Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
Ofiarowanie N.M.Panny [3 kl.]
Zawsze Wierni nr 12/2006 (91)

Nie ulegajmy „pokusie oficjalności”

Wywiad udzielony agencji DICI przez J.E. bp. Bernarda Fellaya 14 października 2006 r.

Ks. Alain Lorans: Ekscelencjo, w deklaracji Kapituły Generalnej, którą wszyscy z nas prawdopodobnie znają, ponieważ opublikowana została w wielu językach, czytamy, że jej uczestnicy przeciwni byli zawarciu praktycznego porozumienia [z Rzymem], że porozumienie takie byłoby według nich iluzoryczne, niemożliwe w obecnych warunkach.

J.E. bp Bernard Fellay: Obecnie jest ono niemożliwe. Dlaczego? To nie ono samo w sobie jest niemożliwe; ponieważ Rzym proponuje je nam, czy też raczej deklaruje, że gotowy jest uregulować sytuację. Niemożliwe jest więc nie tyle samo porozumienie, chodzi raczej o sytuację, w jakiej znaleźlibyśmy się, gdybyśmy takie porozumienie podpisali.

Jaka byłaby wówczas nasza sytuacja? Czy konkretne okoliczności wynikłe z porozumienia byłyby dla nas do zaakceptowania? Oczywiście odpowiedź brzmi: nie. Podczas prywatnej audiencji, której udzielił mi papież w sierpniu ubiegłego roku, powiedziałem mu, że obecnie w Kościele panuje sytuacja, w której wiernym całkowicie uniemożliwiono normalne katolickie, tj. tradycyjne życie. Nie sposób więc mówić o praktycznym porozumieniu, zanim znów nie umożliwi się wiernym katolickiego życia. Ale my sami nie jesteśmy w stanie tego dokonać. Musi to uczynić papież. To hierarchia musi podjąć odpowiednie decyzje, aby z jednej strony ukarać i potępić odstępstwa i nadużycia, a z drugiej promować katolickie zasady, obowiązujące przez wszystkie wieki w sprawach dyscypliny, liturgii, życia zakonnego... Jest to cały świat, który zniknął od czasu II Soboru Watykańskiego, a który znów musi zostać odbudowany. Oczywiście nie będziemy czekali, aż wszystko doprowadzone zostanie do idealnego porządku, by powiedzieć: „Teraz możemy podpisać [porozumienie]”. Jednak zasady, które rządzą życiem katolickim, muszą zostać przypomniane i ponownie wdrożone. Tak długo, jak brak jest tych elementów, podpisanie jakiegokolwiek praktycznego porozumienia byłoby absolutnym samobójstwem.

Podczas kapituły rozważaliśmy różne hipotetyczne sytuacje: załóżmy, że podpiszemy dziś porozumienie, co stanie się jutro? [Wyobraźmy sobie:] Jesteśmy w pełni uznawani jako członkowie oficjalnego Kościoła, więc ksiądz proboszcz prosi nas, żebyśmy przyjechali i pomogli mu: „Słuchajcie, mam wielu parafian (to akurat byłoby dziś rzadkością), czy moglibyście przyjechać i pomóc mi udzielać Komunii św.?”. I oto mamy pierwszy problem! „Nie, nie będę udzielał Komunii. Wiem, że nowa Msza jest zła. Nie mogę mieć z tym nic wspólnego. Nie mogę mieć z tym nic wspólnego, więc nie mogę przyjechać i pomoc księdzu przy rozdzielaniu Komunii”. I już sytuacja zaczyna wyglądać źle. Jakkolwiek by się patrzyło na możliwy rozwój wypadków, pewne jest, że stosunki z otaczającymi nas ludźmi najeżone byłyby trudnościami i nieustannie groziły wybuchem konfliktu. Kazano by nam okopać się w naszych kaplicach, abyśmy nie sprawiali żadnych problemów – i już to samo w sobie byłoby problemem.

Widzimy więc, że nie możemy zacząć od praktycznego porozumienia. Już wieczorem tego samego dnia, w którym podpisalibyśmy takie porozumienie, doszłoby do takich nieporozumień, że zostalibyśmy ponownie ekskomunikowani i wrócilibyśmy do punktu wyjścia. Tak więc mówimy, że praktyczne porozumienie nie jest obecnie rozwiązaniem. Musimy najpierw spróbować zmienić sytuację w Kościele, stąd nasz nacisk na to, co nazywamy warunkami wstępnymi. Warunki wstępne nie dotyczą bezpośrednio nas, dotyczą całego Ciała Mistycznego, a skoro zostaną spełnione, zaczną zmieniać atmosferę panującą w Kościele. I oczywiście nie jest tak, że są jedynie dwa warunki wstępne. Prosiliśmy o spełnienie tych dwóch jako o sygnał, że możemy kontynuować [rozmowy]. Nie oznacza to, że skoro tylko te dwa warunki zostaną spełnione, podpiszemy porozumienie. Nic takiego nie mamy na myśli. Nie mamy tu do czynienia z przypadkiem spisanej umowy mówiącej, że skoro zawarte w niej warunki zostaną spełnione, my wypełniamy naszą część zobowiązania. Tu chodzi o samą rzeczywistość życia Kościoła, powoli zmienianą przez spełnienie warunków wstępnych, co stopniowo umożliwi wiernym normalne katolickie życie. Normalne stosunki z naszymi bliźnimi, z katolikami z „oficjalnego” Kościoła, możemy osiągnąć jedynie stopniowo. Przyjdzie to stopniowo i będzie procesem bardzo delikatnym, ponieważ dezorientacja jest ogromna.

