Dokąd prowadzi liberalizm?
Uważam, iż aby bronić katolickiej wiary, jest rzeczą konieczną odpowiedzieć na apel wiernych świeckich i księży zdających sobie sprawę z powagi sytuacji w jakiej obecnie znajduje się Kościół oraz spróbować, w miarę moich sił, pokazać im przyczyny i powody tegoż kryzysu, sugerując jednocześnie środki zaradcze. Jeśli chodzi o mnie, nie zjawiam się tutaj, aby bronić jakiejkolwiek tezy czy też orientacji w Kościele, przybywam, aby rzeczywiście bronić wiary, tak jak to uczyniłem w ubiegłym miesiącu w Kanadzie, a nieco wcześniej w Anglii i w Belgii.
Kościół a liberalizm
Wydaje mi się, iż nie można zrozumieć obecnej sytuacji w Kościele bez odwołania się do jego sytuacji w ubiegłym wieku. W ciągu XIX i XX stulecia tacy papieże jak Pius VI, Pius VII, Grzegorz XVI, Pius IX, święty Pius X oraz Pius XII musieli walczyć z liberalizmem i błędami liberalnego katolicyzmu. Byli zmuszeni do ustawicznego potwierdzania prawdziwości Kościoła, jedynego środka zbawienia oraz do mówienia o konieczności przynależenia do Kościoła, ponieważ jedynie On posiada całą prawdę powierzoną mu przez Jezusa Chrystusa. Odnośnie tego punktu liberałowie mieli inną opinię (zawsze potępianą przez papieży, lecz mimo to stale wypływającą na powierzchnię), która może wytłumaczyć aktualną sytuację Kościoła: odwieczne pragnienie połączenia zasad Rewolucji z 1789 roku z zasadami Kościoła1.
Dobrze znacie te założenia, są to zasady protestantyzmu. Protestantyzm jest z istoty swojej liberalny i to właśnie z niego wywodzą się filozofowie XVIII wieku: Wolter, Rousseau, Diderot oraz wszyscy ci, którzy uczynili się rzecznikami filozofii liberalnej (w sensie uwolnienia się od wszelkich więzów, a szczególnie od przymusu prawdy). Prawda zobowiązuje nasze umysły do poznania rzeczy takich jakimi one są, w ich rzeczywistości, która się nam narzuca. Lecz liberał nie chce, aby mu narzucano prawdę z zewnątrz – poprzez wiarę, Objawienie lub poprzez Kościół; pragnie on stworzyć własną prawdę, chce wyzwolić się z dogmatu. W imię własnej inteligencji, ludzkiego rozumu, nauki, liberał odrzuca zatem również wiarę. Na koniec, w imię trzeciego elementu liberalizmu, liberał dąży do uwolnienia się od prawa. Uważa on, że wyłącznie jego własne sumienie może być dlań regułą oraz jego prawem i w konsekwencji odrzuca całe prawo moralne. To właśnie ta wolność stoi u podstaw liberalizmu. Z jej to powodu liberał odrzuca wszelki autorytet: autorytet Boga będącego prawdą, autorytet Jezusa Chrystusa, który jest Objawieniem, autorytet społeczeństwa. Tak więc, począwszy od protestantyzmu, a poprzez tych filozofów, tych liberałów oraz wszystkich ich następców, dochodzimy do całkowitego zniszczenia społeczeństwa.
Aż do Soboru Watykańskiego II można mówić, że Kościół, ustami swoich papieży, zawsze opierał się liberalizmowi. Stale potępiał jego błędy i przypominał o konieczności przyjęcia orawdy, wiary oraz prawa. Tak więc widać ogromną sprzeczność: ponieważ liberalizm jest przeciwny autorytetowi, ich współistnienie jest niemożliwe.
Tak więc liberalizm powoli wsączył się do wnętrza Kościoła, przenikając najpierw mentalność seminarzystów, następnie zaś umysły biskupów oraz osób duchownych. Chcieli oni w ten sposób przyłączyć się do tych samych zasad, sądząc naiwnie, iż Kościół mógł je sobie przyswoić bez większego niebezpieczeństwa. To właśnie miało miejsce na Soborze i było niczym innym jak próbą asymilacji zasad liberalizmu, próbą unii między Kościołem a liberałami. W moich konferencjach wiele razy już o tym wspominałem: kolegialność, ekumenizm oraz wolność religijna to trzy główne zagadnienia, które powodowały najbardziej namiętne dyskusje podczas soboru. Otóż, dobrze sobie to zapamiętajcie, odpowiadają one dokładnie trzem zasadom liberalnym: wolności, równości oraz braterstwu. Wolność to wolność religijna. Chciano ją wprowadzić nie w takiej formie, w jakiej pojmował ją Kościół, lecz w takiej, jak rozumieli ją liberałowie oraz Rewolucja. Równość oznacza kolegialność, to jest demokrację wprowadzoną do Kościoła. Ekumenizm zaś to braterstwo: wszystkich obejmuje się po przyjacielsku; muzułmanów, protestantów, buddystów, wszystkie religie, wszyscy jesteśmy braćmi.
