Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
24. i ostatnia niedziela po Zesłaniu Ducha Świętego [2 kl.]
Zawsze Wierni nr 5/2009 (120)

Jan Vennari

Problemy „hermeneutyki ciągłości”

cz. I

Kariera terminu „hermeneutyka ciągłości” rozpoczęła się na samym początku pontyfikatu Benedykta XVI. Papież przedstawił swój program w mowie do członków Kurii Rzymskiej, wygłoszonej 22 grudnia 2005 r. z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia.

W mowie tej Benedykt XVI dał jednoznacznie do zrozumienia, że głównym elementem jego programu będzie realizacja wytycznych II Soboru Watykańskiego1. Jak jednak zauważył, z soborem tym wiąże się pewien problem. Zbyt wielu ludzi – ubolewa papież – interpretuje go w oparciu o „hermeneutykę zerwania” czy też „hermeneutykę braku ciągłości” z przeszłością. Właściwe podejście do soboru opierać się więc musi o „hermeneutykę ciągłości”. Zasadnicza teza papieża (którą zresztą zawsze w przeszłości wyznawał) głosi, że Vaticanum II nie stanowi zerwania z Tradycją, ale jest wyrazem jej uprawnionego rozwoju. Rozwój ten możemy dostrzec, jeśli spojrzymy na sobór przez pryzmat „hermeneutyki (interpretacji) ciągłości”.

Niektórzy twierdzą, że może to świadczyć o tym, iż Benedykt XVI planuje przywrócenie Tradycji właściwego jej miejsca w Kościele. Jest to jednak wrażenie błędne. Tak, Benedykt XVI ogłosił motu proprio uwalniające Mszę trydencką. Była to kwestia sprawiedliwości i zasługuje na uznanie; jest to zresztą coś, czego mogliśmy się po obecnym papieżu spodziewać, nawet w oparciu o jego wypowiedzi jako kard. Ratzingera. Jednak hermeneutyka ciągłości nie jest oznaką powrotu Tradycji. Jest raczej kolejną próbą uratowania dziedzictwa Vaticanum II.

Głównymi ideami obecnego pontyfikatu nadal pozostają idee II Soboru Watykańskiego. „Hermeneutyka ciągłości” może jedynie prowadzić do syntezy Tradycji i Vaticanum II, syntezy Tradycji i modernizmu (...).

Na początek pragnę skupić się na jednym aspekcie, który dowodzi, że „hermeneutyka ciągłości” nie jest oznaką prawdziwego powrotu do Tradycji. Jest nim sam ów termin. Papież Benedykt XVI nie posługuje się w obronie Tradycji tradycyjną terminologią, ale stworzył w tym celu całkowicie nowe pojęcie. Uczynił tak, ponieważ jego stosunek do Tradycji różni się od tego, czego Kościół nauczał przez XX wieków swej historii.

Obecny papież nigdy nie powiedział, że odpowiedzią na kryzys w Kościele mogłoby być przypomnienie napomnienia papieża Agatona, by tego, „co raz rozstrzygnięto, ani nie umniejszać, ani nie zmieniać, ani nie dodawać, ale wszystko w słowach i w interpretacji zachować nienaruszone”2.

Nigdy też nie powiedział, że odpowiedzią na kryzys może być powrót do formuły zawartej w Przysiędze antymodernistycznej:

Szczerze przyjmuję naukę wiary, którą Apostołowie przekazali nam przez Ojców prawowiernych w tym samym sensie i w tym samym zawsze rozumieniu; przeto jako herezję całkowicie odrzucam zmyśloną teorię o ewolucji dogmatów, według której dogmaty zmieniają jedno znaczenie na drugie i do tego odmienne od rozumienia, uprzednio istniejącego w Kościele3.

Nie może się posługiwać taką terminologią, ponieważ jest sprzeczna z nowym nauczaniem Vaticanum II, z nowym nauczaniem o wolności religijnej oraz ekumenizmie. Te nowe nauki są w sposób oczywisty „odmienne od rozumienia, uprzednio istniejącego w Kościele”.

