Rozdział XXXI
Paweł VI, papież liberalny
Zastanawiacie się być może: jak jest możliwy, ten tryumf liberalizmu, poprzez papieży Jana XXIII i Pawła VI, oraz Sobór Watykański II? Jak można pogodzić tę katastrofę z obietnicami, które nasz Pan złożył Piotrowi i swemu Kościołowi: „a bramy piekielne go nie przemogą”337; i „A oto jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata”338? Nie myślę, że jest w tym jakaś sprzeczność. Faktycznie, w stopniu w jakim ci papieże i Sobór zaniedbali lub odmówili wykorzystania swojej nieomylności, odwołania się do tego daru gwarantowanego im przez Ducha Świętego wówczas, gdy rzeczywiście chcą z niego skorzystać, mogli popełnić błędy doktrynalne lub, co gorsza, dopuścić do tego, by za przyczyną ich niedbalstwa i opieszałości wróg spenetrował Kościół. Do jakiego stopnia byli współwinni? Jakie winy można im przypisać? W jakiej mierze ich urząd jako taki się skompromitował?
Jest sprawą oczywistą, że pewnego dnia Kościół osądzi ten sobór i tych papieży; z pewnością będzie to konieczne. Jak będzie, w szczególności, osądzony papież Paweł VI? Niektórzy ludzie utrzymują, że był heretykiem, schizmatykiem i apostatą. Inni są przekonani, iż potrafią dowieść, że nie mógł mieć na względzie dobra Kościoła, a co za tym idzie, nie był papieżem: tak brzmi teza sedewakantystów. Nie twierdzę, że opinii tych nie da się poprzeć żadnymi argumentami. Ktoś być może powie, że po trzydziestu latach wyjdą na jaw rozmaite ukryte wcześniej sprawy; zostaną zauważone podstawowe zasady, które powinny być dla współczesnych oczywiste, stwierdzenia tego papieża całkowicie sprzeczne z Tradycją Kościoła, itd. Być może. Nie sądzę jednak, by konieczne było uciekanie się do tego rodzaju wyjaśnień; myślę, że przyjęcie owych hipotez jest wręcz błędem.
Jeszcze inni sądzą, wybierając wersję nadmiernie uproszczoną, że było wtedy dwóch papieży: pierwszy, ten prawdziwy, uwięziony w lochach Watykanu, podczas gdy drugi, oszust, sobowtór, na nieszczęście Kościoła, zasiadł na tronie Świętego Piotra. Pojawił się cały szereg książek rozpatrujących problem „dwóch papieży”, wspomaganych objawieniami osoby opętanej przez demona i tak zwanymi argumentami naukowymi, stwierdzającymi, na przykład, że głos sobowtóra nie jest głosem prawdziwego Pawła VI!
I wreszcie istnieje też pogląd, że Paweł VI nie odpowiada za swoje czyny, że był więźniem swego otoczenia, być może znajdował się wręcz pod wpływem narkotyków, co zdawały się potwierdzać rozliczne dowody świadczące o fizycznym wyczerpaniu Papieża, którego trzeba było podtrzymywać, itd. Także to rozwiązanie jest, moim zdaniem, zbyt uproszczone; w takim wypadku powinniśmy jedynie czekać na nowego papieża. Teraz mamy kolejnego (nie mówię tu o Janie Pawle I, który sprawował rządy zaledwie przez miesiąc) papieża, Jana Pawła II, który niezmiennie idzie w kierunku wyznaczonym przez Pawła VI.
* * *
Prawdziwe rozwiązanie wydaje mi się bardziej złożone, bolesne i przygnębiające. Podsuwa je przyjaciel Pawła VI, kardynał Danielou. W swych Memoirs, opublikowanych przez jednego z członków jego rodziny, kardynał jasno stwierdza: „To oczywiste, że Paweł VI jest liberalnym papieżem”.
I to właśnie wyjaśnienie wydaje się najbardziej prawdopodobne z historycznego punktu widzenia: ponieważ papież ten jest jak owoc liberalizmu. Przez całe swoje życie podlegał wpływom ludzi, którzy go otaczali, lub których wybrał na nauczycieli, a którzy byli liberałami.