No dobrze, są to zasady Rewolucji, które przeniknęły do Soboru za pośrednictwem tych trzech pojęć, gdyż nigdy nie pojmowano ekumenizmu tak jak rozumiał go Sobór. Pamiętamy sobory ekumeniczne, to znaczy powszechne, na których zbierali się wszyscy biskupi. Znamy również Ekumeniczną Radę Kościołów, będącą związkiem protestanckim. Zaczęto także „robić” ekumenizm nieco wcześniej, przed Soborem, lecz bardzo ostrożnie: był to jedynie nieśmiały dialog pomiędzy protestantami a katolikami. Lecz ekumenizm taki jakim obecnie się go pojmuje (i którego skutki dostrzega się we wzajemnych związkach protestantów z katolikami lub też w tym magmowym stopie katolickiego kultu i modlitwy ze wszystkimi religiami) jest ekumenizmem błędnym, będącym właśnie główną przyczyną rozkładu religii katolickiej.
Wolność religijna
Podobnie wolność religijna w ustach papieży (gdyż oni zawsze o niej mówili) była wolnością jednej, a nie wielu religii, co nie jest tą samą rzeczą. Papieże ciągle głosili wolność prawdy, prawdziwej religii, religii katolickiej, lecz nie wszystkich religii ani też błędu. Mogą one cieszyć się tolerancją, jednakże bez posiadania tych samych praw. Bardzo wyraźnie powiedział to papież Pius VII, skarżąc się Ludwikowi XVIII na wolność kultów, uprzednio nie istniejącą we Francji:
Przez samo zapewnienie wolności wszystkich bez wyjątku kultów miesza się prawdę z błędem oraz stawia na poziomie sekt i żydowskiej perfidii świętą i nieskalaną Oblubienicę Chrystusa, Kościół, poza którym nie może istnieć zbawienie.
Wszyscy papieże mówili to samo. Przeczytajcie sobie soborowy dokument O wolności religijnej, a zobaczycie, iż praktycznie wymaga się od wszystkich państw, aby umieściły wszystkie religie na tym samym poziomie i dały im te same prawa. ażeby wszystkie one mogły posiadać swoją własną organizację, swoje szkoły, swoją prasę, aby wszystkie mogły rozpowszechniać swoje idee. Jest to niesłychanie poważna rzecz. Z tego powodu trzeba będzie zrewidować wszystkie konkordaty z katolickimi państwami i właśnie w imię wolności wyznania zażąda się od nich zmiany nie tylko konkordatów, lecz również konstytucji2.
Jako konkretny przykład mogę wam dać Kolumbię, lecz równie dobrze można zresztą odnieść go do Hiszpanii. Byłem właśnie w Kolumbii, gdy Prezydent Republiki ogłosił ludności, że na prośbę Stolicy Apostolskiej usunięto pierwszy artykuł konstytucji, wyraźnie precyzujący, iż „Religia katolicka jest jedyną religią uznaną przez Republikę Kolumbii”. Prezydent wyraził żal, zdając sobie sprawę, że wielu katolików będzie zaskoczonych tym, że zniesiono społeczne panowanie Naszego Pana Jezusa Chrystusa w ich kraju. Dodał on, iż będąc osobiście katolikiem, dokładał ciągle starań, aby traktować zawsze religię katolicką z ogromnym szacunkiem i że zrobi dla Kościoła wszystko, co tylko jest w jego mocy, lecz niestety, od tej chwili katolicyzm nie będzie już jedyną religią oficjalnie uznaną przez Kolumbię. Nuncjusz wygłosił przemówienie na temat postępu, rozwoju oraz godności ludzkiej, którego nie powstydziłby się żaden wolnomularz. A przewodniczący konferencji biskupów, aby usprawiedliwić fakt, iż religia katolicka nie jest już jedyną religią uznawaną w Republice Kolumbii (mimo iż Prezydent Republiki powiedział, że 98% Kolumbijczyków stanowią katolicy, a jedynie 2% niekatolicy), wygłosił trzecią mowę, odwołując się po prostu do soborowego dokumentu O wolności religijnej. Później dowiedziałem się od sekretarza Zgromadzenia biskupów, że aby dojść do tego, w imieniu rzymskiego Sekretarza Stanu oblegali oni przez dwa lata rezydencję Prezydenta Republiki. Ten przykład jest niesłychanie ważny i odnosi się przede wszystkim do Hiszpanii, ponieważ teraz można być pewnym, iż te same osoby ze Stolicy Apostolskiej domagają się również dla niej nie tylko zniesienia konkordatu, ale także zmiany konstytucji
Z pewnością zadajecie sobie pytanie, jak mogli Ojcowie soborowi zgodzić się na coś podobnego. Zapewniam was jednak, że było nas dwustu pięćdziesięciu biskupów rozumiejących ogromne niebezpieczeństwo zagrażające wszystkim państwom katolickim z powodu Deklaracji o wolności religijnej i że zrobiliśmy wszystko, co było możliwe, aby przeszkodzić jej uchwaleniu. Gdyż w sumie sprowadza się ona do tego, że państwo nie może przynależeć do prawdziwej religii lecz przeciwnie, winno ono pozwolić wszystkim religiom rozwijać się w pełnej swobodzie, bez wtrącania się do nich. Otóż jest to absolutnie niezgodne z panowaniem Naszego Pana Jezusa Chrystusa oraz sprzeczne z interesami samego Kościoła.
