Religijny masochizm
Już 10 lat upłynęło od wydania motu proprio „Ecclesia Dei”. Analiza tego dokumentu oraz zachowanie jego adeptów ukazuje jasno, iż owe motu proprio doprowadziło w tym czasie do całkowitej abdykacji tych, którzy się na nie powołują. Ecclesia Dei jest zgubnym złudzeniem, które prowadzi tzw. „indultowych katolików” do „religijnego masochizmu”.
Po święceniach dokonanych w 1988 r. przez abpa Lefebvre niektórzy księża, zakonnicy czy świeccy uważali za konieczne odpowiedzieć na apel papieża Jana Pawła II i poddać się pod opiekę, będącej następstwem motu proprio – komisji pontyfikalnej Ecclesia Dei.
10 lat później, wydaje mi się, bez ośmieszania i niepotrzebnej polemiki, iż można nazwać ich wybór oraz aktualne zachowanie „katolików Ecclesia Dei” mianem „religijnego masochizmu”. Uważam tak ponieważ praktyczny wynik wyboru dokonanego przez nich 10 lat temu, polega nieprzerwanie na tym, że są oni wyrzuceni, odsunięci, upokorzeni, a nawet zdeptani przez wrogów Tradycji. Powoływać się na motu proprio „Ecclesia Dei” to znaczy w rzeczywistości, w każdej chwili robić nowe ustępstwa, zawsze w nadziei, że będą one ostatnimi, aby nareszcie uzyskać to, o co proszą z coraz to większym zrezygnowaniem i cierpliwością. Również wydaje mi się, iż taka mentalność „religijnego masochizmu” pochodzi od absolutnie błędnego mniemania, że cierpieć „przez Kościół” jest równoznaczne z cierpieniem „dla Kościoła”, a w konsekwencji, że można uświęcić się przez takie cierpienie.
Całkowite odejście od walki w obronie wiary
Motu proprio zawiera przede wszystkim wyrzeczenie się doktrynalnej walki przeciw błędom Soboru i posoborowych reform. Jest to moim zdaniem zasadniczy punkt, który adepci motu proprio Ecclesia Dei próbują ukryć za zasłoną dymu. Przywiązać się do motu proprio, to znaczy najpierw: milczeć w sprawach doktrynalnych oraz zgodzić się „z szacunkiem” na zachowanie swojego sztandaru w kieszeni, nawet zdeptać samego siebie proklamując, że „teraz jesteśmy wolni od błędów lefebvryzmu” (co wyjaśni pozornie dziwny fenomen, że w ich czasopismach, na wielu stronach, nic ważniejszego nie można znaleźć aniżeli donosy na „groźne wilki lefebvryzmu”).
W sprawie doktryny, Ecclesia Dei oczywiście pozwala, aby walczyć „przeciw nadużyciom” w formie pobożnych życzeń: „Trzeba było...”, „Powinno się...”. Można z łatwością znaleźć setki takich pobożnych życzeń w ostatnich 30 latach, które zgłaszali papieże Paweł VI i Jan Paweł II, kardynałowie i biskupi. Ale dobrze wiemy, że żadna z tych deklaracji nigdy nie pociągnęła za sobą realnych konsekwencji. Poza tym, nikt nie wie naprawdę, jakie są te „nadużycia” w Kościele, skoro rzeczy dozwolone, zabronione, tolerowane, promulgowane, nakazane, zniesione przez Rzym i episkopaty następują po sobie w szybkim tempie. Niech ktoś myśli przy tej okazji o rzymskiej autoryzacji do ministrantury dziewcząt na Mszy świętej, opublikowanej pomiędzy dwoma uroczystymi instrukcjami, pierwszej, wskazującej na męski charakter sakramentu kapłaństwa, i drugiej o posługach w Kościele. Inny przykład: Komunia na rękę! Czy to prawo, tolerowanie, czy też nadużycie?
Motu proprio „Ecclesia Dei” jest przede wszystkim ważny ze względu na to, o czym w ogóle nie mówi, a nie mówi o tym, że w tekstach Soboru i jego następstwach są błędy, poważne dwuznaczności prowadzące do herezji etc. To znaczy, że dla tych, którzy przyłączą się do listu Ecclesia Dei i uznają go za regułę ich postępowania, Sobór i jego skutki są generalnie akceptowane.
