Kto stoi, niech baczy, aby nie upadł…
Drodzy Czytelnicy!
W funkcjonowaniu ciała ludzkiego prędzej czy później pojawiają się jakieś objawy chorobowe: zachwianie równowagi, osłabienie, ataki wirusów z zewnątrz, wewnętrzne stany zapalne... Długa jest ich lista. Z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia w życiu duchowym. Jeśli ktoś uważa inaczej i jest o rozwój swojego życia duchowego spokojny, niech przypomni sobie słowa św. Pawła: „Kto więc mniema, że stoi, niech patrzy, żeby nie upadł” (1 Kor 10, 12).
Choroby trapiące nasze życie duchowe można podzielić na dwie grupy. Pierwsza to choroby spowodowane przez czynniki zewnętrzne. Są nimi pokusy diabła i wpływ świata, który w ręku złego ducha jest bardzo często narzędziem zniewalania grzechem ludzkiej duszy. Druga grupa chorób nękających nasze życie duchowe to „wewnętrzne stany zapalne”, wśród których wymienić należy skutki grzechu pierworodnego, na czele z pożądliwością oczu, pożądliwością ciała oraz skłonnością do pychy. Można więc powiedzieć, że niedomagamy wszyscy. Bez wyjątku.
Ludzi cierpiących na duchowe choroby można podzielić na dwie kategorie. Pierwszą stanowią ci, którzy z chorobowego stanu swojej duszy nie zdają sobie sprawy. Druga to ci, którzy niedomagania swego życia duchowego dostrzegają. Oczywiście, ci pierwsi są w gorszej sytuacji: jak bowiem mają szukać lekarza, jeśli nie wiedzą, że są chorzy? Drudzy, wiedząc o swych dolegliwościach duchowych, najczęściej próbują im jakoś przeciwdziałać, szukają lekarstwa, szukają jakiegoś środka zaradczego. Jednym z dzieł miłosierdzia wobec duszy jest pouczanie nieumiejętnych, innym jest upominanie grzeszących. Temu celowi ma służyć niniejszy artykuł, pisany z pamięcią o poleceniu Chrystusa Pana: „Wyrzuć pierwej belkę z oka twego, a wtedy zobaczysz, jak wyrzucić źdźbło z oka brata swego” (Mt 7, 5).
Jeśli czujemy się źle, to najpierw trzeba postawić diagnozę, poznać ognisko choroby. Im gruntowniej to uczynimy, tym lepsze będą rezultaty leczenia. Główny środek zaradczy w duchowych chorobach to znajomość depozytu objawionej prawdy. Ale to nie wystarcza. Można dobrze znać wszystkie lekarstwa, ale dopóki ich nie zaczniemy stosować regularnie, nic nam nie pomogą.
W stosowaniu kuracji leczniczej należy więc wykazać się konsekwencją. Ponadto, gdy się niedomaga, to po coś trzeba sięgnąć, a z czegoś innego trzeba zrezygnować. Podobnie jest np. z człowiekiem leczącym się z grypy. Sięga po lekarstwo, a jednocześnie rezygnuje ze spacerów poza domem. Gdyby chciał zażywać lekarstwo, a jednocześnie chodził na spacery, to jego stan niebezpiecznie pogorszyłby się, a lekarstwa byłyby nieskuteczne.
Wymieńmy niektóre choroby, trapiące ludzkie dusze oraz środki zaradcze dostępne w naszej konkretnej sytuacji.
1. „Choroby umysłu” polegają na zaniedbaniach w wychowaniu charakteru i formacji intelektu. Szkoły państwowe nie są właściwym miejscem do wychowywania i edukacji. Arcybiskup Marcel Lefebvre mówił do rodziców o szkołach liberalnego ducha: „szkoły psują wasze dzieci” (Kazania..., s. 110). Tym zagadnieniem zajmuje się artykuł o ważności katolickiej szkoły.