Po co Kościół istnieje na ziemi, jeżeli nie w celu propagowania królowania Naszego Pana Jezusa Chrystusa oraz wprowadzenia przez Niego cywilizacji chrześcijańskiej, jedynej możliwej do przyjęcia? Ponieważ, jak mówi święty Piotr, nic nie istnieje poza Naszym Panem Jezusem Chrystusem: Non est in alio aliquo salus; aby nas zbawić, nie zostało nam dane na ziemi inne imię oprócz imienia Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Tak więc, jeżeli jakieś państwo wraz ze swoim przywódcą i 98% ludności jest katolickie, obowiązkiem głowy państwa jest zachować wiarę, jedyne źródło zbawienia, współpracując z Kościołem w celu utrzymania dusz w jedności z Panem Jezusem oraz ich zbawienia. Państwo winno zatem odrzucić inne religie lub, gdy nie ma innego wyjścia, co najwyżej je tolerować. Oto czego zawsze nauczał Kościół odnośnie roli każdego katolickiego przywódcy państwa.
Aby wszystko to zmienić, na Soborze twierdzono, że w momencie, gdy państwo katolickie przestanie już istnieć, w zamian za to Rosja z kolei zaakceptuje wolność religijną. Lecz był to pretekst, aby nas oszukać, gdyż ostatecznie nawet ci, którzy nam to mówili, bardzo dobrze wiedzieli, że Rosja nigdy nie zgodziłaby się na coś podobnego.
Dlatego jedyne uzasadnicie genezy Deklaracji o wolności religijnej kieruje nasze podejrzenia ku wpływom masonerii, której celem jest zniesienie królowania Pana Jezusa na ziemi oraz ustanowienie swoistego rodzaju religii uniwersalnej. Otóż wszystko to, co nie pochodzi od Naszego Pana Jezusa Chrystusa, nieuchronnie pochodzi od diabla.
Ojciec Congar, gdy tłumaczono mu że, aby zbawić dusze, Kościół winien koniecznie głosić prawdę i objawienie Naszego Pana Jezusa Chrystusa, odpowiadał, iż obecnie nie rozpatruje się już tych rzeczy pod kątem prawdy, lecz pod kątem godności człowieka. Lecz czymże jest godność człowieka jeżeli nie umiłowaniem prawdy i dobra? Otóż, ponieważ prawda i dobro to Nasz Pan Jezus Chrystus, raz jeszcze zostaliśmy przyprowadzeni do Niego. Lecz gdy pod pretekstem godności ludzkiej należy pozwolić każdemu swobodnie wybrać swoją religię, jeżeli one posiadają taką samą wartość, Kościół nie może już być misyjny i już nie może głosić Ewangelii.
Owa Deklaracja o wolności religijnej jest zatem tekstem, który niszczy najgłębsze fundamenty oraz misjonarskiego ducha Kościoła, tekstem rujnującym wszystkie państwa i wszystkie katolickie społeczeństwa.
Kolegialność
Przejdźmy z kolei do drugiego faktu, to znaczy tego, który wprowadził do Kościoła demokrację, czyli do kolegialności. Dlaczego kolegialność?.
