Bezczelność biskupa Rifana
cz. I
Był to wielki i uroczysty dzień, gdy pan z Matstead po raz pierwszy szedł do protestanckiego kościoła (...). Opinia ogółu nie była całkowicie po stronie partii dworskiej. Istniała przede wszystkim liczna grupa otwartych i tajnych katolików, (...) a poza tym nawet wśród tych, którzy poddali się kościołowi państwowemu, górowało uczucie niepokoju i niepewności. (...) Gorących protestantów nie było właściwie zupełnie. Ludzie kiwali głowami ze wzruszeniem, myśląc o dawnej wierze, która zaledwie dwadzieścia lat temu przestała być religią wszystkich i zdawało im się, że wiara, którą właśnie pan ze dworu miał porzucić, była właściwą religią dla ludzi dobrze urodzonych (...).
Zadanie, które przypadło [pastorowi] panu Bastonowi, było istotnie bardzo ciężkie. Najpierw odbyło się bowiem nabożeństwo poranne z jego psalmami, czytaniem Biblii i modlitwami, następnie szła litania i wreszcie komunia. W tym jednak dniu nie było to zbyt trudne dla człowieka, który święcił taki tryumf. Głos duchownego brzmiał ciepło i wnikliwie, twarz promieniała radością, a kazanie wypowiedział z niezwykłą siłą i uduchowieniem.
Wątpić jednak należy, czy uwaga słuchaczy poszła w kierunku, który pragnął jej nadać pastor. Wiejski tłum był zbyt pochłonięty dramatem, jaki odgrywał się przed jego oczami. Ten człowiek, którego widziano w całej jego postaci, gdy siedział, a częściowo tylko, gdy stał lub klęczał, reprezentował dla nich dotychczas stary porządek rzeczy, dawną wiarę i tradycję. Do niedawna jeszcze słyszano przed świtem odgłos kopyt jego konia, który go niósł na misterium Mszy świętej (...).
Ci, którzy stali blisko, opowiadali później, że pan Audrey poruszył się na swym miejscu, jakby chciał uklęknąć. Po kazaniu zdjął on znowu swój kapelusz, który założył w czasie kazania, i siedział tak jeszcze, gdy duchowny podszedł do niego. Ten sposób przyjmowania komunii nie był wprawdzie niczym nowym – stosowali go jednak tylko purytanie i lud oczekiwał od swego pana raczej katolickiego zwyczaju bicia się w piersi i czynienia znaku krzyża.
Duchowny stał chwilę na miejscu, jakby nie wiedząc, co czynić. Potem, gdy zaczął mówić obrzędowe słowa, ujrzano, jak twarz starego pana pokryła się purpurą, jakkolwiek siedział dalej spokojnie. Gdy duchowny ofiarował mu chleb, rycerz zdawał się przychodzić znowu do siebie; wyciągnął rękę, wziął chleb, wsunął go do ust i trwał bez ruchu, dopóki duchowny nie przyniósł mu kielicha; wychylił go szybko i oddał z powrotem.
Gdy potem komunikanci jeden po drugim przyjmowali komunię i wracali na swoje miejsce, każdy obrzucał spojrzeniem pana z Matstead.
Ale ten siedział nieruchomo i prosto jak figura wykuta z kamienia (ks. Robert Hugh Benson, Mimo tortur i szubienicy, Katowice 1934, s. 73–74; 78–80).
Oto fragmenty napisanej przez ks. Roberta Bensona powieści o XVI-wiecznym katolickim oporze względem protestanckich nowinek. Przytoczone słowa opisują sytuację pana Audreya, człowieka wiekowego, katolika, dziedzica Matstead, który po dziesięcioleciach wytrwałego oporu ostatecznie pogodził się z nową religią. Znękany karami i prześladowaniami, przyjął protestancką komunię i zyskał spokój za cenę wyparcia się swojej wcześniejszej obrony Tradycji.
