Nietolerancja Kościoła
Döllinger nie był obrońcą mitycznej nietolerancji [Kościoła], więc niespodziewanie spotykamy w jego dziełach wyznanie: „Sądzą powszechnie, że reformacja stworzyła nową ideę, swobodę sumień; inaczej wszakże rzecz ta się przedstawia w istocie. Luteranie i kalwiniści, jak zresztą wszyscy ludzie na świecie, lubią zachowywać swobodę sumienia tylko dla siebie, ale nie zdarzyło się, aby innym ją okazywali. Stanowcze zniszczenie Kościoła katolickiego poczytywano za oczywisty obowiązek”. Döllinger nic nam nowego nie powiedział. Podobnych świadectw znajdziemy całe strony, ale bynajmniej nie stawiam ich w celu usprawiedliwienia nietolerancji Kościoła katolickiego, jeśli takowej używa, bo równą nosiłby on na sobie plamę, gdyby w użyciu środków szerzenia nauki Chrystusa Pana stał na równi z sektami heretyckimi. Czym więc się różni od nich Kościół katolicki?
Nie wiem, czy pamiętacie, aby kiedykolwiek wykładano wam z ambon zasady tolerancji. Zdawać by się mogło, że nie lubią mówić o tym przedmiocie, jakby dla pominięcia przykrej, drażliwej materii; pozwólcie więc, że wam przedstawię wszystkie reguły katolickiej nietolerancji, bez żadnych ograniczeń, niech nie będzie tu żadnych tajemnic.
„Czyż bowiem do mnie należy sądzić tych, co są zewnątrz? (…) Tych, co są zewnątrz, będzie Bóg sądził. «Wyrzućcie złego spośród siebie»” (1 Kor 5, 12–13) – tak mówi w imieniu Kościoła św. Paweł. Nie przypisuje sobie Kościół prawa mieszania się do tych, którzy przez chrzest święty nie są mu podlegli; to pierwsza zasada naszej nietolerancji.
Chcemy, aby wszyscy poznali prawdę, bo tak Bóg chce, gdy to objawia w Piśmie św.: „aby wszyscy ludzie byli zbawieni i przyszli do uznania prawdy”, ale nie z przymusu, bo przymus stoi w sprzeczności z pojęciem samej wiary. „Wiem z własnego doświadczenia – mówił św. Augustyn – jak trudno jest człowiekowi pogrążonemu w błędach przyjść do poznania prawdy, ale wiem, że nigdy przymus na nic się nie przyda w rzeczach wiary, tam, gdzie przekonanie wewnętrzne zdobywać mamy”. Chcemy więc, aby wszyscy mogli ustami i sercem powtarzać słowa psalmisty: „Ochotnie wysławiać Go będę” (Ps 27, 7); „Dobrowolnie będę ofiarował Tobie i będę wysławiał imię Twoje, albowiem dobre jest” (Ps 53, 8). To druga zasada nietolerancji katolickiej.
Ależ, powiecie, dotychczas słyszymy tylko zasady miłości chrześcijańskiej. O, tak! Dla tej miłości powinniśmy być gotowi wszystko oddać; wyrzec się świata całego, oddać majątek, życie nawet, jednego tylko uczynić nie możemy, i tu znajdujemy granicę, której nam przekroczyć nie wolno.
Nigdy – przenigdy! – nie wolno nam zabijać prawdy.
Dlaczego nie widzicie w murach tej świątyni katolickiej posągów bóstw pogańskich? Nas to pytanie przeraża; ale nie obawiajmy się, powiedzmy szczerze, co byśmy sądzić mogli, gdybyśmy z wysokości ambony słyszeli prawdy katolickie, a za chwilę błędy heretyckie i pochwały dla wszystkich sekt na równi z obroną Kościoła; ależ w naszej myśli nigdy nie zrodził się ten obraz potworny i dziwi nas użycie tego rodzaju przypuszczeń!
Dlaczegóż to? Dlaczego?
Jeżeli nie mamy gotowej odpowiedzi, odpowiadam bez wahania, że takiego zespolenia światła i cieniów, fałszu i prawdy, nasz rozum nie pojmuje, serca nasze nie dopuszczają. Tak! Tu umysł nasz nie zna tolerancji; i nie zna też Kościół katolicki: „Cóż bowiem za uczestnictwo sprawiedliwości z nieprawością? Albo co za towarzystwo światłości z ciemnością? A co za umowa Chrystusa z Belialem?” (2 Kor 13–16). „Bo nie możemy nic przeciwko prawdzie, ale za prawdą” (2 Kor 18, 8).
„Nas to pytanie przeraża; ale nie obawiajmy się, powiedzmy szczerze, co byśmy sądzić mogli, gdybyśmy z wysokości ambony słyszeli prawdy katolickie, a za chwilę błędy heretyckie i pochwały dla wszystkich sekt na równi z obroną Kościoła; ależ w naszej myśli nigdy nie zrodził się ten obraz potworny i dziwi nas użycie tego rodzaju przypuszczeń!”.
Oczywiście prawda lub fałsz nie zjawia się nam w abstrakcji, ale zawsze reprezentowane są przez ludzi. Cóż więc czyni Kościół? Czy może w celu uniknięcia najmniejszej obrazy każe nam milczeć wówczas, gdy ktoś odmiennych trzyma się przekonań, choćby szło o najistotniejsze prawdy? Ależ takie postępowanie każdy z nas uznałby za prostą małoduszność.
