Ucieczka w marzenia
Ucieczka w marzenia w swojej istocie polega na nie akceptowaniu rzeczywistości, czyli na ucieczce przed prawdą. Jest to postawa przeciwna wierze katolickiej, która uczy realizmu, a więc trzeźwego spojrzenia na sprawy tego świata.
Człowiek, który wierzy, zamiast marzyć, realizuje wolę Boga i nie skupia się na rzeczach niemożliwych (po ludzku) czy nawet szlachetnych, ale niepotrzebnych w Bożym planie. Nie interpretuje również faktów na swoją modłę, czego następstwem może być tylko frustracja, ponieważ oczekiwania nieuchronnie się nie spełniają. Ucieczka w marzenia to szukanie pocieszenia i ukojenia bólu w sposób nieuporządkowany. Jest oznaką braku życia ascetycznego i może prowadzić do złego nawyku, który w skrajnych przypadkach staje się kompulsją jak np. erotomania lub mitomania.
Początkiem skutecznego oderwania się od toksycznej ucieczki w marzenia jest nade wszystko zdrowa relacja z Bogiem, czyli przypomnienie sobie kim On jest. Otóż Bóg ogarnia Swoim jestestwem to, co było, jest i będzie. On Sam mówi, że „jest tym, który jest”. Niczego nie otrzymał od kogokolwiek, lecz Sam posiada wszystko i rozdaje tak, jak chce i kiedy chce – nazywamy to Opatrznością Bożą. On daje życie, a przy tym nic z Siebie nie traci. On podtrzymuje przy życiu tych, którym to życie dał i nie pyta ich o zdanie czy opinie, ponieważ On i tylko On jest dawcą życia. Jednocześnie Bóg jest dobry i nigdy się nie myli.
A jaki jest człowiek? Jaka jest o nim prawda? Człowiek posiada rozum i wolę, ale na skutek grzechu pierworodnego obu tym władzom brak doskonałości. Często się zdarza, iż rozum przedstawia woli to, co żadną miarą nie jest rzeczywiście dobrem, lecz ma zbliżony pozór dobra, a wola mimo to stosuje się do tego i czasami ucieka w fantazje i marzenia. Zagubiona dusza rozważa w sobie, jakby to było, gdyby nie było, bo gdyby było, jak ona by chciała, to będzie lepiej a może nawet cudownie...
Jak doszło do rozwoju wady ucieczki w marzenia
Należy być pewnym, że tego typu subtelne zniewolenie duchowe nie dokonuje się w jednej chwili, ale jest powolnym procesem, będącym wynikiem wielu sytuacji, w których dusza sprzeciwiała się łasce Boga. Wola i rozum osłabiane są niejednokrotnie przez fałszywe myśli filozoficzne, które sączone są w umysły ludzkie przez autorytety tego świata od pokoleń, a są nimi liberalizm i modernizm – wszechobecny od ponad 150 lat.
Szatan nie powie człowiekowi wprost, żeby wyparł się Boga i zaczął słuchać swojej pychy i brzucha. Jednak będzie podsuwał pseudo-mądrości, które zmieniają mentalność i wrażliwość duszy na sprawy Boże. I tak zły duch sugeruje, że człowiek rodzi się dobry i że z natury swej dąży do sprawiedliwości i prawdy. A skoro tak, to człowiek pozostawiony w zupełnej swobodzie samemu sobie, na pewno da pierwszeństwo prawdzie przed błędem, a swoje namiętności podda sprawiedliwości. Diabeł podszeptuje wówczas: „Twoje marzenia są szlachetne i dobre. Daj im upust!”.
I oto szlachetne marzenie nadchodzi i serce kołacze i myśl się pojawia: „A gdyby Bóg choć przez chwilę dał mi władzę zmieniania świata? Jak on by pięknie wyglądał... Przecież to oczywiste, że wszyscy by w nim chodzili tylko na Mszę trydencką, a Jezus Chrystus byłby ogłoszony Królem każdego państwa; a Jego imię w pierwszym zdaniu każdej konstytucji na całym świecie!”. A miłosierny Bóg zapyta wówczas: „Chcesz więc zmieniać świat? To musisz nawracać. A wiesz jak to robić?”.
