Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
Ofiarowanie N.M.Panny [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 2/2007 (93)

ks. Karol Stehlin FSSPX

Smutne sprawy

Ostatnio nierzadko docierały do nas następujące opinie: „Tyle skandali w Kościele. Czemu wy o tym nie piszecie? Przecież to palące tematy ważne dla katolików. Czy nie warto korzystać ze wspaniałego argumentu, że właśnie najgorsi wrogowie katolickiej Tradycji wśród hierarchów często są powiązani z tymi okropnościami? Obecnie w Polsce ujawnia się współpracę pewnych duchownych z tajnymi służbami komunistycznymi. Za jakiś czas ujawnione dokumenty być może rzucą cień na kolejnych współczesnych hierarchów. Dlaczego więc o tym nie piszecie?”.

Z całą pewnością mass media bardzo lubują się w tych tematach. Być może często przedstawiają niezaprzeczalne fakty o żałosnym upadku tych, którzy zostali powołani aby być przewodnikami ku ideałom świętości, a stali się „ślepymi prowadzącymi ślepych ku przepaści”. Świat cieszy się z tego, a wielu ludzi znajduje w tych faktach usprawiedliwienie dla swego sprzeciwu wobec Kościoła i przede wszystkim wobec Bożego prawa.

Nasza odpowiedź wobec tych smutnych spraw musi być i jest zupełnie inna. Inaczej widzimy znaczenie tych bolesnych faktów. Inny jest nasz stosunek do winnych tych ciężkich grzechów. Inna jest również nasza reakcja na widok tak strasznego pohańbienia naszej ukochanej Matki, Kościoła.

Jak więc należy oceniać smutne fakty, o których dziś tak głośno się rozprawia w Polsce? Są to poważne grzechy ludzkie, które nie tylko skrzywdziły samych grzeszników, ale też wyrządziły duchową (a często nie tylko duchową) szkodę wielu innym ludziom. Okazało się, że pasterz, zamiast skupiać i strzec stado powierzonych mu owiec – rozpraszał je. Każdy ciężki grzech ma taką samą moc destrukcji, nawet jeśli nie został ujawniony przez prasę czy telewizję.

Etyka uczy nas, że każdy moralny czyn jest między innymi konsekwencją działania rozumu i przyzwolenia wolnej woli. W przypadku grzechu rozum uznał zły czyn za korzystny, pożyteczny i w danych okolicznościach dobry dla człowieka, a akt woli pchnął człowieka do realizacji. Korzyść własnego „ja” przeważyła nad obiektywnym prawem, nad wolą Bożą. Problem zgorszeń ma swoje źródło w problemie duchowym. Ktoś obraża dobrowolnie i świadomie Boga, ponieważ przynajmniej w chwili popełnienia grzechu Bóg jest dla niego kimś nieważnym, drugorzędnym, kimś, kogo odsuwa się, aby postawiać na jego miejscu coś innego, a zwłaszcza własne „ja”. Jeśli kapłan, a jeszcze bardziej biskup, powołany i kształcony, aby być przykładem prowadzącym wiernych do świętości, wikła się w jakiś skandal, to dlatego, że sprawy Boże w jego życiu przestały być najważniejszymi i bezwzględnie obowiązującymi. Św. Maksymilian nauczał: „Upadamy wówczas, gdy ufamy sobie. Pan Bóg nie może popierać kłamstwa, dopuszcza upadki, aby choć w przykry i bolesny sposób dać poznać duszy jej nędzę i słabość i utwierdzić ją w pokorze” (Konferencje, s. 100). Co więcej, upadek tym łatwiej może zaistnieć, gdy nie tylko bezpośrednio nim dotknięty, ale także wielu innych dookoła niego podobnie postępowało – i tak wytworzyła się duchowa atmosfera, w której Bóg ustąpił miejsce światu. I tu leży prawdziwy problem. „Biada światu dla zgorszenia, albowiem muszą przyjść zgorszenia; wszelako biada temu człowiekowi, przez którego zgorszenie przychodzi” (Mt 18, 7).