2. „Choroby serca”, które można by nazwać inaczej „chorobami układu krążenia” albo „niewydolnością krążenia”. Polegają one na posiadaniu jedynie słabej, niedostatecznej, powierzchownej wiedzy religijnej. Powszechnie cierpimy na słabą znajomość nauki Kościoła. Płytko jesteśmy zakorzenieni w nauce katolickiej. Już nie tylko obca jest nam filozofia chrześcijańska, która swój szczyt osiągnęła w realizmie tomistycznym, ale nawet choćby pobieżnie nie znamy wielu encyklik papieskich. Także z dobrą znajomością katechizmu jest czasem problem... Ten godny najwyższego ubolewania stan powoduje wpadanie w jedną z dwóch skrajności. Jedni stają na gruncie praktycznego materializmu, konsumpcjonizmu: życie duchowe tak naprawdę nie ma dla nich większego znaczenia. Oprócz krótkich modlitw w ciągu dnia i Mszy św. niedzielnej nie mają Panu Bogu nic do ofiarowania. Dlatego, choć są wierzącymi, to jednak gubią się w troskach i sprawach doczesnych, przemijających, materialnych.
Drudzy stoją na gruncie idealizmu, przejawiającego się w marzycielstwie czy wręcz w utracie kontaktu z rzeczywistością. Ponieważ nie układa im się w życiu zawodowym lub rodzinnym, zaczynają szukać ideału wyższego niż płytki materializm, co w praktyce oznacza marzenia o wielkich osiągnięciach. Nieugruntowani w katolickim realizmie, wzdychają do rzekomej idylli życia na wsi, namiętnie rozczytują się w pamiętnikach pisanych w XIX wieku, bez końca rozprawiają o trudnej sytuacji geopolitycznej. Jeśli napotykają trudności życiowe, to zamiast stawiać im czoła, biernie czekają na cud.
Kuracja: należy rozpocząć solidne studium tradycyjnej nauki Kościoła, a przede wszystkim katechizmu oraz podstaw filozofii tomistycznej. Arcybiskup M. Lefebvre wzywał: „Szanujcie jak najbardziej dawne katechizmy” (Kazania..., s. 271), a w innym miejscu: „Pozostańmy zatem wierni św. Tomaszowi z Akwinu” (Kazania..., s. 133). Wierni powinni wręcz domagać się od swych pasterzy, aby im regularnie wykładali katechizm.
3. „Choroba krótkowzroczności” sprawia, że widzimy tylko to, co mamy na wyciągnięcie ręki, tylko to, co widzimy tu i teraz. Jej głównym objawem jest naturalizm, czyli brak patrzenia na życie w sposób nadprzyrodzony. Człowiek cierpiący na tę dolegliwość traci z pola widzenia perspektywę wieczności. A jeśli przestaje widzieć niebo, to opuszcza głowę i widzi ziemię. Co więcej, zaczyna wierzyć, że ważnym jest tylko to, co widzialne i dotykalne. Na tym gruncie duszę zatruwa nawet jeśli nie ideowy ateizm, to z całą pewnością praktyczny materializm, polegający na przywiązywaniu zbytniej troski do spraw doczesnych. Ludzi sukcesu, wpływowych i bogatych, jest na ziemi dużo mniej niż tych, którzy cierpią na niedostatek czegoś lub borykających się z brakiem wsparcia. Dlatego w większości wypadków „choroba krótkowzroczności” kończy się opanowaniem duszy przez strach i różnego rodzaju lęki o przyszłość. Długotrwałe lęki z kolei powodują paraliż życia duchowego.
Kuracja polega na codziennej modlitwie o wiarę i nadzieję, na aktach ufności, oraz na korzystaniu z rekolekcji ignacjańskich. Święty Maksymilian pisał: „Oczywiście, że człowiek o własnych siłach nie może zwyciężyć samego siebie. Tu trzeba porządku łaski, po prostu zależnej od modlitwy. Która dusza więcej się modli, ma więcej pokoju i szczęścia” (Konferencje..., s. 239).
