Dobre izłe współzawodnictwo
Drodzy Czytelnicy!
Rodzina katolickiej Tradycji w Polsce rośnie, z czego ogromnie się cieszymy. Coraz więcej ludzi dostrzega spustoszenie, jakiego dokonał modernizm oraz – według określenia s. Łucji z Fatimy – „falę diabelskiej dezorientacji, szalejącą na świecie”. Coraz więcej ludzi znajduje w katolickiej Tradycji bezpieczną twierdzę dla swej wiary oraz źródło łask potrzebnych do uchronienia swego życia duchowego przed jałowością i, ostatecznie, zanikiem. To zjawisko szczególnie cieszy członków Rycerstwa Niepokalanej Tradycyjnej Obserwancji, którzy – zapatrzeni w przykład św. Maksymiliana Marii Kolbego – chcą „zdobyć świat cały dla Niepokalanej” i przekazać ludziom dobrej woli skarb nad skarbami, którym jest odwiecznie niezmienna, integralnie zachowana prawda katolicka. Jednak ci „nowi” wierni, wchodzący w szeregi Tradycji, nie od razu we wszystkich kwestiach osiągają pełną orientację. Niektórzy potrzebują więcej czasu na lekturę, by zgłębić wszystkie szczegóły związane z walką, jaką stoczył abp Lefebvre, oraz drogą, jaką przebyło Bractwo. Z tego powodu może wystąpić pewien kontrast – by nie powiedzieć: rozdźwięk – między tymi, którzy już wiele lat walczą pod sztandarem Tradycji, a tymi, którzy dopiero ten sztandar wciągają na maszt swojego życia.
Zetknięcie się tych dwóch grup bywa niekiedy podobne do spotkania zaprawionego w bojach starego wiarusa, nieraz odznaczonego medalem za odniesione rany, z młodziutkim ochotnikiem, który dopiero zgłębia niuanse służby i prochu jeszcze nie powąchał. Oczywiście to spotkanie ramię w ramię jest wielką szansą dla jednego i drugiego. „Starsi”, często cierpiąc z powodu pewnej rutyny, powinni na widok „nowych” mobilizować się i odnawiać gorliwość oraz świeżość swej „pierwszej miłości”, wspominając czasy, gdy oni sami odkrywali drogocenną perłę Tradycji. „Nowi” zaś powinni korzystać z doświadczenia „starszych”, podpatrywać ich np. w kwestii, jak się należy zachować w kościele, uczestniczyć we Mszy świętej etc. Przy tym powinno powstać między nimi coś, co św. Maksymilian nazywał „szlachetnym współzawodnictwem”. Istotą tego współzawodnictwa jest pragnienie ukochania prawdy katolickiej z taką siłą, z jaką jeszcze nikt jej nie ukochał. Widząc, jak inni starają się osiągnąć cnotę, należy jeszcze bardziej niż oni starać się o świętość. Widząc, jak inni walczą ze swymi wadami, trzeba się jeszcze mocniej starać o dawanie dobrego przykładu.
Ze współzawodnictwem wiąże się jednak pewne niebezpieczeństwo, gdyż nie zawsze przybiera ono szlachetną formę. Bywa, że przepełnia je negatywny duch rywalizacji. Z tym zjawiskiem mamy do czynienia wówczas, gdy posiadany „skarb” – w naszym przypadku skarb Tradycji katolickiej – pojmuje się tak, jakby był on materialny i skończony. Rzecz materialna dzielona między wielu ulega zmniejszeniu. Pojawia się uzasadniona obawa, czy dla wszystkich starczy, a nawet pewność, że rzeczywiście nie starczy dla wszystkich! Podzielmy bochen chleba między głodnych – szybko nie pozostanie ani okruszynka. Kawałek chleba ma swoją wagę i cenę. Tylko skarby duchowe są wolne od przemijania i są bezcenne. Rzesze ludzi oglądają Pietę Michała Anioła, a arcydziełu w najmniejszym nawet stopniu nie ubywa piękna.