Gdy św. Pius X walczył o zachowanie katolickiej prawdy oraz Tradycji, nie posłużył się w Przysiędze antymodernistycznej słownictwem stworzonym przez siebie samego. Użył starożytnej terminologii Kościoła, którą możemy odnaleźć w pismach Ojców Kościoła, chronioną w nieomylnych definicjach dogmatycznych; katolik musi w nie wierzyć, jeśli pragnie osiągnąć życie wieczne.

Już w IV wieku św. Wincenty z Lerynu wyjaśniał, na czym polega właściwy rozwój doktryny katolickiej:

Może jednak ktoś zapyta: Jak to? Więc nie będzie w Kościele Chrystusowym żadnego postępu religii? Owszem, powinien być, i to jak największy. (...) Ale ten postęp niech będzie naprawdę postępem wiary, a nie zmianą. Boć przecie istota postępu na tym polega, że rzecz jakaś rozrasta się w sobie; istota zaś zmiany na tym, że rzecz jakaś przechodzi w zupełnie inną. Niechże więc wzrasta i olbrzymie nawet postępy czyni zrozumienie, wiedza, mądrość, (...) ale koniecznie w swojej jakości, to jest w obrębie tego samego dogmatu, w tym samym duchu, w tym samym znaczeniu4.

Nauczanie św. Wincentego z Lerynu o Tradycji zostało zawarte w dogmatycznych i nieomylnych dokumentach I Soboru Watykańskiego. Dowodzi to, że przez ponad 1400 istniało w Kościele dokładnie takie samo jej rozumienie.

Vaticanum I uczy w sposób nieomylny w konstytucji Dei verbum:

Dlatego zawsze należy się trzymać takiego znaczenia świętych dogmatów, jakie raz określiła święta Matka Kościół, i nigdy nie wolno od tego znaczenia odstępować pod pozorem i mianem głębszego pojmowania.

I Sobór Watykański posuwa się nawet do twierdzenia, że wszelki autentyczny rozwój doktryny „musi wzrastać (...) tylko w swoim rodzaju, tj. w tej samej nauce, w tym samym znaczeniu i w tej samej myśli”. Są to dokładne słowa św. Wincentego z Lerynu, niezmienione przez ponad 1400 lat.

Tymi samymi sformułowaniami posłużył się św. Pius X w swej Przysiędze antymodernistycznej:

Szczerze przyjmuję naukę wiary, którą Apostołowie przekazali nam przez Ojców prawowiernych w tym samym sensie i w tym samym zawsze rozumieniu (eodem sensu eodemque sententia)5.

Benedykt XVI nigdy nie posługuje się taką terminologią, nie czynił tego również jako kardynał. Niestety, zarówno on sam, jak i bardzo wielu obecnych hierarchów Kościoła nie używają jej nawet wówczas, gdy twierdzą, że usiłują zachować Tradycję – mówi się wówczas o „wzajemnej integracji”6 oraz „hermeneutyce ciągłości”.

Użycie tego nowego sformułowania, w połączeniu z oczywistym przywiązaniem papieża do nowinek Vaticanum II, ekumenizmu i wolności religijnej dowodzą, że niezależnie od tego, jak bardzo byśmy tego pragnęli, Benedykt XVI nie jest papieżem Tradycji. Będzie on kontynuował katastrofalną politykę Vaticanum II. Być może nie będzie się to odbywało w tak spektakularny sposób, jak czynił to jego bezpośredni poprzednik. Może będzie się to odbywać w sposób nieco bardziej powściągliwy, wyrafinowany i pozornie bardziej tradycyjny. Benedykt XVI będzie nawet usiłował zaprowadzić więcej dyscypliny w pewnych kwestiach, zwłaszcza w dziedzinie liturgii.