Spróbujcie jednak wyobrazić sobie przez chwilę, w jaki sposób Kościół mógłby powrócić na właściwe tory? Są dwa rozwiązania. Jednym jest cudowne, natychmiastowe nawrócenie nie tylko jednej osoby, ale całego Kościoła. Kościół, w którym wszystko postawione zostało na głowie, nagle znalazłby się z powrotem na właściwej drodze. Byłby to ogromny cud; dla Boga jednak nie ma rzeczy niemożliwych. Ale z ludzkiego punktu widzenia i z punktu widzenia wiary taka sytuacja jest raczej mało prawdopodobna. Aż po dziś dzień Bóg nigdy nie posłużył się takim środkiem. Może to uczynić, z całą pewnością może... Słynna obietnica: „Na koniec moje Niepokalane Serce zatryumfuje”, może dotyczyć właśnie tego. Jednak równie dobrze może wcale tak nie być – więc oczekiwanie na takie cudowne uleczenie Kościoła przez Boga nie jest rozsądne.

Uzdrowienie Kościoła będzie więc raczej powolnym procesem, podobnie jak powraca się do zdrowia po ciężkiej grypie czy jakiejś innej chorobie. Możemy więc przypuszczać, że Kościół będzie wychodził z kryzysu stopniowo. Oznacza to, że będą istniały stadia pośrednie, podczas których będziemy zbliżać się coraz bardziej do „oficjalnego” Kościoła. Będzie to dla nas bardzo trudny okres, ponieważ musimy pozostać niewzruszeni, a równocześnie uwzględniać poczyniony postęp. Będziemy więc potrzebowali miłości i miłosierdzia w stosunku do naszych bliźnich, a równocześnie musimy pozostawać nieugięci. Będzie to o wiele trudniejsze niż walka, w której przeciwnicy mają jasno określone stanowiska. Jednak Bóg udzieli nam wszelkich koniecznych łask. Teraz jednak nalegamy na spełnienie warunków wstępnych. Spełniając je, władze rzymskie poczynią wobec nas pewne zobowiązania, i będzie to znakiem, że możemy im ufać. Będzie dowodem pewnej życzliwości dla Tradycji. Nie prosimy o półśrodki, prosimy o całkowite uwolnienie Mszy bez żadnych warunków. Dlaczego jednak prosimy o Mszę, pomimo że sami już ją odprawiamy? Otóż nie prosimy o to dla nas, ale dla innych. Msza jest sercem Kościoła: tak jak serce rozprowadza życie po całym ciele, tak Msza rozprowadza łaski w Ciele Mistycznym. Msza, która jest owocna, ożywia Kościół. Nowa Msza jest jak serce po zawale albo obarczone wrodzoną wadą. Przywrócenie Mszy oznacza przede wszystkim akt sprawiedliwości. Mówiono, że Msza ta została zakazana – to nieprawda, to niesprawiedliwość. Obecnie sam Rzym uznaje, że Msza ta nigdy nie została zniesiona. Oznacza to, że tradycyjna Msza jest prawem nadal obowiązującym w Kościele. A jednak zakazuje się stosowania tego prawa. To absurd prawny (...).

Ekscelencjo, chciałbym powrócić do tego, co Ekscelencja powiedział na falach Radia Courtoisie dwa dni temu. Użył Ekscelencja terminu „pokusa oficjalności”. Czy mógłby Ekscelencja powiedzieć nam najpierw, co rozumie Ekscelencja przez to określenie, a następnie, jak widzi rolę Bractwa w [przezwyciężaniu] obecnego kryzysu w Kościele? Czy uregulowanie statusu Bractwa jest dla Ekscelencji priorytetem? A jeśli nie, co nim jest?