Kolejną treścią jadowitej myśli będzie to, iż skoro wolność jest zdolnością wybierania odpowiednich środków do tego, co zamierzasz, tak że ty, który posiadasz możność wybierania czegoś jednego spośród wielu, panem jesteś swych czynów. Szatan wówczas sugeruje: „Nie ma prawdy wyższej od człowieka, a ty wiesz co dobre! Marzenia to dobry początek i lekarstwo”. Czy sądzisz zatem, że gdybyś był biskupem (oczywiście tradycjonalistą...), to sytuacja by się zmieniła? Bractwo Św. Piusa X nie ma jednego, ale nawet trzech biskupów i zapewniam cię, czytelniku, że ich wolą jest, aby ludzie powrócili do bojaźni Bożej i przyjęli pokornie całościowo depozyt wiary.
Kolejną toksyczną przesłanką dla duszy jest przekonanie, że wiara teologalna (fides) jest zwykłym produktem ludzkiego umysłu, a więc ograniczona przez możliwości tegoż umysłu. Nie ma nic prócz ludzkiej natury, bo wiara to uczucie, którego najskrytszym początkiem jest podświadomość. W konsekwencji Bóg nie jest transcendentny, a więc kimś kto przychodzi do człowieka z zewnątrz. W zasadzie przy takim spojrzeniu Bóg nie jest potrzebny, a zły duch wtóruje i szepcze perfidnie do ucha: „Jesteś samowystarczalny, twoje marzenia dadzą ci szczęście!”.
Ci, którzy poszli tą drogą, wpadli bezpośrednio w sidła herezji modernizmu. Należy więc pamiętać, że świat i media faktycznie bombardują nas tymi podszeptami i my, siłą rzeczy, stajemy się na nie podatni, zwłaszcza gdy opuszczamy gardę i nie czuwamy, aby sugestie naszego ciała i egoizmu nie zapanowały nad naszym rozumem.
Ale zło nie jest nieuleczalne (J 10, 28)
Jak skutecznie walczyć z wadą, która rani nasz umysł? Po pierwsze, wyrzekamy się szatana poprzez przyjęcie chrztu świętego. Po drugie, podejmujemy walkę z wszelkimi pokusami, czyli odważnie praktykujemy to, co Kościół nazywa życiem ascetycznym. W przypadku wady uciekania w marzenia należy zastosować strategię walki we wszystkich sferach życia człowieka, ponieważ w jakimś stopniu schorzała jest sama inteligencja duszy. Ojcowie Kościoła zwracają szczególną uwagę na następujące kluczowe momenty:
- poskramiać wyobraźnię, gdy zwodzi nas ku próżnej dumie z awansu społecznego,
- poskramiać smutek powstały w wyniku przykrego wydarzenia,
- zatopić w modlitwie uwielbienia podrażnienie lub irytację, gdy wspominamy jakieś przykre słowo lub obraz,
- umartwiać pragnienie przeżywania snów,
- umartwiać i tłumić każdy objaw niecierpliwości, irytacji i gniewu.
Dobrym przykładem praktycznej walki z taką słabością jest unikanie tworzenia enklaw odcinających się od innych katolików z powodu gwałtowności, czyli zrażania ludzi do siebie. Objawia się to m.in. poprzez brak wyczucia w doborze argumentacji teologicznej. Pamiętajmy, że liczba kapłanów, którzy przeinaczają Magisterium Kościoła jest tak duża, że zaakceptowanie tak dramatycznej sytuacji stanowi w pierwszej chwili dla wielu ludzi barierę psychologiczną nie do pokonania. Ludziom nie mieści się w głowach, że konferencje episkopatów piorą mózgi katolikom tak, aby ci byli przekonani, że bałwochwalczy kult człowieka jest wykładnią nauki Jezusa Chrystusa. Nie mieli również wątpliwości, że Przełożony Generalny Bractwa Św. Piusa X wie, że ty już wiesz! Więc zdobądź się na samoopanowanie i czyń miłość bliźniego. Pytaj przełożonego, jak najroztropniej działać, aby nie wylać dziecka z kąpielą.