Ostatecznie jednak – jeśli chodzi o doktrynę – w dalszym ciągu będzie dominować nowa orientacja, wprowadzona przez Vaticanum II. To, w co I Sobór Watykański oraz Przysięga antymodernistyczna nakazują wierzyć wiarą katolicką „w tym samym sensie i w tym samem zawsze rozumieniu”, jakiego Kościół zawsze się trzymał, nie zostanie ani przypomniane, ani potwierdzone.

Tak więc niezależnie od tego, jak często będziemy słyszeć termin „hermeneutyka ciągłości”, niezależnie od tego, ile razy będzie się nam mówić, że Vaticanum II nie stanowi zerwania, pozostaje faktem, że nowe podejście do tego, co nazywa się obecnie ekumenizmem – a co za tym idzie stanowisko Benedykta XVI w tej kwestii – pozostaje w sprzeczności z tradycyjnym Magisterium. Nie może tu być mowy o żadnej ciągłości.

Brak ciągłości nauczania Vaticanum II z Tradycją można również zaobserwować na podstawie ostrzeżeń wybitnych teologów, sformułowanych w latach bezpośrednio po soborze.

Ojciec Hanahoe

Starając się zrozumieć, jak była możliwa katastrofa Vaticanum II, przeczytałem wiele artykułów, które opublikowano w czasopismach teologicznych z lat 40., 50. i 60. Natknąłem się wówczas na publikacje garstki wybitnych teologów, zaledwie garstki – którzy widzieli jasno kierunek, jaki obrali progresiści. Ostrzegali, jednak ich ostrzeżenia pozostały niezauważone, a straszliwe konsekwencje, jakie przepowiadali, stały się ostatecznie rzeczywistością. Trzema najznakomitszymi anglojęzycznymi teologami, których prace wówczas poznałem, byli: msgr Józef Clifford Fenton, o. Dawid Greenstock oraz o. Edward Hanahoe.

Jak zapewne czytelnicy pamiętają, msgr Fenton był od 1944 do 1963 r. redaktorem „American Ecclesiastical Review”. Drugim z tych teologów był o. Dawid Greenstock, mam tu na myśli przede wszystkim dwa jego wybitne artykuły zawierające ostrzeżenia przed nową teologią oraz nowym ekumenizmem7. Trzecim był człowiek, o którym być może nigdy nie słyszeliście. Był to kapłan należący do zgromadzenia Braci Pokutujących – o. Edward F. Hanahoe SA. Był to wybitny teolog, tomista i ekspert w kwestii ekumenizmu.

Z pewnością nasuwa się wam pytanie: jak dobry katolicki kapłan i teolog mógł być w latach 50. ekspertem w kwestii ekumenizmu? – Odpowiedź brzmi: otóż wielu katolików z zainteresowaniem przyglądało się powstaniu i rozwojowi nowego „ruchu na rzecz jedności” wśród protestantów, który od lat 20. do 50. XX wieku zyskał znacznie na popularności i żywotności. To wówczas powstały Światowa Rada Kościołów oraz inne organizacje ekumeniczne.

Właśnie w tym okresie Pius XI ogłosił encyklikę Mortalium animos (1928) o popieraniu prawdziwej jedności religii, w której słusznie podkreślał, że jest tylko jedna droga do jedności chrześcijan, że protestanci muszą porzucić swe fałszywe idee i powrócić do jedynego prawdziwego Kościoła założonego przez Zbawiciela – do Kościoła katolickiego.

Podobnie Pius XII ogłosił w 1949 r. instrukcję o ruchu ekumenicznym, zalecającą daleko posuniętą ostrożność oraz przypominającą, że jedyną drogą do jedności chrześcijan jest powrót niekatolików do jedynego prawdziwego Kościoła Chrystusowego. Żaden z tych dokumentów nie został wspomniany, nawet w przypisach, w dekrecie o ekumenizmie ogłoszonym podczas II Soboru Watykańskiego (widzimy więc, że Vaticanum II stanowi zerwanie z przeszłością, ponieważ ignoruje dwa najważniejsze dokumenty papieskie dotyczące ekumenizmu I połowy XX wieku).