Zacznijmy od oficjalności. Myślę, że czymś wrodzonym dla ludzkiej natury, przeznaczonej do życia w społeczeństwie, jest pragnienie życia w pokoju, niezależnie od tego, czy chodzi o rodzinę, czy społeczeństwo. (...) Oznacza to, że człowiek uznaje władzę, a ona z kolei uprawomocnia jego działania. Na przykład policja nie istnieje ze względu na ludzi dobrych, ale by egzekwować prawo i karać tych, którzy je przekraczają. Tak więc owo pragnienie bycia w dobrych stosunkach z władzą, otrzymywania od niej aprobaty dla swych poczynań, jest czymś wrodzonym dla natury ludzkiej, jest to pragnienie całkowicie naturalne. Odnajdujemy je we wszystkich społecznościach, również w Kościele. Możemy jednak mieć do czynienia z czymś, co nazwałem „pokusą oficjalności”, pragnieniem bycia w dobrych relacjach z władzą. Nazywam to pokusą, ponieważ powody, dla których pozostajemy w konflikcie z władzą, są bardzo poważne. Ale oto czyni ona wobec nas miły gest, wyciąga pomocną dłoń – i nagle zapominamy o wszystkim, widzimy jedynie ten sympatyczny gest: „Patrzcie, oni są nam życzliwi, są po naszej stronie”. I skwapliwie korzystamy z okazji, myśląc, że wszystko będzie dobrze. „To tryumf Tradycji, mamy Mszę, zwyciężyliśmy”. Ale to nieprawda. Jednak ta pokusa jest w nas bardzo głęboko zakorzeniona. Musimy więc być czujni.

Przykładem tego zjawiska jest Instytut Dobrego Pasterza, który został utworzony w Bordeaux. Przypieczętowano im dokument i teraz wydaje im się, że wszystko jest w najlepszym porządku. Ale to nieprawda. Co zmieniło się w życiu Kościoła? Nic. To jedynie kawałek papieru. „To urzędowy dokument, jestem uznany przez oficjalny Kościół”. To właśnie nazywam „oficjalnością”. Czy jednak stosunki z lokalnym biskupem są dobre? I po raz kolejny dochodzimy do wniosku, że praktyczne porozumienie (które samo w sobie jest rzeczą dobrą), nie może być jednak priorytetem. W Bractwie Św. Piusa X zawsze staraliśmy się dociekać sedna problemu. Zadajemy sobie pytanie: „Dlaczego znajdujemy się w opozycji do władzy? Dlaczego władze Kościoła traktują nas w taki sposób? Czy zrobiliśmy coś złego? Nie, jesteśmy wierni temu, co robił abp Lefebvre”. Mówimy władzom, że dzieje się coś złego, że to one są tego przyczyną. A one oczywiście wcale nie mają ochoty tego słuchać. Mówienie im, że to one są przyczyną obecnego stanu rzeczy, mogłoby zostać zinterpretowane jako prowokacja, ograniczamy się więc do zakomunikowania: „Dzieje się coś złego, zajmijcie się tym”. Naprawdę, [praktyczne porozumienie] to najmniejszy problem. Kościół znajduje się w kryzysie. Do niedawna, gdy mówiliśmy władzom rzymskim: „W Kościele jest kryzys”, odpowiadano zwykle: „Gdzie? Jaki kryzys? Wszystko jest w porządku”. Posunęliśmy się trochę naprzód, ponieważ obecnie nawet w Rzymie przyznają, że nie wszystko jest jak powinno, dodają jednak: „Ale już idzie ku lepszemu!”. I niemal wróciliśmy do punktu wyjścia! Próbujemy więc ponownie, przy użyciu konkretnych przykładów, pokazać im, że nie dzieje się dobrze. To dość nużące zajęcie! Najważniejsze jest jednak dotarcie do sedna problemu, a nie otrzymanie opieczętowanego papierka.