Zła rywalizacja jest możliwa nie tylko między starymi wiarusami i nowymi ochotnikami, ale także wewnątrz obu tych grup. Zarówno dwaj wiarusi, jak i dwaj ochotnicy, zamiast współpracować, mogą toczyć między sobą walkę o to, kto z nich lepiej rozumie Tradycję katolicką i sens walki abp. Lefebvre’a. Kto z nich lepiej zna łacinę czy zasady ministrantury lub śpiewu gregoriańskiego. Kto z nich ma większe zasługi dla Bractwa, a w ostateczności, kto kogo winien słuchać, czy też kto komu powinien ustąpić w dyskusji. W obecnych czasach materia, czyli to, co da się policzyć i zważyć, jest postrzegana jako najwyższe dobro. Dlatego wielu liczy, ile jest stopni „ważności” i mierzy, w jaki sposób zdobyć ten najwyższy, co w gruncie rzeczy oznacza zabieganie o to, by być ważniejszym od innych. Jest oczywiste, że taka postawa jest niczym innym, jak tylko wyścigiem chorych ambicji. Cierpi na tym więź międzyludzka, cierpi spójność społeczności, a materialistyczny duch rywalizacji psuje atmosferę. Zamiast promieniować wiarą na zewnątrz, niektórzy z wiernych Tradycji toczą ze sobą cichy lub otwarty wyścig o status tego ważniejszego, lepiej zorientowanego, bardziej zasłużonego. Jest to ogromny i bezpowrotny ubytek energii duchowej. Tak nas, w porównaniu z całą resztą, mało! A mimo to czasami pozwalamy, by między nas wkradł się duch złej, przepojonej ambicją rywalizacji.
Nie ma co ukrywać i udawać, że problemu nie ma. Jest problem, i niestety jest to stary problem. Przypomnijmy sobie matkę Apostołów Jakuba i Jana, która zabiegała u Pana Jezusa o pierwsze miejsca dla swych synów w Królestwie niebieskim. Pan Jezus odpowiedział: „Nie wiecie, o co prosicie. (...) siedzieć po prawicy mojej, albo po lewicy, nie jest moją rzeczą dać wam, ale którym jest zgotowane od Ojca mojego” (Mt 20, 22–23). O tej wymianie słów rychło dowiedziało się pozostałych dziesięciu Apostołów. I stała się rzecz bardzo przykra. Do ich grona wkradło się coś złego. „A usłyszawszy dziesięciu, obruszyli się na obu braci” (Mt 20, 24). Tam, gdzie Pan Jezus chciał widzieć miłość, zgodę i harmonijne współdziałanie, pojawiła się niezgoda, podejrzliwość i materialistyczny duch rywalizacji. Padły wówczas słowa Chrystusowe, których mądrości nie jest w stanie zmierzyć żadna ludzka miara: „Nie tak będzie między wami, ale ktokolwiek między wami chciał być większym, niech będzie sługą waszym. A kto by między wami chciał być pierwszym, niech będzie ostatnim” (Mt 20, 26–27). Czy problem został rozstrzygnięty? Nie od razu. Niełatwo było Apostołom poskromić własną małość i ambicje. Oto w innym miejscu Ewangelii czytamy: „A przyszła im myśl, który też z nich jest większy” (Łk 9, 46). Być może ktoś zastanawiał się, kogo Pan Jezus powołał pierwszego, kogo drugiego, kogo trzeciego... (kto ma jak długi apostolski staż) i według tego przydzielał miejsca. Być może ktoś inny protestował, twierdząc, że długość stażu nie jest istotna, bo liczy się przede wszystkim aktualna gorliwość? Co wówczas uczynił Nasz Pan? Postawił przed Dwunastoma dziecko za wzór i powiedział: „kto jest mniejszy między wami wszystkimi, ten jest większy” (Łk 9, 48).
Problem ten jest – jak wspomnieliśmy wyżej – stary i charakterystyczny dla zranionej grzechem pierworodnym ludzkiej natury. Ale to nie znaczy, że wolno go lekceważyć. Trzeba w naszych szeregach, szczególnie na styku starych wiarusów i nowych ochotników, przywrócić porządek i harmonię. Tego życzy sobie Pan Jezus. Trzeba naszej katolickiej duchowości przywrócić duchowy wymiar i jej nie „materializować”. Świętość bowiem nie jest materią, a zatem nie jest ograniczona w ilości dostępnej potencjalnym odbiorcom, według zasady: „im więcej dla ciebie, tym mniej dla mnie”. W „ekonomii świętości” panuje przeciwna zasada: „im więcej dla ciebie, tym więcej dla mnie”. Jest to duch „współdziałania” wedle słów św. Pawła: „Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełnicie prawo Chrystusowe” (Gal 6, 2). Różne są „staże” wiernych Tradycji. Różne w środowisku Tradycji wierni pełnią funkcje, ale katolicka Tradycja jest jedna i zawsze ta sama. „A przecie dary są różne, lecz Duch ten sam. I różne są posługi, ale ten sam Pan. I różne są działania, wszelako ten sam Bóg” (1 Kor 12, 4–6). Znane jest powiedzenie, że dający jest w gruncie rzeczy bardziej obdarowany niż biorący. Dostaliśmy z Bożej łaski katolicką Tradycję darmo, hojnie więc dzielmy się nią z innymi. Niech nas cieszy widok „nowych”, którzy szybko wspinają się po szczeblach gorliwości. Zamknijmy swe serca na powiew zazdrości. Nie chciejmy utrzymać za wszelką cenę swojej pozycji wielce zasłużonych. Naszych zasług nikt z zewnątrz nam nie odbierze, ale my sami możemy odebrać im znaczenie, gdy zaczniemy zazdrościć komuś innemu talentów, zapału i zasług.