W dekadach poprzedzających sobór wielu katolików interesowało się tym nowym ruchem na rzecz jedności, istniało też całkiem sporo literatury na ten temat – bardziej i mniej solidnej. O. Edward Hanahoe był w tej kwestii prawdziwym ekspertem. Jego erudycja znalazła wyraz zwłaszcza w dwuczęściowym artykule opublikowanym pod koniec 1962 r. w „American Ecclesiastical Review” pod tytułem Eklezjologia i ekumenizm. Jest to wspaniały tekst, ponieważ zbija te same ekumeniczne błędy, które wypłynęły później podczas II Soboru Watykańskiego i które po dziś dzień są rozpowszechnione wśród przedstawicieli katolickiej hierarchii na całym świecie.

Gdyby podczas Vaticanum II wysłuchiwano uwag realistycznie patrzących na świat teologów tomistycznych w rodzaju o. Hanahoe, nie mielibyśmy posoborowego chaosu, jakiego świadkami jesteśmy od ponad 40 lat. Zasady o. Hanahoe są tak solidne, tak wszechstronne, że gdyby się ich trzymano, nie mielibyśmy obecnie tego rodzaju ekumenizmu, którego świadkami jesteśmy od czasu soboru; nie mielibyśmy „nowej definicji Kościoła” i nowej Mszy, podobnie jak i niezliczonych innych aberracji. (...)

Eklezjologia i ekumenizm

O. Hanahoe rozpoczyna swój artykuł z 1962 r. uwagami na temat ruchu ekumenicznego w ogólności. Był to wówczas wielki temat, nowość – coś, czego nigdy dotąd nie widziano: protestanci wszystkich denominacji biorący udział w ruchu na rzecz jedności.

Poniekąd, z protestanckiego punktu widzenia, był to rozwój pozytywny, gdyż w ten sposób różne protestanckie wspólnoty pośrednio uznawały, że nie posiadają pełni jedności, której pragnął dla swego Kościoła Chrystus. Samo istnienie ruchu ekumenicznego wśród protestantów jest w istocie deklaracją, że owe protestanckie denominacje wykazują braki i że jeśli mają odnaleźć pełnię prawdy, to muszą jej szukać poza sobą.

Jest to jeden z głównych powodów, dla których Kościół katolicki nigdy nie zaangażował się w działania Światowej Rady Kościołów ani protestanckiego ruchu ekumenicznego. Jak przypomniał Benedykt XV w 1919 r., Kościół Chrystusowy już jest jeden, już teraz posiada jedność, której pragnął dla swych uczniów Chrystus. Nie może brać udziału w tych ekumenicznych zgromadzeniach, ponieważ mogłoby to stworzyć fałszywe wrażenie, że poszukuje jedności, którą już przecież posiada8.

O. Hanahoe mówi o rosnącej liczbie książek i artykułów dotyczących ekumenizmu. Jak zauważa, stwarza to wrażenie „wielkiej energii, zrodzonej przez entuzjazm i wzajemne zrozumienie”9. Choć przyznaje, że współczesny ekumenizm ma korzenie protestanckie, natychmiast podaje jedyną definicję ekumenizmu, jaką katolik może zaakceptować: „przedsięwzięcie mające na celu pojednanie dysydentów z Kościołem”10.

Jednym z pierwszych problemów, jakie dostrzega o. Hanahoe, jest to, że ekumenizm nie spełnia kryteriów odrębnej dyscypliny naukowej. To, co można by nazwać „doktryną” i „praktyką” ekumenizmu, nie zostało jeszcze skrystalizowane. „W obecnym czasie – pisze – stanowi on chaotyczny zbiór osobistych inicjatyw, idei i wiadomości z własnym językiem, zawierającym specjalne wyrażenia i terminologię”11.

