Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Klemensa I, papieża i męczennika [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 11/2010 (138)

ks. Karol Stehlin FSSPX

Nasz Założyciel i jego zasady

Drodzy Czytelnicy!

Z ogromnym przejęciem chylimy głowę przed wspaniałym życiem wielkiego misjonarza i założyciela naszego bractwa kapłańskiego, arcybiskupa Marcelego Lefebvre’a. Jesteśmy niezmiernie wdzięczni ks. bp Bernardowi Tissier de Mallerais’mu za jego wysiłek, włożony w napisanie monumentalnej biografii zatytułowanej Marcel Lefebvre. Życie, która niedawno ukazała się w polskim przekładzie. Autor dzieła jeszcze przed zatwierdzeniem kanonicznym Bractwa był przy Arcybiskupie jako jeden z pierwszych seminarzystów. Z jego rąk 29 czerwca 1975 r. przyjął święcenia kapłańskie, a 30 czerwca 1988 r. także sakrę biskupią. Obie uroczystości odbyły się w Ecône. Znamy kazanie, w którym abp Lefebvre nazwał ks. bp. Tissier de Mallerais’go „prawdziwą podporą Bractwa”, kimś, na kogo „można liczyć” (8 grudnia 1988 r.). W innym kazaniu nasz Założyciel nazwał go swoim „aniołem stróżem”, kimś, kto go „umacniał i trwał przy nim” w najtrudniejszych chwilach (1 listopada 1990 r.).

Przebywając w dniach 2–8 października 2010 r. w Polsce, ks. bp Tissier de Mallerais wygłosił wykład w warszawskim przeoracie. Podkreślał wówczas, że wszystkie istotne wydarzenia z życia abp. Lefebvre’a były albo widocznym przygotowaniem do wypełnienia największej jego misji w Kościele Chrystusowym, albo tej misji realizacją. Cóż to za misja? Było nią przekazanie ideału katolickiego kapłaństwa w całej integralności doktrynalnej i świętości, by w ten sposób przyczynić się do przetrwania Kościoła katolickiego w czasie najgłębszego z dotychczasowych kryzysów.

Odpierając różne błędne interpretacje, ksiądz biskup dowodził, że sakry biskupie z 30 czerwca 1988 r. nie były ani tragedią życiową Arcybiskupa, ani nieszczęśliwym upadkiem, aktem buntu czy pychy. Nie zostały także dokonane pod presją okoliczności czy jakichś osób. Były zwieńczeniem walki całego życia dla dobra i ratunku Kościoła. Były logicznym następstwem zasad, jakich Arcybiskupa nauczył Kościół. Te zasady kierowały jego kapłaństwem, jego posługą biskupią oraz realizacją obowiązków delegata apostolskiego. Za wierność tym zasadom Arcybiskup otrzymywał wielokrotnie najwyższe pochwały od wszystkich swych przełożonych, z papieżem Piusem XII włącznie. Oto one.

Zasada pierwsza: poddanie się woli Bożej. Opatrzność Boża zawsze kierowała Arcybiskupem, a on to kierownictwo przyjmował w duchu posłuszeństwa. Nigdy nie chciał niczego czynić z własnej woli, a jego największą troską było podobać się Bogu i wypełniać Jego wolę. W trudnościach wyboru stanu życia poszedł za radą pewnego świątobliwego zakonnika. Wola jego rodzonego ojca skierowała go nie do diecezjalnego seminarium w Lille, lecz w Rzymie. Tam otrzymał wykształcenie i znakomitą formację, tak ważną dla jego całego przyszłego życia. Gdyby upierał się przy Lille, wszystko potoczyłoby się pewnie inaczej. Potem, mimo dwóch doktoratów, pokornie przyjął funkcję drugiego wikarego w przemysłowej parafii w Lille i całym sercem zaangażował się w dzieło nawracania miejscowych komunistów (w latach 30. XX wieku w przemysłowych miastach północnej Francji było ich, niestety, niemało). Ks. Lefebvre myślał, że będzie to miejsce jego pracy, ale Bóg postanowił inaczej. Usilne prośby jego starszego brata, Renata, oraz gorące apele misjonarzy, którzy uginali się pod ciężarem pracy na placówkach misyjnych w Afryce, pozwoliły mu zrozumieć, że wolą Bożą jest to, by i on został misjonarzem.