Cztery wieki po tej fikcyjnej, niemniej typowej scenie odstępstwa inna znana osoba – czołowy przywódca usprawiedliwionego oporu – zawarł podobną ugodę z nowym wcieleniem „obrządku Cranmera”. Choć tym razem nie mamy do czynienia z jawną herezją, niemniej serce katolika jest zgorszone, gdy widzi Jego Ekscelencję biskupa Ferdynanda Rifana publicznie i z entuzjazmem koncelebrującego nową Mszę, co niedawno miało miejsce w Brazylii.
I choć ten akt zdrady jest zasmucający, blednie on w porównaniu z opublikowanym ostatnio przez biskupa uzasadnieniem jego zachowania1. W przeciwieństwie do dziedzica [z powieści Bensona] biskup Rifan nie przystąpił po cichu do stołu nowej Mszy, ale wydał oficjalne oświadczenie, w którym broni swego postępowania. Bezczelność bp. Rifana jest dokładnym przeciwieństwem zachowania ks. Campiona2, a w istocie także przeciwieństwem jego własnych, elokwentnych i odważnych nawoływań do wierności Tradycji sprzed ledwie 20 lat.
Ekscelencja chwycił za pióro, by bronić własnego postępowania, jak również tych kapłanów ze swej diecezji3, którzy koncelebrują novus ordo. Przyznał, że został oskarżony o zdradę Tradycji, której niegdyś tak żarliwie bronił. Posunął się nawet do personalnego ataku na tych, którzy nie zgadzają się z jego obecnym postępowaniem, oskarżając ich o „złośliwe podejrzenia, insynuacje oraz pokrętne wnioski”. Oto jego słowa: „Większość katolików zachowujących zdrowy rozsądek doskonale rozumie, że mimo iż w naszej administraturze apostolskiej zachowujemy rzymską liturgię w jej dawnej formie, to jednak może być czymś normalnym, że przy niektórych okazjach biskup i jego kapłani koncelebrują Mszę świętą w obecnej formie, zwyczajnie używanej przez papieża i cały Kościół rytu rzymskiego; jest to normalne, prawidłowe i dobre, ponieważ ukazuje, że jesteśmy katolikami w pełnej jedności z całym Kościołem”.
Pozwolę sobie zwrócić uwagę, że tych słów nie wypowiedział ksiądz wiernie odprawiający na co dzień novus ordo, stopniowo poznający tradycyjny ryt Mszy, używający go tak często, jak to możliwe, i zmierzający ku Tradycji. To są słowa tradycyjnego kapłana, który powinien być lepiej poinformowany – kogoś, kto został wyświęcony, aby odprawiać jedynie tradycyjną Mszę; kogoś zdecydowanego bronić tej Mszy; kogoś, kto z zasady odrzucił birytualizm. Ta jego nieugięta postawa sprawiła, że niegdyś niesprawiedliwie odebrano mu parafię.
Obecnie, zyskawszy pewne uznanie w głównym nurcie Kościoła, zastanawiająco zmienił swój ton. Wczorajszy ksiądz, obecny biskup Rifan sugeruje publicznie, że odmowa udziału w dalszym rozwadnianiu rytu rzymskiego, czyli czynnego udziału w nowym rycie, może być błędem, a nawet czynem grzesznym i heretyckim. Jego Ekscelencja wyjaśnia, że zajmowane przezeń stanowisko ma podłoże doktrynalne, a nie tylko dyplomatyczne. Argumentuje to dwojako: 1° zakłada, że koncelebra nie jest czymś wewnętrznie złym, 2° twierdzi, że nowa Msza jest „normalna, prawidłowa i dobra”, tak więc odmowa udziału w niej oznacza grzech i herezję, a także odłączenie się od Kościoła.