Po to, żeby wprowadzić tę zasadę sprzeczną z wszelkim autorytetem, obojętnie czy będzie to autorytet Papieża, biskupów, lub też proboszczów, gdyż należy zawsze konsultować niższych od siebie, ponieważ należy zgodzić się na uczestnictwo każdego katolika w sprawowaniu władzy. Otóż, zwłaszcza w świętym Kościele, w którym władza jest osobista, jest to sprawa bardzo poważna. Na przykład władza Papieża pochodzi bezpośrednio od samego Boga, ponieważ kardynałowie jedynie wybierają papieża; nie dają zaś mu władzy. Podobnie władza biskupa nad jego diecezją zostaje mu przyznana wraz z sakrą. Również proboszcz jest wyznaczany pasterzem swojej parafii; otrzymuje on władzę z góry, a nie od swoich parafian. Otrzymuje swoją władzę od Boga, ponieważ uczestniczy w Jego władzy.
Każdy zresztą autorytet pochodzi od Boga, święty Paweł mówi: Omnis potestas a Deo.
Nawet ojciec rodziny, nawet najmniejszy ze sprawujących władzę nad innymi, w pewien sposób uczestniczy zawsze we władzy Boga. Natomiast zasada kolegialności wyraźnie sprzeciwia się tejże władzy, ponieważ stwarza ona synody, rady parafialne, zgromadzenia biskupów, bez których władza praktycznie nie może już sama działać w sensie moralnym (nawet jeżeli jest ona jeszcze w stanie działać fizycznie) pod groźbą ryzyka napotkania ogromnych trudności. Biskup zatem nie może już nic zrobić bez swojej rady kapłańskiej, proboszcz bez swojej rady parafialnej, Papież bez synodu, czy też konferencji biskupów.
Obecnie, gdy przedkłada się prośbę Papieżowi, ileż razy słyszy się głos rzymskich kongregacji, odsyłających nas do konferencji biskupów. Kolegialność zatem staje się barierą, umieszczoną między biskupami, księżmi, wiernymi a Papieżem, podczas gdy dawniej Papież był ojcem wszystkich i najmniejszy nawet ze świeckich mógł do niego napisać i otrzymać odpowiedź, widząc, iż jego sprawa została wysłuchana i zbadana. Lecz obecnie nawet biskupi nie mogą zwrócić się bezpośrednio do Papieża; odsyła się ich do konferencji biskupów.
Otóż konferencja biskupów nie jest instytucją boską i przez wprowadzenie tego typu demokratycznych organów niewątpliwie zniszczono sprawowanie boskiej władzy w Kościele. Biskupi boją się jedni drugich i gdy na przykład prosi się ich aby powzięli decyzję odnośnie seminarium albo też katechizmu czy szkół, odpowiadają oni, że nie posiadają uprawnień i że nie mogą nic zrobić bez porozumienia się ze swoimi współbraćmi z konferencji biskupów lub takiej czy innej komisji. Stanowi to niesłychanie poważny problem, ponieważ biskup, który nie posiada już swobody zarządzania w swojej diecezji, przestaje być jej ojcem. Bez wątpienia rzeczą niesłychanie użyteczną jest fakt, iż biskupi radzą się jedni drugich, lecz było to przewidziane już przez stare prawo kanoniczne. Biskup posiadał radę, lecz jedynie z władzą doradczą, bez władzy decydowania. Zwoływał ją bez żadnego przymusu i sam mianował jej członków, podczas gdy obecnie wszystkie owe rady są wybierane, to znaczy, że ich członkowie są narzucani biskupowi. Tak samo konferencje biskupów nie są wcale złą rzeczą, gdy ich władza ogranicza się do lepszego porozumienia się, na przykład w celu utworzenia seminarium, uniwersytetu czy też wydania katolickiego pisma. Jest dobrą sprawą, że biskupi wzajemnie się konsultują, lecz jest rzeczą absolutnie nie do przyjęcia, iż prowadzi to do powstania samodzielnych organów, uniemożliwiających biskupom zrobienie czegokolwiek w diecezji bez uprzedniej konsultacji rozmaitych komisji zależnych od konferencji biskupów. Jest sprzeczne z prawami Kościoła, że w sprawach dotyczących seminariów, prasy, szkół lub katechizmu biskup jest zależny od tego typu komisji.
Ekumenizm
Należy również odnotować następstwa ekumenizmu; przede wszystkim reformę liturgiczną, która, moim zdaniem, wypływa z fałszywego ekumenizmu ni mniej, ni więcej pragnącego przybliżyć nas do protestantyzmu. Chciano nas przybliżyć do protestantów, nie poprzez przyciągnięcie ich do katolicyzmu, lecz przeciwnie, upodabniając katolicyzm do protestantyzmu.
