Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
św. Piotra Chryzologa, biskupa, wyznawcy i doktora Kościoła [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 4/2009 (119)

ks. Karol Stehlin FSSPX

Chrystus naszym życiem

Drodzy Czytelnicy!

Obecne czasy zamieszania i prześladowań, jakie spadają na otwarcie wyznających swą wiarę katolików, można porównać z czasami początku chrześcijańskiej ery, gdy pierwsi chrześcijanie byli prześladowani i okrutnie męczeni z powodu niezłomnej wierności Chrystusowi Panu i Jego nauce. Być może nigdy wcześniej duchowni i świeccy wierni katolickiej Tradycji nie otrzymali tak dużo ciosów, jak dzieje się to teraz, gdy właśnie Kościół obchodzi Rok Pauliński. Czyż nie jest to dla nas znakiem, abyśmy właśnie od Apostoła Narodów uczyli się, jak postępować, gdy potęgi tego świata, przedniejsi kapłani i uczeni w Piśmie chcą nas za wszelką cenę wyeliminować z publicznej sfery życia? Nie mogą nas znieść, jak niegdyś starszyzna żydowska nie mogła ścierpieć, że pewien wybitny uczeń sławnego rabbiego Gamaliela opuścił go, wybierając na swojego Mistrza Jezusa z Nazaretu. Mowa oczywiście o św. Pawle: wyznał on wiarę w Chrystusa i przyjął wszystkie tego konsekwencje, a były nimi liczne prześladowania od swoich i od obcych.

Wierność Chrystusowi Panu oznacza automatycznie stan otwartej wojny z tym światem i jego potęgami. Podstawowy, a zarazem tragiczny błąd „liberalnych katolików” polega na tym, że próbują wejść w komitywę ze światem. Nie da się jednak zbratać z rewolucją bez uszczerbku i, ostatecznie, bez zaniku wiary! Liberałowie uważający siebie za katolików uporczywie i wręcz fanatycznie dążą do konsensusu ze światem, nie bacząc, że sami przesiąkają po drodze na wylot duchem laicyzmu i ideami naturalistycznymi. Św. Paweł mówił bardzo wyraźnie, ile kosztuje wierność Chrystusowi i powiedzenie światu „nie”. Gdy tylko wyznał wiarę w Chrystusa, świat wypowiedział mu wojnę. Całe piekło zatrzęsło się z wściekłości i zmobilizowało przeciw niemu morskie i ziemskie bestie, opisane w trzynastym rozdziale Apokalipsy. Czytamy tam, że „cała ziemia z podziwem spoglądała na bestię. I kłaniali się smokowi, który dał władzę bestii i kłaniali się bestii” (Ap 13, 3–4). Św. Paweł nie spoglądał z podziwem na bestię ani się jej nie kłaniał – dlatego spotkał go ogrom cierpień i mąk, prześladowań i kar oraz liczne niebezpieczeństwa. Pamiętajmy, że to on napisał następujące słowa:

Od żydów dostałem pięćkroć po czterdzieści razów bez jednego. Trzykroć byłem bity rózgami, raz byłem kamienowany, trzykroć uległem rozbiciu się okrętu, przez noc i przez dzień byłem na głębinie morskiej, często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od rozbójników, w niebezpieczeństwach od rodaków, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustyni, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach wśród fałszywych braci, w pracy i mozole, w częstym niespaniu, w głodzie i pragnieniu, w postach częstych, w zimnie i nagości (2 Kor 11, 24–27).

Jak to wszystko zniósł? Nie sposób wytrzymać tylu ciosów bez szczególnej pomocy nadprzyrodzonej. Św. Paweł wiedział o tym i czerpał Bożą łaskę na pustyni arabskiej podczas trzech lat pustelniczego życia. I my musimy oddalać się od gwaru codziennych spraw, by w samotności pić u źródeł zbawienia. Cóż on robił na pustyni? Jednoczył się z Chrystusem, który jest silniejszy niż wszystkie złe moce. I my róbmy podobnie. Modlić się trzeba zawsze, ale my niestety czasem zaniedbujemy modlitwę. To nie tylko jest złem samo w sobie, ale pociąga za sobą niebezpieczeństwa różnego kalibru. Zaniedbania modlitwy są najgroźniejsze wówczas, gdy znajdujemy się w duchowej udręce, gdy wokoło nas zaczyna się dziać źle. Jeśli w takiej sytuacji zatrwożeni tracimy kontakt z Chrystusem i całą swą udręczoną myśl koncentrujemy na własnej boleści, to jak możemy uniknąć najgorszego? Kto nas ocali przed rozpaczą i upadkiem ducha? Czując swą ogromną słabość i chcąc ocaleć dla życia w łasce uświęcającej, nie mamy innego wyjścia, jak tylko uciekać się do Boskiego Wojownika, który jednym gestem może zwyciężyć i zwycięża wszelkie mocarstwa opisanego w Apokalipsie smoka. Ten Boski Wojownik „ma na szacie napisane: «Król królów i Pan panujących»” (Ap 19, 16). Jest nim Chrystus Pan – życie nasze!