Po wstąpieniu do Zgromadzenia Ojców Ducha Świętego podjął więc przygotowania do pracy duszpasterskiej na misjach w Afryce, ale Bóg znowu dokonał korekty tych zamiarów. Opatrzność tak pokierowała sprawami i ludźmi, że o. Lefebvre otrzymał nominację na stanowisko profesora, a potem rektora wyższego seminarium w stolicy Gabonu, Libreville. Była to co prawda Afryka, ale podczas gdy on chciał służyć na pierwszej linii frontu – umieszczono go w sztabie. Skoro jednak taka była wola Boża, przyjął, choć z ciężkim sercem, to wezwanie. Potem pozwolono mu podjąć posługę na pierwszej linii, to znaczy na różnych placówkach misyjnych rozsianych po gabońskiej dżungli. Pod jego nadzorem rozwijały się dynamicznie, a on myślał, że w jego kapłańskim życiu już nic się nie zmieni.

Jednak o. Lefebvre niedługo cieszył się swym upragnionym misjonarskim życiem. Opatrzność znowu odmieniła jego los. Został wezwany, aby powrócić do Francji i zająć się scholastykatem Ojców Ducha Świętego. Dużo łez polało się po jego twarzy na myśl, że musi opuścić ukochaną Afrykę, ale poddał się woli przełożonych i posłusznie wrócił do ojczyzny. Podjął odbudowę zrujnowanego domu studiów zakonnych, zorganizował aprowizację w najtrudniejszych chwilach powojennych dla stu dwudziestu alumnów i cieszył się, widząc owoce tej pracy.

Ponownie myślał, że dotarł do portu swego przeznaczenia, a jednak wola Boża była inna. Już po dwóch latach został konsekrowany na biskupa, mianowano go arcybiskupem tytularnym, a potem powierzono obowiązki delegata apostolskiego. Wszystkie te nominacje przyjął posłusznie, zawsze jednak jakby wbrew swym własnym upodobaniom. Potem równie karnie przyjął upokarzającą dymisję z tych wysokich funkcji i mianowanie go ordynariuszem jednej z najmniejszych diecezji Francji – diecezji Tulle. Posłusznie zaakceptował swój wybór na stanowisko przełożonego generalnego swego zakonu – Ojców Ducha Świętego – a potem upokarzającą konieczność rezygnacji z tej funkcji.

Po II Soborze Watykańskim sytuacja kleryków pragnących zachować wierność katolickiemu ideałowi kapłaństwa stała się beznadziejna. Nie miał ich kto kształcić. Nie miał ich kto wyświęcać na kapłanów. Wśród biskupów szerzył się modernizm; wielu zasłaniało się potrzebą – źle pojętego – posłuszeństwa. Arcybiskup Lefebvre, zanim zdecydował się pomóc kandydatom do kapłaństwa, osobiście sprawdził, czy rzeczywiście nie mają dokąd pójść. On sam był już w wieku emerytalnym i miał prawo myśleć o spokojnej starości, ale Bóg znowu chciał inaczej. Gdy inni w jego wieku już podsumowywali swoje dokonania życiowe, Arcybiskup rozpoczął nowe dzieło – najważniejsze dzieło swego życia. Chodzi oczywiście o założenie własnego seminarium i Bractwa, potrzebnego po to, by kapłani kończący to seminarium nie szli każdy w swoją stronę, lecz zachowali między sobą więzy wspólnoty.