Dobrze pamiętać, że wiele godzących w Kościół zgorszeń obecnych czasów nie byłoby możliwych, gdyby nie „duch”, który intelektualnie rozbrajał wobec atakującego wroga, utrudniał obronę i duchowo pacyfikował walczących w imię katolickiej sprawy. Nie wahamy się twierdzić, że to „duch soboru” i tego nieszczęsnego aggiornamento. Pamiętajmy, że ostatni sobór nie potępił komunizmu, choć wielu ojców soborowych, z abpem Lefebvre’em wśród nich, domagało się tego. Sobór wysłał natomiast do świata, do wszystkich i wszędzie orędzie pokoju, które de facto stanowiło deklarację kapitulacji. Sobór zadeklarował gotowość do współpracy dla dobra człowieka z każdym bez wyjątku. Jeśli tak postanowił sobór, to odrobinka mojej współpracy z wywiadem nie może komukolwiek zaszkodzić – czyż tak nie myślało wielu księży, starając się o zatwierdzenie na stanowisku albo o materiały budowlane? Myślało. Sobór zadeklarował gotowość dialogu ze wszystkimi. Jeśli sobór zadeklarował dialog, to dlaczego ja, starając się o paszport, nie mogę trochę „podialogować” z oficerem SB, może otrzymam paszport i spróbuję nawrócić funkcjonariusza – czyż takie myślenie nie mogło pojawić się w głowach wielu młodych księży? Mogło i często pojawiało się. „Duch soboru” rozbroił szeregi duchowieństwa. Za znak szczególnej łaski Bożej należy uznać niewątpliwy fakt, iż przytłaczająca większość polskiego duchowieństwa zachowała, pomimo nacisku komunistycznego aparatu i „ducha soboru”, niezłomność.

Krytyka „ducha soboru” nie znaczy, że przed ostatnim soborem nie zdarzały się upadki. Zdarzały się, ale po pierwsze Kościół reagował na nie bardzo zdecydowanie, po drugie zaś były one owocem ducha świata, który z zewnątrz atakował broniący się Kościół. Po soborze natomiast przełożeni kościelni często reagowali na nadużycia z niespotykaną wcześniej łagodnością, uzasadniając to preferowanym przez sobór humanizmem; zgorszenia brały początek od światowego ducha, który usadowił się we wnętrzu rezygnującego z walki Kościoła, co stanowi wyraz owego tragicznego soborowego aggiornamento. Można by nieco upraszczając tak obrazowo opisać myślenie tryumfujących na soborze modernistów: wpuśćmy ducha świata do Kościoła z wiarą, że ten duch uszanuje Kościół, co więcej, z czasem ulegnie chrystianizacji. Stało się jednak inaczej: duch świata rzeczywiście za zgodą hierarchów wniknął do Kościoła, ale niczego w Kościele nie uszanował, co więcej –zeświecczył sam Kościół. Na marginesie można dodać, iż niewątpliwie byli też moderniści, którzy świadomie wprowadzili „swąd szatana” do Kościoła po to, by Kościół zniszczyć.

Nowości soborowe prowadziły w umysły duchowieństwa poprzez seminaria światowość, kult człowieka, przesadne hołubienie ludzkiej godności oraz pragnienie dobrosąsiedzkich stosunków z pogańskim, laickim, niekatolickim światem za wszelką cenę. Świadomie lekceważono prawdę, że życie jest przygotowaniem do nieba, unikaniem piekła, a więc wielką duchową walką przeciw „pożądliwości ciała, pożądliwości oczu i pysze żywota” (1 J 2, 16). W takiej, wytworzonej na soborze i po soborze atmosferze zanikł teocentryczny stosunek do rzeczywistości, zginęło pojmowanie sensu tego, co Boże, a także poczucie, jak straszną rzeczą jest obrażać Boga! Często w historii Kościoła pytano, jakie grzechy są największe. Św. Tomasz bez wahania odpowiadał: grzechy przeciw wierze. Morderstwa, nieczystości, najstraszniejsze upadki moralne nie dorównują grzechowi przeciw naszej świętej wierze!