Wskazuje też na fakt, że instrukcja Piusa XII z 1949 r. wyraźnie dostrzegała chaos pojęciowy w ruchu ekumenicznym. Przestrzegała, że owe inicjatywy ekumeniczne nie zawsze opierają się na zdrowych zasadach, a nawet wówczas, gdy tak jest, doświadczenie pokazuje, że nie ustrzegły się one niosących pewne zagrożenia konsekwencji12.

Spostrzeżenia o. Hanahoe wykazują podobieństwa do tego, co pisał msgr Fenton. O. Hanahoe również niepokoił się zagrożeniami, jakie te fałszywe idee stanowiły dla formacji kleryków w seminariach. Ekumenizm budził wiele optymizmu i euforii w środowiskach katolickich. Było to niebezpieczeństwo, które o. Hanahoe słusznie nazywał „entuzjazmem i brakiem doświadczenia właściwym dla młodości”. Młodzi ludzie w seminariach będą się fascynować tymi nowinkami, które mogą łatwo zawładnąć ich wyobraźnią. Jeśli seminarzyści nie nauczą się dokonywać właściwego osądu, nowe idee będą wywierać szkodliwy wpływ na ich formację – a w konsekwencji mogą doprowadzić do upośledzenia całego ich kapłańskiego życia. (Wystarczy rozejrzeć się dokoła. Ludzie, którzy obecnie zajmują wyższe stanowiska w Kościele, byli seminarzystami w czasie, gdy o. Hanahoe wygłaszał tę przestrogę.)

O. Hanahoe z wielką przenikliwością przedstawił katolickie zasady dotyczące tego, jak katolik powinien postrzegać ekumenizm, oraz podkreślił, że to eklezjologia musi rządzić ekumenizmem, a nie odwrotnie – jest to zasada, do której będziemy się często odwoływać podczas tego wykładu.

Właściwe rozumienie ekumenizmu przedstawił w oparciu o pięć punktów:

  1. Kwestia źródeł
  2. Kwestia priorytetu
  3. Kwestia metody
  4. Kwestia zasad
  5. Kwestia rozwoju

Może to brzmieć nieco skomplikowanie, w istocie jednak jest bardzo proste. Jak zobaczycie, wszystko, co mówi, odwołuje się do naszego sensus catholicus (‘zmysłu katolickiego’) oraz zdrowego rozsądku.

Kwestia źródeł

Co traktujemy jako ostateczne kryterium nauczania dotyczącego „katolickiego ekumenizmu”? Odpowiedź o. Hanahoe jest prosta. Opierając się na słowach Piusa XII, wyjaśnia on, że Magisterium Kościoła – to, czego Kościół zawsze nauczał na przestrzeni wieków – musi stanowić „bliższe13 i powszechne kryterium prawdy w kwestii wiary i moralności”14. Zauważa, że skoro Magisterium wypowiada się w danej kwestii, angażując swój autorytet – a ja dodam w tym miejscu, że może to mieć miejsce jedynie wówczas, gdy potwierdza to, czego Kościół zawsze nauczał – wówczas „nie wolno już uważać tej kwestii za rzecz podlegającą swobodnej dyskusji teologów”.

O. Hanahoe odnosi to w sposób bezpośredni do ruchu ekumenicznego. Przytacza instrukcję z 1949 r.:

Biskupi nie pozwolą na sposób wyrażania się (...) rodzący zwodnicze nadzieje, które nigdy nie mogą zostać spełnione. Byłoby takim na przykład twierdzenie, że to, czego naucza się w encyklikach papieży rzymskich o powrocie dysydentów do Kościoła albo o Mistycznym Ciele Chrystusa, nie musi być brane tak rygorystycznie15.

Widzimy więc, że Święte Oficjum już w 1949 r. wypowiadało się w oparciu o pewne doświadczenia, że musiało odpowiadać na zarzuty współczesnych teologów, twierdzących, że możemy wypracować jakiś nowy rodzaj jedności chrześcijańskiej, nie wymagając od protestantów, by nawrócili się do Kościoła katolickiego.