Nas interesuje sytuacja w Kościele, która ma oczywiście reperkusje również w naszym życiu. To właśnie mamy na myśli, kiedy mówimy: „Nie możemy być posłuszni waszym poleceniom, ponieważ oznaczałoby to samobójstwo”. Rzym musi uporządkować sytuację, a wówczas posłuszeństwo władzom nie będzie już oznaczało samobójstwa. To uporządkowanie sytuacji oznacza po prostu powrót do tego, co Kościół zawsze nauczał i robił. Prawda nie może się zmieniać, jest wieczna. Są w Kościele zasady, które zostały wyraźnie ustanowione, zdefiniowane, są one nieomylne. Nie możecie ich zmienić. Jeśli je zmienicie, wówczas to, co stworzycie, nie będzie już Kościołem. I tak właśnie wygląda obecna sytuacja. Większość katolików myśli dziś, że są katolikami, ale już nimi nie są, nie mają już wiary katolickiej. Np. sondaże mówią, że 50% praktykujących katolików (wedle sondaży są to tacy, którzy chodzą do kościoła co najmniej raz na miesiąc lub coś koło tego!) nie wierzy już w zmartwychwstanie Pana Jezusa. Konsekwentnie nie wierzą oni w Bóstwo Chrystusa i nie są katolikami. Nazywają siebie katolikami, ale już nimi nie są. W jakim stopniu usprawiedliwia ich ignorancja? Jedynie Bóg to wie. Jednak obiektywnie mówiąc, chrześcijanie w większej części stracili wiarę, ponieważ ludzie mający obowiązek nauczania wiary już jej nie głoszą. Jeśli jednak podajemy ten przykład władzom rzymskim, mówią nam, żebyśmy byli cicho, albo nałożą na nas sankcje. A my nie mamy prawa siedzieć cicho, aby uniknąć kar. W przypadku otrzymania opieczętowanego dokumentu istnieje zawsze pokusa, by pomyśleć: „Ten dokument z przybitą pieczęcią jest bardzo cenny. Musimy go za wszelką cenę zachować i uniknąć sankcji”. Ale tak nie wolno postępować. Priorytetem jest obrona wiary, ponieważ bez wiary nie możemy osiągnąć nieba. Nawet prosty katolik ma obowiązek wyznawania swej wiary. Oznacza to, że jeśli pytają was, czy wierzycie w ten czy inny artykuł wiary, macie obowiązek odpowiedzieć i wyznać waszą wiarę, nawet gdyby to oznaczało śmierć. Opieczętowane zezwolenie ma wobec tego drugorzędne znaczenie. Jest jak wiśnia na ciastku. My chcemy ciastka. Później będziemy się martwić o wiśnię! (...).

Drugim z warunków wstępnych jest wycofanie dekretu o ekskomunice, dotyczącego czterech biskupów konsekrowanych przez abpa Lefebvre w 1988 roku. Prosił Ekscelencja o to nie dlatego, że uważa tę ekskomunikę za ważną, ale dlatego, że ma ona wpływ na media i umysły ludzi. Demonizuje Tradycję. Niektórzy twierdzą jednak, że brak Ekscelencji realizmu, że prosi Ekscelencja o coś niemożliwego.

Co do ekskomuniki – już rok temu wydawało się, że władze rzymskie nie widzą żadnych rzeczywistych przeszkód do jej anulowania. Jedyny problem polega na tym, że chcą oni, byśmy prosili o to na kolanach. A my nie chcemy ugiąć kolan. Dlaczego? Ponieważ nie odczuwamy skruchy. A Rzym prosi o przynajmniej trochę żalu. Chcemy być szczerzy; nie odczuwamy żadnej skruchy. Nie mamy czego żałować. Co do samych faktów, obecnie władze rzymskie przyznają, że rzeczywistość wygląda inaczej, niż do tej pory twierdziły, tj. że nie ma schizmy. Chcą jednak, abyśmy dali coś w zamian. Twierdzą, że to nie jest formalna ekskomunika. W Kodeksie Prawa Kanonicznego istnieje rozróżnienie pomiędzy ekskomuniką formalną i materialną. Ekskomunika jest formalna, kiedy jest skuteczna. Materialna jest wówczas, kiedy ogłoszona została przez papieża, ale nie było po temu żadnego powodu. Papież powiedział: „Ekskomunikuję”, ale ponieważ brakowało przyczyny (przyczyną jest ciężki grzech), ekskomunika nie ma skutku dla duszy. Normalnie ekskomunika odcina człowieka od Kościoła i od życia łaski. Aby sankcja ta była ważna, musi być sprowokowana bardzo poważnym grzechem, bardzo poważnym grzechem śmiertelnym. A my mówimy władzom rzymskim: „Nie popełniliśmy w tym przypadku grzechu”. A papież i kardynałowie, jeśli starannie rozważą zaistniałe fakty, muszą uznać, że brak jest okoliczności, które czyniłyby rozważany akt grzesznym. Dlatego właśnie mówimy, że jest to ekskomunika materialna. Papież powiedział, że jesteśmy ekskomunikowani, ale była to deklaracja bezpodstawna, ponieważ nie popełniliśmy grzechu. Tak więc ekskomunika ta nie ma żadnej wartości. Rozumowanie jest takie samo, jak w przypadku Mszy. Mówimy władzom rzymskim: „Uznajecie, że Msza jest ważna, powiedzcie więc, że jest również dozwolona”. Odnośnie do ekskomuniki nasze stanowisko jest podobne: „Przyznajecie, że nie było po temu powodu i konsekwentnie że jest ona nieważna, więc wycofajcie [oskarżenia], nie prosząc nas o nic [w zamian]”. Ale oni odpowiadają: „Tak... Nie, to powinno mieć charakter ustępstwa dwustronnego”. Może jest to kwestia dyplomacji, pokazuje jednak wyraźnie, że nie prosimy o coś niemożliwego. Ω

Tekst za: DICI.org. Tłumaczył Tomasz Maszczyk.