Po pierwsze, Ekscelencja twierdzi, iż Magisterium Kościoła udowadnia prawomocność i słuszność koncelebry. Co ciekawe, jego argumenty są oparte, podobnie jak większość posoborowych encyklik papieskich, jedynie na odwołaniach do Pisma św., II Soboru Watykańskiego oraz dokumentów posoborowych. Używa on tu tej samej metody dowodzenia, którą zastosowano, by wykazać, że jedyna licząca się ciągłość doktrynalna występuje między Biblią a Kościołem posoborowym. Wszystko inne nie ma żadnego znaczenia.
Jego Ekscelencja próbuje stworzyć wrażenie, że odwołuje się do jakiegoś tradycyjnego źródła, niemniej aż trudno uwierzyć, iż nie rozumie obłudy cechującej jego starania. Przytacza on bowiem wydaną 25 maja 1967 r. przez Kongregację Obrzędów instrukcję Eucharisticum Mysterium, twierdząc, iż „została wydana, gdy w dalszym ciągu używano Mszy w starym rycie”. To nieprawda. W 1967 r. rewolucja liturgiczna była w pełnym rozwoju. Mszał z 1962 r. został już zastąpiony tekstami mszalnymi wydanymi w latach 1965 i 1967; występowały też różne inne eksperymenty liturgiczne. Zarówno abp Lefebvre, jak i bp de Castro Mayer spostrzegli, co się dzieje, dlatego podjęli decyzję o przywiązaniu do mszału z 1962 r. – ostatniej oficjalnej edycji „starego rytu”. Dlatego bp Rifan oszukuje twierdząc, że opiera się na dokumencie sprzed rewolucji liturgicznej. Wszystkie teksty Magisterium, na które się powołuje, sprowadzają się do konstytucji o liturgii II Soboru Watykańskiego oraz instrukcji, nowego kodeksu prawa kanonicznego i encyklik wydanych przez Pawła VI, Jana Pawła II i Benedykta XVI.
Niestety, argumenty bp. Rifana są również podejrzane. Opierają się na półprawdach, podobnie jak argumenty modernistów odwołujących się do przeszłości. Biskup twierdzi, że nie ma niczego złego w samej naturze koncelebry oraz że była ona stosowana „przynajmniej od XIII wieku”. W pewnym sensie to zdanie jest prawdziwe. Koncelebra była i nadal jest używana nawet przez kapłanów, którzy z zasady odmawiają odprawiania novus ordo Missæ. Na przykład Msze, podczas których dokonuje się święceń kapłańskich w Bractwie Św. Piusa X, zawierają koncelebrę nowo wyświęconych kapłanów z udzielającym święceń biskupem. Jest to znak kontynuacji kapłaństwa, wskazujący na to, że nowo wyświęcony ksiądz podczas składania Najświętszej Ofiary samodzielnie, począwszy od następnego dnia, będzie przekazywał to, co otrzymał i czego się nauczył podczas Mszy święceń, gdy klęczał za plecami biskupa.
Problem koncelebry bp. Rifana i jego księży nie jest problemem koncelebry jako takiej, lecz tego, że chodzi o koncelebrę w znaczeniu właściwym novus ordo – taka zaś koncelebracja jest bezprecedensową nowinką. Ta różnica ma bardzo istotne znaczenie. Tak więc argumentacja z istnienia ceremonialnej koncelebry jest chybiona. Żaden kapłan w XIII czy XIX wieku nie koncelebrował z wieloma innymi księżmi, wznoszącymi ręce, zebranymi wokół stołu, stosującymi teksty nowego rytu Mszy. Argument bp. Rifana jest podobny do tego, gdyby ktoś stwierdził, że ponieważ rozdawanie Komunii osobom świeckim jest tradycyjną praktyką, tym samym więc rozdawanie jej świeckim na rękę jest również tradycyjne. Owszem, rozdawanie Komunii świeckim jest tradycyjną praktyką, ale rozdawanie jej na rękę – nowinką.