Tak więc kard. Walter Kasper – który w 2001 r. został przewodniczącym Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan – kpił otwarcie z instrukcji z 1949 r., gdy mówił:

(...) obecnie nie rozumiemy już ekumenizmu w sensie powrotu, przez który inni byliby „nawracani” i powracali do bycia „katolikami”. II Sobór Watykański kategorycznie porzucił takie podejście16.

Stanowi to rażącą sprzeczność z ostrzeżeniem zawartym w instrukcji Piusa XII z 1949 r. Kard. Kasper powiedział to w 2001 r. – i mimo to pozwolono mu zachować stanowisko przedstawiciela papieża ds. kontaktów z protestantami przez ostatnie cztery lata pontyfikatu Jana Pawła II oraz przez ponad trzy lata pontyfikatu Benedykta XVI. Nawet Robert McAffee Brown, protestancki obserwator na II Soborze Watykańskim, z uznaniem zauważył, że sobór „nigdy nie wspomina o konieczności powrotu protestantów do Kościoła katolickiego jako czymś koniecznym dla ich zbawienia”. W swej książce Ecumenical Revolution (1967) tak chwalił dekret o ekumenizmie:

Dokument ten wyjaśnia, jak wielką innowacją jest nowe stanowisko [Kościoła]. Nie mówi się już o „schizmatykach i heretykach”, ale o „braciach odłączonych”. Nie ma już monarszego nakazu, by dysydenci powrócili w pokucie do Kościoła, który sam nie musi czynić pokuty; zamiast tego jest uznanie, że obie strony ponoszą winę za grzech podziału i muszą wyciągnąć do siebie ręce w geście pokuty. Protestanci nie są już lekceważeni jako „sekta” (...) uznaje się, że w obrębie ich życia wspólnotowego odnaleźć można w pewnej mierze „rzeczywistość kościelną”17.

Świadectwo McAffee Browna posiada wielkie znaczenie, ponieważ ma on zdecydowanie negatywny stosunek do encykliki Mortalium animos Piusa XI oraz instrukcji z 1949 r.18, z uznaniem wypowiada się natomiast o dokumentach Vaticanum II jako niepozostających w ciągłości z dotychczasowym Magisterium Kościoła.

Odpowiadając więc raz jeszcze na pytanie o źródła: podstawą naszego osądu, kryterium oceny wszelkich inicjatyw ekumenicznych musi być niezmienne nauczanie Kościoła. To, czego Kościół zawsze nauczał na przestrzeni wieków, musi stanowić „bliższe i powszechne kryterium prawdy w kwestii wiary oraz moralności”. Jak widzimy z wypowiedzi kard. Kaspera oraz protestanta Roberta McAffee Browna, który wychwalał ekumenizm soboru, nowa soborowa orientacja nie spełnia tego pierwszego kryterium.

Kwestia priorytetu

W tym miejscu dochodzimy do głównej zasady: priorytetu eklezjologii względem ekumenizmu. Jest to jądro tezy o. Hanahoe. Dowodem na to jest już sam fakt, że zatytułował swój esej Eklezjologia i ekumenizm.

Wszyscy wiemy, czym jest eklezjologia. Nazwa ta pochodzi od słowa Ecclesia, co po łacinie oznacza Kościół. Eklezjologia jest katolicką nauką o tym, co konstytuuje Kościół. Jest tym, czego Kościół naucza sam o sobie.

Nauka o Kościele jest całkiem prosta. Można ją znaleźć w definicji Kościoła jako społeczności doskonałej.

Św. Robert Bellarmin stworzył najpowszechniej używaną definicję Kościoła:

społeczność ludzi zjednoczonych wyznawaniem tej samej wiary chrześcijańskiej, w jedności tych samych sakramentów, pod zwierzchnictwem prawowitych pasterzy, a zwłaszcza Wikariusza Chrystusa na ziemi, papieża rzymskiego19.

Kościół Chrystusowy jest jeden, a nie złożony z członków różnych denominacji wyznających różne doktryny. Poza Kościołem katolickim nie ma zbawienia, jak to zostało sformułowane trzykrotnie przez nieomylne Magisterium, zwłaszcza na Soborze Florenckim20.