Paweł VI nie ukrywał swych sympatii liberalnych: podczas Soboru ludzie, których wyznaczył na arbitrów, w miejsce wybranych przez Jana XXIII przewodniczących, ci czterej arbitrzy, to, oprócz kardynała Agagianiana, pozbawionego znaczenia członka Kurii, kardynałowie Lercaro, Suenens i Döpfner, to trzej liberałowie i przyjaciele Papieża. Przewodniczący zostali odsunięci, rolę ich ograniczono wyłącznie do funkcji honorowych; i to ci trzej arbitrzy kierowali przebiegiem Soboru. Podobnie, Paweł VI wspierał podczas Soboru frakcję liberalną, która była przeciwna Tradycji kościelnej. To sprawa ogólnie znana. Na zakończenie Soboru Paweł VI wiernie powtórzył – jak już cytowałem – słowa Lamennais’ego: „Kościół prosi jedynie o wolność”, doktrynę potępioną przez Grzegorza XVI i Piusa IX!
Nie da się zaprzeczyć, że Paweł VI był silnie naznaczony liberalizmem. Wyjaśnia to historyczną ewolucję, jaką w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci przeszedł Kościół, i znakomicie charakteryzuje zachowanie samego Papieża. Liberał to, jak już mówiłem, człowiek stale żyjący w sprzecznościach: głosi pewne zasady, lecz postępuje wbrew nim. To człowiek permanentnie niespójny.
Chciałbym przytoczyć tu pewne przykłady tej dwudzielności tezyantytezy, w której Paweł VI celował, podobnie jak w formułowaniu rozlicznych nierozwiązywalnych problemów, stanowiących odbicie jego niespokojnego, paradoksalnego umysłu. Ilustracji dla tego problemu dostarcza encyklika Ecclesiam Suam z 6 sierpnia 1964 r., zawierająca istotę jego pontyfikatu:
Jeśli, jak twierdzimy, Kościół rzeczywiście jest świadomy tego, jakim chce widzieć go Pan, rodzi się w nim szczególne uczucie pełni i potrzeba ekspresji, z jasną świadomością misji, która przed nim stoi, i dobrej nowiny, którą musi głosić. To obowiązek ewangelizacji, to mandat misyjny. To obowiązek apostołowania... Znamy to doskonale: „Idźcie więc i nauczajcie wszyskie narody” to ostatnie przykazanie Chrystusa dla Jego apostołów. Ich nienaganną misję określa już samo nazwanie tych ludzi apostołami.
To teza. I zaraz następuje antyteza:
W stosunku do tego wewnętrznego impulsu miłosierdzia, który często objawia się jako zewnętrzny dar, używać będziemy powszechnie dziś stosowanego terminu dialog. Kościół musi rozpocząć dialog ze światem, w którym żyje. Kościół czyni się słowem, Kościół czyni się posłaniem, Kościół czyni się rozmową.
I wreszcie ma miejsce próba syntezy, ograniczona jednak wyłącznie do uświęcenia antytezy:
Zanim nawrócimy świat, a nawet lepiej, aby go nawrócić, musimy zbliżyć się do niego i do niego przemówić339.
Ważniejsze i bardziej znaczące dla liberalnej psychologii Pawła VI są słowa, jakich po Soborze użył, by ogłosić zniesienie łaciny w liturgii. Przywoławszy wszystkie zalety łaciny: język uświęcony, niezmienny, uniwersalny, prosi, w imię przystosowania, o „ofiarę” z łaciny, choć sam przyznaje, że będzie to dla Kościoła wielka strata! Oto własne słowa papieża Pawła VI, przytoczone przez Ludwika Sallerona w jego pracy La nouvelle messe340:
7 III 1965 r. Papież oznajmił wiernym zgromadzonym na Placu Świętego Piotra:
To ofiara, jaką Kościół czyni, wyrzekając się łaciny, języka uświęconego, pięknego, pełnego ekspresji i wytwornego. Wieki tradycji i jedności językowej poświęcamy dla jeszcze wspanialszego dążenia ku uniwersalizmowi.
A 4 maja 1967 r., poprzez instrukcję Tres abhinc annos, ta „ofiara” się dokonała, ustanawiając używanie języka narodowego dla głośnej recytacji kanonu Mszy.