Przypatrz się dokładnie twoim pragnieniom. Poddaj je ocenie rozumu i wiary. Czy nie pragniesz przypadkiem długiego życia zamiast świętego? Przyjemności i dobrego samopoczucia bez żalu i bólu, zwycięstw bez walki, sukcesów bez porażek, gratulacji bez krytyki, spokojnego i wygodnego życia bez jakiegokolwiek krzyża, czyli inaczej mówiąc całkowicie przeciwnego życia aniżeli to, które miał nasz Pan Jezus Chrystus?
Poskramiaj ducha, zakazując mu wszelakiego rodzaju próżnych wyobrażeń, myśli, które są stratą czasu, rozpraszają duszę i odstręczają od pracy najwyższej wagi tylko tobie przeznaczonej. Wypowiadaj się tylko w kwestiach, w których jesteś kompetentny i gdy cię o to proszą. Z tego powodu zwróć uwagę na bardzo istotny szczegół, a mianowicie na fakt, że jesteś owieczką, która nie posiada munus docendi (tzn. delegowanej władzy nauczania od Boga, której towarzyszy łaska święceń). Dlatego nie możesz z impetem wkroczyć do pałaców biskupich i dokonać „świętego zamieszania”, w którym wymusiłbyś odejście dziesiątek, a nawet setek kapłanów okaleczonych herezją modernizmu w imię dobra Kościoła. Zresztą wielu z tych kapłanów nie zrozumiałoby twoich poczynań tak, jak ty byś tego chciał. Przeciwnie! Twoje zmiany personalne utkwiłyby im w pamięci i wyciągnęliby z nich wnioski, jak tylko nastałyby lepsze dla nich czasy...
Zatem niektóre owce, skoro do kurii ich nie wpuszczają, to przez internet „duszpasterzują” i piszą wzniosłe hasła, tropią, skazują i cytują gorliwie świętych apologetów z tak mistrzowską precyzją, że niejeden ksiądz by tak nie zrobił. Tylko proszę zwrócić uwagę na następujący szczegół: czy pytała taka owieczka swojego przełożonego, który ma ex officio władzę nauczania, w jaki sposób mogłaby być rzeczywiście przydatna w nawracaniu innych? Otóż w nieuporządkowanym ferworze można zapomnieć, że o sposobie obrony depozytu wiary decyduje konkretnie przełożony lokalny, który ma rozeznanie sytuacji, a nie świeccy.
I tak trzeba zdać sobie sprawę, że oprócz doraźnej i ulotnej satysfakcji, że ktoś coś słusznego napisał na łączach rutera, niestety, niewiele dobrego z tego wynika. Zniżając się do poziomu emotikonów, do żonglerki słownej, świadczącej o rzekomej erudycji, albo wręcz do wulgarności, ubliża się Bogu, który jest trzykroć święty, bo nie o nas samych mowa, lecz o Panu i Zbawicielu! Gdy chcemy okazać szacunek komuś kto jest dla nas bardzo ważny, czyż nie piszemy do niego własnoręcznie wiecznym piórem na pięknym akrylowym papierze, dbając o kaligrafię i zwroty grzecznościowe? I nie chodzi tutaj o to, że ktoś nie pisze merytorycznie, bo często argument jest merytoryczny, ale o to, że samo pisanie w takich mediach legitymizuje jednocześnie zachowanie innych, czyli niejednokrotnie to, czego nie wypada katolikowi mówić lub nie godzi się robić.
A dalsze konsekwencje takiego postępowania jakie są? Nie ma wątpliwości, że wypowiedzi na forach internetowych są skwapliwie wykorzystywane przez wrogów Kościoła, aby dezinformować, wzmacniając fałszywą opinię o tradycjonalistach, jakoby byli tylko ludźmi zbyt poważnie traktującymi pewną modę na estetykę trydencką.
Nigdy nie przerywaj temu, kto mówi i nie spiesz z odpowiedzią, zanim nie usłysz wywodu do końca. Mów zawsze spokojnie i unikaj gwałtowności lub ucinania rozmowy.