Spotkanie z Chrystusem w ciszy jakiegoś ustronia, ale także w czasie wielkiego ucisku i natężenia duchowych zmagań, zawsze obficie owocuje. Tak było w przypadku św. Pawła; tak będzie i z nami, jeśli tylko podążymy śladem Apostoła Narodów. Oto pośród zgiełku duchowej walki, szukając pomocy i ratunku u Pana Jezusa, zaczynamy uważniej na Niego patrzeć. Zaczynamy na nowo odkrywać, że to On jest niezawodnym lekarzem naszych dusz. Zaczynamy wpatrywać się oczami duszy w Jego oczy płonące ogniem miłości nie z tego świata i dostrzegamy w Jego przebitym Sercu jedyne źródło życia, siły i świętości. Odkrywamy, że przed nami stoi Ktoś, w czyjej obecności cała straszna wojna z mocami ciemności, w której uczestniczymy, jest jakby najprostszą grą kostkami domina, a cały świat i jego pełna tragedii, krwi i łez historia znikają przed Nim jak kropla rosy znika przed wschodzącym słońcem. Rozważamy słowa św. Pawła: „Szukajcie tego, co w górze jest, gdzie Chrystus siedzi po prawicy Bożej; co w górze jest, miłujcie, nie co na ziemi” (Kol 3, 1–2). Wracają nam siły, gdy wnikamy duchowo w najświętsze Rany Chrystusowe. W nich nasza słabość staje się mocą, a szkarłat naszych grzechów bieleje jak śnieg. Coraz bardziej ogarnia nas zdumienie. Oto wcielony Bóg chce być naszym przyjacielem, a nawet... bratem! Kocha nas do granic możliwości, a raczej bez granic, aż do oddania za nas swego niewinnego życia. Nie jesteśmy więc sami! Bogu na nas zależy! Wielu małym ludziom na nas nie zależy. Jesteśmy im obojętni, co przysparza nam czasem tyle bólu i przykrości, a wielkiemu Bogu na nas zależy! Doprawdy trudno w to uwierzyć. Jak może Bogu zależeć na takich nędznikach jak my, grzeszni ludzie? A jednak to prawda! To rodząca otuchę w sercu i tryskająca nowymi siłami prawda!

Całe dzieło odkupienia Chrystusa było po to tylko, aby nam dać udział w darze Jego nieskończonego życia, przewyższającym wszelkie dobra; tę perłę, która swoją wartością przewyższa wszelkie skarby. Nie od razu człowiek docenił wielkoduszność Boga, a i dziś wciąż musimy czuwać nad sobą, by Bożych, życiodajnych darów nie zastąpić światowymi, śmiercionośnymi mamidłami. Chrystus zstąpił na ziemię palestyńską, ale nie wszyscy Go przyjęli. Ofiarna posługa św. Jana Chrzciciela została przez licznych zlekceważona. Gdy Chrystus zstępuje na nasze ołtarze, gdy skrywa się w tabernakulach, często dzieje się podobnie. Ludzka natura została okaleczona i osłabiona na skutek grzechu pierworodnego, a grzechy osobiste coraz bardziej oddalają nas od Boga i coraz bardziej upodabniają nas do Judasza.

Dlatego przede wszystkim potrzeba nam łaski oczyszczenia, uzdrowienia. Najpierw potrzeba nam łaski uprzedzającej, która uzdalnia do przyjęcia łaski uświęcającej. Przez wylanie do ostatka swojej najświętszej Krwi Chrystus Pan uwolnił nas od naszych grzechów, wymazał nasze brudy, spłacił cały ciążący na nas dług. To wszystko dopiero było początkiem. Zaraz po tym oczyszczeniu Bóg ogniem swojej miłości przemienił dusze wszystkich tych, którzy przyjęli łaskę. Dał im nowy byt, nowe życie – swoje własne Boskie życie! Od tego momentu ci, którzy poszli za Chrystusem, stali się rzeczywiście, a nie tylko werbalnie, dziećmi Bożymi. Stali się w Chrystusie Panu „nowym stworzeniem; stare rzeczy przeminęły, oto wszystko stało się nowe” (2 Kor 5, 17).