Z tego to powodu zmieniono sformułowania Najświętszej Ofiary Mszy, jak również formuły sakramentów, zmodyfikowano brewiarz kapłański, kalendarz. Wszystko to zostało zrobione po to, aby uniknąć wszystkiego co mogłoby być nie do przyjęcia dla protestantów. Lecz poprzez ciągłe konsultowanie protestantów odnośnie zamierzonych reform, w sposób oczywisty dochodzi się do wyeliminowania wszystkiego tego, co jest typowo katolickie, wszystkiego tego co, w przeciwieństwie do błędów protestanckich, rzeczywiście przypomina naszą wiarę.
Na przykład, jeżeli przestudiujecie nowe teksty pogrzebowe, zobaczycie, iż nie czyni się w nich już rozróżnienia między ciałem a duszą, nawet jeżeli mówi się o „witalnej zasadzie”, jest to bardzo niebezpieczne. Z brewiarza usunięto wszystkie psalmy złorzeczące, które błagają Boga o unicestwienie nieprzyjaciół religii i Kościoła. Dlaczego? Czyżbyśmy obecnie musieli cenzurować Ducha Świętego? Otóż właśnie to czynimy, wybierając wyłącznie psalmy odpowiadające protestantom.
Również gdy chodzi o Mszę, aby przypodobać się Żydom, wprowadzono nowe ofertorium, będące niczym innym jak żydowskim błogosławieństwem, pochodzącym z czwartego wieku, modlitwą rabina błogosławiącego rodzinny posiłek.
Gdy zaś jest mowa o zmianach w Kanonie, a w szczególności o zmianie formuły konsekracji, odnajdziecie ją u Lutra. Gdyż on również dodał „Quod pro vobis tradetur” po „Hoc est corpus”: „to jest ciało moje za was wydane”.
Otóż Luter dorzucił te słowa, aby dokładniej odtworzyć Wieczerzę, będącą dla protestantów jedynie posiłkiem, a nie ofiarą. Sobór Trydencki wyraźnie jednak naucza, że „ten, kto twierdzi, iż podczas Wieczerzy miał miejsce jedynie posiłek, a nie ofiara, niechaj będzie wyklęty”, gdyż w czasie Wieczerzy dokonała się rzeczywista ofiara: ofiara Pana Jezusa, dzielącego Swoje Ciało oraz Swoją Krew i składającego w ten sposób Ofiarę, którą winien był spełnić na Krzyżu. Protestanci temu przeczą i nie chcą dokładnie odtworzyć opisu Wieczerzy, pojmowanej przez nich jako uczta wspomnieniowa. Z tej to również przyczyny wypowiadają oni słowa konsekracji bez zmiany tonu i bez szczególnego ich podkreślenia. Dlatego też my, katolicy korzystając z mszału rzymskiego natychmiast zdajemy sobie sprawę, iż we Mszy św. spełnia się wyjątkowa tajemnica, tajemnica Realnej Obecności naszego Pana Jezusa Chrystusa, kontynuującego Swoją ofiarę Krzyża w każdej Mszy św.
Koncepcja protestancka jest martwa, ponieważ jest ona wyłącznie historyczna: powtarza się rzeczy, które zdarzyły się w przeszłości. Na odwrót, w pojęciu katolickim Msza stanowi prawdziwą ofiarę, tę samą, która dokonała się na Kalwarii. Nie ma żadnej różnicy pomiędzy Kalwarią a Mszą Świętą oprócz tego jedynie, iż ofiara na Kalwarii była krwawa, a we Mszy jest ona bezkrwawa; lecz w jednej i drugiej Nasz Pan Jezus Chrystus jest jednocześnie ofiarą i kapłanem. Jesteśmy jedynie Jego sługami; działamy w osobie Chrystusa, ale prawdziwym kapłanem jest On sam.
Dlatego też w Kanonie rzymskim wszystkie gesty księdza są czytelne: zawiesza on na moment głos przed wypowiedzeniem cudownych słów, podczas których spełnia się najbardziej niezwykły cud Pana Jezusa, cud stanowiący podstawę całej chrześcijańskiej cywilizacji. Nie zapomnijcie nigdy o tym: cała chrześcijańska cywilizacja mieści się w słowach konsekracji wypowiadanych przez kapłana, ponieważ ofiara złożona z chleba i wina jest chrześcijańską koncepcją życia. Chrześcijanin winien złożyć się w ofierze wraz z Panem Jezusem; zakonnik i zakonnica nie są niczym innym jak ofiarami, publicznie złożonymi przez Kościół; kapłan łączy się z ofiarą na ołtarzu. Wszystko to posiada odbicie w chrześcijańskiej cywilizacji, której ośrodek znajduje się na ołtarzu w słowach konsekracji Ofiary mszalnej. Oto dlaczego nasze piękne kościoły, nasze katedry, nasze wspaniałe sanktuaria były zawsze wznoszone nad ołtarzem. Lecz dla protestanta wszystko to jest rzeczą martwą, ponieważ jego religia jest jedynie religią historyczną.