To „poświęcenie”, w przekonaniu Pawła VI, wydawało się być ostateczne. Papież sam to ponownie wyjaśnia 26 listopada 1969 r., przedstawiając nowy obrządek Mszy:
Już nie łacina, ale język narodowy, będzie głównym językiem Mszy. Dla każdego, kto zna piękno i siłę łaciny, oraz jej szczególną zdolność do wyrażania spraw świętych, zastąpienie jej językiem narodowym będzie z pewnością wielką ofiarą. Tracimy język wieków chrześcijaństwa, stajemy się jakby intruzami i laikami w dziedzinie literackiej ekpresji spraw świętych. W ten sposób w dużym stopniu tracimy też to wspaniałe i niezrównane bogactwo artystyczne i duchowe, jakim jest chorał gregoriański. Z pewnością nie bezpodstawnie czujemy z tego powodu żal i zmieszanie.
Wszystko to powinno odwieść Pawła VI od złożenia tej „ofiary” i skłonić go do zachowania łaciny. Ale nie. W osobliwie masochistyczny sposób, czerpiąc przyjemność z owego „zmieszania”, postąpił dokładnie wbrew zasadom, które właśnie wyliczył, i zarządził tę „ofiarę” w imię „zrozumienia modlitwy”, pozornie słusznego argumentu, będącego jednakże jedynie pretekstem modernistów.
Liturgia łacińska nigdy nie stanowiła przeszkody w nawracaniu niewierzących czy ich chrześcijańskiej edukacji; wręcz przeciwnie, prości mieszkańcy Afryki i Azji uwielbiali chorał gregoriański i ten jeden i święty język, znak przynależności do katolicyzmu. A doświadczenie uczy, że tam, gdzie misjonarze Kościoła Łacińskiego nie narzucili łaciny, tam wylęgły się zarodki przyszłej schizmy. Paweł VI ogłasza jednak odmienny wyrok:
Odpowiedź zdaje się banalna i prozaiczna, ale jest dobra, gdyż jest ludzka i apostolska. Zrozumienie modlitwy ma większą wartość, niż zniszczone jedwabne szaty, w które została po królewsku odziana. Cenniejszy jest współudział ludzi, tych ludzi dnia dzisiejszego, którzy chcą, by mówiono do nich jasno, w sposób zrozumiały, który będą mogli przełożyć na swój świecki język. Jeśli wzniosła łacina oddziela nas od dzieci, od młodzieży, od świata pracy i interesu, jeśli zamiast przejrzystym kryształem jest ciemną zasłoną, czy my, rybacy dusz, dokonalibyśmy słusznego wyboru, rezerwując dla niej wyłączne prawo do bycia językiem modlitwy i religii?
Cóż za umysłowe pomieszanie, niestety! Kto broni mi modlić się we własnym języku? Modlitwa liturgiczna, jednakże, to nie to samo co modlitwa prywatna; to modlitwa całego Kościoła. Co więcej, ma miejsce kolejne pożałowania godne pomieszanie, gdyż liturgia to nie instrukcja adresowana do ludzi, ale cześć, jaką chrześcijanie oddają Bogu. Katechizm to jedno, liturgia drugie! Dla ludzi zgromadzonych w kościele to nie kwestia chęci, by „mówiono do nich zrozumiale”, ale możliwości zwracania się do Boga w najpiękniejszy, najbardziej uświęcony i uroczysty sposób, jaki istnieje! „Modlić się do Boga jak najpiękniej” – tak brzmiała liturgiczna maksyma św. Piusa X. Jak wielką miał słuszność!
* * *
Jak widać, umysł liberalny to umysł paradoksalny i pomieszany, strapiony i pełen sprzeczności. Taki też był Paweł VI. Dość dobrze wyjaśnia to Ludwik Salleron, opisując wygląd zewnętrzny papieża, kiedy mówi: „To człowiek o dwóch twarzach”. Nie ma oczywiście na myśli dwulicowości, gdyż termin ten określa przewrotny zamiar pozorowania, co nie miało miejsca u Pawła VI. Nie, chodzi o podwójną osobowość człowieka, którego kontrastowa fizjonomia wyraża dwoistość: teraz tradycjonalista w słowach, a teraz modernista w czynach; teraz katolik w przesłankach i zasadach, a teraz postępowiec w konkluzjach, nie potępiający tego, co potępiać powinien, i potępiający to, co powinien chronić!