4. „Obciążenia dziedziczne, pokoleniowe” powodują powielanie przez młodsze pokolenie błędów pokolenia starszego. Często dzieci są niejako skazane na niedojrzałość z tego powodu, że są wychowywane przez rodziców o niedojrzałych osobowościach. Jeśli rodzice nie mają silnej woli, to jak mają ją wykształcić u swoich dzieci? Zły przykład rodziny, z której się wyszło w świat, powoduje najczęściej zło w rodzinie, którą się samemu założyło. To zło przejawia się w niewłaściwych relacjach małżeńskich i nadużywaniu lub zaniechaniu władzy rodzicielskiej.
Mężowie nie rozumieją potrzeb żon, a żony nie starają się zrozumieć potrzeb swoich mężów. Ojcowie nadużywają władzy rodzicielskiej grzesząc radykalizmem i zbytnią surowością. Matki zaś ulegają bezkrytycznej miłości wobec dzieci i rezygnują ze sprawowania władzy rodzicielskiej poprzez okazywanie im zbytniej łagodności, pobłażliwości i naiwności. Ojciec karze zbyt mocno i często, matka zaś za słabo lub wcale. Ojciec jest zbyt skrupulatny, matka zaś za mało konsekwentna. Ojciec mrozi otoczenie chłodem emocjonalnym, matka zaś rozpieszcza dzieci i psuje je zaspakajając najprzeróżniejsze ich zachcianki oraz kaprysy.
Kuracja: należy sięgać po dobrą, katolicką literaturę o sztuce prowadzenia życia małżeńskiego i wychowania dzieci. Należy dbać o kontakt z własnymi dziećmi, by czuły, że rodzice je kochają stałą oraz wymagającą miłością. Trzeba się problemami własnych dorastających dzieci osobiście zainteresować, a nie zostawiać swoich pociech sam na sam z internetem, telewizją czy gromadą rówieśników. Należy mieć czas dla swojego współmałżonka lub swojej współmałżonki. Mężowie nie mają obowiązku wykonywać wszystkich poleceń żon, tak jak podwładny wobec przełożonego, ale powinni je zawsze ze zrozumieniem i cierpliwością wysłuchiwać. Niewiele zachowań mężczyzny tak potrafi rozdrażnić kobietę jak lekceważący brak czasu na wysłuchanie tego, co ona ma do powiedzenia.
Żony nie są niewolnicami czy sługami swoich mężów, ale powinny uznawać ich za głowę rodziny. Bez tego więzy małżeńskie muszą ulec rozluźnieniu, a często po prostu się rwą. Niewiele zachowań kobiety jest w stanie tak rozsierdzić mężczyznę, jak upartość i apodyktyczność charakteru oraz roszczenie do posiadania racji zawsze i we wszystkim. Trzeba więc dbać o katolicki wymiar naszych rodzin. „Rodzina i społeczeństwo – jak mówił abp M. Lefebvre – są to duchowe rzeczywistości, które zostały stworzone przez Boga! Czy nasz Pan Jezus Chrystus nie ma prawa w nich panować, skoro je stworzył?” (Kazania..., s. 192).
5. Niedojrzałość emocjonalna jest niedomaganiem niemal powszechnym. Twierdzi się nawet, że każde kolejne pokolenie jest mniej dojrzałe emocjonalnie niż poprzednie. Ta dolegliwość wyraża się w niezdolności do wypełniania podjętych zobowiązań, jeśli wymagają one trudu i wysiłku. Ludzie emocjonalnie niedojrzali próbują za wszelką cenę jak najdłużej uchodzić za młodych. Boją się zawierać małżeństw, a jeśli już je zawrą, to uciekają od problemów związanych z życiem małżeńskim lub rodzinnym, zamiast próbować je rozwiązywać. Podobny eskapizm życiowy reprezentują wobec osobistych obowiązków oraz problemów zawodowych i społecznych. A w co uciekają? W wirtualny świat, w iluzje, w niekończące się studia, w sporty ekstremalne, egzotyczne wojaże i beztroską turystykę, które pochłaniają czas i pieniądze, ale niczego w życiu nie zmieniają na lepsze. W pełni pasuje do nich określenie „dorosłe dzieci”.