Na czym dokładnie polega ta nowość? Otóż Bóg, przejęty litością i miłosierdziem, schylił się nad nędzą człowieka, nad każdą zabrudzoną duszą, którą ongiś sam stworzył czystą i piękną, a którą człowiek splamił i zszargał. Wysłał swego jednorodzonego Syna, aby On uwolnił nas od naszych grzechów, aby umarł dla nas. Syn Boży przyjął każdego z nas jak swego brata i wlał życie Boże we wszystkie otwarte na łaskę dusze. Jest to dar darmo dany, jest to Boże światło i życie łaski. A ponieważ ta łaska czyni z nas prawdziwe dzieci Boże, a Bóg jest nieskończenie święty, dlatego nazywa się łaską uświęcającą, łaską, która uczyni nas świętymi, synami Bożymi. Trzeba tylko ją przyjąć i z nią współpracować. Odtąd nie tylko odwieczny Syn Boży, lecz i my także, choć z wielkim drżeniem stworzeń, możemy nazywać Boga Ojcem. O, wielki Boże! Ty jesteś naszym Ojcem, który troszczy się o każdego z nas nieskończenie bardziej, niż najlepsi nawet ziemscy rodzice kiedykolwiek troszczyli się o swoje dzieci. Oto cud Bożej miłości!

Jakimi jednak dziećmi jesteśmy? Przede wszystkim niewdzięcznymi, a Bóg mimo to nieustannie obsypuje nas nowymi darami. Następnie niewiernymi, a Bóg mimo to pozostaje swojej miłości ku nam wierny. Dalej: obrażającymi Pana, a On cierpliwie nas znosi i powstrzymuje miłosiernie karzącą dłoń. W końcu jesteśmy dziećmi wobec siebie nawzajem bardzo pamiętliwymi, a nasz wspólny Ojciec tak chętnie, od razu, przebacza nam i daruje, gdy tylko wracamy do Niego skruszeni i znowu chcemy Go słuchać. Kiedy zastanowimy się nad naszą szpetną kondycją, powoli zaczynamy rozumieć, dlaczego Bóg zezwala na prześladowania, na ciężkie udręki: abyśmy opuścili fałszywych przyjaciół, a zwrócili się ku Niemu, który jest naszym życiem. Naśladujmy więc św. Pawła, gdy woła z wielkim wzruszeniem: dla mnie żyć to Chrystus, Chrystus jest moim życiem (por. Kol 3, 4). Co to wołanie oznacza?

Jeśli dwóch ludzi łączy prawdziwa przyjaźń, to znaczy, że jeden z nich stał się ważną częścią życia drugiego – i vice versa. Można rzec, że przyjaciel to drugie ja, alter ego. Jeśli tak się mają sprawy między ułomnymi ludźmi połączonymi prawdziwą przyjaźnią, to w przyjaźni z Bogiem znajdujemy nieskończenie więcej. Wszak wszelka ludzka przyjaźń z tej Bożej bierze początek i stanowi tylko jej nieudolne naśladownictwo. Zaistnieliśmy tylko dzięki Bogu, a nasz duch jest nieustannie ożywiany Jego Boską obecnością, Jego słowami, Jego ukrytymi, twórczymi działaniami w naszych duszach. Tak jest u wszystkich, nawet u tych, którzy Go nie znają. Tym zaś, którzy Chrystusa Pana znają i przyjmują Go z miłością, daje On jeszcze więcej. Daje im za darmo swe Boskie życie. Pomaga im, by się stawali coraz bardziej podobni do Niego. I to Boskie życie wzrasta w nas w miarę, jak otwieramy się przed Nim, w miarę, jak otwieramy nasze serce na Jego dary, na Jego łaski. W ten sposób uwidacznia się głęboki sens i cel naszego życia: stawać się coraz bardziej podobnymi do jednorodzonego Syna, aż do utożsamienia się z Nim, tak by prawdą były nasze słowa o Chrystusie Panu, gdy mówimy: On życiem mojego życia, On duszą mojej duszy.

Ojciec widzi nas w wieczności, patrząc w najświętsze oblicze swego jednorodzonego Syna. Chrystus jest Synem Bożym przez naturę, my jesteśmy Bożymi dziećmi przez łaskę. Jesteśmy przybranymi dziećmi Boga, napełnionymi Duchem Świętym. Jesteśmy braćmi Chrystusa, z którym razem wołamy w naszych duszach: „Abba, Ojcze!”. Och, jak piękny byłby świat, gdyby ludzie rozumieli swą godność wypływającą z Bożego dziecięctwa! Jak ważny musi być człowiek, jeśli Bóg go stworzył, odkupił własną Krwią i chce mieć w nim swoje dziecko. Tym większa ludzka godność, im bardziej człowiek będzie się starał być godnym dzieckiem Boga. Bóg nas przeznaczył, abyśmy byli podobni „do obrazu Syna Jego, żeby On był pierworodnym między wielu braćmi” (Rz 8, 29). Syn Boży stał się człowiekiem, aby człowiek stał się przybranym synem Bożym. Oto wyjaśnienie, na czym polega godność osoby ludzkiej.