Wracając do oceny wyżej przytoczonych zgorszeń: wiemy, że Bóg przebacza nawet najgorsze grzechy, jeśli grzesznik szczerze za nie żałuje. Jeśli natomiast katolickie zasady już tak głęboko zepsuto, że nie ma właściwego patrzenia na prawdziwego Boga oraz na prawdziwy stan dusz, jeśli więc sam tok zdrowego myślenia skażono, to wtedy grzesznik traci zdolność do żalu. Nie jest zdolny skorzystać z Bożego miłosierdzia. Potrzebuje pomocy z zewnątrz. Wniosek nasuwa się sam: jeśli naprawdę chcemy, aby te okropności nie powtarzały się w przyszłości w różnorakich formach, to nie możemy tylko dać dokładnego opisu duchowej choroby, lecz musimy też wskazać odpowiednie środki zaradcze. Musimy wskazać, skąd ta pomoc może nadejść. Nasze powołanie jako „misjonarzy Tradycji” właściwie polega na przedstawianiu Kościołowi, duchowieństwu i wiernym świeckim, zdrowym (dla zachowania zdrowia) i chorym (dla powrotu do zdrowia), skutecznego remedium. Jest nim powrót Kościoła do tradycyjnej doktryny, dyscypliny i liturgii, a także do duchowości świętych.

Jaki mamy stosunek do osób uwikłanych w skandale? Czy może nas ogarnąć radość i satysfakcja, że ci, którzy często tak zacięcie walczyli przeciw Tradycji, teraz „dostają po głowie”? Nie, zdecydowanie nie! To nie byłoby po myśli Chrystusa. Pan Jezus inaczej naucza! Świadomi, że wszyscy jesteśmy grzesznikami i wszyscyśmy zasłużyliśmy na karę za grzechy, pamiętamy słowa św. Augustyna: „Nienawidź błąd, ale kochaj błądzącego!”. Musimy oceniać obiektywne fakty, szczególnie będące zagrożeniem dla wiary i dla zbawienia dusz, ale nigdy nie wolno nam sądzić wewnętrznych intencji drugiego człowieka, bo ludzką duszę zna dogłębnie tylko sam Pan Bóg i to do Niego należy sąd. Św. Maksymilian tak nauczał swoich braci: „Czytałem gdzieś, że pewnemu zakonnikowi z wielką trudnością przychodziło zdobywać cnoty. I otoczenie widziało te jego braki. W chwili śmierci był on pogodny i wesoły. Przełożony zaniepokoił się i pyta się go, dlaczego jest taki wesoły w tak poważnej chwili życia. A on odrzekł – ojcze, Pan Jezus powiedział: «Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni» – a ja nie przypominam sobie, żebym kogoś sądził. Ufam, że Pan Jezus mi przebaczy i nie będzie mnie sądził” (Konferencje, s. 209). Co do naszych nieprzyjaciół, to Pan Jezus dał nam poznać jednoznacznie swoją wolę także w poleceniu: „Miłujcie nieprzyjaciół waszych, dobrze czyńcie tym, którzy was mają w nienawiści, a módlcie się za prześladujących i potwarzających was” (Mt 5, 44). Pamiętajmy, że szlachetne serce ma skłonność do litości wobec upadłych zawsze wtedy, gdy jest choćby ułamek nadziei na ich skruchę. O tę litość chodzi Panu Jezusowi, gdy mówi: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5, 7).