Arcybiskup przez całe swe życie jakby wbrew własnej woli uczył się przyjmować wolę Bożą, choć otrzymywał coraz trudniejsze i – mówiąc po ludzku – coraz bardziej kłopotliwe zadania. W każdych warunkach wolę Bożą stawiał ponad wszystkim. Podobać się Bogu i dochować Mu niezłomnej wierności – w myśl tej zasady abp Lefebvre reagował na zjawisko „samozniszczenia Kościoła” na i po soborze. Gdy grożono mu w imię soborowych nowinek i ideałów modernistycznej rewolucji, ten mąż Boży nie reagował. Mówił: to, co czyniłem podczas całego mojego życia, było przez najwyższą hierarchę uznawane i chwalone jako zgodne z wolą Bożą i dobre dla Kościoła. Teraz nie robię nic innego jak tylko kontynuuję to, co robiłem wcześniej. Jeśli jestem teraz karany za to, za co wcześniej mnie chwalono, to nie mój problem, ale problem tych, którzy odeszli od Tradycji.

W ciągu całego swego 86-letniego życia stosował tę pierwszą zasadę – zasadę poddania się woli Bożej – nawet w najtrudniejszych chwilach. Takimi były niewątpliwie konsekracje biskupie z 1988 roku. Ten akt należy rozumieć jako odpowiedź Arcybiskupa na „głosy wszystkich papieży od Grzegorza XVI do Piusa XII, którzy wołają do nas: ale na miłość Boską, co wy robicie z naszą nauką, z wiarą katolicką? Czy chcecie jej się wyrzec? Czy chcecie dopuścić do tego, aby ona umarła na tym świecie? Na miłość Boską, musicie trwać w zachowywaniu tego skarbu, który wam przekazaliśmy! Nie opuszczajcie wiernych! Nie opuszczajcie Kościoła!”. Posłuszeństwo woli Bożej wymagało od niego tego czynu. Dzisiaj, 22 lata po tych wydarzeniach, możemy powiedzieć z ogromną wdzięcznością, że przetrwanie Tradycji zawdzięczamy tej pierwszej zasadzie naszego Założyciela. Święty Ludwik Maria Grignion de Montfort tak określił kapłanów prawdziwie posłusznych woli Bożej: „Będą to prawdziwi uczniowie Jezusa Chrystusa (...) uczący w czystej prawdzie wąskiej drogi Bożej, wedle Ewangelii świętej, a nie wedle zasad świata, bez względu na osobę, nie wyłączając, nie oszczędzając ani słuchając lub lękając się jakiegokolwiek śmiertelnika, choćby najpotężniejszego” (Traktat o prawdziwym nabożeństwie..., nr 59).

