractwo podjęło i prowadzi rozmowy z Rzymem. To Rzym nas zaprosił na te rozmowy, a Pan Bóg dał nam okazję złożenia tam świadectwa o prawdzie.

Jeśli my, którzy otrzymaliśmy niezasłużenie skarb Tradycji, nie przedstawilibyśmy go w Watykanie, to kto inny miałby to uczynić? Musi tak być, ponieważ jesteśmy współodpowiedzialni za Mistyczne Ciało Chrystusa. Od nas, w pewnej mierze, zależy ratunek Kościoła. Bractwo więc musi patrzeć z perspektywy misjonarza i łowcy dusz. Każdy z nas powinien uniknąć ukrytego niczym pułapka, ale realnego niebezpieczeństwa utraty sensus Ecclesiae. Pytajmy sami siebie: czy jesteśmy głęboko przekonani, że jesteśmy członkami ukochanej Matki Kościoła, która w obecnej sytuacji potrzebuje nas i liczy na naszą pomoc?

Jak konkretnie powinna wyrażać się nasza „miłość misyjna”?

Musimy poważnie potraktować prośby Matki Bożej Fatimskiej oraz ideał św. Maksymiliana, a dotyczą one modlitwy i ofiar w intencji nawrócenia grzesznych dusz. Należy także podjąć konkretne działania misyjne. Polegają one, w naszym przypadku, przede wszystkim na wspieraniu szkół Tradycji. Szkoły są terenem misji, którą można by nazwać „misją szkolną”. Celem naszych szkół jest pozyskiwanie dzieci i młodzieży – a poprzez nich rodzin – dla Chrystusa Pana.

Dalej, należy troszczyć się o powołania, zabiegać o nowe i podtrzymywać już trwające. We wrześniu 2013 roku w pewnej diecezji w Nikaragui kapłani naszego Bractwa głosili rekolekcje dla duchownych. Po kilku miesiącach tamtejszy ordynariusz poprosił nas, abyśmy dalej zajmowali się tymi kapłanami oraz podjęli formację ich seminarzystów. Oto wspaniały przykład troski o powołania. Obecnie również w Polsce coraz więcej młodych kapłanów i kleryków wyraża pragnienie kontaktu z nami. Jak ważne jest, abyśmy za nich gorąco modlili się oraz życzliwie ich przyjmowali.

Ponadto należy kontynuować dzieło kolportażu prasy katolickiej. Im większy duchowy zamęt, tym bardziej wzrasta liczba szczerze szukających prawdy. Ponieważ najczęściej nie są oni jeszcze gotowi na osobisty kontakt z nami, dlatego należy ich pośrednio zachęcać – najlepiej poprzez apostolat prasy i środków elektronicznych. I w końcu, w jak najszerszym kręgu znajomych należy propagować rekolekcje. Doświadczenie pokazuje, że rekolekcje są najsilniejszym środkiem zaradczym wobec obecnego kryzysu i największym wyrazem „miłości misyjnej”.

Drodzy Czytelnicy i drodzy Wierni, o taką „miłość misyjną” Was proszę. Oddaję Was wszystkich Niepokalanej w Jej troskliwe, matczyne ręce. Niech Ona Was bezpiecznie prowadzi przez cały nowy Rok Pański 2014, tak byście żyli jak najbliżej naszego Pana Jezusa Chrystusa.