Podobnie koncelebra sprawowana we właściwym kontekście jest starodawnym zwyczajem, ale koncelebrowanie według nowych zasad – już nie. Biskup Rifan nie koncelebruje w zgodzie z tradycyjnym rozumieniem koncelebry, na przykład podczas Mszy święceń, ale w nowych, posoborowych okolicznościach, to znaczy gdy znajdzie się w pobliżu więcej niż jeden kapłan. Powodem jego udziału w koncelebrze nowej Mszy 28 maja 2011 r. było otwarcie nowej kaplicy w Rio de Janeiro, które przecież nie leży nawet w granicach jego administratury apostolskiej.
Istota stanowiska doktrynalnego bp. Rifana nie ma więc nic wspólnego z tradycyjnym pojęciem koncelebry. Chodzi po prostu o nową Mszę. W jego nowatorskich poglądach (idących dalej niż osławiony paragraf 19 Universæ Ecclesiæ) chodzi nie tylko o to, że nowa Msza jest ważna i prawomocna, a kapłani, którzy odprawiają Mszę według starego mszału, mogą też korzystać z nowego. Idzie raczej o to, że ci kapłani muszą odprawiać nową Mszę. Z początku bp Rifan przyznaje, że uczestnictwo w nowej Mszy nie jest przymusowe. Następnie jednak, jak to zwykle bywa z prawami wydawanymi przez liberałów, możliwość przeradza się w obowiązek. Wypowiedziane przez bp. Rifana zdanie rozpoczyna się podkreśleniem, że nie ma obowiązku koncelebrowania nowej Mszy, kończy zaś słowami: „ale odmawianie tego systematycznie, jakby z zasady, może być znakiem braku pełnej jedności”.
Widzimy zatem, że Jego Ekscelencja dołączył do chóru „poważnie” i „głęboko” zatroskanych o mityczną „pełną jedność”. Jacyś księża mogą regularnie dokonywać świętokradztwa, wzywać do święcenia kobiet albo też doradzać katolikom antykoncepcję i aborcję – ale mimo to pozostają w „pełnej jedności”. Jeśli jednak jakiś kapłan jest doskonale ortodoksyjny, lecz odmawia koncelebrowania nowej Mszy – lepiej ratujmy się ucieczką, gdyż może on nie być w „pełnej jedności”.
Według tradycyjnego ujęcia można było albo być w Kościele, albo pozostawać poza nim. Dzisiaj, w oparach dwuznaczności II Soboru Watykańskiego, mamy całą gamę możliwości. Obecnie dowiadujemy się, że oprócz „częściowej jedności” (cokolwiek to mogłoby znaczyć – czy katolik może się na przykład również częściowo ożenić?) pojawił się nowy status. Otóż jakaś osoba może pozornie pozostawać w „pełnej jedności” (gdyż wyznaje całą wiarę katolicką), a jednocześnie nosić znamię braku „pełnej jedności”. Ta dwuznaczność umożliwia nakłanianie katolickich księży do podążania za każdą liturgiczną nowinką, jeśli tylko pochodzi ona z oficjalnych źródeł.
Biskup Rifan nie tylko broni nowej Mszy, lecz na dodatek twierdzi, że krytyka czy dystansowanie się względem niej (co sam czynił jako ksiądz) czyni człowieka heretykiem, który nawet może nie być w „pełnej jedności”. Odmawiając koncelebry, kapłani mogliby ukazać, że wybierają Mszę tradycyjną nie tylko ze względu na osobiste upodobania. A co gorsza, mogliby nawet mieć jakieś trudności z nową Mszą w jednym z wielu zatwierdzonych wariantów występujących na świecie. W ten sposób koncelebra staje się obowiązkiem, gdyż tylko ona jest dowodem, że kapłan znajduje się w „pełnej jedności”.