Zasada druga: wierność Chrystusowi Królowi. Wpoił ją sobie kleryk Lefebvre już w Seminarium Francuskim w Rzymie. Tam nauczył się głębokiego rozumienia tajemnicy Chrystusa Króla, a zwłaszcza tajemnicy Jego społecznego panowania, zgodnie z hasłem św. Piusa X: „Wszystko odnowić w Chrystusie!”. Gdziekolwiek pracował, zawsze miał ten cel przed oczyma. W najrozmaitszych warunkach szukał najodpowiedniejszych środków, aby ten cel osiągnąć, odnawiając publiczny kult Chrystusa. Jako młody wikary zachęcał skutecznie swego proboszcza, aby ten znowu zaczął organizować publiczne procesje (np. Bożego Ciała) – wcześniej ich zaniechano z obawy przed gwałtownymi reakcjami komunistów. Na misjach o. Lefebvre założył wielką liczbę szkół katolickich i placówek zgromadzeń zakonnych, co dało ludziom niejako żywą obecność Chrystusa w najlepszych członkach Jego Mistycznego Ciała. Przede wszystkim formował w krajach misyjnych świecką elitę katolicką. Ci ludzie, jako katecheci oraz uczestnicy życia politycznego i ekonomicznego, nieśli dalej, w przestrzeń publiczną, przykazania Boże. Znane są listy pasterskie abp. Lefebvre’a z tamtych czasów, w których mocno przeciwstawiał się laicyzacji i ekspansji socjalizmu w Afryce. Nic dziwnego, że większość jego interwencji na II Soborze Watykańskim dotyczyła obrony „kręgosłupa naszej wiary”, jakim jest społeczne królowanie Chrystusa. Mając przed oczyma honor swego Pana i Boga, widział z całą jasnością knowania modernistów, którzy inspirowani masońskimi ideałami, przeprowadzili detronizację Chrystusa. Dokonali tego przez wprowadzanie do Kościoła liberalnej ideologii wolności religijnej i ekumenizmu. Były to w katolickim życiu rzeczy nowe i niesłychane. Gdy tylko nabrał pewności, że Opatrzność Boża tak chciała, nie wahał się poświęcić zasłużonej emerytury, aby stanąć do obrony honoru Chrystusa. „W porę i nie w porę” głosił wszystkim prawdę o Chrystusowym panowaniu, nie patrząc na ciosy, jakie na niego z tego powodu spadały ze wszystkich stron, a zwłaszcza ze strony modernistów. To właśnie miłość do Chrystusa Króla legła u podstaw słynnej deklaracji Arcybiskupa z 1974 r. Dokument ten był reakcją na wizytację kanoniczną seminarium w Ecône, podczas której wizytatorzy wywołali ogromne zgorszenie wśród kleryków swymi trącącymi herezją wypowiedziami. Rzym coraz mocniej angażował się w potępiane przez Magisterium wszystkich wieków praktyki ekumeniczne, a nawet międzyreligijne. Ich kulminacją było skandaliczne spotkanie wszystkich religii w Asyżu. Uwagi, monity i skargi słane do Rzymu pozostawały bez odpowiedzi. Coraz bardziej negowano w praktyce pierwsze przykazanie Dekalogu oraz potrójną władzę Chrystusa Króla i Jego Kościoła. W tych dramatycznych okolicznościach, po długich rozważaniach i rozpatrzeniu wszystkich argumentów za i przeciw, Arcybiskup podjął wreszcie decyzję o udzieleniu sakry biskupiej czterem kapłanom Bractwa, nawet gdyby zabrakło zgody papieskiej. To była najważniejsza decyzja jego życia, bo dotyczyła nie tylko jego osobiście, ale całego (podkreślam: całego!) Kościoła. Dzięki tej decyzji nie tylko uratowano dla Kościoła ideał społecznego panowania Chrystusa (choćby przez głoszenie w seminariach Bractwa Św. Piusa X), lecz także zachowano ideał katolickiego kapłaństwa. Seminarzyści studiujący w seminariach wolnych od modernizmu mogli być już spokojni o święcenia kapłańskie. Istnienie miejsc i środowisk, gdzie ideał katolickiego kapłaństwa zostanie otoczony szacunkiem, zostało zagwarantowane. Szybko zaczęło przybywać przeoratów, szkół, domów rekolekcyjnych, domów opieki dla starszych, nowicjatów i zakonów tradycyjnej obserwancji, organizacji i stowarzyszeń: od Krucjaty Eucharystycznej dla dzieci, poprzez ruchy młodzieżowe, aż do ruchów maryjnych i nawet organizacji zawodowych.

Zasada trzecia: głębokie zrozumienie istoty kapłaństwa katolickiego i jego znaczenia dla Kościoła. Już w latach swych studiów seminaryjnych Marceli Lefebvre obserwował różne zjawiska, które zapowiadały przyszły kryzys kapłaństwa. Później wiele razy powtarzał, że od dobrej i solidnej formacji kapłańskiej zależy wszystko, a formacja ta winna być nie tylko intelektualna, lecz także – i przede wszystkim – moralna oraz duchowa. Św. Jan Maria Vianney nie był intelektualistą (zastanawiano się nawet, czy z powodu słabych wyników w nauce w ogóle można dopuścić go do święceń kapłańskich), ale jego świętość zatrwożyła piekło i była powodem nawrócenia wielu dusz.