Zadajmy więc jeszcze raz pytanie: jaka powinna być nasza osobista reakcja na widok tych smutnych wydarzeń, jakie ostatnio targnęły Kościołem w Polsce? Czy dobrze robi ktoś, kto ciągle tylko emocjonuje się i unosi „świętym” gniewem oburzenia, gdy krzyczy na upadłych, gdy nieustannie rozważa ich czyny, choć zna je już na pamięć? Opanowują go wtedy dalekie od nauki Ewangelii uczucia niechęci czy wręcz nienawiści i niemal delektuje się głębią upadku takiego czy innego przeciwnika Tradycji. To nie jest po katolicku! Takie postawy muszą nam być obce. Zdrowa reakcja na skandale i upadki polega na czymś innym. Oto prawdziwa katolicka reakcja zawiera się w wezwaniu agere contra! Działać przeciw! Działać przeciw, ale we własnym życiu. Im bardziej pohańbią Matkę Kościół, tym bardziej my ją miłujmy, tak jak syn miłuje swoją zhańbioną przez innych matkę. Im bardziej obrażają Boga i wypędzają Chrystusa z serc ludzkich przez grzeszne słowa i czyny, tym bardziej my pragnijmy wynagrodzić i ugościć Chrystusa w naszych duszach, aby przynajmniej tam znalazł On miejsce pełne wierności i oddania! Pan Jezus zawstydza nas słowami: „Czemuż to widzisz źdźbło w oku brata swego, a nie widzisz belki w oku swoim?” (Mt 7, 3). Grzech trzeba nienawidzić. Całym sercem więc nienawidźmy te grzechy i błędy, o których tak dużo mówi się i pisze obecnie, ale przede wszystkim winniśmy nienawidzić i zwalczać grzechy i błędy – nie innych, ale własne, bo niestety też i w nas znajdują się ich zarodki. Jak łatwo na przykład pomstować (jak najbardziej słusznie!) na zniszczenie przez posoborowe zmiany katolickiej liturgii, ale jednocześnie słuchać Mszy Wszech czasów bez należytej gorliwości, z dobrowolnymi roztargnieniami, bez należytego dziękczynienia po Komunii św. Jak łatwo oburzać się na myśl o okropnej zdradzie jakiegoś księdza X, ale jednocześnie bagatelizować własne zdrady, przez które obraziliśmy Pana Boga w naszym życiu. Nie trzeba być współpracownikiem SB, aby zranić swego Zbawiciela – o tym każdy doskonale wie. Każdy grzech ciężki jest zdradą naszego Pana! Słowa zaparcia się św. Piotra: „Niewiasto, nie znam Go” (Łk 22, 57) zabolały Pana Jezusa tak samo, jak przeszywające Jego dłonie i stopy gwoździe.

Wyciągnijmy więc ze zgorszeń prawidłowe wnioski. Wszelką walkę ze złem zgorszeń należy rozpoczynać od walki z własnymi wadami i grzechami. Widząc zgorszenia winniśmy obudzić się z duchowego letargu. Niech przypomną nam, że naszą odpowiedzią powinien być radykalizm coraz gorliwszej modlitwy i coraz większych ofiar, a nie manifestacyjne rozdzieranie szat. Im więcej zgorszeń, tym bardziej winniśmy się garnąć ku Niepokalanej. „Z pomocą Niepokalanej – jak nauczał św. Maksymilian – możemy wszystko. Możemy dojść do wysokiej świętości i to najłatwiej tą drogą” (Konferencje, s. 415). I w końcu, w obliczu skandali, zgorszeń i grzechu winniśmy z większą niż dotychczas siłą przylgnąć do Tradycji katolickiej, do Mszy Świętej Wszech czasów, do integralnie zachowanej katolickiej nauki, do wzorów jakie nam zostawili święci. Ubolewamy, duchowo cierpimy, ale nie przyłączamy się do tych, co są skorzy, by rzucać kamieniami (por. J 8, 7). Ω