Dlaczego zatem każe się nam naśladować protestantów? Dlaczego pragnie się, aby kapłan recytował słowa konsekracji tym samym tonem co resztę Mszy; bez głębszego pochylenia się, jedynie z jednym przyklęknięciem po podniesieniu? Wszystko to jest niesłychanie niebezpieczne i wskutek ciągłego pragnienia upodobnienia nas do protestantów w końcu staniemy się nimi. Przede wszystkim dzieci, które nie będą znały dawnego sposobu odprawiania Mszy, nabiorą mentalności protestanckiej. Na pytanie, co dzieje się na ołtarzu, odpowiedzą one, że jest to posiłek, eucharystia, komunia, lecz nie powiedzą nigdy, że, tak jak na Kalwarii, jest to ofiara Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Nie wiedzą one tego, ponieważ już im się tego nie mówi, już się w to nie wierzy. Nawet księża zaczynają wątpić w rzeczywistą obecność. Umieszcza się Najświętszy Sakrament daleko od ołtarza, obojętnie kto go rozdaje, obojętnie jak i bez żadnego uszanowania, ponieważ już się nie wierzy w rzeczywistość Świętej Ofiary Mszy.
Jako inny poważny skutek ekumenizmu należy również wymienić reformę katechizmu, katechezę. Wprawdzie nie neguje się, lecz pozostawia na uboczu pewne prawdy, o których już się nie mówi. Nie mówi się już o aniołach, o piekle ani o czyśćcu i (z ważniejszego powodu) o otchłaniach. Będzie się mówić o Maryi Dziewicy, lecz już nie powie się, iż była Ona zawsze dziewicą, już nie semper virgo, lecz jedynie virgo. Zapomni się również wspomnieć o grzechu pierworodnym, a tymczasem wszystkie te rzeczy są istotne dla naszej świętej religii i nie należy ich przemilczać.
Powie się nam, że mówienie dzieciom o piekle, o czyśćcu lub o grzechu pierworodnym nabawia ich kompleksów i że zatem nie należy zbytnio podkreślać tych spraw. Powie się nam, że nasza religia musi mimo wszystko rozwijać się i że wyrażanie wiary winno przystosować się do rzeczywistości. Lecz zmieniając w ten sposób katechezę (a dzieje się to we wszystkich krajach) dochodzi się do przekształcenia wiary i zmiany samego jej pojęcia.
Ponieważ nasza wiara, wiara katolicka, jest zgodą naszego umysłu na objawienie uczynione przez Naszego Pana Jezusa Chrystusa, ze względu na autorytet Boga, który objawia. Wiara protestancka zaś jest czymś zupełnie innym. Skoro to zazwyczaj wewnętrzne uczucie kieruje nas do Boga, jest ona wewnętrznym protestem przeciwko ufności Bogu. Zauważycie, że właśnie aktualne formuły sakramentów są bardziej zaprzeczeniem, aniżeli wyrazem naszej wiary; jest to zatem również bardzo niebezpieczne.
Według nowych formuł, chrzest jest bardziej inicjacją, wejściem w społeczność chrześcijańską, aniżeli odkupieniem i zmyciem grzechu pierworodnego. Ów rodzaj kolektywizmu z kolei rozpoznaje się w sakramencie pokuty ze zbiorowymi rozgrzeszeniami.
Zauważcie również, że grzechy, które się wyznaje już nie są grzechami osobistymi, popełnionymi względem Boga (jak na przykład bluźnierstwo), lecz grzechami przeciwko wspólnocie, popełnionymi względem ludzi, jak wykroczenie przeciwko miłości bliźniego.
Poza tym komunia, eucharystia, staje się również przejawem wspólnoty: wszyscy jesteśmy złączeni w podziale tego samego chleba. Tak więc Msza zostaje zredukowana do swoistego rodzaju przejawu chrześcijańskiej wspólnoty.
A kapłaństwo? Ksiądz staje się przewodniczącym wspólnoty, nie ma już mowy o godności kapłańskiej, którą otrzymał, aby sprawować Najświętszą Ofiarę Mszy i która pozwala mu, by tak rzec, uczestniczyć w unii hipostatycznej Pana Jezusa z Bogiem i przez to uczestniczyć w Jego prawie do wypowiadania słów konsekracji i spełniania ofiary. Nie, ksiądz już nie jest kapłanem – staje się zwykłym przewodniczącym wspólnoty.