Indult papieski (z 1984 r.) zezwalający w drodze wyjątku na odprawianie Mszy Trydenckiej (motu proprio „Ecclesia Dei” jest tylko jego uzupełnieniem i sprecyzowaniem) wyraźnie wymaga,
że musi być ustalone bez dwuznaczności, a nawet publicznie, iż kapłan i wierni nie mają żadnej więzi (nullam partem) z tymi, którzy podają w wątpliwość prawowitość i doktrynalną poprawność Rzymskiego Mszału promulgowanego w 1970 r. przez papieża Pawła VI.
Jest pewne, że przynajmniej od 1988 r. adepci motu proprio nie mają już żadnej więzi z tymi, którzy podają w wątpliwość prawowitość i słuszność wolności religijnej, ekumenizmu, kolegializmu, nowej liturgii, krótko mówiąc, z tymi, którzy stawiają opór przeciw „Soborowi Watykańskiemu II, reformom posoborowym oraz orientacjom, które angażują osobę samego papieża” (List Pawła VI z 29 czerwca 1975 r.).
Wobec najgorszych odstępstw, „katolikom Ecclesia Dei” jest najwyżej dozwolona „pozytywna postawa badania”, jak o to najwyraźniej i oficjalnie stwierdza ks. Denis Le Pivain, przełożony francuskiego dystryktu Bractwa Św. Piotra w czasopiśmie Tu es Petrus (styczeń – kwiecień 1998). Potwierdza on, że owa „pozytywna postawa” nie zawiera żadnej „krytyki (pozytywnej czy negatywnej) obecnej liturgii”. Doktryna adeptów motu proprio jest całkowitym przyjęciem nabytych doświadczeń Soboru, tłumaczonych w najbardziej tradycyjnym sensie (jest to welon wstydu, pod którym realizuje się najbardziej nieprawdopodobne zniszczenie Kościoła). Po tej dezercji z pola walki o Wiarę (zachowując jedynie możliwość denuncjowania nie identyfikowanych z nikim „nadużyć”), adepci komisji Ecclesia Dei chwalą się, że prowadzą niezmordowaną i skuteczną walkę na rzecz tradycyjnej liturgii.
Oddanie liturgii w ręce biskupów
W rzeczywistości, motu proprio Jana Pawła II zmusza ich w sumieniu, aby powierzyli sprawę łacińskiej liturgii biskupom, którzy są jej zdecydowanymi wrogami, i którzy podejmą potrzebne środki do zniknięcia Mszy Trydenckiej. W ten sposób powoływanie się na motu proprio zakończy się współpracą na rzecz stopniowego zanikania tradycyjnej liturgii. Jest to przewrót intelektualny i moralny, który śmiało można nazwać właśnie „masochizmem”.
W wywiadzie, który Monsignor David, biskup z Evreux, udzielił czasopiśmie La Nef (pismo Bractwa Św. Piotra), dyrektor czasopisma, Christophe Geffroy, zapytuje go o tzw. aferę Chamblac. Przypomnijmy, że chodzi w tym miejscu o głośną sprawę związaną z walką o Tradycję w jednej z wiosek koło Chamblac, we Francji. Tam to, pod koniec 1997 r., ksiądz proboszcz, który odprawiał od zawsze tradycyjną Mszę św., uległ wypadkowi w wyniku którego uległ poważnym obrażeniom. Przed śmiercią przekazał kościół i wiernych pod opiekę Bractwa Św. Piusa X. Władze kościelne w porozumieniu z policją zamknęły kościół i ustawiły wokół niego patrole, wtedy to ks. Aulagnier z Bractwa, aby nie pozostawić wiernych Tradycji bez sakramentów, postanowił odprawiać Mszę św. pod drzwiami zamkniętego świątyni. W międzyczasie zasłużony dla Tradycji ksiądz proboszcz zmarł co jeszcze wzmogło opór wiernych Tradycji. Na wiosnę 1998 r. biskup diecezji Evreux, msgr David postanowił dla „świętego spokoju” przekazać oficjalnie kościół Bractwu Św. Piusa X.