Kryzys Kościoła jest w istocie kryzysem kapłaństwa. W Afryce, jako profesor i potem rektor seminarium duchownego, Arcybiskup zdał sobie sprawę, że sednem pracy misyjnej jest budzenie i kształtowanie gorliwych powołań kapłańskich i zakonnych. To dlatego otwierał tak wiele szkół, seminariów niższych i wyższych. Również w Afryce otrzymał szczególną łaskę, o której wspomina w swoim duchowym testamencie: „Wizja, która zrodziła się pewnego dnia w moim sercu w katedrze w Dakarze. Marzenie, by przekazać wobec postępującej degradacji ideału kapłańskiego, katolickie kapłaństwo naszego Pana Jezusa Chrystusa w całej jego doktrynalnej czystości i misyjnej miłości, takie, jakie nadał On swym Apostołom i jakie Kościół Rzymski zawsze przekazywał, aż do połowy XX wieku” (Podróż duchowa).

W tym świetle należy również rozumieć jego dymisję z funkcji przełożonego generalnego Zgromadzenia Ojców Ducha Świętego w 1968 r. Była to reakcja na niszczenie ideału kapłańskiego w tym zakonie przez zmianę jego reguły i dyscypliny „według ducha soboru”. Gdy Opatrzność Boża niejako zmusiła Arcybiskupa do zajęcia się klerykami, którzy uciekali się do niego w swej duchowej udręce, zaczął w wieku emerytalnym dzieło, które od 40 lat realizuje jego marzenie, by ratować ideał kapłański. Tak właśnie powstało Bractwo Świętego Piusa X!

W pewnym momencie Bractwo stanęło w krytycznym punkcie. Egzystencja całego dzieła odnowy kapłańskiej stanęła pod znakiem zapytania. W pamiętnym dniu konsekracji biskupich Arcybiskup mówił: „Moim obowiązkiem jest uczynić wszystko, abyśmy przeżyli! I dlatego jestem przekonany, że konsekrując dziś tych biskupów, kontynuuję Tradycję i pomagam jej przetrwać, jej, to znaczy Kościołowi katolickiemu!” (kazanie z 30 czerwca 1988 r.). Te słowa jasno ukazują wierność Arcybiskupa wobec ideału kapłaństwa katolickiego, a także jego miłość do Chrystusa – Najwyższego i Odwiecznego Kapłana.

Zasady Arcybiskupa są zasadami wszystkich świętych. Najsłodszym owocem wierności tym zasadom był akt konsekracji biskupich – „operacja przeżycia Tradycji”. Dzisiaj wypada więc wezwać wszystkich kapłanów, aby naśladowali wierność, jaką abp Lefevbre okazywał Chrystusowi, aby naśladowali niezłomne posłuszeństwo Arcybiskupa wobec Opatrzności Bożej i tak jak on ukochali ideał katolickiego kapłaństwa. Zachęcam Was, drodzy Czytelnicy, sięgnijcie po biografię Arcybiskupa i pozwólcie tej książce odcisnąć jak najwyraźniejsze znamię na duszy. Kościół nie powiedział jeszcze „w sprawie abp. Lefevbre’a” ostatniego słowa. „Nikt nie zapala światła i nie stawia go w ukryciu ani pod korcem, lecz na świeczniku, aby jego blask widzieli ci, którzy wchodzą” (Łk 11, 33). Gdy Bóg zechce, nadejdzie czas, że życie Arcybiskupa zostanie przez Stolicę Apostolską postawione jako wzór heroicznej wiary. Módlmy się, by nastąpiło to jak najszybciej. Ω