Kuracja: w tym wypadku podjęcie leczenia jest utrudnione, ponieważ wymaga narzucenia sobie dyscypliny i rygoru w codziennym życiu. Trzeba zmusić się do wysiłku wzięcia odpowiedzialności za swoje własne decyzje i za los innych. Trzeba przestać być na płaszczyźnie emocjonalnej dzieckiem lub nastolatkiem. W końcu trzeba zakasać rękawy i zabrać się rzetelnie za wykonywanie obowiązków swego stanu. To wszystko często nie jest łatwe. Arcybiskup M. Lefebvre mówił z aplauzem o ludziach w Afryce, którzy pod wpływem Mszy św. „uświadomili sobie, że konieczne jest dotrzymywanie umów, wypełnianie swoich zobowiązań, szczególnie małżeńskich, mimo wyrzeczeń jakie to za sobą pociąga” (Kazania..., s. 105). Pokonanie niedojrzałości emocjonalnej jest więc zawsze możliwe.
6. Utrata właściwej ważności spraw jest zanikiem świadomości, co w życiu jest najważniejsze, co jest ważne, a co w ogóle nie ma jakiejkolwiek wartości. Oczywiście, każdy człowiek rozróżnia banknoty o poszczególnych nominałach i zna ich różną wartość. W takich i podobnych sprawach nie sposób utracić właściwej perspektywy patrzenia. Trudniej jednak ją zachować, stojąc na przykład przed alternatywą odmówienia różańca lub spędzenia kolejnej godziny przed ekranem komputera czy telewizora. W takich sytuacjach często pozwalamy treściom bezwartościowym angażować naszą uwagę, a nie mamy czasu na to, co jest istotne i cenne.
Troska o osiągnięcie dojrzałości w sprawach wiary i staranie się o uświęcenie własnej duszy są zepchnięte na dalszy plan poprzez przesadne zaangażowanie się w spory polityczne, rywalizację partyjną czy też w jakieś hobby. Są ludzie, dla których spędzenie całego dnia z wędką na rybach lub na trybunach stadionu sportowego jest czymś łatwym i przyjemnym. Natomiast pozostanie po Mszy św. na krótkim nabożeństwie czy adoracji Najświętszego Sakramentu wykracza poza granice ich możliwości.
Kuracja: należy ograniczyć niepotrzebną i jałową aktywność zewnętrzną, a skupić się na sprawach ważnych i najważniejszych. Trzeba pamiętać o słowach abpa M. Lefebvre’a: „Sprawy Boże, sprawy wieczne, sprawy nieprzemijające wznoszą się nieskończenie ponad to wszystko, co przemijające, ponad to wszystko, co śmiertelne, ponad to wszystko, co dzieje się na tym świecie, ponad to wszystko, co ulotne” (Kazania..., s. 87).
7. „Zachwianie równowagi, problemy z błędnikiem” – tak można umownie nazwać podejrzliwość, nieufność oraz brak taktu i kultury wobec cudzych spraw. Ludzie przypisują sobie często rolę reformatorów Kościoła, „zbawców ojczyzny” lub tropicieli wszelkiego zła, oczywiście nie w swoim postępowaniu, tylko w postępowaniu bliźnich. Dlatego często wydają sądy o duchownych – że są modernistami, o politykach – że są masonami, o intelektualistach – że są obcymi agentami oraz ludźmi „podejrzanymi”... Tropienie różnych „czarnych charakterów” ma miejsce najczęściej na forach internetowych, co prowadzi do bezpowrotnej utraty czasu zmarnowanego na jałowe polemiki.