Christophe Geffroy w rozmowie z bp. Davidem czterokrotnie zapytuje o to samo: „Czy dla adeptów motu proprio „Ecclesia Dei” zrobicie przynajmniej tyle samo co dla tych z Bractwa św. Piusa X?”. Na to bp David odpowiada, że dla niego nie może być mowy o odprawianiu Mszy sw. tradycyjnej w sposób powszechny, regularny i trwały. Najpierw biskup Evreux boi się izolowania tych wspólnot tradycyjnych od reszty diecezji. Hipoteza „birytualizmu” wydaje się mu zgubna dla i tak już zagrożonej jedności Kościoła. Biskup nie chce „instytucjonalizować załamania jedności”. Bp David odczytuje motu proprio Jana Pawła II w sensie „środków życzliwości” wobec „partyzantów” starej liturgii. Cytuje on bpa Re z watykańskiego Sekretariatu Stanu: „Różne kroki powzięte od 1984 miały za cel aby ułatwić życie kościelne pewnej liczby wiernych, zaś nie aby uwiecznić poprzednie formy liturgiczne”. Dla bpa Davida możliwa jest jedynie koncesja dla tradycyjnej Mszy świętej, ale tylko w jednym miejscu i to od czasu do czasu. W taki sposób ksiądz biskup zinterpretował motu proprio „Ecclesia Dei” na tle innych dokumentów rzymskich, którym chce być posłuszny.
Stara liturgia jako czysty charyzmat
Argumentacja bpa Davida wydaje się nam logiczna, gdyż w gruncie rzeczy chodzi o to aby tradycyjną liturgię wpisać w perspektywę soborowego Kościoła.
Przeciwstawia się temu katolicka Tradycja:
- Msza Pawła VI jest zła, dlatego też nie można jej wspierać ani zasadniczo przyjąć.
- Nawet jeśli wyobrazimy sobie taką „nową” liturgię, która byłaby dobra, trzeba stwierdzić: wszyscy kapłani i wierni mają prawo do tradycyjnej liturgii, która uświęciła tyle dusz na przestrzeni wieków i która jest wspólnym dobrem Kościoła. Żadna kościelna biurokracja nie może jej przecież zlikwidować.
- Dlatego jest koniecznie potrzebne, aby walczyć przeciw hierarchii, która chce narzucić nam sprotestantyzowaną liturgię i odmówić katolikom prawa do tradycyjnej Mszy św.
Adepci motu proprio opuścili ruch obrony Tradycji, natomiast jeszcze nie chcą do końca zaakceptować czysto soborowego stanowiska. Dlatego znajdują się na słabych i niespójnych logicznie pozycjach.
- Wyrzekają się oni zupełnie zasadniczej krytyki Novus Ordo Pawła VI. Jednoznacznie mówi o tym ks. Le Pivain na łamach „La Nef” (kwiecień 1998): „Reforma 1969 r. przedstawia pozytywne aspekty!”
- Aby pozostawić sobie możliwość odprawiania tradycyjnej liturgii, przedstawią ją, powołując się na list Ecclesia Dei, jako „charyzmat”, którego istnienie pośród innych „charyzmatów” jest bogactwem Kościoła. Często cytują następujący fragment motu proprio „Ecclesia Dei”:
Trzeba jednakże, by wszyscy duszpasterze i wierni uświadomili sobie na nowo to, że różnorodność charyzmatów, tradycji duchowości i apostolstwa jest w Kościele nie tylko uprawniona, ale także stanowi jego bogactwo, decydujące o pięknie jedności w różnorodności wolności religijnej, byłoby to godne pożałowania, by nie stosować tolerancji wobec wiernych przywiązanych do tej liturgii, która karmiła wiarę naszych ojców.
Idąc dalej, ks. Le Pivain z Bractwa Św. Piotra odwołuje się wprost do wolności religijnej: „w czasie wolności religijnej byłoby nie do pomyślenia, aby nie zezwalano na odprawianie tradycyjnej liturgii”. - Wobec silnej dialektyki biskupów pozostaje tylko kilka sentymentalnych argumentów, przedstawionych przez dyrektora „La Nef”. Na przykład taki, że fakt odprawiania Mszy Trydenckiej w różnych diecezjach nie doprowadzi do rozłamu w Kościele. Wierni Ecclesia Dei muszą podkreślać swoje „bycie w pełnej łączności z papieżem” oraz „przekonanie, że obecni biskupi starają się być dobrymi pasterzami”.
O takich „partnerów dialogu” biskupi na pewno nie muszą się bać! Ω