Podobnie rzecz ma się ze wszystkimi naszymi sakramentami. Małżeństwo jest jedynie materialnym pomnożeniem członków chrześcijańskiej wspólnoty. I proszę, w taki oto sposób daje się kolektywistyczną ideę naszych sakramentów, bez dalszego zaprzątania sobie głowy tą cudowną rzeczywistością jaką jest łaska nadprzyrodzona, poprzez którą odradzamy się do życia nadprzyrodzonego i jesteśmy przyłączeni do Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Są to dwa zupełnie odmienne światy: z jednej strony istniejemy w planie czysto ludzkim (religijnym lecz ludzkim), a z drugiej jesteśmy wyniesieni do stanu nadprzyrodzonego, do życia boskiego, życia Trójcy Świętej, które zawdzięczamy Naszemu Panu, przybyłemu w tym celu na ziemię. Świadczy to o różnicy!
Oto co stanowi całą wielkość i piękno kapłana i doskonale widać, że jeżeli eucharystia stanowi jedynie zgromadzenie współwyznawców, a ksiądz jest tylko przewodniczącym wspólnoty, to odwraca się on twarzą do wiernych. Jeśli jest to posiłek, to rzecz jasna nie odwraca się twarzy od współbiesiadników, lecz zajmuje się miejsce naprzeciwko nich. Podobnie również nie podaje się, tak jak dzieciom, pożywienia do ust; właśnie to wyjaśnia komunię dawaną na rękę. Zatem wszystkie te liturgiczne nowinki stają się zrozumiale.
Lecz jeśli powróci się do pojęcia ofiary, będzie to zupełnie coś innego. Jeżeli ofiara, przyczyna obrzędu, jest rzeczywiście obecna na ołtarzu i jeżeli komunia jest jedynie owocem ofiary, zatem spożywając ją uczestniczymy w ofierze. Tym samym, jest rzeczą oczywistą, iż kapłan sprawujący ofiarę Mszy, przez te tajemnicze i boskie słowa niejako oderwany od ziemi, oddala się od wiernych i pozostaje sam na sam z Bogiem, podobnie jak Najwyższy Kapłan izolował się sam na sam z Bogiem raz na rok za zasłoną Świątyni, a następnie wracał, przynosząc błogosławieństwo wiernym. Jest rzeczą zrozumiałą, iż kapłan, aby spełnić to misterium, zwraca się w stronę Krzyża i ku Bogu, jak również to, że następnie odwraca się twarzą do wiernych, aby im dać Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Dlatego, ponieważ jest to Bóg prawdziwie obecny, z bardzo wielkim szacunkiem winniśmy uklęknąć przed Naszym Panem Jezusem Chrystusem, aby Go przyjąć; z tak wielkim uszanowaniem, iż nie ośmielamy się Go dotknąć naszymi nie poświęconymi ani nie uświęconymi rękoma, lecz przyjmujemy Go do ust! Nie twierdzę, że reforma liturgiczna jest heretycka lub też nieważna, lecz, że zmieniając katolicką koncepcję ofiary, kryje bardzo wielkie niebezpieczeństwo stopniowego przyjęcia mentalności czysto protestanckiej.
Wniosek
Winniśmy przeto być ostrożni i walczyć (gdy zajdzie potrzeba nawet aż do śmierci), aby oswobodzić Kościół od jego wewnętrznych nieprzyjaciół. Musimy się zorganizować, a zwłaszcza zachować Tradycję. Gorąco zachęcam obecnych tutaj księży do zachowania tradycji, zawsze tej samej liturgii, ponieważ wtedy jesteśmy pewni, iż posiadamy ważne sakramenty i że trwamy w prawdzie. Wszystkie te świeżej daty reformy sprawiają, iż wszystko rozpada się, ludzie tracą wiarę, nie ma już powołań, podczas gdy tylko przywraca się Tradycję, powołania pojawiają się i są to dobre powołania!
Mogę to stwierdzić z całą znajomością rzeczy na przykładzie mojego seminarium, w którym młodzi ludzie dają mi naprawdę dużo zadowolenia. Przybywają oni z Ameryki, Anglii, Australii, Szwajcarii, Niemiec, Hiszpanii, Francji, ze wszystkich stron świata i sądzę, iż mogę powiedzieć, że owi seminarzyści staną się dobrymi i świętymi kapłanami, ponieważ rozumieją oni znaczenie Świętej Ofiary Mszy, wiedzą, że ich celem jest dawanie duszom Naszego Pana Jezusa Chrystusa, a nie zwykłego chleba, że są oni po to, by głosić Ewangelię i że nie można się zbawić bez łaski Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Tak, oni są o tym przekonani, zatem zostaną misjonarzami, prawdziwymi kapłanami; właśnie takich księży pragnę uformować w Ecône.