Lecz nie o nas tu idzie. Ginie prawda, gdy zważać zaczyna na to, co się podoba lub nie podoba; biada nam, gdy przez nasze milczenie prawda wśród nas ginie. Wszakże i w jawnej obronie prawdy trzyma się Kościół niezachwianie słów św. Augustyna: „interfice errorem, dilige errantem – zabijaj błąd, miłuj błądzącego człowieka”; i tam nawet, gdzie człowiek błądzący grozi zgorszeniem ogółowi chrześcijan, Kościół czyni to tylko, co czyni rodzina chrześcijańska względem swych dzieci.
Dla dobra własnych dzieci nie dopuszczasz ich łączności z ludźmi niemoralnymi, czyli, używając wyrazów łacińskich, wykluczasz ex communione, od towarzystwa swych dzieci; nie masz do tych ludzi niemoralnych żadnej nienawiści, a nawet, o ile możesz, pomagasz; i to tylko czyni Kościół. Ostateczny to środek i musi być używany przez społeczeństwo, które dba o swoje istnienie. Jednak nie wolno zapominać, że nawet wykluczony z Kościoła jest bliźnim naszym, którego mamy otaczać mocą całej chrześcijańskiej miłości. A to już ostatnia reguła naszej nietolerancji.
Pięknie brzmią te zasady, ale czym one są w ujęciu historycznym!
Zdaje się, że wobec gromadzących się pod tym względem trudności trzeba by używać wielkiego wysiłku, aby obronić przeszłość Kościoła.
Spotykam tu istotnie trudność, ale nie w wyszukaniu obrony; trudność polega na usunięciu przykrości, którą musi w sobie zawierać odpowiedź. Darujcie mi to, ale muszę otwarcie powiedzieć, że tylko powierzchowna znajomość historii jest jedynym powodem potępiania Kościoła. Zresztą sami osądźcie.
Znany ze swej erudycji historyk, Konstanty Höfler, człowiek świecki, w dziełku Historia wieków średnich pisze: „Wobec potęgi świata muzułmańskiego dla wspólnej obrony wszystkie ludy Europy zespoliły się w jedną rodzinę, zwaną respublica christiana. Naturalnym ich węzłem była jedna wiara – Kościół katolicki. Każde więc wykroczenie przeciwko jedności Kościoła uważano za najwyższą zbrodnię państwową; stąd straszne kary przeciwko heretykom, zapisane oczywiście nie w prawie kościelnym, ale w prawie cywilnym każdego narodu. Stąd krucjaty przeciwko albigensom, katarom, przeciwko Ezzelinowi1, stąd wyroki śmierci.
Może zdaje się nam, że cały ogół niesłychanie błądził, poczytując heretyckie jakieś twierdzenia za wykroczenie przeciwko jedności chrześcijańskiej; ale te twierdzenia heretyckie bynajmniej nie dotyczyły abstrakcji. O nie, nie była to abstrakcja, gdy zmierzały do zniszczenia rodziny chrześcijańskiej; to nie był jakiś błąd z dziedziny spraw bezcelowych, gdy znosił podstawy własności, gdy obalał zasady autorytetu, wszelkiej władzy, prawa; były to błędy, które dzisiaj nie noszą już osłony nauk religijnych, ale bez maski otwarcie wyznają swój rzeczywisty charakter; są wrogami istniejącego porządku społecznego. Nie potępiajcie więc społeczeństw chrześcijańskich, które zbrodnią nazywały, co zawsze jest zbrodnią, w jakiejkolwiek ona ukryje się formie.
Lecz Kościół nigdy tych kar surowych nie używał. Inną Pan Bóg broń nam powierzył. Znacie ten obraz, skreślony dla wszystkich pokoleń ludzkich: wobec trybunału Antypatra stoi niewiasta, otoczona gronem siedmiu swoich synów; w oczach matki zadają im śmierć za mniemane przesądy. Zostaje już tylko jeden, prześliczny młodzian. Władca pod przysięgą obiecywał, że go bogatym uczyni, jeżeliby odstąpił od praw swej religii. 0, co się działo w duszy nieszczęśliwej matki! Ona już po sześciokroć umarła, niech tylko napomni młodzieńca, a wrócą jej wolność, wrócą to ostatnie już dziecię! I cóż; schyliwszy się, mówiła do syna? „Synu mój, zmiłuj się nade mną (…). Proszę, abyś spojrzał w niebo i na ziemię, i na wszystko, co na nich jest, i zrozumiał, iż to Bóg z niczego uczynił i rodzaj ludzki. Tak się stanie, że się nie będziesz bał tego kata; ale stawszy się godnym braci twych towarzyszem, przyjmij śmierć, abym cię z braćmi twymi w owym zmiłowaniu otrzymała” (2 Mach 7, 27–29) i umarł. Umarła też – można rzec po raz ósmy – matka Machabejczyków. To jest najpotężniejsza broń wobec najniebezpieczniejszych żywiołów. Niezrozumiała dla nas, ale wypróbowana w ciągu dziewiętnastu wieków.
Kochajmy Kościół katolicki, który wpierw nim zrodził się wyraz „tolerancja”, stosował w całej pełni miłość chrześcijańską. Ω
Za: ks. Adolf Szelążek, Nauki apologetyczne, Warszawa 1901. Tekst nieznacznie uwspółcześniono.
Przypisy
- ↑Ezzelino III da Romano (1194–1259), przywódca gibelinów; od 1239 r. rządził okrutnie w marchii trewizańskiej, gdy chciał podbić Mediolan, utworzono przeciw niemu ligę; w 1259 r. pobity pod Soncino, zmarł w niewoli.