Kuracja: podobnie jak w przypadku utraty właściwej wagi spraw, czyli poprzez zaprzestanie marnowania cennego czasu i zabranie się do wykonywania rzeczy naprawdę ważnych, wśród których zasadnicze są, oczywiście, obowiązki stanu.
8. „Intelektualny niedorozwój” – nie waham się w ten sposób nazwać uzależnienia od takich wynalazków techniki, jak telewizja, gry elektroniczne, internet, telefony komórkowe, smartfony, tablety, netbooki czy inne tego typu urządzenia. Dorośli ludzie traktują często wynalazki techniki nie jako narzędzia potrzebne do pracy, ale jako zabawki, od których psychicznie i emocjonalnie uzależniają się, tak jak organizm uzależnia się np. od alkoholu czy nikotyny. Wobec mediów zajmują postawę bezkrytyczną, naiwną i łatwowierną. Człowiek „intelektualnie niedorozwinięty” uznaje za godziwe, dobre, prawdziwe i pożyteczne wszystko to, co ludzie mediów (dziennikarze, filmowcy, blogerzy, celebryci czy inne tzw. „autorytety moralne”) za takie podadzą.
Kuracja: należy zachować dystans i krytycyzm wobec mediów, tak by nie stać się przedmiotem niczyjej manipulacji. W przypadku uzależnienia od mediów, konieczna jest kwarantanna oraz ograniczenia w późniejszym korzystaniu z nich.
9. „Choroba wygodnictwa i konformizmu”, czyli kult „świętego spokoju”. Często rzeczywiście nie należy się angażować w coś, ponieważ sprawa ta jest nieistotna i nie warto na nią tracić sił potrzebnych gdzie indziej. Wolny czas jest ograniczony i odporność naszych nerwów też. Niekiedy jednak oszczędzanie własnych sił jest po prostu życiowym wygodnictwem. Czasami należy o coś ważnego walczyć, o coś się spierać, a człowiek macha na to ręką i mówi, że to nic ważnego, stwierdza: „Niech zajmą się tym inni”, albo pyta: „Dlaczego angażować mam się właśnie ja?”. Rezygnuje z zaangażowania nie po to, by poświęcić swe siły jakiejś ważniejszej sprawie, ale w tym celu, aby przeżyć kolejny dzień w stanie „świętego spokoju”. Chce mieć spokój za wszelką cenę i dlatego nie broni prawdy przed błędem, dobra przed złem. Jest obojętny wobec palących problemów nękających instytucje państwowe czy też kościelne. Kultowi „świętego spokoju” towarzyszy krótkowzroczna i błędna zasada „jakoś to będzie”. Szczególnie szkodliwe jest wygodnictwo w czasie pokusy, bowiem sprzyja kapitulacji przed nią. Łatwiej jest wówczas zgrzeszyć niż odeprzeć pokusę, grzech jest sojusznikiem, a cnota wrogiem.
Kuracja: lekarstwem jest ćwiczenie się w cnocie męstwa, tak by mieć siłę do trwania przy tym, co zgodne z wolą Bożą i do walki z tym, co się Panu Bogu nie podoba. Dobrze też jest kształtować swoje życie według zasad Rycerstwa Niepokalanej, które sprzeciwiają się duchowemu pacyfizmowi. Trzeba często wracać do słów abpa M. Lefebvre’a, będących dla dusz alarmem i przestrogą: „Chciałoby się nas nakłonić do swoistego rodzaju pacyfizmu, który jest ni mniej, ni więcej tylko tchórzostwem wobec wroga, wobec szatana, wobec tych, którzy chcą zniszczyć wszystkich chrześcijan po to, aby ostatecznie zgładzić naszego Pana Jezusa Chrystusa tu, na ziemi. Chce się, abyśmy odłożyli broń modlitwy. Stwierdzono, że teraz nadszedł czas pokoju za wszelką cenę” (Kazania..., s. 137).