Św. Paweł uczy nas, że łaska dziecięctwa Bożego została nam udzielona w chwili, gdy otrzymaliśmy chrzest święty. Chrzest oznacza umieranie starego człowieka poprzez uczestnictwo w śmierci Chrystusa – oraz narodziny nowego człowieka poprzez zanurzenie w zmartwychwstaniu Pańskim. Chrześcijanin rodzi się, cierpi i żyje w Chrystusie. W Liście do Galatów czytamy: „Wszyscy bowiem jesteście synami bożymi przez wiarę, która jest w Chrystusie Jezusie; gdyż którzy tylko jesteście ochrzczeni w Chrystusie, oblekliście się w Chrystusa” (Ga 3, 26–27). W innym miejscu tego listu św. Paweł napisał: „Z Chrystusem jestem przybity do krzyża” (Ga 2, 19). Także umieranie jest „zasypianiem w Chrystusie” (por. 1 Kor 15, 18). Krótko mówiąc za św. Pawłem: „Dla mnie bowiem życiem jest Chrystus” (Flp 1, 21). Całe nasze życie winno być coraz głębszym upodabnianiem się do Chrystusa. Chrystus przez chrzest staje się duszą naszej duszy, życiem naszego życia, zasadą naszych myśli, słów i czynów, zwieńczeniem naszego doczesnego wędrowania, rozkoszą w wieczności. Myślmy o ludziach, rzeczach i sprawach tak, jak On o nich myśli i je ocenia. Patrzmy na rzeczywistość tak, jak On ją widzi. Kochajmy Boga i ludzi Jego miłością. Nasza modlitwa i ofiara niech będą zanurzone w Jego modlitwie i w Jego ofierze. Pamiętajmy, że łaska „bycia Chrystusem” jest w istocie darem Matki Bożej, która swego Syna w nas rodzi i nas do Niego upodabnia. Apostoł Narodów pisał: „Żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus (...) żyję w wierze Syna Bożego” (Ga 2, 20). Starajmy się te słowa za nim powtarzać jak najczęściej.

Żyć w stanie łaski chrzcielnej – to znaczy pozwalać się przekształcać w Chrystusa w każdej chwili, szczególnie w tej obecnej. Teraz winniśmy podobać się Chrystusowi, teraz wypełniać Jego wolę, teraz patrzeć na rzeczy i wydarzenia i ludzi tak, jak On patrzy. Nie jutro, tylko teraz. Nic bez Niego nie czyńmy. We wszystkim jednoczmy się z Nim. Wszystko rozpoczynajmy w Nim, prowadźmy z Nim i kończmy w Nim, z myślą o Nim i dla Niego. Chrystus – nasze wszystko; Niepokalana – najkrótsza i najprostsza droga do Chrystusa. Jak bardzo jest ważne, by w obecnym czasie różnorakich napięć i cierpień oraz licznych znaków zapytania pamiętać o tym, co w naszym życiu najważniejsze. Jakże pomocne są w podtrzymaniu tej pamięci o sprawach najważniejszych obrzędy wigilii paschalnej. Uczestniczmy w tych obrzędach jak najgorliwiej. Mistrzowie duchowego życia radzą nam, szczególnie w chwilach kryzysowych, ponawiać przyrzeczenia chrztu św. Czynimy to przynajmniej raz w roku w chwili, gdy obchodzimy liturgiczną uroczystość tryumfu Chrystusa nad śmiercią, grzechem i szatanem.

Pamiętajmy, że być „drugim Chrystusem”, być „świątynią Ducha Świętego”, czyli nie tylko deklaratywnie, ale rzeczywiście być katolikiem, chrześcijaninem, to wielka łaska i wielka powinność! Wszak każdy z nas może za św. Pawłem powiedzieć o Chrystusie: „umiłował mnie i wydał samego siebie za mnie” (Ga 2, 20). Chrystus jest wczoraj i dziś, i jutro, zawsze ten sam. Oto źródło naszego pokoju w obecnych niespokojnych czasach, oto solidny i trwały fundament. Ceńmy to szczególnie dziś, gdy wszystkie doczesne zabezpieczenia i gwarancje zawodzą. Chrystus – oto nieugaszona Światłość w obecnych ciemnościach. „Wiem, komu zaufałem” – wołał św. Paweł. Ta ufność przeprowadziła go bezpiecznie przez wszystkie burze apostolskiego życia i szczęśliwie doprowadziła do celu, do wiecznej miłości. Podobnie stanie się i w naszym życiu. Idźmy tylko za św. Pawłem, który wzywa: „Pracuj jak dobry żołnierz Chrystusa Jezusa” (2 Tm 2, 3), i naucza: „Bez wiary zaś nie podobna podobać się Bogu” (Hbr 11, 6). Ω