Katechizm Soboru Trydenckiego, wierny tym prawdom, naucza, że „niewierni, heretycy, schizmatycy i ekskomunikowani (...) wyłączeni są z granic Kościoła”. Innymi słowy: protestanci, żydzi, muzułmanie, hinduiści, buddyści itd. nie są częścią Kościoła katolickiego, będącego Królestwem Boga na ziemi.

Oznacza to, że Kościół Chrystusowy istnieje wyłącznie w Kościele katolickim. Pius XII głosił tę naukę dwukrotnie na przestrzeni siedmiu lat. W encyklice Mystici corporis Christi (1943) nauczał, że „prawdziwym Kościołem Jezusa Chrystusa (...) jest jeden, święty, katolicki i apostolski Kościół Rzymski”21. Kościół Chrystusowy nie jest złożony z Kościoła katolickiego i innych „chrześcijańskich” denominacji.

Papież powtórzył tę naukę w encyklice Humani generis (1950): „Mistyczne Ciało Chrystusowe i Kościół katolicki są jednym i tym samym”. W tym samym paragrafie Pius XII skarżył się na tych, którzy „sprowadzają do czczej formuły konieczność przynależenia do prawdziwego Kościoła, aby można było zbawienie osiągnąć”22. Takie właśnie są kluczowe założenia katolickiej eklezjologii.

O. Hanahoe, pisząc o katolikach oraz ruchu ekumenicznym, porusza kwestię priorytetu: co powinno otrzymać pierwszeństwo? Czy eklezjologia, czyli prawdziwa katolicka definicja tego, co konstytuuje Kościół – czy też elastyczna doktryna ekumenizmu? Jak podkreśla, to katolicka eklezjologia rządzić musi ekumenizmem, a nie odwrotnie.

W świetle tego właściwego porządku, podporządkowującego ekumenizm prawdziwej katolickiej eklezjologii, o. Hanahoe ponownie cytuje instrukcję z 1949 r. Święte Oficjum nauczało wówczas:

[Biskupi] powinni roztropnie nadzorować i kierować nią [działalnością ekumeniczną] w dwojakim celu: by pomóc tym, którzy poszukują prawdy i prawdziwego Kościoła, oraz by chronić wiernych przed zagrożeniami, które łatwo mogłyby się zrodzić z tendencji tego ruchu23.

Tak więc celem wszelkiej działalności ekumenicznej jest prowadzenie niekatolików do nawrócenia do jedynego prawdziwego Kościoła, pomoc tym, którzy poszukują prawdy i prawdziwego Kościoła, oraz obrona wiernych przed zagrożeniami, które łatwo mogą wyniknąć z tendencji ruchu ekumenicznego. Święte Oficjum bezbłędnie rozpoznało więc różnorakie niebezpieczeństwa tkwiące w założeniach ruchu ekumenicznego. (...)

O. Hanahoe przytacza też opinię św. Tomasza z Akwinu w tej kwestii. Św. Tomasz naucza, że zasady rządzące wszystkimi rzeczami istniejącymi dla konkretnego celu muszą być zdeterminowane przez ten właśnie cel. Na przykład: jaki jest cel medycyny? Powrót chorego do zdrowia. Sztuka farmacji powinna więc służyć temu właśnie celowi. Nadrzędna wobec niej nauka medyczna musi rządzić i kierować podrzędną sztukę farmacji ku jej właściwemu celowi: przywróceniu choremu zdrowia. Farmacja nie powina rządzić medycyną – to medycyna ma rządzić farmacją.

Podobnie, mówi o. Hanahoe, katolicka eklezjologia musi determinować cel ekumenizmu. Prawdziwa katolicka eklezjologia determinuje zasady oraz bada prawomocność teorii i procedur, których należy przestrzegać w działalności ekumenicznej. Zatem ekumenizm jest podrzędny w stosunku do katolickiej eklezjologii, a nie na odwrót.