Zatarcie różnicy pomiędzy ekonomią rzeczy materialnych a zasadami rządzącymi życiem duchowym jest jedną z konsekwencji protestantyzacji. Jako wierni Tradycji jesteśmy świadomi, jak duży wpływ na życie religijne katolików po II Soborze Watykańskim wywarł protestantyzm. „Duch materializmu”, czyli fascynacja doczesnością, materią i wymiernym sukcesem, wniknął niepostrzeżenie do umysłów wielu katolików i w rezultacie zyskał na sile duch bezpardonowej rywalizacji. Taka rywalizacja angażuje ludzkie myśli i kieruje je nie ku Bogu, ale ku sprawom tego świata. Opanowany nią człowiek zaczyna się porównywać z innymi i gdy to porównanie wypada dlań niekorzystnie, zaczyna się miotać w konwulsjach zazdrości. Zaniedbuje wówczas swe życie wewnętrzne, modlitwę, przestaje starać się podobać Panu Bogu. Dąży tylko do tego, by zdominować bliźnich i pokazać im, że jest od nich ważniejszy. Troska o chwałę Bożą i troska o potwierdzenie swojej ważności to są dwa zupełnie sprzeczne ze sobą sposoby myślenia. Pamiętajmy o słowach o. Mateusza Crawley-Boeveya z książki Jezus Król Miłości: „Od chwili Wcielenia Słowa wielkość w oczach ludzkich i świętość w oczach Boga wykluczają się. Trzeba więc rozpoczynać od tego, by stać się małym – to pierwszy krok. Powtarzam z naciskiem: zbyt wielcy jesteśmy, by stać się narzędziem Boga i zostać świętymi. Trzeba być bardzo małym, by zostać wielkim świętym” (s. 89–90). Przeciwieństwo autentycznej pobożności i egoizmu ludzkiego sprawia, że tak trudno żyć w świecie i jednocześnie być blisko Boga. Wystarczy, że dusza człowieka choć trochę się wzniesie ku swemu Panu, a zaraz jest ściągana na ziemię – właśnie przez tego ducha rywalizacji, który jest niemal wszechobecny. Trzeba więc zachować czujność. Jeżeli zlekceważymy konflikt pomiędzy duchem współdziałania w apostolstwie a duchem rywalizacji, to niestety stracimy tego pierwszego, a ulegniemy temu ostatniemu. Wówczas każdy dzień stanie się polem walki nie o chwałę Bożą, ale o zachowanie swej wyższości w rozmowie, w działaniu, w hierarchii ważności...
Cieszmy się więc, że ktoś „nowy” na tradycyjnej Mszy św. czy na rekolekcjach ignacjańskich przewyższył nas gorliwością. Starajmy się sami być jak najgorliwsi, ale zawsze z życzeniem, by laur zwycięstwa w tym „świętym współzawodnictwie” przypadł naszym bliźnim. Nie wymagajmy od „nowych”, by dokładnie tak samo jak my składali ręce przy Komunii świętej czy dokładnie tak jak my akcentowali frazy w polskich pieśniach etc. Jeśli zobaczymy, że jakąś funkcję, sprawowaną dotychczas przez nas, jakaś nowa osoba wykonuje lepiej niż my, cieszmy się, że dzieło znalazło się w sprawniejszych rękach i będzie się lepiej rozwijało. Niech zapanuje w sercach świadomość, że wszyscy „ciągniemy ten sam wóz”, a to wymaga, byśmy ciągnęli zgodnie i w jednym kierunku. Duch rywalizacji wyrasta z miłości własnej i pychy. To są skłonności, których własnymi siłami nikt z nas w sobie nie poskromi. Jako grzeszni ludzie przegrywamy walkę z pokusami i tylko Duch Święty umożliwia duszom ich przezwyciężenie. Prośmy więc Boga o pomoc. On ma dla nas nieograniczone dobra i łaski, o które nie musimy z nikim rywalizować i których z całą pewnością wystarczy dla wszystkich. Powinniśmy natomiast, z myślą o pomnożeniu chwały Bożej i zbawieniu dusz, współpracować z Bogiem i z bliźnimi. A wówczas, wolni od pragnienia ważności i niezdrowych ambicji, staniemy w pokoju wewnętrznym, ogarnięci strumieniem wielkiej łaski. Nie dajmy się więc podejść „duchowi rywalizacji”, niech jego atak nigdy nie zastanie nas w stanie beztroskiej drzemki. Biada żołnierzom, którzy nie wystawiają wart. Bądźmy czujni. A jak tę czujność zachować? Sięgając po pewne środki zaradcze.