Jeden z praktycznych sposobów walki z tą słabością polega na skupieniu swojego umysłu na nauce języka łacińskiego. Jest to język twojej Matki Kościoła, szlachetny i precyzyjny, przez który przekazywane są od niepamiętnych czasów definicje nieomylne, czyli takie, które są de fide tenenda. Nauka tego języka ćwiczy w cnotach cierpliwości, punktualności i precyzji myślenia. Oczywiście, należy czynić to w chwilach wolnych, czyli wtedy kiedy ma się największą pokusę, żeby tropić w internecie kolejnych zdrajców i hochsztaplerzy świętej liturgii. Taki wolny czas mogą mieć raczej studenci, bo jeżeli jesteś ojcem rodziny, to trudno sobie wyobrazić, że mógłbyś mieć jeszcze czas na tego typu zajęcie, wykonując sumiennie swoje obowiązki stanu, a są nimi wychowanie potomstwa na katolików poprzez swoją obecność w domu, utrzymanie rodziny i poświęcenie czasu współmałżonkowi.
Unikaj takich słów, jak „bardzo”, „nigdy”. Upokarzaj swoją wolę przed wolą Boga i Jego prawem, aby Jemu się podobać, a nie sobie. Dobrą okazją, aby upokarzać swoją wolę, jest poskramianie żądzy, aby wszystko wiedzieć i być uczestnikiem pikantnych wydarzeń, za które osobiście nie ponosi się konsekwencji: „A ten ksiądz to myśli to... I wiem to z bardzo wiarygodnych źródeł...”. A przede wszystkim mieć satysfakcję, że się o tym powiedziało jako pierwszy! Oto dobra okazja, aby poskromić próżną miłość własną i zastanowić się czy oby na pewno takie zachowanie jest dowodem mojego zaangażowania się dla Tradycji.
Gdy cię ktoś upokorzy, nie obgaduj pod nosem, nie szemraj, lecz przyjmij przykrość jako łaskę Boga. To, co czynisz w oschłości, jest doskonalsze od działania w pocieszeniu. Gdy czynię coś tu i teraz, nie muszę robić czegoś innego, zatem nie myślę co było lub co będzie. Poświęcam się więc pracy w chwili teraźniejszej i robię to jak najlepiej potrafię.
Często chcielibyśmy wybrać sobie nasze krzyże. Mieć inny aniżeli ten, który mamy. Chciałoby się nosić krzyż ciężki, z którego jednocześnie biłby blask, a nie nasz, lekki i bezbarwny, który jednak męczy, bo jest długotrwały. Noś swój krzyż, a nie kogoś innego! A opierając się na tych Bożych przesłankach, podejmij się choćby najprostszej pracy, ćwicz się w odpowiedzialności za siebie i innych, a w sposób szczególny wypełniaj swoje obowiązki stanu.
Czyń wedle wskazówek swojego kierownika duchowego, mając zawsze na uwadze najstraszliwszą pokusę, jaka może spotkać gorliwego katolika: jest to przekonanie, że aktualna sytuacja Kościoła jest tak zła, że nie ma już w nim hierarchicznego rządu! Skutkiem takiego myślenia jest przekonanie, że świeccy, zgodnie ze swoim rozeznaniem sytuacji (opierając się na Tradycji czy też objawieniach, więc mylić się nie mogą) powinni robić to, co uważają, że jest najlepszym sposobem ratowania tonącej Łodzi Piotrowej, ale jednocześnie traktując kler wyłącznie jako dostarczycieli sakramentów, bez podporządkowania się im poprzez posłuszeństwo w obawie, że są oni krypto-heretykami, którzy jak tylko będą mogli, doprowadzą nieuchronnie do zniszczenia ich Bożej inicjatywy.
Powstaje pytanie, jak tacy świeccy zareagują, gdy w końcu nastanie czas w którym kolegium biskupów w łączności z papieżem przyjmie w pełni Tradycję katolicką? Gdyby np. katolicki ordynariusz uznał jakąś bogobojną inicjatywę świeckich, w ramach porządkowania chaosu w diecezji za już niepotrzebną, to czy ci świeccy podporządkowaliby się tej decyzji, czy nadal uważaliby, że prawidłowe wypełnianie obowiązków duszpasterskich (czyli apologetyka, prawidłowe przekazywanie depozytu wiary i sankcjonowanie herezji egzekwując kary) przez ordynariusza mianowanego przez papieża, nie jest wystarczającym znakiem od Boga, że jest to Jego wolą?