Głównemu argumentowi biskupa Rifana brakuje podstaw doktrynalnych i zasadza się on na błędzie logicznym: „Ponieważ jeśli w teorii czy w praktyce uważamy nową Mszę samą w sobie za nieważną, świętokradczą, nieortodoksyjną, niekatolicką, grzeszną, a tym samym bezprawną, musimy przyjąć logiczne konsekwencje tego poglądu i zastosować go do papieża i całego episkopatu na świecie, czyli do całego Kościoła nauczającego. To równa się twierdzeniu, że Kościół może oficjalnie promulgować, rzeczywiście promulgował, zachowuje przez dziesięciolecia i codziennie składa Bogu ofiarę bezprawną i grzeszną (a jest to twierdzenie potępione przez Magisterium). To zaś oznacza utrzymywanie, że bramy piekła przemogły Kościół Boży – a taki pogląd jest herezją”.
Argumentacja Jego Ekscelencji idzie następującą drogą: wierny nie tylko musi przyjąć, że słowa konsekracji nowej Mszy, przy zachowaniu właściwej materii i intencji, konstytuują sakrament, ale także uznać, iż używany ryt nie zawiera niczego, co mogłoby być nieortodoksyjne, świętokradcze lub niekatolickie. Użycie tego ostatniego wyrażenia nadaje słowom biskupa Rifana zasadniczą dwuznaczność. Co dokładnie biskup rozumie pod terminem „niekatolickie”? Czy chodzi o autora rytu, jego istotę lub okoliczności, w jakich jest sprawowany, jego niezgodność z Tradycją? Każde z tych znaczeń ma różne implikacje. Ktoś może uważać, że nowa Msza jest katolicka, ponieważ została zatwierdzona przez katolicką hierarchię, zwłaszcza papieża, ale jednocześnie twierdzić, że jest niekatolicka w tym sensie, iż stanowi zerwanie z wiekami Tradycji katolickiej; że jest „fabrykatem, banalnym produktem wytworzonym na poczekaniu”, jak określił ją kard. Ratzinger w słynnej przedmowie do książki ks. prał. Gambera. Biskup Rifan nie wdaje się w żadne subtelności, odrzucając wszelkie uzasadnione zastrzeżenia względem nowej Mszy, niezależnie od ich rodzaju.
Jeśli ktoś uznaje za rzeczywiste odwrócenie księdza plecami do tabernakulum, udzielanie Komunii na rękę (co praktycznie zawsze prowadzi do świętokradztwa), (...) odrzucenie gestów oddających należną cześć Bogu i Jego świętym, niemal całkowite usunięcie odniesień do Najświętszej Dziewicy, czyśćca, piekła, zadośćuczynienia, grzechu i ofiary – a wszystko to są oficjalnie zaaprobowane elementy nowej Mszy, nie zaś nieautoryzowane nadużycia – wedle Jego Ekscelencji musi wyciągnąć z tego wnioski teologiczne. Te wnioski są jasne – bramy piekła już przemogły Kościół Chrystusowy. Ω
Tekst za „The Remnant” z 31 sierpnia 2011 r. Przełożyła Monika Chomątowska. Dokończenie w kolejnym numerze Zawsze wierni.
Pozostałe części:
- Brian McCall: Bezczelność biskupa Rifana – cz. II [ZW nr 154 (3/2012)]
Przypisy
- ↑Zob. rorate-caeli.blogspot.com/2011/08/note-on-concelebration-of-holymass-in.html
- ↑Święty Edmund Campion, Kapłan i Męczennik (1540–1581), angielski konwertyta, schwytany podczas tajnej posługi kapłańskiej w latach prześladowań, zamordowany i poćwiartowany. Podczas swej podziemnej działalności wydał manifest zatytułowany Challenge to the Privy Council (‘Wyzwanie rzucone Radzie Koronnej’), które jego wrogowie nazwali Campion’s Brag (‘Bezczelność Campiona’). Beatyfikowany przez Leona XIII w 1886 r., kanonizowany zaś przez Pawła VI w 1970 r. (przypis redakcji Zawsze wierni).
- ↑Właściwie administratury apostolskiej (przypis redakcji Zawsze wierni).