Z waszej zaś strony winiliście ponownie zjednoczyć się, aby bronić wiary oraz nauczać wasze dzieci prawdziwego katechizmu. Wybierajcie autentycznych kapłanów mających jeszcze wiarę, otoczcie ich opieką, brońcie ich, aby mieć pewność, iż wasze dzieci rzeczywiście uczą się katolickiej wiary. Potrzebne są również katolickie szkoły... musimy odbudować chrześcijaństwo. Nie należy pozostawać obojętnym i patrzeć na Kościół popadający codziennie w coraz to większą ruinę; weźmy się w garść, mówiąc sobie z odwagą, że Bóg jest wszechmocny i że możemy jeszcze coś zrobić. Dlaczego my dzisiaj nie możemy uczynić tego, co katolicy robili przez dwa tysiące lat?
Jestem oczywiście uważany za reakcjonistę, ultratradycjonalistę, ponieważ nie godzę się na reformę. Lecz czyż mogę ją przyjąć, wiedząc iż niszczy ona Kościół? Właśnie dlatego jestem atakowany przez wywrotową silę, znajdującą się w Rzymie: żąda się ode mnie, abym zamknął seminarium i odesłał wszystkich seminarzystów. Własne sumienie mówi mi jednak, iż obowiązkiem moim jest powiedzieć, że nie przyłożę ręki do zniszczenia Kościoła.
Kończę prosząc was, abyście modlili się, a zapewniam, że ja również z całego serca modlę się za was i pragnę, aby Bóg powołał spośród was obrońców wiary. Oczywiście bronicie jej już teraz, lecz proszę Boga, by natchnął was myślą stworzenia organizacji uniemożliwiającej podziały i jednoczącej was w obronie wiary, liturgii oraz katechizmu, aby pozostała jeszcze jakaś nadzieja w Hiszpanii, tak jak i gdzie indziej. W Szwajcarii, Niemczech, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, wszędzie..., grupy wiernych, którzy nie chcą być świadkami zaniku ich wiary, są coraz liczniejsze. Pewnego dnia zmuszą oni biskupów, aby uznali ich za prawdziwych katolików, za najbardziej zaufanych wiernych, na których biskupi będą mogli oprzeć się, by odbudować Kościół.
Na razie znajdujemy się w wirze powszechnej rewolucji; pracujmy zatem, aby Pan Jezus mógł panować w naszych duszach i nad całym społeczeństwem oraz polecajmy się zwłaszcza
Najświętszej Pannie, do której Hiszpanie zawsze mieli duże nabożeństwo i której cześć wszędzie rozpowszechniali. W całej Ameryce Południowej, a zwłaszcza w Argentynie i w Kolumbii, wznosili dla Niej świątynie. Na przykładzie Peru oraz Boliwii widzimy, że przez cześć oddawaną Krzyżowi, a szczególnie Santa Fe, Hiszpanie nawrócili całe narody. Ślady tego nawrócenia znajdują się jeszcze w nazwach miast i miasteczek, jak na przykład Santa Fe lub Vera Cruz, lub w innych sposobach powoływania się na Pana Jezusa i Jego Matkę. Wszystko to jest bardzo piękne; trzeba będzie powrócić do tej niewzruszonej wiary naszych przodków, będących misjonarzami na całym świecie oraz autorami nawrócenia Ameryki Południowej.
Podczas spotkania biskupów w Hiszpanii, dobrze mi znani biskupi: ksiądz biskup Castan, ksiądz biskup Guerra Campos, mój przyjaciel ksiądz biskup Morcillo, przedstawili mi swoje troski. Poradziłem im, aby starali się nigdy nie odwoływać się do tekstu O wolności religijnej, gdyż w przeciwnym razie rewolucja z 1936 roku zacznie się na nowo. Niechaj Pan Bóg was strzeże przed powtórnym ujrzeniem równie tragicznych okropieństw, jak te, które przeżyliście! Tylu męczenników przelało swoją krew po to, by Hiszpania pozostała katolicką; nie zapominajmy dzisiaj o nich i unikajmy ponownego znalezienia się w jeszcze gorszej sytuacji.
Niechaj Hiszpanie dadzą przykład oporu nieugiętego, silnego i zdecydowanego, opartego na wierze, na miłości Krzyża oraz Najświętszej Maryi Panny.