10. Jansenizm w pożyciu małżeńskim – to niezależna od okoliczności negacja jakiegokolwiek uwzględniania w pożyciu intymnym małżonków naturalnych okresów płodności i niepłodności kobiety. Nauka katolicka głosi, że współżycie intymne małżonków musi być zawsze otwarte na poczęcie i przyjęcie nowego życia. Nie wyklucza to jednak w pewnych sytuacjach świadomego powstrzymywania się od współżycia w okresach płodnych kobiety i podejmowania go w okresach niepłodnych. Przesadny rygoryzm w sprawach pożycia intymnego w małżeństwie tego rodzaju postępowanie uznaje za grzech ciężki.
Kuracja: należy dokładnie przeczytać tekst przemówienia papieża Piusa XII do uczestniczek kongresu Włoskiej Katolickiej Unii Położnych z 1951 roku i przyswoić sobie treść tego ważnego dokumentu. Wynika z niego, że są określone sytuacje, kiedy uwzględnianie przez małżonków w pożyciu intymnym okresów płodnych i niepłodnych kobiety „moralnie może być dozwolone”.
11. „Choroba prywatnych wizji i rzekomych objawień” – jest zjawiskiem odwrotnie proporcjonalnym do szacunku wobec objawień uznanych oficjalnie przez Kościół. Dziwić się należy sytuacji, gdy ktoś nie okazuje większego zainteresowania objawieniom z La Salette, Lourdes czy Fatimy, a ekscytuje się niepotwierdzonymi przez autorytet Kościoła relacjami prywatnych osób, które twierdzą, że rozmawiają ze świętymi, z Matką Bożą, z Panem Jezusem bądź z Duchem Świętym, oraz otrzymują od nich orędzia do ludzkości oraz misje do spełnienia. Fascynacje tymi rzekomymi objawieniami są niewątpliwie znakiem poważnego duchowego niedomagania.
Uleganie złudzeniom na tle religijnym, żądza sensacji, przedkładanie prywatnej pobożności ponad publiczny kult Kościoła, angażowanie się w różnego rodzaju prywatne „krucjaty” – są to zachowania godzące w wiarę katolicką i zdrową pobożność. Bardzo szkodliwe dla duchowości jest poważne traktowanie rewelacji o rychłym nadejściu końcu świata. Pamiętajmy, że tego typu zwodnicze rewelacje były ogłaszane w każdym stuleciu po Wniebowstąpieniu Chrystusa Pana.
Kuracja: należy skupić się na wykonywaniu obowiązków stanu; ponawiać akty nadziei, wiary i miłości oraz czytać katechizm i Nowy Testament, biografie świętych i opisy uznanych przez Kościół objawień, z których najważniejsze są objawienia fatimskie. Święty Maksymilian uczył, że nie chodzi o to, by „dużo przeczytać z ciekawości, ale raczej mało, a dobrze; to cośmy przeczytali, należy wprowadzić w życie” (Konferencje..., s. 289).
12. „Choroba sieroca” – chodzi tu o ukryty lub jawny sedewakantyzm, który polega na tym, że nieuprawnione osoby przypisują sobie kompetencje, których w rzeczywistości nie mają. Zwolennicy tej teorii roszczą sobie prawo do wydawania kategorycznych sądów w sprawach, w których nie mają ani obiektywnych uprawnień ani nie otrzymali stosownego mandatu od władz Kościoła do wydawana tak poważnych orzeczeń. Osoby, które uległy tej chorobie, twierdzą ze 100-procentową pewnością, że wiedzą, od kiedy Stolica Apostolska jest opróżniona, a Kościół katolicki jest pozbawiony widzialnej Głowy.