Z własnych obserwacji wnioskuję, że tym, co skutecznie chroni przed duchem rywalizacji (poza oczywiście uczestnictwem we Mszy św., sakramentami i rekolekcjami) jest: 1° zachowanie świadomości ciągłego istnienia i niebezpieczeństwa ataków ducha rywalizacji; 2° posiadanie wizji własnego udziału w dziele Bożym; 3° wytężona praca nad praktykowaniem cnoty pokory. Rozwińmy teraz pokrótce te trzy punkty. Ad 1°: Jeżeli jest się świadomym istnienia ducha rywalizacji, wówczas można łatwiej zidentyfikować w sobie i w innych jego źródło oraz mu zaradzić jakimś aktem strzelistym, modlitwą, różańcem. Ad 2°: Na dłuższą metę i skuteczniej przed duchem rywalizacji chroni uświadomienie sobie, jaką misję Bóg każe nam w swoim planie podjąć i wypełnić. Jeżeli mamy jasno postawiony, piękny i wzniosły cel pomnożenia chwały Bożej i przyczynienia się do zbawienia dusz, to wówczas jesteśmy silni Bożą łaską. Jeżeli jesteśmy pewni swojego miejsca, niezagrożonego i bezpiecznego, to wówczas pełniej otwieramy się na innych, nawet jeśli mają oni w sobie ducha rywalizacji. Nawet jeśli ktoś nas tym duchem zaatakuje i zrani, to musimy pamiętać, że to duch świata, a osoba, która zaatakowała, sama wcześniej stała się jego ofiarą. Ad 3°: Najskuteczniej przed duchem rywalizacji chroni cnota pokory. W dziele O naśladowaniu Chrystusa Tomasza à Kempis czytamy: „Nie zaszkodzi, jeśli się poniżej wszystkich postawisz: zaszkodzi zaś bardzo, jeśli choćby nad jednego wyniesiesz. W duszy pokornego pokój nieustanny, a w sercu pysznego często gości zazdrość i oburzenie”. Będąc bogaci w pokorę, cierpliwie i pogodnie możemy znosić zranienia. Co więcej, widzimy w nich okoliczność sprzyjającą skuteczności naszego zaangażowania w takie czy inne dzieło apostolskie. Bóg, zanim zacznie się posługiwać swoim narzędziem, poddaje je próbie upokorzenia. Można postawić tezę, że św. Piotrowi nie starczyłoby siły do męczeńskiej śmierci bez trzymającego na uwięzi pychę wspomnienia o wcześniejszym trzykrotnym zaparciu się Pana Jezusa. Św. Pawłowi nie starczyłoby siły do gigantycznych dzieł apostolskich, gdyby nie upokarzające wspomnienie czasu, gdy sam był prześladowcą Kościoła. Kiedyś zawiedli, teraz chcą to Panu Jezusowi wynagrodzić i są gotowi wszystko znieść dla Zbawiciela. I jeszcze jeden przykład. Oto pewnego razu św. Paweł musiał upomnieć w ważnej sprawie św. Piotra. W jednym z listów św. Pawła czytamy: „Gdy zaś Kefas przyszedł do Antiochii, wręcz mu się sprzeciwiłem, gdyż był wart nagany” (Gal 2, 11). Szatan podjął wówczas zakamuflowaną i podstępną próbę skłócenia Apostołów, ale mu się to nie udało. Dwaj najwięksi nie dali się zepchnąć na płaszczyznę ambicjonalnego sporu pod hasłem „kto wie lepiej”. To nie materialistyczny duch rywalizacji powodował św. Pawłem, tylko troska o Kościół. Była to dokładnie ta sama troska, jaką nosił w sercu św. Piotr. Nie mogli się nie porozumieć! To był piękny przykład współpracy dla dobra Kościoła. Jeden upomina, ale bez roszczeń do dominacji i zarozumiałości. Drugi wysłuchuje upomnienia, ale z pokorą. A później obaj, w zgodzie, kontynuują pracę apostolską dla chwały Bożej, zbawienia dusz i tryumfu Kościoła świętego. A dzisiaj? Dzisiaj my wszyscy – cały Kościół! – żyjemy z owoców ich apostolskiego zaangażowania. Oto wzór dla nas!
Udzielam kapłańskiego błogosławieństwa dla wszystkich Waszych wysiłków na drodze ku świętości oraz proszę Niepokalaną o nieustanne czuwanie nad nami wszystkimi i nad wszystkimi naszymi dziełami apostolskimi. Ω