Wskutek swej psychicznej słabości, papież ten stworzył wrogom Kościoła wymarzoną okazję i pierwszorzędną sposobność, by go wykorzystali: przez cały czas pozornie zachowując twarz katolika (lub pół twarzy, jeśli ktoś tak woli), nie zawahał się zaprzeczyć Tradycji. Pokazał się jako osoba życzliwa zmianom, ochrzczonym mutacjom i postępowi, poszedł w stronę wszystkich wrogów Kościoła, którzy go [do tego] ośmielili. Czyż nie widzieliśmy, jak pewnego dnia roku 1976, Izwiestja, organ radzieckiej partii komunistycznej, zażądała od Pawła VI, w imię Soboru Watykańskiego II, potępienia mnie i Ecône? Podobne żądanie wyraziła również włoska gazeta komunistyczna „L’Unita”, rezerwując na nie całą stronę, w czasie mojego kazania, które 29 sierpnia 1976 r. wygłosiłem w Lille, a rozwścieczona moimi atakami przeciwko komunizmowi! „Bądź świadom”, pisała zwracając się do Pawła VI, „Bądź świadom niebezpieczeństwa, jakie stanowi Lefebvre. I kontynuuj wspaniały ruch zbliżenia zapoczątkowany ekumenizmem Soboru Watykańskiego II.” Tacy przyjaciele, to sprawa dość wstydliwa, nieprawdaż? To smutne potwierdzenie zasady, którą już zaobserwowaliśmy: liberalizm prowadzi od kompromisu do zdrady.
* * *
Psychikę tak liberalnego papieża łatwo zrozumieć, ale znacznie trudniej poprzeć! Stawia to nas w bardzo delikatnej sytuacji wobec tak ważnej osoby, czy będzie to Paweł VI, czy Jan Paweł II. W praktyce nasze stanowisko powinno opierać się na wcześniejszym spostrzeżeniu, w oczywisty sposób narzuconym tą niezwykłą okolicznością, jaką są rządy papieża – zwolennika liberalizmu. A spostrzeżenie to jest następujące: kiedy papież mówi coś, co pozostaje w zgodzie z Tradycją, przyjmujemy to; kiedy mówi coś, co pozostaje w sprzeczności z naszą wiarą, lub ośmiela się bądź zezwala na coś, co naszej wierze szkodzi, nie możemy tego przyjąć! Podstawową po temu przyczynę stanowi fakt, że Kościół, papież i hierarchia są na usługach wiary. To nie oni tworzą wiarę; oni muszą jej służyć. Wiara nie jest czymś, co się tworzy, jest niezmienna, stanowi przekaz.
Dlatego właśnie nie możemy poprzeć tych czynów, tych papieży, których celem jest zatwierdzenie działań wbrew Tradycji: tym samym przyłączylibyśmy się do samozniszczenia Kościoła, do destrukcji naszej wiary!
Teraz jasno widać, że to, czego nieustannie wymaga się od nas: całkowite posłuszeństwo papieżowi, całkowite posłuszeństwo Soborowi, akceptacja całej reformy liturgicznej – to stoi w bezpośredniej sprzeczności z Tradycją w takim stopniu, w jakim papież, Sobór i reformy odsuwają nas od Tradycji, na co z każdym rokiem przybywa dowodów. Co za tym idzie, żądać tego od nas, to żądać, byśmy wzięli udział w tłumieniu wiary. Niemożliwe! Męczennicy umierali w obronie wiary; znamy przykłady chrześcijan więzionych, torturowanych, posyłanych do obozów koncentracyjnych za swoją wiarę! A odrobina kadzidła ofiarowana pogańskiemu bogu natychmiast ocaliłaby im życie. Ktoś dał mi kiedyś radę: „Podpisz, podpisz, że na wszystko się zgadzasz, a potem rób swoje!”. Nie! Nie igra się z wiarą!