Niebezpieczeństwo polega na tym, że protestancki ekumenizm funkcjonuje wedle innej koncepcji Kościoła Chrystusowego, czyli wedle eklezjologii protestanckiej. (...) Protestantom obca jest idea jednego prawdziwego Kościoła, nigdy więc nie będą mieli konkretnego wyobrażenia, jak miałaby wyglądać ostateczna jedność chrześcijan. Tak naprawdę nie posiadają więc konkretnego rozumienia celu, dla którego pracują.

O. Hanahoe ostrzegał, że katolicy łatwo mogą zarazić się protestanckim rozumieniem ekumenizmu. Jednym z przejawów takiego stanu rzeczy jest sytuacja, gdy katolik zaczyna się kierować w dążeniu do jakiejś bliżej nieokreślonej jedności ekumenicznej tym, co jest aprobowane lub odrzucane przez protestantów. Ω

Dokończenie w jednym z następnych numerów. Z języka angielskiego przełożył Tomasz Maszczyk.

Pozostałe części:

Przypisy

  1. Mowa Benedykta XVI do Kurii Rzymskiej z okazji świąt Bożego Narodzenia, 22 grudnia 2005, dostępna na stronie internetowej http://www.vatican.va.
  2. Grzegorz XVI, encyklika Mirari vos.
  3. Przysięga antymodernistyczna, 1920.
  4. E. Hanahoe, Eklezjologia i ekumenizm, [w:] „American Ecclesiatical Review”, listopad 1962, s. 328.
  5. I Sobór Watykański, konstytucja Dei Filius.
  6. Nowe pojęcia w rodzaju „wzajemna integracja” oraz „ubogacanie wiary” były kluczowymi ideami pontyfikatu Jana Pawła II. Zob.: J. Dormann, John Paul II’s Theological Journey to the Prayer Meeting of Religions In Assisi, cz. 2.
  7. D. Greenstock, Thomism and the New Theology”, [w:] „The Thomist”, październik 1959, oraz: Unity: Special Problems, Dogmatic and Moral (za: Vatican II: The Theological Dimension), [w:] „The Thomist”, 1963.
  8. Hasło „Ruch ekumeniczny”, Catholic Encyclopedia for School and Home, t. 3. s. 670.
  9. E. Hanahoe, Eklezjologia i ekumenizm, [w:] „American Ecclesiatical Review”, listopad 1962, s. 226.
  10. Ibidem, s. 227.
  11. Ibidem.
  12. Ibidem, s. 228.
  13. „Bliższe” w sensie tomistycznym, czyli bezpośrednie; dalszym (źródłowym) kryterium jest objawienie Boże. Podobnie bliższą normą moralności jest sumienie, a dalszą – prawo Boże (przypis red. Zawsze wierni).
  14. Ibidem, s. 239.
  15. Ibidem, s. 230.
  16. „Adisti”, 26 II 2001.
  17. R. McAffee Brown, The Ecumenical Movement, s. 67–68.
  18. McAffee Brown nie cierpiał Mortalium animos, a choć instrukcja z 1949 r. była nieco łagodniejsza w tonie, określał ją również jako „rygorystyczną i ograniczoną”.
  19. De controversiis Christianae fidei adversus huis temporis haereticos, t. 1; Quartae controversia generalis Liber tertius, De Ecclesia Militante.
  20. Sobór Florencki zdefiniował w sposób nieomylny, że „poganie, żydzi, heretycy i schizmatycy” znajdują się poza Kościołem katolickim i „nie mogą być uczestnikami życia wiecznego”, chyba że się przed śmiercią przyłączą do jedynego prawdziwego Kościoła Jezusa Chrystusa, Kościoła katolickiego. Eugeniusz IV, bulla Cantate Domino, 4 lutego 1442.
  21. Pius XII, encyklika Mystici corporis, 13.
  22. Pius XII encyklika Humani generis, 27.
  23. E. Hanahoe, Eklezjologia i ekumenizm, s. 230.