Kuracja jest trudna, ponieważ wymaga przede wszystkim poskromienia pychy. Trzeba – jak radził św. Maksymilian – naśladować Pana Jezusa, który „przez 30 lat był posłuszny Matce Najświętszej, św. Józefowi i mówił, że stale pełni wolę Ojca”. Trzeba trzymać się wiernie nauki Kościoła, stać w szeregu sług katolickiej Tradycji i zachować odporność wobec działalności „fałszywych proroków”. Założyciel Niepokalanowa nauczał: „Najwięcej dla sprawy Niepokalanej zrobić może ten, kto doskonale, jak najdoskonalej pełni we wszystkim wole Bożą” (Konferencje..., s. 117), zaś abp M. Lefebvre mówił: „Chrześcijaństwo jest to zależność Boga” (Kazania..., s. 225).
13. Duchowa schizofrenia, czyli swoiste rozdwojenie jaźni na tle religijnym. Jest to łączenie treści (zachowań) religijnych sprzecznych lub wykluczających się. Najjaskrawszą ilustracją takiej postawy jest chodzenie jednocześnie na Novus Ordo Missae, czyli nową Mszę ks. Bugniniego oraz na Ordo Missae, czyli na tradycyjną Mszę św., skodyfikowaną przez papieża św. Piusa V. Innym przejawem schizofrenii duchowej jest uczestniczenie na przemian w spotkaniach charyzmatycznych z „modlitwami o uzdrowienie” oraz w nabożeństwach tradycyjnych. Tendencja do godzenia tego co sprzeczne, przeciwstawne lub rozbieżne wynika z minimalizowania ich istotnych różnic.
Kuracją może być tylko odważne dokonanie wyboru, jednoznaczne podjęcie decyzji, jasne określenie swego miejsca w Kościele po stronie prawdy i katolickiej Tradycji, a nie po stronie tych, którzy tę Tradycję chcą zmarginalizować lub wręcz w ogóle zlikwidować. Arcybiskup M. Lefebvre mówił: „Dla każdego, kto wyznaje wiarę katolicką, obowiązkiem jest absolutne odrzucenie reform soborowych, które przeczą Urzędowi Nauczycielskiemu Kościoła i pouczeniom papieży sprzed Soboru Watykańskiego II” (Kazania..., s. 249).
Wszystkie te duchowe choroby tak naprawdę są przeszkodami na drodze do świętości. Życie w tej doczesnej dolinie łez jest krótkie. Czasu na nawrócenie i uświęcenie nie mamy za wiele. Śmierć i sąd zbliżają się nieuchronnie, nawet jeśli ktoś uważa, że dzieje się to powoli. Rozstanie z tym światem może nas zaskoczyć nawet już dziś. Nie czekajmy więc na lepszą okazję do podjęcia walki ze swoimi duchowymi chorobami. Lepszej chwili, jak ta trwająca teraz, może już nie być.
Zachęcam więc siebie i was, drodzy Czytelnicy, do mobilizacji i wypowiedzenia wojny chorobom duszy, które szybko mogą spowodować trwałą utratę Bożej łaski. Zachęcam do podjęcia z nową gorliwością pracy nad sobą, do dobrze przygotowanej spowiedzi świętej. Przecież nie chcemy oddalić się od naszego Pana Jezusa Chrystusa. Chcemy żyć w obecności Boga i kiedyś usłyszeć z Jego ust: „Pójdźcie błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata” (Mt 25, 34).
Jeśli pozwolimy chorobie duchowej się rozwinąć, to powali nas z nóg. Są granice, których przekroczenie jest nieodwracalne. Gdy człowiek takie granice przekracza, to najczęściej nie zdaje sobie sprawy z powagi konsekwencji. Kiedy po czasie uświadamia sobie, do jakiego stanu złe wybory go doprowadziły, wówczas może być już za późno na zmianę. Jeśli w naszej walce zacznie brakować sił, to pamiętajmy o Tej, którą nazywamy Salus infirmorum czyli Uzdrowieniem chorych. Niepokalana dopomoże nam w zmaganiach o zdrowie duchowe, czyli w staraniach o osiągnięcie świętości. Tak jak Pan Jezus zwyciężył świat własną mocą (por. J 16, 33), tak my nasze niedomagania możemy zwyciężyć z Jego łaską.